Rozdział 19: Blame It On The Love Of Rock And Roll

First time I heard the music 
I thought it was my own 
I could feel it in my heartbeat 
I could feel it in my bones 
My momma thinks I'm crazy 
My dad says I'm insane 
I got this boogie woogie fever 
That's burning in my veins 

They tried to take me to a doctor 
But it's too late for me 
Then they took me to a preacher 
That they saw on their TV 
Who said that for a small donation 
My lost soul would be saved 
I said I don't think so preacher 
I'll come back another day 

All I want, is to be a Rolling Stone 
They don't understand what we all know 

It feels so good that it ought to be illegal 
I got my vaccination from a phonograph needle 
I'll never grow up and I'll never grow old 
Blame it on the love of rock'n'roll 

My teachers didn't like me they always 
Tried to put me down 
'Cause I wore my hair too long 
I played my music way too loud 

Every little boy wants to learn to play guitar 
So he can pick up all the chicks 
And be a rock-n-roll star 

They said it won't last, but they misunderstood 
If people think it's bad then I'll be bad for good 






~ Z perspektywy Slasha

Ja nie wierzę, co te grzybki... Śniło mi się przez nie, że przespałem się z McGejem, co za bulszit. Ziewnąłem przeciągle, po czym otworzyłem oczy. Niestety, świat przesłaniały mi jasne blond pukle. Co do... Znowu Popcornowi śniły się koszmary i do mnie przylazł? Leżałem tak chwilę bez ruchu, po czym zacząłem odbierać więcej bodźców zewnętrznych. Ciężar naciskający na lewą stronę mojego ciała był zdecydowanie za duży jak na niewielkiego Adlera... Czując narastające przerażenie, odchyliłem głowę mocno do tyłu, żeby ujrzeć twarz towarzysza. O kurwa. Kurwa, kurwa. KURWA. To jednak nie był sen. O mój Dżimie... I jak ja teraz babci w oczy spojrzę?! No jak?!! Tak się zestresowałem, że aż mi łzy napłynęły. Cichutko szlochając, z trudem wydostałem się spod basisty i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Uff, to mój pokój... Nie, chwila. Ja pierdolę. Przyprowadziłem do siebie Duffa i wyprawiałem z nim tak głośno te wszystkie harce, że moich sześciu współlokatorów musiało to słyszeć! Wyciągnąłem z szafy jakąś koszulkę i spodnie, wcisnąłem to na siebie, po czym obtarłem łzy z twarzy i dyskretnie wysunąłem głowę przez uchylone drzwi. Teren czysty. Skradając się na palcach jak kot Tom z kreskówki w celu zasadzki na Jerry'ego, posuwałem się powoli w kierunku łazienki. Gdy już pod nią byłem, z środka wyszedł Vince. Zamarłem. Może jednak nic nie słyszał...
- Przerzuciłeś się na facetów? - uśmiechnął się złośliwie, opierając się barkiem o framugę. 
- Nie twój interes. - odchrząknąłem.
- No mam nadzieję, że mój interes nie będzie zagrożony w twojej obecności. - parsknął.
No nie. Kurwa. Ja mam swój próg cierpliwości na bezczelność, śmiem twierdzić nawet, że bardzo zawyżony, w końcu przyjaźnię się z Rudym, ale ten palant mnie wkurwił. Odetchnąłem głęboko, po czym niewiele myśląc, przyjebałem mu z prawego sierpowego, aż mu coś strzeliło w szczęce i padł na ziemię. Mrużąc gniewnie oczy, przeszedłem nad nim i wszedłem do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi z impetem, aż w ścianie powstało pęknięcie. Zrzuciłem z siebie ciuchy i udałem się pod prysznic, w końcu to najlepsze miejsce na odprężenie się. Musiałem to wszystko przemyśleć. Dlaczego to zrobiłem? Bo się naćpałem czy tego chciałem? Nigdy nie leciałem na żadnego faceta. A Żyrafę traktowałem jak kumpla. To co się nagle stało? Ok, potrafię ocenić męską urodę, koleś jest przystojny, laski i nie tylko na niego lecą. Ale ja? Ja? Kurwa. Dobra, ok, nie panikuj Hudson, nie panikuj. Pójdziesz teraz pogadać z McKaganem i zobaczymy, jak na niego zareagujesz. No. Plan jest. Moment... A co jak Duffy uzna, że go wykorzystałem i zdemoralizowałem??! Przecież my gramy w tym samym zespole, będziemy musieli się spotykać! A jak on się obrazi i nie będzie chciał mnie znać?! Nie chcę go stracić!! Padłem w spazmach na łazienkowe kafelki, krztusząc się wodą i łzami, gdy nagle coś do mnie dotarło. Skoro to tylko kumpel, jak mniemam... TO CZEMU JA TAK PRZEŻYWAM, ŻE CHCIAŁBY ZERWAĆ ZNAJOMOŚĆ?? No nie, głupi Amorze ty. Nie pieprz, że się w nim zakochałem... Nie... Dobra, chuj, trzeba sprawdzić, innej rady nie ma. Z bólem wstałem, zakręciłem wodę, pobieżnie wytarłem się ręcznikiem i szybko narzuciłem na siebie ubrania. Odważnym krokiem ruszyłem w kierunku mojego pokoju. Z bijącym dziko sercem otworzyłem drzwi. Dryblas dalej niewinnie i smacznie sobie spał na moim łóżku. Boszenko, jaki on uroczy... Westchnąłem rozmarzony, przysiadając na progu i się w niego wgapiając. Po chwili się ocknąłem. Jebany Amorze... Ostrzegam, że jak tylko wpadniesz w moje ręce, to ci wsadzę ten twój cholerny łuk razem ze strzałami w dupę. Wstałem, otrzepałem się, zamknąłem drzwi i niepewnym krokiem podszedłem do łóżka. Delikatnie usiadłem koło basisty i drżącą ręką odgarnąłem włosy z jego oczu. Mlasnął budząc się, a po chwili zamrugał i uśmiechnął się na mój widok. 
- Cześć. - przywitał się zachrypniętym głosem.
- Nie jesteś na mnie zły? - przygryzłem wargę.
- O co niby? - zmarszczył brwi w zdziwieniu.
- O tą noc? - podpowiedziałem.
- Człowieku, w życiu nie było mi lepiej. - poczochrał moje włosy i usiadł, lekko się krzywiąc. - Chociaż teraz lepiej rozumiem, dlaczego dziewice po straceniu dziewictwa nie chcą od razu tego robić znowu. 
- Przepraszam. - zachichotałem. 
- Spoko, następnym razem ty będziesz na dole. - ostrzegł mnie wesoło.
- Następnym razem? - uczepiłem się tego zwrotu jak tonący brzytwy. 
- Noo... Znaczy... Bo myślałem... Że ten... Związek i w ogóle... No ale... Jak nie chcesz, to nie... - zaczął się miotać, patrząc na mnie ze strachem. - W sumie to czego ja się mogłem spodziewać... Zawsze sobie robię nadzieję bez powodu...
- Zamknij się. - przewróciłem oczami, po czym przysunąłem się do niego i go pocałowałem. 




