Rozdział 15: I'll See You In My Dreams

"Gone, the voice that used to fill the room is all but gone
An echo of a perfect love that ended wrong
(...)
I'll see you in my dreams
There we'll be safe tonight, from the lonely days of memory
I'll see you in my dreams, oh
Time, time will never be a friend of mine again
It tries to make your memory fade, but I won't let it end
Let the sun go down, so I can drift away
Let me close my eyes and live another day
(...)
The truth, oh it's there for you to see
Sometimes it's painful to be on your own, on your own
I'll see you in my dreams
There we'll be safe tonight, from the lonely days of memory
I'll see you in my dreams
Back in my arms again, and no matter what tomorrow brings
I'll see you in my dreams, oh, oh, oh"




~ Z perspektywy Tommy'ego

      Obudziłem się, słysząc jakiś dziwny dźwięk koło ucha. Otworzyłem oczy i zobaczyłem naprzeciwko siebie na łóżku beztrosko rozwalonego Nikki'ego, który pojadał herbatniki maślane, cholernie nimi chrupiąc i krusząc... Hmm... Pod pewnymi względami było lepiej, gdy się na mnie obraził, bo jako przyjaciel nie przejmuje się konwenansami i przekracza wszelkie granice. Chociaż... z Axlem byłoby gorzej. No więc nie jest tak źle. Tak myślałem, dopóki nie walnął mnie niechcący stopą, bo jeszcze nie zauważył, że nie śpię. 
- Mój nos... - jęknąłem, masując dwoma palcami nasadę nosa.
- O, już nie śpisz. - uśmiechnął się basista. - Herbatniczka? - zaproponował, wyciągając w moją stronę opakowanie.
- Nie, dzięki. - westchnąłem. - Co tu robisz?
- A bo nową piosenkę napisałem, paczaj. - przykleił mi kartkę do twarzy. Zaraz... to guma balonowa? Boszenko, z kim ja się zadaję... Odkleiłem kartkę i skupiłem się na jej zawartości, a tyczasem Sixx pohasał sobie do okna i zaczął przez nie wyglądać. - Lee? - zwrócił się do mnie.
- No? - mruknąłem, nie odrywając wzroku od zapisu nut chwytliwej melodii i dobrego tekstu.
- Gdzie jest twój samochód? - zmarszczył brwi.
- A, bo jak jechałem wczoraj z Duffem do dentysty, to on się uparł, że będzie prowadzić, a był troszkę... no... bardzo nietrzeźwy i jak się domyślasz, skasował moje autko. Wjechał do miejskiego stawu. Policja od razu odholowała go na złomowisko. Znaczy, wózek, nie McKagana. - zachichotałem.
- Kurde... Ja to bym zabił za uszkodzenie mojego samochodu. - zamyślił się Nikki.
- Kupię nowe, co za problem. - wzruszyłem ramionami i oddałem mu wręczony mi wcześniej do oceny papier. - Genialne. Musimy to czym szybciej nagrać. Mam nadzieję, że Vince tego nie zepsuje swoim zjebanym głosem.
- No... To prawda, że jego wokal...
- Wokal to za duże słowo. - wtrąciłem się.
- Uhm... No, barwa... Eee... To, co z siebie wydobywa w miarę pod melodię brzmi jak głos Sebastiana z zatkanym nosem. - zakończył basista, a ja się roześmiałem, zwlokłem z łóżka i wytoczyłem z pokoju. Na dole przypomniało mi się, że moi przyjaciele wysłali wczoraj moją nowo poślubioną żonę na zatracenie, więc spojrzałem na Vince'a rozwalonego na kanapie z wyrzutem, a on przewrócił oczami i wrócił do czesania włosów. Przy stole kuchennym siedziała Kath i wcinała nasze firmowe płatki. 


- Dobry wybór. - pochwaliłem ją, a ona się wyszczerzyła i przybiła mi piątkę. Wtedy ktoś zadzwonił przeciągle do drzwi. Warknąłem i powlokłem się otworzyć. Ujrzałem przed sobą beznamiętną twarz Sylvestra Stallone. Zbladłem.
- D-ddzień dobry. - wydukałem.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry. - uniósł jedną brew.
- S-słucham? - zapytałem zdumiony.
- To ty jesteś tym dupkiem, który skrzywdził moją córkę? - spytał, zakładając ręce na piersi.
- Eee... Ja bardzo przepraszam, ale tutaj musiała zajść jakaś pomyłka... - zacząłem, gdy on podsunął mi zdjęcie. Spojrzałem na nie, a tam Ava... O kurwa! Przełknąłem głośno ślinę.
- Widzę, że poznajesz. - skwitował i zrobił krok w moją stronę. Cofnąłem się, a on ruszył do przodu. Pisnąłem i puściłem się pędem w głąb domu. W biegu odwróciłem głowę i spostrzegłem, że Rambo rozpoczął pościg za mną.
- Ja przysięgam, że gdybym wiedział, że ona jest pańską córką, to nawet bym jej nie dotknął!! - wrzasnąłem, chowając się pod stołem.
- No to faktycznie, bardzo mnie cieszy myśl, że wtedy zająłbyś się inną nastoletnią fanką. - burknął. - Kath? - przystanął w progu, patrząc na brunetkę, której momentalnie zrzedła mina.
- No... Cześć, wujku. - zaśmiała się nerwowo. Wujku?! Serio, dziewczyno?! Czemu one nam nic nie powiedziały?! - To.. Co tam?
- Co tam? Rozczarowałaś mnie, kochana. Po Avie to się można było spodziewać głupich ucieczek, ale że po tobie? - pokręcił głową.
- Przepraszam, wujku. - zwiesiła smętnie głowę.
- Przepraszać to ty będziesz swojego brata, że zniknęłaś bez słowa. - pogroził jej palcem.
- Ja wiem. - wymamrotała, gmerając łyżką w misce płatków.
- A z tobą, chłopcze, nie skończyłem. - zwrócił się Rocky do mnie i ruszył w moją stronę, a ja wrzasnąłem i rzuciłem się za kanapę.
- A ona jest narzeczoną Sixxa!! - krzyknąłem, wskazując palcem na Kath, żeby odciągnąć uwagę mojego oprawcy.
- Masz narzeczonego?! - zdumiał się Sylvester, a brunetka się skuliła i pokiwała niemrawo głową. - No pięknie, niech no tylko twój brat się o tym dowie. 
- Ale... Ja go kocham... Wujku, myślisz, że on zaakceptuje Nikki'ego? - zmartwiła się dziewczyna. W tym momencie basista spadł ze schodów. Szybko wstał i nam pomachał z wielką radochą, wysypując pełno pokruszonych herbatników. Westchnął i na kolanach zaczął je zbierać w jednym miejscu, po czym uformował z nich kreskę i je wciągnął. Stallone popatrzył na Kath z miną mówiącą: "Jaja sobie kurwa robisz?", a ona wzruszyła ramionami i się nadąsała. - Powinniście szanować nasze wybory.
- No, ten twój przynajmniej cię nie skrzywdził. - stwierdził z namysłem aktor, po czym znowu popatrzył na mnie i powiedział: - Ostrzegam, że jeśli jeszcze raz zbliżysz się do mojej córki, przefasonuję ci tą piękną buźkę. A jeśli się jej dotkniesz, to cię wykastruję. 
- Ja... - wyjąkałem. - Nic... Nie... Przecież szonę mam... Żonę, znaczy się... A nie, nie mam... Do Kanady ją w kartonie wysłali...
- Proszę? - zdziwił się Sylvek. Pomyślał chwilę i ze zrozumieniem spojrzał na drobną brunetkę zajadającą się zbożowymi pentagramami i czochrającą czuprynę Sixxa, który w tym czasie zdążył zająć miejsce obok niej i podbierać jej zbożowe kuleczki. - No mniejsza z tym. Ale żeby ci nawet do głowy nie przychodziły poronione pomysły wracania do mojej córeczki, jasne?
Pokiwałem niepewnie głową, bo takie pomysły kłębią się we mnie od samego początku. Ale lepiej, żeby on tego nie wiedział. Albo tego, co z nią robiłem... 
- No. Doskonale, że sobie wszystko wyjaśniliśmy. Będę uważać na każdy twój krok, rozumiesz? - zwrócił się do mnie Rambo i wyszedł. 
- Ekhm... Kath? - zapytałem zza kanapy.
- No? - mlasnęła.
- Kto jest twoim bratem? - wolałem się upewnić po tym, co właśnie przeżyłem.
- E... A czy to ważne? - naburmuszyła się.
- A jak ty w ogóle masz na nazwisko? - zainteresował się Neil, który obserwował wszystko do tej pory z rozdziawioną gębą.
- Nooo... Seagal. - bąknęła dziewczyna, a jej narzeczony zakrztusił się mlekiem. 


