Rozdział 16: Welcome To The Jungle

"Welcome to the jungle, we got fun n' games
We got everything you want, honey we know the names
We are the people that can find, whatever you may need

(...)
Welcome to the jungle we take it day by day
(...)
Welcome to the jungle it gets worse here everyday
Ya learn to live like an animal in the jungle where we play
If you got a hunger for what you see, you'll take it eventually
You can have anything you want but you better not take it from me
(...)
And when you're high you never, ever wanna come down
So down, so down, so down... yeahh !


You know where you are?
You're in the jungle baby,
You're gonna die!
(...)
Watch it bring you to your
It's gonna bring you down, huh!"





~ Z perspektywy Sebastiana

    Znowu siedziałem na chacie Gunsów. Kocham tych zjebków. Spocząłem grzecznie obok śpiącego na kanapie Axla, który, wedle słów Duffa, zapadł w śpiączkę. Oparci o kanapę na podłodze siedzieli Steven i Izzy, który podobno tak się wczoraj najebał, że do tej pory nie wytrzeźwiał. 
- Mam różowego lizaczka. - pochwalił się Popcorn, wyciągając kulkę na patyczku z buzi. Wtedy Stradlin mu ją wyrwał z ręki i przykleił do włosów Wiewióry.
- Teraz już nie masz. - zachichotał, a blondaskowi warga zaczęła niebezpiecznie drżeć. Miałem go pocieszyć, kiedy nagle epicko zaburczało mi w brzuchu. Mówię wam, takiego dźwięku to wy w życiu nie słyszeliście!
- Co to było?? - Rose się obudził i zaczął rozglądać naokoło, a ja jebłem śmiechem. 
- Przebudzenie Godzilli! - wykrztusiłem, trzymając się za brzuch.
- Wyhodowałeś potworka w brzusiu! - rozpromienił się Stevie i z fascynacją zaczął wgapiać się w mój brzuch.
- Lepiej coś zjedz, żeby nie drażnić bestii. - oznajmił z powagą Izz, a następnie poklepał mnie po brzuchu.
- I dlaczego ja się z wami zadaję? - warknął Rudy i spróbował zejść z kanapy przez oparcie, ale wyjebał na twarz, co oczywiście wyśmialiśmy. Zwyzywał nas i skierował się do kuchni. Znalazł w szafce paczkę chipsów, więc się nimi zajął. Tymczasem do domu wpadła niczym burza Kath, ciągnąc za włosy biednego Neila. Wyhamowała przed kanapą i rzuciła nim we mnie. 
- Dobra, słuchajcie, sprawa jest taka, że Ava ma jutro urodziny, więc robimy jej imprezę niespodziankę! - wydyszała fanatycznie, rozglądając się po Hell House. - Gdzie jest Slash?
- Śpi. - wzruszył ramionami właśnie wychodzący ze swojego pokoju McKagan. - I to na moim łóżku, przez co ja musiałem jebnąć się na dywanie, którego nie mam.
- Wstawaj, gnoju! - wpadła do wyżej wspomnianego pomieszczenia i wytargała stamtąd półprzytomnego gitarzystę.
- Jeszcze pięć minut, babciu... - wybełkotał, wyrywając się jej, kładąc na stole i strącając śniadanko Axla. 
- Kuurwa!  - wpienił się wokalista. - I co ja teraz mam jeść niby??! 
- Nie przesadzajcie, musi coś tu być. - wywróciła oczami narzeczona Sixxa i zaczęła przetrząsać wszystkie szafki... Czyli osamotnioną, jedną, a następnie lodówkę. - O, jest sałatka! ... A nie, to spaghetti obrośnięte pleśnią... No... O! Wiedziałam, że coś znajdę jadalnego! Jogurt wiśniowy, jeszcze nieprzeterminowany! 
- Dej. - syknął Rose i wydarł jej kubek z ręki.
- A ty wstawaj! - krzyknęła brunetka na Kudłacza i zepchnęła go ze stołu.