~ Z perspektywy Kath

Zeszłam zaspana po schodach, usiłując nie wyjebać się na porozrzucanych ubraniach Nikki'ego i zabawkach Perry'ego Juniora. W kuchni zastałam siedzącego przy stole Micka, który czytał jakieś pradawne inskrypcje w języku umarłych. Wywróciłam oczami i wzięłam się za przygotowywanie śniadanka, gdy moją uwagę przykuł wzdychający Bolan rozwalony dramatycznie na kanapie i patrzący się na czarny ekran telewizora. 
- Co jest, kablówkę odcięli? - ziewnęłam.
- Cierpienie jest najbliższym i bezpośrednim celem naszego życia. - odparł bolący basista.
- Ekhm... Wiesz, co mu się stało? - zwróciłam się zdezorientowana do naszego szamana.
- Zdaje się, że nawpierdzielał się wczoraj tych grzybków od Sixxa, odkrył twórczość Arthura Schopenhauera i teraz przeżywa kryzys egzystencjalny. - wzruszył ramionami gitarzysta.
Im dobitniej uświadamiamy sobie kruchość, nicość i zakrawający na marzenie senne status wszystkich rzeczy, tym wyraźniej jesteśmy też świadomi wieczności swej wewnętrznej istoty. Właściwie bowiem tylko w opozycji do niej poznaje się ów status rzeczy; tak jak szybkie płynięcie statku postrzegamy tylko w odniesieniu do stałego lądu, nie zaś patrząc na sam statek. - potwierdził Rachel. 
- No to, kurwa, pięknie. - jęknęłam. 
Każdy człowiek potrzebuje stale nawet pewnej ilości trosk, cierpień lub biedy, tak jak okręt potrzebuje balastu, by płynąć prosto i równo. - pocieszył mnie Bolan. 
- Przecież jego nie da się teraz znieść. - chlipnęłam w ramię Marsa. 
- Człowiek oświecony nie może być szczęśliwy. - zachichotał Mick. 
- Teraz ty zaczynasz? - oklapłam bezsilnie twarzą na stół.
Nieustanne starania obliczone na usunięcie cierpienia nie dają nic poza zmianą jego postaci. - dodał basista.
- Optymista się znalazł. - warknęłam, unosząc głowę i rzucając mu zabójcze spojrzenie.
Cierpienie jest istotą życia i wobec tego nie przychodzi do nas z zewnątrz, lecz jego niewysychające źródło tkwi w każdym. - stwierdził Rachel, zsuwając się z kanapy na stertę ubrań mojego narzeczonego. 
- I co teraz zamierzasz zrobić ze swoim życiem? Rzucasz muzykę, by głosić Słowo Schopenhauera? - zadrwiłam.
Muzyka jest kąpielą duszy zmywającą z niej wszelką nieczystość. - zaprotestował Bolan. - Muzyka tym się różni od wszystkich innych sztuk, że nie jest odbiciem zjawiska lub lepiej: adekwatnej przedmiotowości woli, lecz jest bezpośrednim odbiciem woli samej.
- Aha. - zrezygnowałam z prób porozumienia się z tym intelektualistą
- Schopenhauer jest odpowiedzią na wszystko. - gitarzysta udawał, że szlocha ze wzruszenia, przykładając sobie rękę do serca. Parsknęłam i rzuciłam w niego solniczką, ale zdążył się uchylić, przez co przyprawa wyleciała przez otwarte okno. 
Przypominamy jagnięta, które bawią się na łące, podczas gdy rzeźnik wybiera już wzrokiem jedno z nich. Nie wiemy bowiem w naszych dobrych dniach, jakie nieszczęście los teraz właśnie nam gotuje – chorobę, prześladowanie, zubożenie, kalectwo, ślepotę, obłęd, śmierć. - zadumał się Rachel. 
- No twój obecny obłęd gotuje ci prześladowanie przez ludzi, którzy mają powyżej uszu słuchania takich bredni. - wycedziłam.
Nasze życie można też ująć jako niepotrzebny epizod zakłócający błogi spokój nicości. - uznał za swoim mistrzem basista. 
- Teraz to tylko czekać na ostatnie stadium depresji, kiedy nie będzie mu się chciało otwierać nawet ust. - westchnęłam, opierając policzek o blat. 
- Ciekawe, jak on się teraz z tymi z zespołu dogada. - roześmiał się Mars, który w obliczu załamanego Bolana stał się zaskakująco radosny. 
- Wszystko w końcu się ułoży, kiedy twoje ciało się rozłoży. - rozmarzył się Rach. 



