Rozdział 20: Lightning Strikes

Won't you listen 'cos I'm at it again
(...)
You know I take no prisoners
My back's to the wall
You know I must be going
When destiny calls

(...)
I won't stop

Rockin' all night rockin' all night

(...)
Tell your mama that you're gonna be late
But not to worry we'll just be rockin' all night

(...)
We're becoming the children of the night

I'm not apologizing
I am what I am
There is no compromising
I don't give a damn

(...)
Oh no I've lost control
Here we go it's only rock 'n' roll

(...)
In my head voices screaming
And I'm being told
If you will only listen you will hear them too





~ Z perspektywy Alice'a

Robiłem sobie makijaż na mszę, kiedy do łazienki wparował mi zbłąkany Osbourne.
- O... Al? - zaryzykował rozpoznaniem mojej osoby.
- Tak, Al. Al Cappucino. - przewróciłem oczami, przez co dziabłem się kredką w jedno z nich i zacząłem łzawić. 
- Tak żem czuł. - przytaknął Brytyjczyk. - No to Cappucino, słuchaj.
- No? - westchnąłem.
- Słuchaj.
- Hm? - mruknąłem, chwytając czarny cień do powiek.
- Ale ty mnie słuchaj. - Ozzy chwycił mnie za ramię.
- No cały czas cię słucham. - warknąłem.
- Ale posłuchaj. - poprosił.
- KURWA, OZZY! SŁUCHAM CIĘ PRZECIEŻ OD POCZĄTKU!! - wrzasnąłem ze zniecierpliwieniem, odwracając się do niego.
- A. - odparł elokwentnie. - No i co? 
- KURWA, NIE WIEM! NIE WIEM, NIE WIEM, NIE WIEM!!! NIE MAM ŻADNEGO POJĘCIA, BO MI, KURWA, JESZCZE NIC NIE POWIEDZIAŁEŚ!! - wpieniłem się, łapiąc go za poły koszulki, którą miał na sobie. 
- Co ja tu robię? - zamyślił się na głos Osbourne, jakby nie zauważając sytuacji, w jakiej się znalazł. 
- Wkurwiasz mnie. - wycedziłem, puszczając go z obrzydzeniem. - A ja nie mam na to czasu, występ ze swoim chórem gospel mam.
- O, idziesz do kościółka? - przyciągnąłem uwagę wokalisty.
- Tak, idę. - uniosłem jedną brew.
- A dałoby radę załatwić dla mnie te takie, no te, te takie bawełniane... A może jedwabne... Nie, chyba satynowe... Płócienne, o! No te, szaty. Co zakonnicy mają. Z tym sznurkiem takim. Takim dzyndzelkiem. Dzyn dzyn. Se tak majta koło chuja. No, to to chcę. Da radę? - bełkotał Ozz, a ja patrzyłem na niego oniemiały. 
- Myślisz, że jak jestem w kościelnym chórze, to mogę podpierdalać zakonnikom ubrania? - zamrugałem tępo.
- A nie? - zdumiał się.
Przez dłuższą chwilę oboje się w siebie, tacy zdziwieni niemożebnie, wgapialiśmy. 
- W sumie to mógłbym to zrobić. - odzyskałem po jakimś czasie głos. 
- No, wiedziałem, że się dogadamy! - ucieszył się Osbourne.
- Dogadamy to chyba za dużo powiedziane. - załamałem się z deczka. - Ale musisz być przekonujący w roli zakonnika.
- Zawsze o tym marzyłem. - zacmokał.
Godzinę później
- Matko, idealnie! - poślinił się z wrażenia Ozzy, mówiąc do sznurka jak do krótkofalówki.
- To teraz twoje obowiązki.- wskazałem mu na miskę wody i detergenty.
- No dobra. - zwiesił smętnie głowę i poczłapał w kierunku witrażów. Uśmiechnąłem się do siebie, że przekonałem Brytyjczyka do czynu społecznego i zadowolony zacząłem komenderować członkami chóru. Nagle spostrzegłem, że wokalista wraz z każdym przesunięciem szmatki po szybie... najzwyczajniej w świecie zmywa witraż.
- OZZY! - przeraziłem się.
- Co? - zmartwił się, patrząc na mnie.
- CZYM TY TO MYJESZ?? - spanikowałem, odepchnąłem jedną z grubych chórzystek i pobiegłem w jego stronę.
- A nie wiem, od Micka mam taki Domestos. - wskazał ręką na słoik wypełniony zielonym, fosforyzującym płynem.
- Przecież to nie... To nie Domestos... TO JEST, JEBANY, KURWA, W DUPĘ, RADIOAKTYWNY KWAS!!! - złapałem się za głowę. - Przecież to wyżera to całe szkło!
- A szmatki nie spaliło. - zauważył przytomnie (oczywiście o ile w jego przypadku można tak powiedzieć) Osbourne, podnosząc ociekającą dymiącym i syczącym płynem szmatkę zagłady. 