- Ała! - jęknął po zderzeniu się czołem z podłogą. - Za jakie grzechy, kobieto?
- Mam wymieniać? - Kath uniosła jedną brew.
- Nie, nie; trochę by ci to zajęło. - westchnął Ukośnik i wstał, po czym powlókł się w kierunku kanapy, i pierdolnął się obok nas.
- No, a więc jak już mówiłam, Ava ma jutro urodziny i zebraliśmy się tu, by zrobić epicki plan imprezy niespodzianki dla niej. - rozpoczęła wywód dziewczyna. - Masz, ty notujesz! - wetknęła kartkę i długopis Vince'owi.
- Czemu ja?! - oburzył się. 
- Bo nie my. - wytłumaczyła mu jak ułomnemu. - Ok, a więc po pierwsze: ktoś musi ją co najmniej pół dnia trzymać z dala od miejsca imprezy.
- A jakie jest miejsce imprezy? - strzeliłem z gumy balonowej.
- Noo... Nie wiem. - przyznała nasza organizatorka. 
- To może tu? - zaproponował Duffy.
- Nie, to... Domostwo... Jest zdecydowanie za małe na nasze cele. 
- No to... U was może? - wzruszył ramionami Wiewiór.
- Nie, nie... Jeszcze ktoś rozwali którąś basówkę i Nikki zajebie...
- No... Ja bym zaproponował chatkę Tommy'ego, ale z oczywistych powodów teraz to odpada... - rzekłem w zadumie.
- O, to u dziewczyn obok zrobimy tą imprezę! - ożywił się Mulat.
- O, to niegłupie! - ucieszyła się Kath. - Dobra, zjebie, pisz pierwszy punkt: "Spytać laski o pozwolenie." W końcu nie jesteśmy niewychowani czy co... Bastusiu, z racji, iż to twoja dziewczyna jest właścicielką tego domu, to na twoje barki spada to zadanie.
- Spoczko, one nie będą miały nic przeciwko. - wyszczerzyłem się. 
- Dobra, a teraz kto będzie ją trzymał stamtąd z dala? - zastanawiała się dalej brunetka.
- A może Todd? - podsunął Pudelek.
- Nie, on będzie zarywał, a Ava jak na razie w żadne tego typu relacje nie może się pakować. - westchnęła dziewczyna.
- No to może poprosimy jej tatę, żeby ją gdzieś zabrał? Wciśnie jej gadkę w stylu: "Są twoje urodziny, zróbmy więc sobie Dzień Ojca Z Córką". - wzruszył ramionami wokalista Motley Crue.
- Ty, Vini, czasem to nawet niegłupi jesteś. - pochwaliła go Kath i poklepała po głowie, po czym się wzdrygnęła i wytarła rękę w bluzkę. - Ale nie ciesz, tylko czasem ci się zdarza, normalnie jesteś obleśnym zjebem wyglądającym jak baba. Pisz: "Poprosić pana Stallone'a, żeby urządził Dzień Ojca Z Córką, tak od dziewiątej do dziewiętnastej." Co dalej... Ach tak, trzeba ozdobić domek. Kto by się tym zajął...
- Proponuję Paula. - zachichotał Izzy.
- O, dobry pomysł, przy okazji odwrócimy jego uwagę i nie będzie mu smutno, że to nie on jest ojcem małej. Tylko... Ktoś musi go nadzorować... - w Kath ocknął się zdrowy rozsądek.
- Może Janet i Roxy? I tak będą na miejscu. - beknąłem.
- Ok, pisz platynówko: "Wysłać Starchilda razem z Gardner i Petrucci na zakupy do papierniczego i kazać im ozdobić domek." - komenderowała brunetka. - Dalej, co dalej... 
- ALKOHOL!!! - ożywił się Żyrafa. 
- O, słusznie, Viniaczku, pisz: "Wysłać Duffika i Nikki'ego na zakupy alkoholowe." Co by tu jeszcze... Ach, catering.
- Szkoda, że nie ma Jona. - zasmucił się Steven. 
- Taaak... Szkoodaa... Wieeelkaaa szkoodaa... Nie zrooobi nam jedzooonka.... Ojooojoj... - zaczął dziwnie chichotać Rose.