~ Z perspektywy  Snake'a

Właśnie przyglądałem się, jak Agnes i Bach tańczą na środku Hell House do Sympathy For The Devil Stonesów, a Izzy to nagrywa. Bosze, trochę to dziwne. Wycofałem się i zajrzałem do pokoju Rudego. Siedział na łóżku i w skupieniu coś kleił. 
- Co robisz?- zapytałem zainteresowany.
- Model ostrosłupa. - odparł, nie odrywając się od swojego zajęcia.
- Po co? - zdumiałem się.
- Nie wiem. - stwierdził po chwili namysłu i spojrzał na mnie, jakbym to ja miał mu to wyjaśnić. 
- A jebać. - wzruszyłem ramionami. - Może olejesz tą bryłę i przejdziesz się ze mną na miasto?
- Co ty, swoich przyjaciół już nie masz? - uniósł jedną brew.
- No zapodziali mi się gdzieś, Sebka mam z deczka dość, a Bon Jovi są w Kanadzie. - westchnąłem. 
- W sumie co mi szkodzi. - mruknął, pieprznął figurą w kąt pokoju i wyszedł ze mną. Szliśmy w milczeniu w kierunku Whisky-A-Go-Go. Ok, może to nie był taki dobry pomysł - zrobiło się odrobinę niezręcznie, bo ja się go trochę bałem, a on nie uważał mnie za swojego kumpla. Zasiedliśmy w kącie sali i zamówiliśmy po piwie. 
- Too... Jak tam w zespole? - spróbowałem rozpocząć rozmowę.
- Aktualnie nic się nie dzieje, bo chłopacy są zainteresowani wszystkim, tylko nie muzyką. - westchnął nostalgicznie wokalista. 
- Ciężko nad takimi zapanować, hm? - rozumiałem jego ból. 
- Zdecydowanie. Jakbym nie miał dość problemów z samym sobą. - Axl wściekle zgniótł puszkę i pieprznął nią na oślep do tyłu.
- Auć! - jęknął jakiś chłopak, bo dostał w czoło. 
- Nie przepraszam! - pozdrowił go mój towarzysz wyciągniętym środkowym palcem.
- Słuchaj, chuju, za kogo ty się masz, co? - koleś się wkurzył i wstał. O kurwa, wielki był...
- Rose, chyba mamy kłopoty... - wyszeptałem.
- Nie ma ze mną szans. - Wiewiór podkasał rękawy bluzki i również wstał. Zaczęli zbliżać się w swoim kierunku. Uznałem, że trzeba zainterweniować. 
- Nie zwracaj na niego uwagi, on jest upośledzony i źle ocenia swoje możliwości! - poprosiłem blondyna, uczepiając się jego ręki. Ten wytrzeszczył oczy, po czym parsknął śmiechem na widok urażonej miny Rudzielca. 
- No dobrze, nie gniewam się już, dzieciaczku. - poczochrał Axlowi czuprynę. Ten aż zagotował się ze złości i spróbował mu jebnąć w ryj, ale.. hm, cóż... no najzwyczajniej w świecie nie dosięgnął. - Swoją drogą nie wiecie może, gdzie można by tanio przekimać?
- W kostnicy. - fuknął Wiewiór. 
- A skąd przyjechałeś? - postarałem się być grzeczny.
- Z Helsinek. - wyszczerzył się nasz nowy kolega. - Michael Monroe jestem.
- Dave. To nie brzmi na fińskie nazwisko. - dociekałem z uśmiechem.
- Och, bo to mój pseudonim sceniczny. Śpiewam w punkowym zespole. - odparł, przytrzymując za czoło Rose'a, który machał gorączkowo łapami, wciąż chcąc mu przyjebać. 
- Fajnie. Wiesz, w sumie to chyba wiem, gdzie mógłbyś się zatrzymać za free. - zaproponowałem, przypominając sobie, że mam kluczyki do aktualnie pustego mieszkania Jona i spółki. 



~ Z perspektywy Popcorna

Siedziałem obrażony w pokoju Sebusia i smyrałem jego kucyka. Moja siostra razem z Hillem zajęli się tworzeniem jakiejś Księgi Wyznawców Wielkiego Karnisza, a o mnie zapomnieli, więc przyszedłem tutaj, ale zastałem tylko Pinkie Pie. Zbulwersowany uznałem, że pójdę do Slasha i mu się pożalę. Odłożyłem różowego przyjaciela Baszka na jego poprzednie miejsce i poczłapałem w moich laczkach zapierdalaczkach w kształcie jednorożców do brata. Dzisiaj nawet ich rżenie przy każdym moim kroku nie poprawiało mi humoru. 