~ Z perspektywy Axla

   - Idź się umyj, boś paaaskuuudnaaa... - podśpiewywałem, rozpruwając jednocześnie pluszowego misia Adlera widelcem.
- Coś ty powiedział? - warknęła Beth, odrywając się od filmu dokumentalnego o seryjnych mordercach. 
- Nic, nic. - zachichotałem, wyciągając wnętrzności z waty i wpychając je do otworu w zlewie.
- No ja myślę. - spojrzała na mnie groźnie i znowu wgapiła się w telewizor. Pokazałem jej język i kilka fucków za plecami, ale na szczęście była tak pochłonięta nauką różnych sposobów zabijania, że nie zwróciła na mnie uwagi. Uśmiechnąłem się wrednie i postanowiłem z ciekawości zadzwonić do chłopaków z Bon Jovi, by zapytać, jak tam z małą blondynką. Odgrzebałem z odmętów lodówki karton półrocznego mleka, na którym Izzy zapisał brokatowym flamastrem ich numer. 
- Taaak? - odebrał Richie.
- Czeeeść... - mruknąłem rozproszony.
- No cześć, skurwikłaku pomarańczowy. - odparł wesoło. - Czego chcesz?
- No... Miałem zapytać, czy paczka już dotarła? - odzyskałem rezon.
- A tak, jeszcze wczoraj wieczorem. Jesteśmy zadowoleni z zawartości i w ogóle, ale może na przyszłość jednak uprzedzajcie, że wysyłacie do nas żywych ludzi, co? - zaśmiał się.
- Czyli jak wysyłamy martwych, to nie musimy uprzedzać? - zastanowiłem się na głos.
- Nie, w sumie nie musicie, Alec sobie świetnie z takimi radzi. 
- A to ok. Swoją drogą mogę podrzucić wam kilka pomysłów na dręczenie Locklear, jeśli chcecie. - zaproponowałem.
- A dlaczego mamy ją niby dręczyć? - zdziwił się Sambora.
- No jak to dlaczego? Bo zabrała naszej wspólnej przyjaciółce faceta? - zdumiałem się ja jego niedomyślnością. 
- Hmm... Po pierwsze: Heather nawet nie wiedziała, że Lee ma dziewczynę, więc nie można jej za to winić, a po drugie: czekaj, czekaj... TY UWAŻASZ AVĘ ZA SWOJĄ PRZYJACIÓŁKĘ?? - o, chyba go zaskoczyłem. W sumie to sam siebie zaskoczyłem. Ale nieważne.
- No oczywiście, że tak. Przecież traktuję ją tak samo jak chłopaków. Zresztą łączą nas silne, wspólne wspomnienia, jak chociażby poznanie się na drzewie. - wyznałem stanowczo.
- W sumie to nie wnikam. Zresztą sam uwielbiam tą wariatkę, ale no blondi serio nic nie zawiniła. Zresztą, różowo to ona tu nie ma. Such ciągle próbuje ją zabić, Jon jest dla niej złośliwy, a David namawia Doca, żeby wysłał ją do Rosji, nie wiedzieć czemu. Tylko ja i Tico traktujemy ją normalnie. Przecież ta dziewczyna zwariuje w takich warunkach. Zastanawiam się, czy wysłanie jej z powrotem do was jest rozsądne... - nawijał coś dalej gitarzysta, ale nie słuchałem.
- Przecież my nic złego jej nie zrobiliśmy. - zaprotestowałem kulturalnie.
- ... Ona jest kompletnie załamana psychicznie i zastraszona. - zwrócił mi uwagę na ten jakże istotny w swej bolesnej bolesności fakt Richie.
- Aaaa czepiasz się. - parsknąłem wrednym śmiechem. 
- Ech... Porozmawiam z McGhee... Nie wiem, czy jej powrót do was jest dobrym pomysłem... - zawahał się Sambuś.
- Ej... Ona ci się podoba? - poczułem się zazdrosny.
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. No, to narka. - rozłączył się. Ja stałem dłuższą chwilą i z namysłem wpatrywałem się w słuchawkę. Kurde... Nie, żebym mu współczuł, albo cóś w ten deseń, ale Tommy to ma z deczka peszka, że ciągle ktoś próbuje mu odbijać dziewczyny... 
- Kooooochaaaanieeeee! - wrzasnęła Elisabeth.
- Czego chcesz??! - odkrzyknąłem, zastanawiając się jakim cudem nasz telefon działa, skoro kabel jest odłączony...
- Chcesz smażoną rybkę?! - o, patrzcie ją, próbuje bawić się w gospodynię domową...
- Tak! - krzyknąłem, po czym coś do mnie dotarło... - O ile nie pochodzi z akwarium Duffa!!!
- A to jebaj się. - obraziła się, wrzuciła McKagana Małego I z powrotem do wody i zamknęła się w moim pokoju, trzaskając drzwiami, aż głowa listonosza odpadła. Przewróciłem oczami i zacząłem się zastanawiać, czy związek z kimś o identycznym charakterze to dobry pomysł... Po jakichś piętnastu minutach zawieszenia wzruszyłem ramionami i pieprznąłem się na kanapę, postanawiając przygotować plan wyczesania włosów Slasha. Niestety, po napisaniu na jakiejś kartce wyciągniętej z kurtki Duffa (spokojnie, oddarłem numer telefonu i go zjadłem) pierwszego punktu brzmiącego: "Znaleźć skurwesyńsko dobrą odżywkę, co by nadrobić te dwajścia lat bez gruntownego czesania.... A, podjebie się od Sebka." poczułem się senny...