- Dzięki ci składamy, Jimie. - wzniosła oczy ku niebu... o proszę... nie mają kawałka sufitu... dziewczyna. - No ja mogę coś ugotować, trochę umiem... Ale potrzebne mi są ze dwie osoby do pomocy. I to takie, które pomogą, a nie coś rozwalą. Ochotnicy są czy mam wzbudzić w was ochotę? 
- Ja mogę pomóc!! - zaofiarował się Izzy.
- Ech... Czy ja wiem... No dobra, przyda się ktoś wysoki... I dający się łatwo manipulować..
- Słucham? - zapowietrzył się gitarzysta.
- Nic, nic. No, kto jeszcze?
- Proponuję Roba. - zmrużyłem złośliwie oczy.
- A niech będzie. - machnęła ręką Kath. - Zjebie, pisz: "Przywódczyni i jej pachoły w osobach Stradlineła i Affuseła ogarniają żarełko." Co dalej... Muzyka, no tak. Pierwsza sprawa: muzyka odtwarzana czy żywy zespół? 
- Wiesz, szczerze powiedziawszy, większość muzyków pewnie będzie wolała się bawić niż łomocić na scenie, tym bardziej, że nikt nie będzie zwracał uwagi na to, co się dzieje na scenie. - wzruszył ramionami Neil. 
- Racja... No, to kto zajmie się playlistą? 
- Rachel? - pomyślałem na głos.
- O, doskonale. Choć potrzebny będzie ktoś jeszcze dla równowagi, żeby nie zawalił nas punk...
- Hudson nadaje się tylko do tego, więc go trzeba tam wcisnąć. - wyszczerzył się Rudy.
- Oksik. Zapisać: "Rozkazać Bolanowi i Mopowi zrobić tło muzyczne owego towarzyskiego wydarzenia." Następnie... Hmm... Lista gości, no tak... Nie chce mi się tego sporządzać i wszystkich zapraszać... Ja pierdziu..
- Axl zna dużo ludzi, ale potrzebny mu będzie ktoś miły do pomocy, bo inaczej przez jego wredotę nikt nie przyjdzie. - palnąłem bez namysłu, na co główny zainteresowany tylko beknął. 
- Hmm.... A może by tak Tyler? - podsunął Vince. 
- O, za tym popierdoleńcem to każdy przyjdzie. No dobre, dobre... Pisać: "Wiewióra i Steven zapraszają lud."
- Tylko żadnego plebsu. - zacmokał Rose.
- To się wie samo przez się. No,także tego... Ktoś musi trzymać policję z dala, zdecydowanie. - westchnęła nasza organizatorka, patrząc z wyrzutem na Rudego, jakby tylko przez samą jego obecność policja miała mieć nas na oku. Co w sumie mogło być racją...
- Ochrona... Scotti z babcią? - spojrzałem pytająco na brunetkę. 
- O, doskonale. Ale może ktoś jeszcze...
- Elisabeth umie dobrze przypierdolić. - żachnął się Dryblas.
- No to w takim razie do zapisania: "Pozwolić Hillowi, Agnes i Monkey zająć się odpieraniem ataków stróżów prawa." Co by tu... Chyba tyle... 
- Em... A narkotyki? - podrapał się po nosie Izz.
- O wy ćpunki... No dobra, pisz: "Leo przynosi witaminki." No,wszystko pięknie. Szkoda, że nie ma zjebków z Bon Jovi, ale trudno. Najwyżej powtórzymy imprezę, jak wrócą. Dobra, nie chcę was na razie widzieć. Jutro wszyscy mają być w odpowiednim czasie na wyznaczonych pozycjach, jasne? 
Pokiwaliśmy gorliwie głowami... Znaczy w sumie to nie. Popcorn siedział obrażony, że nie ma żadnego zadania, Slash znowu zasnął, McZjeb gapił się tępo w ścianę, Axl próbował odpalić papierosa od kuchenki, Stradlin oglądał swoją lewą dłoń, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, ja żułem gumę, a Vince usiłował niepostrzeżenie przemknąć pod ręką swej oprawczyni. Którą swoją drogą właśnie przewróciła oczami i chciała jebnąć nam wykład, ale w tym momencie w kuchni nastąpił mini wybuch gazu, pozostawiając zaskoczoną Wiewiórę z zwęgloną fajką i spalonymi brwiami. Tu nastąpił zbiorowy wybuch śmiechu. 