Z nadąsaną miną chwyciłem za klamkę i wszedłem do środka, zastając Kudłacza i Duffa w dość dziwnej sytuacji...
- Co wy robicie? - zmarszczyłem brwi.
- Ekhm... To nie tak, jak myślisz, Stevie. - zmieszał się Dryblas.
- Jak to nie? - głos mi się lekko załamał. 
- Daj nam to wyjaśnić. - poprosił Hudson.
- Nie jestem głupi! - krzyknąłem nieco histerycznym tonem.
- Oczywiście, że nie, Pudelku. - McKagan próbował mnie udobruchać. 
- Przecież widzę, że je odkręcacie! - wrzasnąłem, albowiem moi przyjaciele z zespołu siedzieli na łóżku Slasha w otoczeniu mnóstwa słoików z dżemami, korniszonami, paprykami i innymi takimi, i odkręcali lekko wieczka.
- No przepraszamy Stevenku! Chodzi o to, że... - tłumaczył się Mulat.
- O to, że za każdym razem, jak mnie wołaliście, żebym odkręcał wam słoiki, to udawaliście, że nie macie siły; mało tego, wy je sami wcześniej obluzowaliście?? - poplułem się aż z tego zbulwersowania. 
- Noo... Masz nas. - Duffy zwiesił zawstydzony głowę. 
- Nigdy wam tego nie wybaczę, nie potrzebuję taryfy ulgowej!!! - wpieniłem się i uciekłem w tle rżenia moich magicznych kapci. 



~ Z perspektywy Share

Z tęgą miną wpatrywałam się w dwie kreski na teście ciążowym w moim ręku... i na dwadzieścia poprzednich rozwalonych na moim łóżku.
- Kiepski moment na dziecko. - westchnęła Petrucci podliczająca nasze finanse.
- Przecież ja się kompletnie nie nadaję na matkę. - wyszeptałam.
- A już na pewno nie na samotną. - jęknęła Janet stojąca w progu. - Słuchaj, musisz powiedzieć temu dupkowi.
- To już chyba bardziej ona nadaje się na samotną matkę niż Stradlin na ojca. - Jan zmarszczyła brwi, szukając czegoś w mojej szafie z ubraniami. 
- Chociaż... To w sumie fajne będzie! - wyszczerzyła się perkusistka.
- Dobrze się czujesz? - spojrzałam na nią jak na debilkę.
- No bo w końcu nasze otoczenie będzie musiało jako tako zachowywać się odpowiedzialnie, dojrzeć i będziemy mieć takiego uroczego, małego brzdąca i w ogóle... - rozmarzyła się Roxy, zwalając się między moje pozytywne testy.
- I to ma być fajne? - zdumiałam się.
- Przecież już z Tony'm są małe kłopoty, a on nie jest niemowlakiem... - przypomniała Gardner.
- I tak uważam, że to dziecko nam pomoże, a już na pewno tobie i Izzy'emu. - upierała się brunetka.
- On to pewnie uzna, że to nawet nie jego dziecko. - nadąsałam się.
- Nie zwracaj na nią uwagi; chyba włączył się jej instynkt macierzyński. - gitarzystka przewróciła oczami, a po chwili z triumfalnym okrzykiem na ustach wyciągnęła z mojej szafy czarny, skórzany gorset, nabijany ćwiekami.
- Przecież ty się w to nie zmieścisz. - zgasiła ją Janet.
- Na pewno bardziej niż ciężarna Pedersen. - obraziła się Kuehnemund.
- Ale dla mnie będzie w sam raz. - ucieszyła się perkusistka, zabierając ciuszek Jan.
- Wiecie co?! - wkurzyłam się. - Takie z was przyjaciółki?? Ja tu życiową tragedię przeżywam, a wy tylko ciuchy mi rozkradacie?!
- Korzystamy z okazji. - wzruszyła ramionami gitarzystka.
- Poza tym ja nie uważam, że to dziecko to nieszczęście, tylko dar. - zagruchała Roxy, ściskając obronnie mój łaszek. 
- To jak: powiesz mu? - przedarła się przez przekomarzania naszych przyjaciółek z pytaniem wokalistka.
- Jeszcze nie; nie wiem, co z tym wszystkim zrobić. - skuliłam się na dywanie.
- O ile on już nie wie. - Kuehnemund łypnęła podejrzliwie na brunetkę, a ta zachichotała nerwowo i mamrocząc coś o randce, uciekła przed naszymi badawczymi spojrzeniami. 