~ Z perspektywy Roba

    - Daj mi to. - powiedziałem stanowczo do idioty.
- Ech... Bankomat nie wyda ci pieniędzy, jeśli nie włożysz do środka karty... - westchnął Scotti, przyglądając się moim poczynaniom.
- Ale... Ale ja nie mam karty. - zasmuciłem się.
- Taak... I dlatego właśnie przyszliśmy tutaj, żeby ją wyrobić... Pamiętasz? - zwrócił się do mnie spokojnie.
- Ojoj... Ale po co mi konto, jak nie będę mieć tam pieniędzy? - zmartwiłem się, opierając nostalgicznie rękę o bankomat.
- Będziesz... Wczoraj podpisaliśmy kontrakt z wytwórnią i jak tylko założymy konto, to przeleją nam kasę... Nie no, ja nie wiem, ty albo jesteś taki głupi, albo masz sklerozę. - załamał się Hill, tymczasem bankomat zaczął... furkotać?... i trząść się, a po chwili wypluł z siebie potok studolarowych banknotów... 
- Ty... Coś ty nacisnął? - zdumiał się gitarzysta, a ja się ucieszyłem i pospiesznie spakowałem kasę do kieszeni w moich spodniach, a jak zbrakło miejsca, to i do spodni Scotti'ego.
- No, przyznam, że szybko wypłacili nam tą kasę. - zacmokałem i odszedłem gustownym krokiem. 
- Ale, ale... Rob, poczekaj! - wrzasnął po chwili Hill i poleciał za mną.
- No co? - przewróciłem zniecierpliwiony oczami.
- Bo my konto zespołu mieliśmy założyć. - jęknął. 
- Jesteś gorszy niż twoja siostra. - fuknąłem na niego, obróciłem się na pięcie i wszedłem do tego cholernego banku. Po chwili dobiegł do mnie przyjaciel. Siedliśmy naprzeciwko miłej pani za biurkiem i zaczęliśmy wciskać jej kit, że chcemy założyć konto małżeńskie. Po jakimś czasie, gdy się popłakała, zlitowaliśmy się i ujawniliśmy jej prawdziwy powód naszej wizyty. W ciągu pięciu minut babka wszystko za nas zrobiła, ja zdążyłem wydłubać wielkiego smarka, który tkwił mi w nosie od jakiegoś tygodnia, a gitarzysta połamał wszystkie krzesła, bijąc nimi z wściekłością o ścianę.
- Skąd w tobie tyle agresji? - zapytałem go znudzony obserwując jego poczynania. 
- A bo wyobrażam sobie, że to te cioty z Poison. - wyjaśnił, kopiąc resztki drewna w pracowników banku.
- A nie, to masz rację, masakruj dalej. - zachęciłem go, przechodząc do kącika zabaw dla dzieci i układając Mordor z klocków. 