~ Z perspektywy Scotti'ego

             Przypomniało mi się, że miałem podlewać kwiatki w domu Bon Jovi zjebków. Trochę chyba za późno, bo nawet kaktus usechł. Iii tam. Schodziłem po schodach, gdy nagle straciłem równowagę... Ludzie, co to było... Kompletny stan nieważkości... Grawitacja przestała istnieć... A ja... Ja tylko zacząłem... latać... Co chwilę odbijałem się moim zdeformowanym lewym półdupkiem od kolejnych stopni i leciałem dalej... Coś niesamowitego... Przestałem myśleć... Nie,nie przeleciało mi całe życie przed oczami... Byłem tylko ja i... to uczucie... nieważkości... Na końcu wylądowałem zdumiony przed drzwiami wyjściowymi... Poczułem... Że mój zdeformowany przez torebkę babuni w dzieciństwie lewy półdupek odzyskał swój naturalny kształt... A ja byłem wzbogacony o kolejne życiowe doświadczenie... 
- Następnym razem krócej zlatuj z tych schodów, bo wejść się i okraść debili nie da. - parsknął na mnie Rachel i pognał na górę, zapewne by zajebać pieniądze, które Bryan trzymał w skarpecie. Ale nie, kumpel jednak mnie zaskoczył. Po chwili wyleciał z mieszkania z wrzaskiem wojennym na ustach i wyjebaną gitarą basową Aleca w rękach. Ale... Z tymi schodami było coś nie tak... One pokonywały grawitację... Bo Bolan też stracił równowagę, wykręcił piruet i bas wyleciał mu z rąk, a sam basista zjechał ryjem po schodach. Szybko straciłem zainteresowanie przyjacielem hipokrytą i począłem obserwację lotu pożądanego instrumentu. Pięknie wirując, wyleciał przez zamknięte okno. Otworzyłem usta, a na ulicy rozległ się psi skowyt, następnie ludzki wrzask, potem huk upadania, a na końcu alarm samochodowy. Wnioskując: gitara spadła na psa, który w panice ugryzł jakiegoś człowieka. Ten z kolei wpadł w kontenery na śmieci, zapewne wywalając jeden na zaparkowany samochód. Hmm...
- Tylko nie Eleonora!! - zaszlochał zakrwawiony Rachel i szybko wypadł z bloku na ratunek swojej zdobytej ukochanej. Podumałem jakieś dziesięć minut, po czym wzruszyłem ramionami i poszedłem przed siebie. Nie, nie pamiętałem o otwieraniu drzwi. Przypomniał mi o tym tępy ból pulsujący w czole po moim zderzeniu z metalowym chujstwem.