~ Z perspektywy Avy

Malowałam paznokcie czarnym lakierem podjebanym Bolanowi, słuchając narzekań Popcorna.
- I oni odkręcaaali te słoooiki! - chlipał mi w ramię.
- Tylko to dziwnego zauważyłeś w ich zachowaniu? - parsknął Vini z kanapy, przykładając sobie lód do szczęki.
- No a co? - zmartwił się Adler.
- Nic. Nie słuchaj go; jest sfrustrowany, bo Slash nie wytrzymał i mu w końcu przyjebał. - uśmiechnęłam się złośliwie.
W tym momencie do domu wtoczył się Lee z papierowymi torbami.
- Zakupy zrobiłem! - wydarł się, rozwalając je na stole w kuchni.
- Tak sam? - Stevie spojrzał na niego z podziwem.
- No. - odparł perkusista Motley Crue dumnie.
- I o niczym nie zapomniałeś? - zdumiał się Neil.
- No raczej nie: kupiłem kakałko dla Adlerów i Seby, żelki dla Avy i Hudsona, pączki dla Vince'a, mrożone pizze dla mnie i nawet proszek do prania! - oznajmił dumny z siebie, wykładając rzeczy.
- No nie wierzę! - zachwyciłam się jego zaradnością. - Oprócz lizaczków dla Amy i Pudla wszystko jest!
- To też wziąłem! - rozanielił się Tommy, wykładając garście lizaków z kieszeni swoich spodni. 
- Widzisz, idealny jest! - Steven walnął mnie w ramię, otwierając jednego lizaczka. Mina mi zrzedła, a Lee uśmiechnął się do mnie szeroko. Przewróciłam oczami i mimowolnie odwzajemniłam jego uśmiech. 
- Możemy się przejść? - poprosił mnie.
- Czemu nie pogadacie tutaj? - Neil uniósł się na łokciach.
- Bo będziesz podsłuchiwał szklanką jak ostatnio. - fuknęłam na niego, chwytając mojego byłego chłopaka za rękę i wyprowadzając go na zewnątrz. Przeszliśmy na pobliski plac zabaw i usiedliśmy na huśtawce, ani na chwilę nie puszczając swoich dłoni. 
- Słuchaj... Ja nie wiem, co we mnie wstąpiło. - zaczął Tommy.
- Po prostu potrzebujesz mieć kogoś cały czas na miejscu. - wzruszyłam ramionami. - Jestem w stanie to zrozumieć.
- Pospieszyłem się z tym ślubem jak cholera. - zwiesił głowę. - Nawet nie byłem o ciebie zazdrosny; doskonale wiem, że z żadnym członkiem Bon Jovi nie łączą cię takie stosunki.
- Oni są jak rodzinka. - przymknęłam oczy, bo jednak za nimi tęskniłam. 
- Zdaję sobie  z tego sprawę. - westchnął Lee. - A Heather to była..
- Nie mów, że pomyłka. - przerwałam mu. - W ten sposób ubliżysz i jej, i mi. Kochasz ją?
- Ja... Chyba tak. - Tommy'emu zadrgała warga. - Ale nie tak mocno jak ciebie!
-Chyba musi mi to wystarczyć. - uznałam, odwracając się w jego stronę.
- Czyli... - Tommy spojrzał na mnie z nadzieją.
- Ale jak tym razem któreś z nas coś zjebie, to ostatecznie koniec. - powiedziałam, po czym zbliżyłam się do niego i mocno go pocałowałam. 
- A co z twoim ojcem? - spytał, gdy po jakimś czasie się od siebie oderwaliśmy.
- Może cię polubi. - zachichotałam, ponownie go całując. - Ja nie zamierzam z ciebie rezygnować. 


~ Z perspektywy Joe'go

- Halo? - odebrałem zaspany telefon, w sensie nie telefon był zaspany, tylko ja, no; patrząc beznamiętnie na Simmonsa wyciskającego krew z wieprzowej wątróbki do słoiczka. 
- Cześć, stary! Słuchaj, mam dla ciebie genialną nowinę! - wydarł mi się do ucha Brad, aż z wrażenia upuściłem sobie słuchawkę na stopę. Jebaństwo, z czego to jest?? Z żelaza, kurwa?? Zakląłem bardzo szpetnie, aż mój synek oderwał się na chwilę od oglądania Scooby Doo i spojrzał na mnie z potępieniem. Podniosłem to to ostrożnie i przyłożyłem z powrotem do ucha. Nawet nie było tak bardzo zdeformowane. 
- Cokolwiek byś nie miał mi do przekazania, to nie powód, żebyś mnie ogłuszył i kontuzjował. - skrzywiłem się.
- Już zrzędzi no. - usłyszałem w tle Kramera.
- No sorka, właściwie to my chcieliśmy Stevenowi to przekazać, ale skoro ty już odebrałeś, to mu to powiesz. - nie przejął się zaistniałą sytuacją Whitford.
- No? - wywróciłem oczami.
- Bo wiesz, odkąd zamieszkaliście w LA, to on nas namawiał, żebyśmy zamieszkali całym zespołem, jak kiedyś w Massachusetts. - zaczął mi wyjaśniać.
- Ach tak? - zapytałem niepewnie, nie wiedząc, do czego zmierza mój kumpel z zespołu.
- Ale my nie chcieliśmy tak radykalnie pakować się w to całe bagno związane z narkotykami itd.
- Tak, wiem. Poczuł się samotnie, dlatego zaproponował połowie KISS, żeby z nami wynajęli ten dom. - westchnąłem.
- Tak czy inaczej, rozważyliśmy wszystkie za i przeciw. W wyniku tego... JUTRO DO WAS PRZYJEŻDŻAMY Z MANATKAMI I ZOSTAJEMY NA DOBRE!! - oznajmił radośnie gitarzysta.
- Chwila... Co? - zmarszczyłem brwi.
- No wprowadzam się jutro razem z Joey'em i Hamiltonem! - cieszył się dureń jeden.
- No po moim trupie. - spanikowałem. - Ja się na to nie zgadzam! Ja i tak mam Coopera na strychu i dziecko z jego matką u mnie pomieszkuje, nie ma dla was tutaj miejsca!
- Tyler mówił, że macie dziesięć pokoi. - zdziwił się Tom, przejmując  słuchawkę.
- No i co z tego?! - zaskomlałem. - Ja was tutaj więcej nie zniosę! Ja kłębkiem nerwów przy was jestem! Nie chcę!! Nie,nie i nie!! NIE!!!!!! 
- Fajnie, że się cieszysz. Będziemy jutro po południu. - perkusista olał moje protesty i się rozłączył. 
- No i zajebiście. - burknąłem pod nosem, patrząc z wyrzutem na słuchawkę. 
- Co to za wrzaski? - zainteresował się Steven Seagal, schodzący z góry.
- No pięknie, o was jeszcze zapomniałem! - jęknąłem, waląc głową w ścianę.
- A co, pizzę zamawiałeś? - uradował się mój najlepszy przyjaciel, wychodząc z łazienki z ręcznikiem na głowie.
- Nie będzie kurwa pizzy, będzie tylko trzech dodatkowych oszołomów na stanie!!! - straciłem nad sobą kontrolę i zacząłem biegać niekontrolowanie po salonie.
- O, jednak się przeprowadzają? - zaklaskał Steven.
- To wszystko twoja wina! - rzuciłem się na niego z pięściami, ale zostałem odciągnięty przez aktora. 
- Może wyjaśnicie, o co właściwie chodzi? - zaproponował spokojnie.
- O to, że reszta Aerosmith zwala się nam na głowę i już się ich nie pozbędziemy! - zwiesiłem głowę bezsilnie.
- A czy członkowie zespołów nie powinni się lubić? - zmarszczył brwi.
- Powinni i lubią; to tylko Perry jest takim wyrzutkiem. - prychnął Tyler. 
- A kto płaci za tą twoją życzliwość, co?! - wkurwiłem się.
- Doc? - wzruszył ramionami Steven.
- Co racja, to racja. - spuściłem nieco z tonu. - Może zapłaci mi za dom na Podlasiu.