~ Z perspektywy Slasha

   - Nie no, ja w to nie wierzę, Andrzeju. - perorował Duffy, machając tymi swoimi wielkimi łapskami, aż mu lodowy rożek wyleciał i pacnął w czoło Stevena. Ten, jak gdyby nigdy nic, odkleił go i zaczął jeść. Zachichotałem. 
- Po pierwsze: to coś ci się, chłopcze, pomyliło; ja nie jestem Andrzej. - pokazał basiście język Izzy. - A po drugie: nie liczy się to, czy ty w to wierzysz; liczy się to, że ja faktycznie wczoraj poszedłem do Share i się z nią całowałem. 
- Nie, nie, nie. Liczy się to, że jesteśmy synami Sylvestra Stallone. - przerwałem im tę bezsensowną sprzeczkę o dziewczynę. Przecież tego kwiata jest pół świata, ludzie... Adler pokiwał gorliwie głową, a rycerze od siedmiu boleści popatrzyli na mnie jak na idiotę.
- I Paula Stanleya też. - dodał po chwili krępującej ciszy perkusista.
- Znaczy: nie my wszyscy, tylko ja, Popcorn i Ava. - sprostowałem.
- Znaczy Ava nie jest ich synem, tylko córką. - brnął w to dalej Pudel.
- Się znaczy, Starchild jest tylko takim weekendowym ojcem, a Sylvek tym właściwym. - tłumaczyłem bez celu, bo mina McKagana nie wyrażała ani odrobiny zrozumienia, a Króla Zajebistości poważne zwątpienie.
- Nonsens. - żachnął się po pięciu minutach Stradlin, podniósł gazetę leżącą w śmietniku obok i zaczął ją czytać.
- Tu się akurat z nim zgodzę. - przytaknął Duff. - Nie wiem, kto wam dał świństwo, po którym macie takie popierdolone teorie, ale...
- AVA NAPRAWDĘ JEST CÓRKĄ STALLONE'A, PISZĄ O TYM W GAZECIE!!! - wrzasnął gitarzysta, przerywając Duffikowi. 
- A nie mówiłem? - wyszczerzyłem się triumfalnie.
- Następnym razem uprzedzajcie, że zamierzacie krzyczeć, a nie człowieka straszycie. - zachlipał Stevie, który właśnie wygrzebywał się z krzaków.
- Przepraszam, młody, nie chciałem. Nie płacz już, w domu mam dla ciebie niespodziankę. - pocieszył go Izz. 
- Czy to?... N IE! - Stevenkowi zaświeciły się te... jak im tam... paczadła chyba.
- Zobaczysz. - wyszczerzył się Izzy. Jej... On się szczerze cieszy... Boszenko, entuzjazm Adlerka to jednak w chuj zaraźliwy jednak jest.
- Iiiiii!!! - perkusista zapiszczał i pobiegł czym prędzej w kierunku Hell House. 
- Dlaczego to on coś dostał, a nie ja? - Dryblaskowi warga zaczęła drżeć.
- Bo on nie próbuje odbić mi dziewczyny! - warknął Król. 
- Czekaj, bo ja już się gubię! - jęknąłem. - To ona jest twoją dziewczyną czy nie?
- No... Nie. - westchnął Stradlin.
- A chcesz, żeby nią była? - pobawię się w psychoterapeutę, a co mi tam.
- N-nie. Gdybym chciał, to już by nią była. - przyznał gitarzysta.
- No to w świetle Kodeksu Kumpli Żyrafka wcale ci nikogo nie odbija. - zawyrokowałem.
- Ha! - zakrzyknął triumfalnie Duffy.
- Jebaj się. - łypnął na niego spode łba Izz. - I ty też się jebaj, zdrajco. - dodał, próbując zabić mnie wzrokiem, po czym ruszył swym posępnym krokiem śladem Pudla. Popatrzyliśmy na siebie z basistą niepewnie i poszliśmy za nimi. Weszliśmy do domu w momencie, gdy Izzy wyciągał z lodówki piwo, a Stevie z zapałem godnym lepszej sprawy przebierał się w granatową szatę wyciągniętą z Zestawu Małego Czarodzieja. A, jeszcze Axl spał na kanapie z jakąś kartką leżącą na twarzy. Z ciekawością ją podniosłem i zerknąłem na zawartość... CO?! Czesać mnie chcą, pojeby??! O, po moim trupie!!! Zgniotłem papier w kulkę i wkopałem pod tą zawaloną szafę, co to jej nikt nie rusza, bo zalęgły się tam karaluchy. 
- Czary mary znikłem ci okulary! - zaświergotał Steven, dziabiąc różdżką w oko McKagana.
- Po pierwsze: AUU! - wrzasnął Duff i jebnął go w łeb. - A po drugie: nic mi nie znikłeś, ja nie miałem okularów!
- No, dlatego, że ci je znikłem. - wyjaśnił mu pobłażliwie Adler i poszedł czarować Króla. Czarowanie... To nasunęło mi pewną myśl..
- Hej! Wiecie jak nazywa się magik bez magii? - zapytałem chłopaków. Popatrzyli na mnie jak na psychicznego, ale niech się walą. - Rozczarowany!
- Haha, obosze, genialne! - zaczął zalewać Duffik. - A posłuchajcie tego: jakie warzywo sprzedaje się najlepiej na targu?
- Kalafior... - zamamrotał przez sen Rose.
- Cicho tam, Wiewióro. Nie. Bestseler haha! - parsknął Wielkolud.
- Jebnięte to no. - pokręcił głową Stradlin, a tymczasem perkusista dziabał różdżką jego butelkę, "żeby zamienić piwo w wódkę". W końcu w akcie desperacji wyrwał mu ją i wywalił przez okno, po czym podbiegł do skrytki Dryblaska (za sałatą), wyciągnął stamtąd butelkę wódki i dyskretnie włożył ją w rękę gitarzysty. Ten uniósł brwi, ale nic nie powiedział, żeby nie urazić Pudelka. Po chwili zastanowienia otworzył ją, pociągnął łyk, skrzywił się i pociągnął kolejny. 
- Moja wódkaaa! - zaskomlał Żyraf.
- A nie, bo skarb państwa. - zachichotałem, a Izz się do mnie wyszczerzył i kontynuował picie.
- Hmm... Izzy? - zaczął delikatnie Stevie.
- Ta? 
- Wiesz... Ty nie pij tyle wódki, bo będziesz pijany. - oświadczył naszemu przyjacielowi z dziecięcą naiwnością.
- Cóż... Zdaję sobie z tego sprawę, Owieczko. - powiedział... czule?... Król i poczochrał mu włoski... te na głowie, nie z klaty, żeby nie było, że jakaś patologia. Cóż... Chyba faktycznie nie powinien pić szybko takiej ilości czystej... Bez popity... Chyba, że... Tak, Saul, to genialny pomysł, hihi...
- Stradlin, czkej! - wrzasnąłem i pobiegłem do łazienki. Znalazłem w stercie drewna, które było kiedyś szafką, wiadro i przytruchtałem z tym do kuchni. Opróżniłem całą skrytkę Duffy'ego, wlewając pięć butelek wódki do wiadra, po czym wsypałem lód. Przytargałem to i położyłem na stole przed gitarzystą. - Bądź hardkorem, wypij to wszystko. - wyszczerzyłem się wrednia.
- A proszę bardzo. Dajcie mi tylko słomkę. - parsknął Izz. 