~ Z perspektywy Duffa

             - I dlatego właśnie powinno się to udać. - zakończył swoje blablabla Rose.
- Ale co? - zapytałem bezmyślnie.
- Ja nie wiem. Wyłączyłem się, jak tylko otworzył usta i słyszałem coś w stylu: blabla bla blablabla bla bla bla bla. - wzruszył ramionami Izzy. Rudy się nadąsał, a my ze Slashem zachichotaliśmy.
- Ej, gdzie jest Stevie? - spytał po chwili Kudłacz, więc obejrzeliśmy się wszyscy za siebie, spodziewając się, iż zobaczymy tam grzecznie podążającego za nami Adlerka. Ale gdzie by tam... Pewnie... 
- Em... Bez paniki... Ale ten... ZGUBILIŚMY POPCORNA!!! - wrzasnąłem. 
- Co on bez nas pocznie???? - Hudson rozłożył się w rozpaczy na środku chodnika i wznosił błagalnie ramiona w kierunku nieba. 
- Ej, spokojnie, tam jest. - Stradlin pokazał ręką na Stevena, który leżał jakieś 200m przed nami na trawniku i macał kamień z miną wyrażającą intensywne myślenie. 
- Chodźmy do niego,zanim to zabrnie za daleko. - westchnął Axl i poczłapał smętnie w kierunku swojego jakże ukochanego perkusisty. 
- Pudelku, co robisz? - zapytałem z grzecznym zainteresowaniem, kiedy już otoczyliśmy skupionego blondaska.
- Boo... Się tak zastanawiam... Czy kamień jest twardy zawsze... Czy tylko wtedy jak go dotykamy... - wyseplenił z policzkiem przyciśniętym do trawy i dłonią smyrającą badany obiekt natury.
- Ja pierdolę. - parsknął śmiechem Mulat. 
- Nie wiem, od kogo masz to, co bierzesz, ale chyba jednak powinieneś zmienić dilera. - zmarszczył brwi nasz gitarzysta rytmiczny. 
- A co brałeś? - zapytał z ciekawością Wiewiór.
- Noo... Nic... Jadłem tylko żelki z witaminkami. - uśmiechnął się promiennie Stevie i usiadł. 
- Chyba produkcji Leo. - zaśmiałem się. 
- Nie... Takie z apteki... Co so w plastikowych słoiczkach. - zamrugał niewinnie Adler i wstał. Mieliśmy ruszyć dalej, gdy nagle Rose dziko wrzasnął i popędził w krzaki za rogiem. Z krzaków dobiegł dziewczęcy wrzask, a po chwili faktycznie wyłoniła się stamtąd jakaś niewiasta i zaczęła spierdalać przed naszym nieokrzesanym frontmanem. Nasza czwórka stała zaskoczona i patrzyła, jak dwa dzikuski ganiają się naokoło nas. 
- Zostaw mnie!! - krzyknęła w końcu dziewczyna, odwróciła się i siknęła Rudemu z czekoladowej tubki prosto w lewe oko. Nasz kumpel zawył i padł na glebę w spazmach bólu. Dziewczę uśmiechnęło się usatysfakcjonowane i wesoło do nas przyhasało, pojadając po drodze z tubki. 
- No cześć! - zawołała wesoło do nas, stając przed nami. Spojrzeliśmy na nią jak na kosmitę.
- Czy ktoś mi łaskawie wyjaśni... Co tu się kurwa odjebało?? - warknął Izz.
- A to chyba ja powinnam wiedzieć. - oburzyła się nastolatka. - Siedzę sobie kulturalnie w krzakach, a tu nagle jakiś psychol zakłóca mój spokój. No to uciekłam. A to zaczęło gonić. No to się nie dałam, tak?
Król zamrugał zszokowany, próbując przetrawić słowa dziewoi, a ona tymczasem wgapiła się zafascynowana w naszą Owieczkę. Spojrzeliśmy po sobie z Ukośnikiem i zachichotaliśmy. 
- O co ci chodzi? - zmieszał się Steven.
- O nic, braciszku. - poczochrała go po głowie ta zdumiewająca istota.
- Jak go nazwałaś? - spoważniał nagle Slash.
- No, bo Popcorn jest moim bratem. - wytłumaczyła blondynka gitarzyście jak idiocie.
- A ile masz lat? - spytał perkusista.
- 13. - westchnęła rzekoma siostra.
- Nie no, chyba bym przez tyle lat zauważył, że mam siostrę. - podrapał się po karku Pudel.
- Stare to, a głupie... - przewróciła oczami czekoladowa oprawczyni. - Bo twój tatuś się mną nie chwalił. Uważa mnie za owoc błędu. 
- To całkiem prawdopodobne jak na niego. - bąknął bez zastanowienia Saul. 
- Załóżmy, że to prawda. - wtrąciłem się. - To czego ty oczekujesz od Stevena?
- Bo... ja... Jakby to powiedzieć... - dziewczyna spuściła wstydliwie wzrok na swoje buty.
- Nawiałaś z chaty, tak? - westchnął domyślny Izzy, a mała pokiwała twierdząco głową.
- I co, tak po prostu chcesz ze mną zamieszkać? - zapytał niedowierzająco Adler.
- No... Tak... Ja... Obserwowałam cię, jesteś moim idolem, chcę żyć jak ty! - nastolatka spojrzała na niego miną smutnego szczeniaczka. 
- Nie zgadzam się na to! - zaprotestowałem. - Stevie jest kompletnie nieodpowiedzialny, nie nadaje się do bycia czyimkolwiek opiekunem! 
- Ja się nimi zajmę. - zacmokał Kudłacz. 
- A to ma przestać nas martwić, tak? - zamrugał niedowierzająco Stradlin.
- Nie możecie mi zabronić zajmowania się moją siostrą! - oburzył się niespodziewanie Popcorn.
- Ale pomyśl logicznie... Nawet nie wiesz, czy to naprawdę jest twoja siostra! - próbował przemówić mu do rozsądku Izz.
- A widziałeś, jakie to pierdolnięte? Musi w niej płynąć jego krew. - uśmiechnął się Mulat.
- Coś w tym jest. - przyznałem mu rację mimowolnie.
- Dobra, koniec gadki szmatki. - przerwał nasz gitarzysta rytmiczny. - Jebie mnie to w sumie, bo i tak nie będą mieszkać ze mną. To wy zabierajcie to tatałajstwo, a my musimy zawlec upokorzone rude ścierwo.
Szturchnął mnie, podprowadził do skomlącego, ujebanego czekoladą Axla i rozkazał, żebym zarzucił go sobie na plecy i zaniósł z powrotem do naszego domku. 