~ Z perspektywy Aleca

Kurwa... Jak się rozkręca te szpitalne łóżka... A chuj, znajdą się inne metody na maltretowanie Locklear.
- Dooooc... - zaczął marudzić Bryan, szarpiąc naszego menedżera za rękaw kurtki.
- Czego chcesz? - westchnął, patrząc na niego niechętnie.
- Kiedy sobie stąd pojedziesz z powrotem do Stanów? - zapytał delikatnie. 
- Jak Heather będzie w na tyle dobrym stanie, by ją przetransportować i jak znajdę kogoś odpowiedzialnego do pilnowania was. - łypnął na nas podejrzliwie.
- Przecież my jesteśmy dorośli, grzeczni i odpowiedzialni. - powiedział David dokładnie w tym momencie, kiedy zobaczyliśmy przebiegającego przez korytarz naszego wokalistę z papierowym kapciem na głowie i goniącą go salową.
- Widzę właśnie. - załamał się McGhee i pociągnął łyka bimbru ze swojej menażki. Tymczasem ja szybko i dyskretnie nacisnąłem jeden z guzików na panelu sterującym, przez co łóżko zamknęło wrzeszczącą blondynkę w środku. 
- Such, idioto, złamiesz jej kręgosłup znowu! - opierdolił mnie Doc i szybko nacisnął kolejny guzik, przez co łóżko katapultowało pacjentkę na ścianę naprzeciwko. - O cholercia. - zmieszał się, a klawiszowiec parsknął wesołym śmiechem. 
- Co... CO WY JEJ ZROBILIŚCIE?? - przeraził się Sambora, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Uklęknął obok szlochającej spazmatycznie aktorki i ją delikatnie przytulił. 
- Powinni dostać sądowy zakaz zbliżania się do niej. - skrzywił się stojący za nim Tico.
- Oni jak oni; ale po tobie się tego nie spodziewałem. - skarcił naszego menedżera Richie.
- Niechcący... Zresztą wiecie co? Ja mam tego serdecznie dość! Ja wracam do Los Angeles, mam tam pod opieką Aerosmith, KISS i Motley Crue, a Locklear to jest już wasze zmartwienie! - poirytował się McGhee i gwałtownie wstał, wylewając na mnie kawę gitarzysty. 
- Czyli zostajemy sami? - Davidowi rozbłysły oczy.
- Tak, dokładnie tak! Dajcie mi znać, jak skończycie płytę! - rozgorączkował się i wściekle wypadł z sali.
- Wolność! - Bryan wykręcił epicki piruet, niestety, poślizgnął się na kawie i przydzwonił głową w metalową obręcz łóżka, tracąc przytomność.
- Jezus, Doc zostawił nas pół minuty temu, a jeden z nas już umarł. - zatrwożył się Torres. 
I'll never grow up and I'll never grow old 
Blame it on the love of rock 'n roll - usłyszeliśmy głos Jona, który właśnie przejeżdżał obok 

nas na stojaku na kroplówkę, wyrywając wenflon z żyły jakiejś staruszki. 



~ Z perspektywy Scotti'ego

- I wtedy możemy użyć tej katapulty jako wyrzutni pianek, i dzięki temu wygramy tę bitwę. - 

tłumaczyła młodsza siostra Adlera, zawzięcie machając rękoma. Musiałem się szybko 

uchylić, bo już by mi przyjebała w ryj. Ach to omawianie strategii wojennej.

- Ale pianki to chyba zbyt miękka artyleria? - wyraziłem niepokój losami światowego 

konfliktu. 