Godzinę później

   - To nie jest dobry pomysł!! - protestował Steven, którego właśnie siłą wpakowaliśmy do kołdry Izzy'ego. Król trzymał jeden koniec, basista drugi, a ja pilnowałem Adlerka, bijąc go po rękach za każdym razem, gdy próbował się wydostać. 
- Co ty wiesz o życiu. - zabełkotał Stradlin. - Zanieśmy go tam, o tam.
- Ekhm... Czyli gdzie? - chciał się dowiedzieć McKagan.
- Bosz... Ty to kompletnie wyobraźni nie masz. - westchnął pijacko gitarzysta. - No tam, o tamej. 
- Ekhm... Czyli gdzie? - zapytałem z kolei ja.
- Z kim ja żyję, bosz... No tam, do tej, jak to się nazywa... To takie różowe, co od dwóch dni z nami mieszka, nie wiem, co to jest.. - proces myśleniowy pijanego Izza działa trochę inaczej niż normalnie... 
- Elisabeth! - ucieszył się rozwiązaniem zagadki perkusista. Po chwili mina mu zrzedła. - Nie... Nie róbcie mi tego... Chłopaki no...
- Niesiemy! - zakomenderował Izzy, więc ruszyliśmy, wywalając się po drodze z wierzgającym Pudlem przed kanapą, na której gnił Rudy, ale ten tylko mlasnął i przekręcił się na drugą stronę. W końcu jakoś się pozawijani w to pościelowe chujstwo wtoczyliśmy do pokoju Rose'a i jego dziewczyny. Siedziała na ich łóżku i jadła krakersy, pochlipując w chusteczki.
- Jej, co się stało? - przejął się od razu Duff i podbiegł do niej, zdeptując mi dłoń. Zasyczałem i wgryzłem mu się w kostkę. Wrzasnął z bólu i kopnął Stevie'go, bo nie trafił we mnie, meheh. Owieczka zaskomlała i odruchowo dziabła różdżką w brzuch Króla Zajebistości, który z kolei w reakcji na to się zerzygał. 
- Po coście tu przylazli?? - zawyła Beth.
- Nie płacz!! - poprosił rozpaczliwie Duffik i ją przytulił.
- Spierdalaj, gigancie! - oburzyła się dziewczyna i przyjebała mu w nos, aż coś chrupło i poszła krewka. 
- Czemu go krzywdzisz?! - krzyknąłem bohatersko. - Przecież on chciał tylko pomóc no!! 
- Nie odzywaj się, mopie! - spiekliło się to to i jebło we mnie paczką krakersów. Chyba trochę zemdlałem, bo ocknąłem się oparty o wielgachne akwarium Wielkoluda. Obok mnie leżały różowe pianki, które pewnie Steven zgubił. Podumałem chwilę, po czym wziąłem je i postanowiłem nakarmić rybki Żyrafy. Wyjąłem jedno i włożyłem rękę do wody. Chwilę nic się nie działo, po czym poczułem przeszywający ból. Zawyłem, wydarłem stamtąd moją cenną część ciała i zacząłem biegać w panice po pokoju.
- Te pierdolone ryby Duffy'ego mnie ugryzły!!!! - wrzeszczałem, machając krwawiącą ręką.
- Hudson, kochanie. - zachichotał zza kanapy pijany Stradlin. - Rybki nie mają zębów.
- Te mutanty mają! - chlipnąłem i pokazałem mu krwawiący szereg dziurek. Gitarzysta zrobił wielkie oczy.
- Faktycznie. Czkej. - odepchnął mnie i zatoczył się do akwarium. Zaczął przyglądać się rybkom, po czym zachichotał. - Basiści to idioci... Idioto, to są pierdolone piranie, a nie ozdobne rybki!!!
- Ale... Ale... Jak to? - zmartwił się McKagan. - Sam przecież wybierałem.. Mają ładne, błyszczące łuski... I w ogóle...
- A ty za to nie masz mózgu. - warknąłem i poszedłem poszukać czegoś przypominającego bandaż. - Ej, robimy jakąś próbę? - zapytałem po chwili.
- Żartujesz sobie? - upewnił się Duff. - Wokalista nam zapadł w śpiączkę - powiedział, trącając go kijem bejsbolowym. Rose ani drgnął. - Izz zalał się w trupa - pokazał palcem zgonującego w progu łazienki Izzy'ego - a perkusistę porwała nam ta psycholka Monkey.
- Co... CO?? - wydarłem się. - JAK TO GO PORWAŁA??
- No porwała no! - zapłakał Duffik i potarł ucho, do którego mu wrzasnąłem. - Wypierdoliła nas stamtąd, a go sobie zostawiła!!! Nie mam pojęcia, co oni tam robią!!!
- Bosze... - zbladłem. - Nie mów, że on ją posuwa... Przecież Axl go za to zajebie!!!  
- To może lepiej sprawdźmy. - wystraszył się Dryblas. Przytaknąłem mu i zaczęliśmy się skradać w stylu ninja w kierunku pokoju psycholów. Niestety, tuż przed celem Żyrafa wyjebał się na puszce lakieru do włosów i wpadł do środka, przewalając mnie i drzwi. Spojrzeliśmy na łóżko. Adler i Beth słuchali albumu KISS i lepili podobizny członków zespołu z poślinionych chrupek kukurydzianych. Popatrzyli na nas jak na kompletnych debili.
- Zepsuliście Axlowe drzwi. - skarcił nas Pudel. - On wam za to wjebie.




~ Z perspektywy Avy

   Poszłam z wujkiem Demonem na zakupy do Walmartu, ale oczywiście zaraz obsiadła go chmara 

fanów i sama musiałam napełniać wózek potrzebnymi produktami. Kompletnie nie mam do tego 

głowy i zawsze zapominam, co miałam kupić.  Co prawda, Popcorn zrobił mi listę (tak, on), ale jej 

oczywiście też zapomniałam wziąć... Z nietęgą miną maszerowałam przez dział rybny, aż w nagłym

olśnieniu przypomniało mi się, że na pewno miałam wziąć ketchup, więc czym prędzej pognałam po 

niego, mając nadzieję, że po drodze nie zapomnę, po co biegnę. Z triumfem wypisanym na twarzy 

wyhamowałam przed regałem i wzrokiem zaczęłam szukać pożądanej marki. Westchnęłam 

niedowierzająco, gdy dostrzegłam ją na najwyższej półce... No, przy moim 1,60 m życzcie mi 

powodzenia. Jęknęłam, rozpaczliwie podskakując i próbując dosięgnąć butelki niczym przedszkolak.

Kurwa... Nie byłoby problemu, gdyby Gene był wredną gwiazdą i kazał się odpierdolić tym 

wszystkim dzieciakom. I czemu on jest dla nich taki dobry, ja się pytam?! No, skaranie boskie, 

przysięgam. 

- Ekhm... Daj, pomogę ci. - usłyszałam znajomy głos i zobaczyłam nad sobą wytatuowaną rękę, która

ściągnęła ketchup i włożyła ją do mojego wózka. - Jedna wystarczy?

- Nie, ściągnij jeszcze ze cztery. - odpowiedziałam. -Mówię ci, ci paskudni producenci są w zmowie 

z pracownikami tego cholernego supermarketu i robią mi to specjalnie.