~ Z perspektywy Share

            - Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha... - mamrotałam sobie, odrywając mrówce kolejne odnóża. 
- KOCHA!! - wrzasnął Ozzy i ostatecznie rozjebał owada, uderzając w niego swoim glanem i rozbryzgując resztki na nasze twarze. 
- Chciałabym. - westchnęłam, patrząc nostalgicznie w miazgę na stole. 
- Co to? - zapytał zaciekawiony Lee, zaglądając do naszej kuchni przez okno.
- Dżemik domowego wyrobu. - zacmokał Osbourne. 
- Co ty w ogóle tam robisz? - zmarszczyłam brwi, bo perkusista trzymał w ręku motykę. 
- A, bo ten, grządki przekopać chciałem. - wyszczerzył się.
- Jakie grządki? - zdziwiła się Gardner, patrząc na nasze zmaltretowane przez jeżdżącego na kosiarce Paula trawniki.
- A bo ja wiem. - wzruszył ramionami beztrosko Tommy i wyrzucił motykę za siebie, trafiając nią przechodzącego obok Brenta. Biedny zemdlał. 
- A jak tam z twoją żoną? - spytał bez ciekawości Ozz. 
- Ooo... Nie wiem. Zapomniałem o niej i odłączyłem telefon, żeby Doc już na mnie nie wrzeszczał. - zamrugał tępo Lee. 
- Ja coś słyszałam, że miała jakiś wypadek. - mruknęłam.
- Może nie żyje. - ucieszył się perkusista i odwrócił się, chcąc radośnie pohasać, ale nadepnął na motykę i przyjebał nią sobie w pysk. 
- Czemu wy wszyscy jesteście takimi sierotami. - jęknęła żałośnie Janet. 
- Bo nimi nie nie jesteśmy? - zaryzykował Ozzy ciętą ripostą.
- A może być i tak. - zamyśliła się wokalistka. Przewróciłam oczami i bez słowa wyszłam z domu. Za mną wybiegł Duff, który przyszedł wcześniej i tylko siedział, w milczeniu pijąc piwo.
- Zaczynasz zachowywać się jak Stradlin. - łypnął spode łba,kiedy się ze mną zrównał.
- Przecież nie robię tego specjalnie. - warknęłam. 
- Czemu życie jest takie niesprawiedliwe. - burknął, kopiąc kamień, który mu się napatoczył.
- Bo nie jest sprawiedliwe. - uśmiechnęłam się na swoją odpowiedź w stylu Osbourne'a.
- Nie możesz być ze mną? - zatrzymał się i spojrzał na mnie smutno.
- Nie, nie mogę, nie chcę nikogo innego!! - rozszlochałam się i uciekłam basiście do jakiegoś baru. Siedziałam tam cała boląca, popijając drinka. Po jakimś czasie do środka wszedł Izzy. Spostrzegł mnie, cofnął się zdumiony, widząc w jakim jestem stanie i z przepraszającą miną czym szybciej opuścił lokal. Walnęłam bezsilnie głową w blat baru i pozwoliłam spływać łzom. 