- Dlatego wydrążymy każdo jedno i wypełnimy je od środka betonem! -  przypieczętowała 

swoje słowa wbiciem markera w ścianę. 

- Wygrana bitwa to jeszcze nie wygrana wojna. - zmarszczyłem brwi w zadumie, 

rozrysowując na różowym karteluszku z notatnika Pudla pozycje, z których przystąpimy do 

szturmowania wrogich elementów. 

- Ale to dobry argument propagandowy, by zachęcić obywateli do zbrojnej walki! - uniosła się.

- No ok... To kogo werbujemy? - zapytałem, przeglądając tajne akta każdego z naszych 

znajomych kupione od Jona. 

- Slasha koniecznie, bo to mój wujek jest i o, Danielsowym orężem nas wspomoże! - rzuciła 

się taka myśląca na łóżko. 

- Rose'a może, waleczny z niego budulec o zdrowym i twardym kręgosłupie socjalistycznym. 

- zaproponowałem, odkładając potrzebne dokumenty. 

- Dobra inicjatywa, oficerze Hill. - przytaknęła mi. - Rachela też, zmanipulujemy go, żeby się 

zbuntował przeciwko zaplutym karłom reakcji.

- To musi być elitarny oddział terroru... Może na początek przeszkolimy dziesięciu kadetów i 

zobaczymy, którzy przetrwają? - stwierdziłem, szybko notując na kartce swoją mowę na 

pierwszą zbiórkę, albowiem weny dostałem. 

- Rozsądna decyzja. Tak. No to mamy trójkę na liście. Taak... O, proponuję jeszcze 

Simmonsa, zawsze przyda się sadystyczna jednostka. - kontynuowała naszą naradę wojenną 

Amy, mlaskając truskawkową gumą do żucia.

- Mhm... A może by tak Tony? - uniosłem jedną brew, bo, nie ukrywajmy, to jednak 

kontrowersyjna kandydatura, tak samo jak ta Donalda Trumpa na prezydenta za 32 lata.

- Hmm... A wiesz, niegłupie to: możemy zasadzać pułapki, wykorzystując go jako przynętę. - 

przytaknęła mi. - Wysuwam wniosek o przyjęcie Franka: łaska boża zawsze się przyda.

- Wniosek przyjęty, amen. - poczyniłem znak krzyża. - A Sylvester Stallone?

- Ohoho, mieć Rambo w jednostce to marzenie każdego generała! - zamiast oczu zrobiły jej 

się serduszka, przysięgam. - Bryan też się przyda razem ze swoimi łyżkami, jak już wróci.

- A gdyby tak Kath? - zadumałem się.

- Zdolności ma. - pokiwała głową Adler. - I jeszcze Mars, potrzebny nam szaman.

- To mamy pełny skład. - wyszczerzyłem się jak popierdoleniec, którym oczywiście nie 

byłem.

- Idealnie. - napuchła z dumy blondynka. 

- To ja ich przyprowadzę na następne zebranie, a ty spisz nasz program. - poklepałem ją po 

głowie, zamknąłem teczkę z aktami naszych rekrutów, wsadziłem ją sobie pod pachę i 

wyszedłem.



A więc publikuję nowy rozdział, tym razem szybciej niż poprzedni. :) Myślę, że wyjaśniłam pokrótce wszystkie kwestie poruszone w poprzedniej odsłonie, a także trochę dodałam. ;)

Rozdział dedykuję mojej najlepszej przyjaciółce Misi, bo razem ze mną shipuje Sluffowi. <3 Trochę już dla was scen z tą dwójką wymyśliłyśmy. XD                         

10 komentarzy od różnych użytkowników = kolejny rozdział.

Zaglądajcie do zakładki z bohaterami, mogą pojawiać się zmiany.