- A ja jestem pewien, że to ta sama organizacja rządowa, która wkrada się nocami do sklepów i robi 

żelki Haribo twardymi. - odrzekł z powagą Tommy, ściągając kolejne opakowania.

- Świat byłby o wiele piękniejszy, gdyby Haribo były miękkie. - zgodziłam się z nim.

- Święta racja. - wyszczerzył się perkusista, co od razu odwzajemniłam. Po chwili szczerzenia się do 

siebie jak idioci dotarła do nas świadomość tego, co się między nami wydarzyło.

- Ech... Dzięki za pomoc. - mruknęłam zmieszana i popchnęłam wózek, mając zamiar ruszyć dalej.

- Poczekaj! - krzyknął Lee i chwycił mnie lekko za ramię. Odwróciłam się niechętnie w jego stronę. 

- Ty jesteś tu naprawdę, czy tylko mam piękne halucynacje?

- No... Jestem tu naprawdę. - westchnęłam. - Postanowiłam wrócić trochę wcześniej z Kanady, bo 

stęskniłam się za zjebkami.

- Ach... A nie... Nie jesteś na mnie zła? - zapytał cicho.

- Chciałabym. - przewróciłam oczami. - Ale mam do ciebie słabość i najwyraźniej nie potrafię się na 

ciebie gniewać. Co mnie wcale, ale to wcale nie cieszy.

- A mnie bardzo cieszy. - zachichotał Tommy.

- Za dobrze się dogadujemy. - jojczyłam, próbując przejechać mu wózkiem stopy. 

- To co: zostajemy przyjaciółmi? - uśmiechnął się ciepło perkusista, skutecznie przewidując moje 

manewry i unikając śmiercionośnych kółek. 

- W sumie to ok. A co na to Heather?

- Nie wiem, bo aktualnie wyjechała. Ale nie może mi mówić, z kim mam się zadawać, a z kim nie. - 

nadąsał się Lee.

- Oj, bidacku. - zacmokałam ze współczuciem. - Wszystkie żony to robią; nie licz, że ciebie to 

ominie. - poklepałam go pocieszająco po rąsi i śmiejąc się złośliwie, ruszyłam do działu ze 

słodyczami. Przystanął oszołomiony, a po chwili do mnie dołączył i pomógł mi wpakowywać żelki 

do wózka.

- Gdybyś ty była moją żoną, to na pewno byś mi tak nie rozkazywała. - rzekł nostalgicznie.

- Możliwe, ale tego to ty już nigdy się nie dowiesz. - pokazałam mu język.

- Zobaczymy. - uśmiechnął się przekornie, po czym zanim się zorientowałam, co zamierza zrobić, 

pocałował mnie szybko i gorąco. Serce zaczęło mi opętańczo walić, a on się wyszczerzył, pomachał 

mi na pożegnanie i poszedł robić własne zakupy.


~ Z perspektywy Kath

    - No i co się tak gapicie? - warknęłam zniecierpliwiona na Rachela i Micka, którzy od jakichś 

dziesięciu minut wpatrywali się w mój obojczyk.

- Nic, nic; zupełnie bez powodu. - uśmiechnął się dziwnie gitarzysta i zajął się swoim omletem, po 

którym im wcześniej przygotowałam.

- To co, w nocy było ostro? - zagaił po chwili wyszczerzony Bolan. 

- O co ci chodzi?! - krzyknęłam.

- No, o nic; tak sobie tylko wnioskuję... - zachichotał, a Mars parsknął swoim jajkiem. - Tylko... 

Hmm... Sixx cię... ugryzł?

Mina mi zrzedła, gdy spojrzałam na swój obojczyk i faktycznie zobaczyłam tam ślad po ugryzieniu, 

a ci idioci zaczęli otwarcie rechotać. Łypnęłam na nich spode łba i obiecałam im zemstę.

- Daj spokój. - wykrztusił Mick. - Przecież cię kochamy.

- Choć w inny sposób niż Nikki. - dodał basista. Zapadła konsternująca cisza, a po chwili kolejny 

wybuch śmiechu. Obrzuciłam ich nienawistnym spojrzeniem i wyszłam z kuchni. Miałam się 

fochnąć i zamknąć w naszym pokoju, ale ktoś zapukał do drzwi, więc machnęłam wściekle rękoma i 

poszłam otworzyć.

- Czego?! - wrzasnęłam na powitanie, aż osobnicy stojący na zewnątrz spanikowali, szybko uciekli i 

wskoczyli do basenu. - Tony, ty umiesz pływać?! - ucieszyłam się.

- Hej! Ja też umiem! - uradował się Tyler.

- Gratuluję. - przewróciłam oczami. - Rozumiem, że podrzucasz dzieciaka Rachelowi?

- No bo... Jego rodzice gdzieś mi wsiąkli, a to nie jest mój dzieciak, żebym się nim cały czas 

zajmował. - zaczął narzekać Steven.

- Dobra, dej to. - westchnęłam, podeszłam do basenu, wyciągnęłam Małego za gatki i zaniosłam to 

do domu. - Bolan, pilnuj gnojka. - powiedziałam, porzucając pisklę na podłodze w korytarzu.

- Anthooonyyyy!! - uradował się basista i pobiegł w jego stronę.

- Raaaaachel!!! - podniecił się Perry Junior i również pobiegł w jego stronę. Zderzyli się gdzieś na 

środku, odbili od siebie i wylądowali dupami na podłodze. 

- Bosze. - westchnął gitarzysta, odkładając swój talerz do zlewu. - Chyba wychowałeś swoją mini 

wersję.

- Hej. - ucieszył się Bolan. - Zrobię mu nose chaina.

- Nie próbuj nawet, Joe cię zabije! - wystraszyłam się. 

- Ale ja chcę! - zaczął płakać gówniarz.

- Nie płacz, namalujemy ci markerem. - pocieszył go jego nianiek i zabrał go do swojego pokoju.




~ Z perspektywy Todda

   Znowu zamulałem w pracy. Co prawda co jakiś czas trafiał się zbłąkany klient, ale same nudy, nie 

polecam. Czytałem więc jakiś chujowy szmatławiec. Skąd mogłam wiedzieć, że oskarżam 

niewinnego? 