~ Z perspektywy Jona

       Czekaliśmy na policyjnym korytarzu na przesłuchiwanych właśnie członków zespołu. Po chwili wypuścili Samborę.
- I jak? - zapytał go Tico.
- No co, ja jestem tylko świadkiem, to mnie puścili... Nakłamałem, że oni owinęli ją w dywan za jej zgodą, a z okna sama wypadła niechcący, a oni tylko próbowali ja łapać... - westchnął gitarzysta.
- Oby to przeszło, bo się nam zespół rozjebie. - zacząłem nerwowo obgryzać paznokcie.
- Kiedy ten McGhee wróci ze szpitala... Pasowałoby wiedzieć, czy Heather w ogóle żyje... - zajęczał Torres. 
- Jeśli jakimś cudem przeżyła, to trzeba do niej iść i jej wmówić, że wersja, którą wymyśliłem, jest prawdziwa. - zaszeptał konspiracyjnie Richie. 
W tym momencie naszym oczom ukazał się zmęczony menedżer. Zamilkliśmy. 
- I jak? - spytałem cicho, gdy do nas podszedł. 
- Jest w bardzo krytycznym stanie... Może być nawet sparaliżowana, ale trzeba poczekać... Do tego nawet nie mogę dodzwonić się do Tommy'ego... - odpalił papierosa drżącymi rękoma. 
- A załatwiłeś już jakichś wyjebanych adwokatów? Przecież nie możemy dopuścić, żeby ich przymknęli... - nieco panikował nasz perkusista.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. - mruknął Sambuś, wyciągając z płaszcza wysuwaną parasolkę.
- Pewnie, wytłucz całą Kanadę parasolem. - rozżaliłem się. - Zamień się w Aleca, pewnie.
W tym momencie nasi przyjaciele wyszli z sali przesłuchiwań. 
- Już nie jesteśmy podejrzani. - uśmiechnął się Bryan.
- Jakim cudem? - niedowierzał mu Tico.
- No bo w szpitalu skontaktowali się z jej matką i ona powiedziała śledczemu, że Locklear już odkąd była nastolatką miała myśli samobójcze i o. Możemy dalej się bawi... Pracować. - zmienił ostatnie słowo wypowiedzi Such, widząc potępiający wzrok Doca. Stwierdziliśmy, że wszystko dobre, co się dobrze kończy i postanowiliśmy oblać to w barze ze striptizem.





Tak więc po wielu bólach jest kolejny rozdział... Gdyby ktoś jeszcze na niego czekał. 

Zapraszam też na mojego nowego bloga: Skydiving Without A Parachute

Wiem, że jakość już nie ta sama, ale co zrobić. Stan psychiczny jednak odbija się na takich rzeczach. 

Pozdrawiam. 





Komentarze

  1. Cusz, niby jakośc nie ta sama ale mały pojebusek szczęśliwy XD "chcąc radośnie pohasac,ale nadepnal na motyke i przyjebał nią sobie w pysk" ...genialne XD genialne XDDDD... Czekotubka... Też genialne XD od teraz wchodzi w skład mego arsenału bojowego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie, przypomniałaś mi, że powinnam w końcu skończyć pisać pierwszy rozdział...który z resztą zaczęłam jakieś 5 miesięcy temu... xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam nadzieję, że nowy rozdział będzie czymś ważniejszym niż przypomnienie, ale ok. :')

      Usuń
    2. Miałam nadzieję, że nowy rozdział będzie czymś ważniejszym niż przypomnienie, ale ok. :')

      Usuń

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcecie, żeby Rose was wypatrzył przez rolkę od srajtaśmy i nasłał na was Paula na kosiarce, to zostawcie po sobie komentarz. Nawet króciutki. Nawet negatywny. Po prostu żebym wiedziała, że obchodzi was to, co piszę.

Popularne posty z tego bloga

Naleśniki z Nutellą i lodami

Bohaterowie

Rozdział 19: Blame It On The Love Of Rock And Roll