Komentarze

  1. Wygraniem tem wojnem! WYGRANIEM!.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Przepraszam, że tak późno... Dziękuję Ci za ten rozdział, akurat dzisiaj na urodzinki mogę przeczytać 😊
    Robiłam sobie notatki podczas czytania, więc mam wszystko dokładniej rozpisane.
    Od początku:
    • Biedny Sauli... Przestraszył się biedaczek... Ale jednak przekonałam się do Sluffa! W Twoim wykonaniu będzie ciekawie.
    • Vince, wredoto, ty, ty! Zawsze w (nie)odpowiednim miejscu i (nie)odpowiednim czasie.
    • Rachel i Schopenhauer? Nie wiem, czy to dla niego za dużo. No wiesz, tyle pesymizmu... Jeszcze zacznie współpracować z Dammitem i zostanie zostanie filozofem.
    • Axl. Jakbym widziała siebie, jak krzyczę i nikt nie zwraca na to uwagi... Łaczę się w bólu.
    • Stevie! Aż mi się serce kraje, gdy czytam, że jest smutny! Kto by pomyślał, że luzują mu te słoiki? Ale jestem pewna, że da sobie radę bez nich i zwiedzi cały świat w swoich laczkach 😂
    • Share... No i fanie, mi się podoba ta ciąża. Jeszcze Izzy się przekona. Już go widzę, jadącego z nią do szpitala... Zamawiają taksówkę... Kierowca jedzie według Stradlina za wolno, więc wypycha go przez okno, sam zasiada za kierownicą... Drżącymi rękoma ją chwyta i dodaje gazu... Wyzywa kierowców, którzy jadą „za wolno”... Nerwowo pali jointa i jedzie jak wariat... Policja ich goni... Izzy jednak się nie daje i przyspiesza... Widzi szpital, więc postanawia zaparkować... DRIFTY i takie tam. Staje autem na chodniku, przez co boczne lusterko zostaje oderwane przez znak drogowy. Eh, o czym to ja miałam? Aha...
    • Ava dała Tommy'emu drugą szansę. Ma tego nie zepsuć! Bo już dość mi nerwów napsuł.
    • Aerosmith razem? W końcu! Będzie jeszcze zabawniej, niech Joe tak się nie burzy.
    • Bon Jovi zostali sami w Kanadzie, no, no... Myślę, że blondyna nie ujdzie z życiem 😂
    • Ja myslałam, że Amy z Hillem będą coś podobnego robić. Tylko... Kogo oni chcą zgładzić?!
    Tak oto dobrnęłam do końca punktów, mam nadzieję, że dotrwałaś do tego miejsca, a nie zostawiłaś komentarz bez doczytania xd.
    Jedna, jedyna uwaga: Więcej Baszka, Jona i Axla! Wiem, że nke zawsze jest na nich vena, ale cóż... Uwielbiam o nich czytać 😄
    Daruję chyba tym razem grożenie przypadkowym osobom, bo myślę, że jak chcą czytać dalej, to zostawią ten jeden, króciutki komentarz. A jak nie... To wypad stąd! Równie dobrze można im odciąć dostęp do bloga, czyniąc go „tylko dla zaproszonych”. Przynajmniej ja tak sądzę. Dobra, kończę swój wywód, bo przynudzam... Do następnego! Jak najszybciej!
    ~ Agata ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za chyba najdłuższy komentarz w historii tego bloga <3 Cieszę się, że przekonałam cię do Sluffa. ^^ Na przykładzie Neila widzimy, jak kończy się bycie wrednym chujem. XD O współpracy Rachela z Dammitem nic mi nie wiadomo, natomiast jak to zwykle bywa podczas kryzysu egzystencjalnego, nasz basista zwątpił we wszystko i obrał sobie Schopenhauera za mentora. Koniec kropka. Czasem aż mi szkoda Axla. :') Stevie smutny bywa bardzo rzadko, ale też bardzo rzadko nikt się nim nie interesuje. No właśnie - może w porównaniu z Żyrafem jest mały, ale słoiki na pewno dałby radę odkręcać, skoro ja przy moim 1,60m i 50 kg daję radę. :') Laczki zapierdalaczki nieodłączne. <3 Szkoda, że Share jeszcze się nie przekonała do swojej ciąży. XD No Izzy jako ojciec na pewno okazałby się... nietypowy. X'D Ava i Tommy to chyba ulubiona para czytelników, z tego co widzę. ;) Joe się burzy, bo ktoś musi. XD Reszta jest aż zbyt wyluzowana. :') Sama blondyna też tak myśli. :'D O planach Scotti;ego i Amy w następnym rozdziale. ^^ Postaram się napisać następnym razem więcej o szalonych wokalistach. :') Też myślałam o tym, by udostępnić bloga tylko dla zaproszonych, ale trochę szkoda, bo nikt nowy nie mógłby już na niego trafić z otchłani Internetów tak jak ty. ;/

      Usuń
  3. Więc tak... Trawiłam tu przez przypadek i szczerze nie żałuje. Podoba mi się dobór (xD?) postaci. Wiesz, nie spotkałam dużo opowiadań po polsku z takimi zespołami. Także no. Na razie życzę weny i żegnam :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tu trafiłaś i nie żałujesz. Szkoda, że jedyne, co ci się podoba tutaj, to dobór postaci, no ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. :') Hmm... Z Gunsami i Motley Crue jest sporo opowiadań na polskich netach, KISS, Aerosmith i Skid Row też się często trafiają, a nawet i na nowy zespół Slasha się natknęłam. Aczkolwiek o Cooperze, Ozzy'm czy Bon Jovi chyba faktycznie nie ma, także ten. A szkoda. Wracając do meritum, jest ich trochę, ale rzadko kiedy są takie śmieszkowe. XD W każdym bądź razie (napisać na końcu to, od czego chciałaś zacząć, lvl Misunderstood) dziękuję. :'D

      Usuń
  4. Nie mogę doczekać się następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest połowa wymaganych komentarzy, także może za jakieś dwa miesiące uzbieracie to. XD

      Usuń
  5. A więc...na górze róże, na dole fiołki, wszyscy umrzemy

    OdpowiedzUsuń
  6. Mega, mega, mega XD

    OdpowiedzUsuń
  7. Czemu ja nie wiedziałam, że coś takiego piszesz? 😭

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, nie sądziłam, że ktokolwiek jeszcze skomentuje do tych wymaganych komentarzy 😂 I naprawdę nie zaglądałam tu przez długi czas i nie miałam pojęcia, że uzbieraliście to. W wersjach roboczych mam pół rozdziału, postaram się to dokończyć, ale nie wiem, czy mi się uda, bo naprawdę od bardzo dawna nie żyję już tą historią.

      Usuń

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcecie, żeby Rose was wypatrzył przez rolkę od srajtaśmy i nasłał na was Paula na kosiarce, to zostawcie po sobie komentarz. Nawet króciutki. Nawet negatywny. Po prostu żebym wiedziała, że obchodzi was to, co piszę.

Popularne posty z tego bloga

Naleśniki z Nutellą i lodami

Bohaterowie