- No nie wiem, kurwa, może dlatego, że był niewinny? - prychnąłem i jebłem to do kosza. Przewróciłem oczami, gdy zobaczyłem w magazynie zaspanego Leo. Wszedł za kontuar, namyślił się, aż w końcu usiadł obok mnie.
- Todd?
- Tak?
- Gdzie ja jestem?
- W sklepie fotograficznym.
- Och. - zamyślił się znowu na chwilę. - A co ja tu robię?
- No nie wiem, może jako właściciel wpadłeś nadzorować? - podsunąłem mu rozwiązanie.
- Och... - znowu to samo. - To ja mam sklep fotograficzny? - zapytał zaskoczony.
- Też mnie to dziwi. - mruknąłem i położyłem bezsilnie głowę na ladzie.
- Ej... - szturchnięcie.
- Tak? - warknąłem, pozostając w swojej pozycji.
- Żyjesz? - padło mądre pytanie.
- Nie. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- Och... Czyli jednak jestem medium... - mój szef odkrył swoje moce. 
- Nie. Jesteś przesiąkniętym marihuaną starym hipisem. - moja cierpliwość się wyczerpywała.
- Jedno nie wyklucza drugiego. - zganił mnie za brak zrozumienia.
- Koleś... - jęknąłem.
- Cicho... Widziałem kartony. - oznajmił Leo.
- Co? - z wrażenia aż podniosłem głowę.
- One naprawdę istnieją. - przytaknął.
- We wszystko uwierzę, tylko nie w kartony. - rozgniewałem się, że próbuje mnie oszukać.
- Ale naprawdę. W moim śnie. To było cudowne. One... Mówiły do mnie. - rozmarzył się.
- Co mówiły? - spytałem ostrożnie.
- Uśmiechały się do mnie. Dammit, ja muszę do nich iść, one mnie potrzebują.
- Ekhm... - oniemiałem.
- Słyszę głosy w ścianie.
- Nie słysz głosów w ścianie, słyszysz? - spróbowałem interweniować i pociągnąłem go za ramię.
- Puść mnie, nie powstrzymasz mnie! - krzyknął mój szef, kopnął w stołek, na którym siedziałem, przez co się wywaliłem i wybiegł na ratunek kartonom.


~ Z perspektywy Davida

   - VINCE, IDIOTO!!! - słuchałem, jak Doc ochrzania wokalistę przez telefon, siedząc na łóżku w jego pokoju. - NO JAK TO O CO MAM PRETENSJE??! CZŁOWIEKU, LUDZI NIE WYSYŁA SIĘ DO INNEGO KRAJU W KARTONACH!!! NO I CO Z TEGO, ŻE ZROBIŁEŚ DZIURKI?? JA... NIE, KURWA!!! DAJ MI LEE DO TELEFONU, W PODSKOKACH!!!! O, cześć, Tommy... CZY CIEBIE POPIERDOLIŁO??? WCALE SIĘ NIE CZEPIAM!!! JUTRO WRACAM DO USA Z HEATHER, A TY MASZ ODSEPAROWAĆ OD NIEJ TYCH ZJEBÓW, ZROZUMIANO?! JA WCALE NIE WRZESZCZĘ!!! SAM WRZESZCZYSZ!!! JAK TO: MAM CI JEJ NIE PRZYWOZIĆ?? JAK TO: BEZ NIEJ CI LEPIEJ?! CZŁOWIEKU, KIEDY TY DOROŚNIESZ??! TO NIE JEST ZABAWKA, TYLKO KOBIETA!!! TWOJA ŻONA DO TEGO!!! 
- Do Rosji ją wyślij, będzie paść krowy. - pociągnąłem naszego menedżera za rękaw, żeby zwrócić jego uwagę.
- Bryan, dziecko, daj mi spokój. PRZYWOŻĘ CI JĄ I NIE PYSKUJ MI TU GÓWNIARZU!! WCALE NIE JESTEŚ MOIM SZEFEM!!! NIE ZARABIALIBYŚCIE TYLE PIENIĘDZY, GDYBY NIE JA!!! KURWA!!! DOŚĆ TEGO!!! JUŻ JA WAS PRZYKRÓCĘ!!! WRACAM DO STANÓW, BON JOVI SOBIE JAKOŚ PORADZĄ W KANADZIE BEZE MNIE!!!
 Wydałem z siebie pisk radości i pobiegłem czym szybciej podzielić się z chłopakami tą wieścią o naszej wolności.
- JOOOOOOOON!!!! - wydarłem się do przyjaciela siedzącego na swoim łóżku z gitarą.
- DAAAAAAAAVID!!! - odpowiedział mi w podobnym tonie, przewracając oczami.
- McGhee wyjeżdża jutro z Heather i nie wraca, zostajemy tu sami, totalnie bez kontroli! - zapiałem, skacząc po pokoju, aż mi łyżka z buta wypadła.
- Witajcie kluby ze striptizem! - uśmiechnął się Bon Jovi. 
Machnąłem mu ręką i pobiegłem do pokoju Sambory. Zastałem tam Aleca obklejającego taśmą zawiniętą w dywan przerażoną Locklear. Po chwili zaczął wpychać ją pod łóżko.
- Ty... Co ty robisz? - zamarłem. Basista spojrzał na mnie spłoszony. - Co ci to da? Przez okno ją wywal!
- Masz rację! - zachichotał Such. Podszedłem do niego i razem ją podnieśliśmy. Dłuższą chwilę zajęło nam ogarnięcie, jak powinniśmy ją ustawić. W momencie, gdy znaleźliśmy idealną pozycję, do pomieszczenia wszedł Richie.
- Co wy robicie?! - wrzasnął tak głośno, że się wystraszyliśmy, spanikowaliśmy i puściliśmy zawiniątko. Alec wczołgał się pod łóżko, a ja przyległem płasko do podłogi.
- Wy... Wy... Zabiliście Heather... - wyjąkał zszokowany gitarzysta, gdy na dole rozległy się piski, krzyki i płacze ludzi.
- Nie nie nie. - zaprotestował basista. - To było samobójstwo.
- Jak samobójstwo? - pobladł Sambora.
- No bo... Sami ją zabiliśmy.



~ Z perspektywy Agnes

   Siedziałam sobie grzecznie w bujanym fotelu, przyglądając się próbie zespołu mojego wnuczka.
- Pierdolnij basem, synu. - zwróciłam się do tego zakolczykowanego, na co on zamarł, ale po chwili wzruszył ramionami i zaczął rozwalać swój instrument o podłogę. Uśmiechnęłam się anielsko, przytupując nogą do rytmu piosenki.
- Ty, o ty. - kiwnęłam palcem na tego najwyższego przy mikrofonie. - Wrzeszczysz jak szczytująca baba, masz to zmienić.
Chłoptaś przytaknął przestraszony i spróbował śpiewać niżej.
- Ty wnusiu się nie martw, grasz idealnie. - cmoknęłam na Scotti'ego.
- Wiem, babciu. - rozpromienił się.
- Ej, ty dzieciaku za garami ze szczenięcymi oczami!!! Tak, ty!!! Czy ciebie pojebało?! Z energią w to trzeba walić, z energią! No! - jak to wszystko się mnie pięknie słuchało, no proszę...
- Przerywam tą próbę!! - wparowała nagle do garażu ta brunetka z tego babskiego zespołu, któremu załatwiłam kontrakt. Chłopcy z wrażenia przestali grać.
- Żebym ja zaraz nie przerwała twojej linii życia!!! - warknęłam, podrywając się z fotela w pozycji bojowej.
- Pani babcia nie grozi mojej dziewczynie, ok?! - stanął w obronie dziewoi blondaś, jak mu tam było, Sebostiam, czy jakoś tak...
- Przymknij się, Spodniostanie! - pacnęłam go w łeb moją torebką.
- Hej, tylko ja mam prawo bić Sebka Zjebka!! - wkurwiło się to czorne szefujące zespołowi i wyrwało mi torebkę.
- No pięknie. - gwizdnęła Caroline siedząca przy stole. - Właśnie zrobiłeś swój pierwszy krok do grobu. 
- Wszystko wolno tykać, tylko nie torebkę babuni. - zgodził się z siostrą Scotti. - Ja raz ruszyłem ją, jak miałem 7 lat... I do tej pory mam zdeformowany lewy półdupek.
- Pożałujesz tego. - wysyczałam do basisty i ruszyłam w jego kierunku z wyciągniętym palcem zagłady. Nikczemnik przełknął ślinę i zaczął się cofać.
- Błagam, tylko nie w twarz! - zapłakało to dziecie od perkusji, padając między nas na kolana i osłaniając przyjaciela. - Piękna twarz to wszystko, co on ma!! 
- Eej... - obraził się Bol... Bole... Bolognese. - Posiadam także wiele innych zalet.
- Na przykład to, że znasz mnie. - zatrzepotał rzęsami wokalista.
- Ty to się nie wtrącaj, Spodniostanie. - odciął mu się Ruchal.
- Hej, ludzie, dość tego! - przerwała znów ta perkusistka zasrana. - Zabieram stąd Spodniosta... Eee... To znaczy Sebastiana oczywiście. A tu jest adres i klucze do waszego nowego mieszkania. - powiedziała podając mojej wnuczce kartkę i klucze, a potem pociągnęła kochasia za rękę i wybiegli z domku. Ja tymczasem rzuciłam się na Kolczyka.


~ Z perspektywy Gene'a 




- Hej, dostałem pocztówkę z Podlasia!!! - ucieszył się Perry, wpadając do domu i machając kartonikiem z jakimś zadupiem. Oczywiście oprócz mnie nikt nie zwrócił uwagi na tą rewelację, bo byli zbyt zajęci obserwowaniem, jak Paul siłuje się na rękę z ojcem Avy.
- No kurfasz. - stęknął Starchild z wysiłku. 
- O, to już zaczęliśmy? - zdziwił się Sylvester i szybko powalił Stanleya tak, że ten aż przekoziołkował.
- Ha!!! I co?! Dawaj moje 50 dolców kutasie! - wrzasnął zadowolony Osbourne do Alice'a, a ten mamrocząc oś pod nosem o ciotowatych idiotach z gwiazdką na ryju, podał mu banknot.
- Widział ktoś moją poduszkę pierdziuszkę? - zapytał Tyler, łażąc po salonie, aż w końcu nadepnął na coś, co wydało z siebie głośny pryk. - Ups! Nie było pytania.
- No dokładnie, Vinia, mówię ci. - Ava gadała przez telefon. - I mają tam normalnie wyprzedaż wyprzedaży. No kufa, mówię ci, c'nie? Gdybym nie widziała, to bym nie wiedziała, a że widziałam, to kufa wiem, nie?
- Hej, zagrajmy w grę! - zwrócił się do mnie wokalista Aerosmith. 
- Jaką grę?
- Wymień 3 zalety laski, z którą ostatnio spałeś.
- No... Eee... Miała fajne zderzaki, tak... I ten... Tyłek też... No i nawet niezła z ryja, ci powiem. - ładnie wybrnąłem.
- Kurwa, to zazdroszczę. Moja zaraziła mnie opryszczką. - skrzywił się Steven, a ja zachichotałem. 






WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, SLASHU!!!!!

Przepraszam, że tyle musieliście czekać, ale ostatnio minęła mi chęć do pisania... Także rozdziały teraz pewnie będą rzadko się ukazywać.

To tyle ode mnie. Pozdrawiam i czekam na komentarze. ;)


Komentarze

  1. Powiem ci, że właśnie taka długość rozdziałów jest dla mnie najlepsza :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja powiem ci, że teraz nawet taka długość rozdziałów jest dla mnie nie lada wyzwaniem. :')

      Usuń
    2. A ja powiem ci, że teraz nawet taka długość rozdziałów jest dla mnie nie lada wyzwaniem. :')

      Usuń
    3. Nie możesz wszystkiego pomieścić? xD

      Usuń
    4. Nie możesz wszystkiego pomieścić? xD

      Usuń
    5. Ma kryzys twórczy Józefinko,ma kryzys :')

      Usuń
    6. A to wręcz bym powiedziała dysfunkcja systemu motywacyjnego. Bardziej niż kryzys twórczy.

      Usuń
    7. A to wręcz bym powiedziała dysfunkcja systemu motywacyjnego. Bardziej niż kryzys twórczy.

      Usuń
    8. Tak źle i tak nie dobrze ;/

      Usuń
  2. Jako starsza Anges Adler ogłaszam rozprawe za zakończoną idziemy na lody!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcecie, żeby Rose was wypatrzył przez rolkę od srajtaśmy i nasłał na was Paula na kosiarce, to zostawcie po sobie komentarz. Nawet króciutki. Nawet negatywny. Po prostu żebym wiedziała, że obchodzi was to, co piszę.

Popularne posty z tego bloga

Naleśniki z Nutellą i lodami

Bohaterowie

Rozdział 19: Blame It On The Love Of Rock And Roll