~ Z perspektywy Duffa

Pogwizdując, machałem sobie futerałem z moim prezentem dla Slasha w środku. Właśnie do niego szedłem. Wchodząc do środka chatki większych i mniejszych pojebów, pozdrowiłem wszystkich zebranych na dole szerokim uśmiechem. Ava mi pomachała, ale gdy zacząłem wspinać się po schodach na górę, zrobiła przerażoną minę i szybko rzuciła się do przodu, spychając mnie na ścianę.
- Nie możesz wejść do jego pokoju! - wrzasnęła.
- Czemu? - zdziwiłem się, rozcierając moją bolącą potylicę. 
- Bo... Bo... Jeszcze nie posprzątał! - zmieszała się.
- Przecież on nigdy nie sprząta. - zmarszczyłem brwi.
- Ale teraz sprząta no! - spanikowała i walnęła mnie pięścią w brzuch, aż opadłem na kolana.
- Wcale nie! - zachichotał Neil, spoglądając na nas zza lodówki, z której wyciągał piwo.
- Zamknij się! - pisnęła brunetka.
- O co w ogóle chodzi? - zajęczałem. - Chcę tylko zrobić niespodziankę mojemu... No nieważne no! Chyba mam prawo sobie tak o przyjść do Kudłacza!
- Nie, bo nie chroni cię Pierwsza Poprawka w naszej konstytucji! - chlipnęła Stallone, chwytając się za głowę. 
- Ale dlaczego?! - krzyknąłem i wyminąłem ją, uderzając w twarz futerałem, po czym pobiegłem prędko na górę i wpadłem do pokoju gitarzysty, zastając go w łóżku... z jakąś dziwką! Zamarłem, wciągając głośno powietrze, aż parka zwróciła na mnie uwagę.



 Hudson zbladł i natychmiast zlazł z tej suki. Niewiele myśląc, odłożyłem delikatnie futerał na podłogę, po czym podbiegłem do posłania, spoliczkowałem go, wytargałem stamtąd tą babską łajzę i nie zważając na jej protesty, wywaliłem ją przez okno. Pozbierałem wszystkie jej szmaty porozwalane po pomieszczeniu i wyrzuciłem je na nią, uprzednio je podpalając. Zignorowałem jej płacz i odwróciłem się w stronę Mulata, który tylko się na mnie gapił z szeroko otwartymi ustami. Odetchnąłem głęboko, próbując nad sobą zapanować, ale chyba średnio mi wyszło.
- Co... Co tu... CO TO, KURWA, MIAŁO BYĆ??? - wydarłem się na niego. 
- A taka znajoma z baru... - wyszeptał słabo Saul, zaciskając nerwowo dłonie na pościeli.
- ALE DLACZEGO MNIE Z NIĄ ZDRADZIŁEŚ, KURWA JEBANA JEJ MAĆ?? - zamachałem gwałtownie rękoma.
- Bo ja myślałem... Że jak z kobietą, to wiesz... Nie będzie zdrada... - wymamrotał, spuszczając wzrok.
- TO ŹLE, KURWA, MYŚLAŁEŚ!!! - aż się poplułem. - CZY TOBIE NIE BYŁOBY PRZYKRO, JAKBYM JA GDZIEŚ NA BOKU ZABAWIAŁ SIĘ Z JAKĄŚ KURWĄ?? 
- Niech się trzymają od ciebie z dala z łapami. - oburzył się Slash.
- KURWA MAĆ!! - załamałem się jego hipokryzją, wjeżdżając na lekko histeryczną nutę. - Ty tu mnie zdradzasz, a ja w tym czasie wydałem wszystkie jebane oszczędności, żeby ci Gibsona kupić!!
- Kupiłeś mi Gibsona? - Kudłaczowi rozbłysły oczy.
- Tak! A ty się tak, kurwa, odwdzięczasz!! - wrzasnąłem, zabierając futerał i wypadając z pokoju. Gitarzysta szybko wciągnął na siebie bokserki i dogonił mnie na schodach.
- Duffy, zaczekaj no!! - krzyknął prosząco, chwytając mnie za ramię.
- Odpierdol się! - wywrzeszczałem łamiącym się tonem i mu się wyrwałem, po czym zbiegłem do kuchni, próbując uciec przez okno.
- McKagan, nie podejmuj pochopnych decyzji. - zaczął delikatnie Tommy, stając mi na drodze.
- Nie wtrącaj się! - chciałem mu jebnąć z futerału, ale Hudson zdążył już do nas dobiec i mnie powstrzymał. 
- Przepraszam no!! - krzyknął, patrząc na mnie błagalnie.
- Tak, kurwa, jebanym przepraszam wszystko załatwisz!! - pieprznąłem tą zasraną gitarą na kanapę. 
- Wiesz, że niełatwo mi to mówić!! - zniecierpliwił się Mulat.
- Ale wpychać fiuta, gdzie popadnie, to już żaden problem!! - wściekłem się i otworzyłem gwałtownie szafkę kuchenną.
- Już nie będę!! - jęknął Sauly, przewracając oczami. O nie, ja pierdolę, nagrabił sobie tym gestem.
- No oczywiście, że nie, bo jak się z kimś nie jest, to ciężko go zdradzić! - łzy popłynęły mi z oczu, przez co straciłem nad sobą kontrolę i zacząłem rzucać w niego talerzami, szklankami i właściwie wszystkim, co wpadło mi w ręce.
- Zrywasz ze mną? - zdębiał Slash, podczas kiedy naczynia rozbijały się naokoło niego, bo przez ten jebany potok z oczu wszystko było zamazane i nie trafiałem. 
- Tak chyba będzie najlepiej! - zachlipałem, opadając ciężko na podłogę i chowając twarz w dłoniach.
- Nie możesz mi tego zrobić. - zmartwił się gitarzysta, ostrożnie do mnie podchodząc.
- A ty możesz mnie zdradzać??? - dalej histeryzowałem.
- Nie, nie mogę i już tego nie zrobię, przysięgam. - kucnął przede mną i położył mi dłoń na kolanie.
- Nie mogę być tego pewny! - zawyłem, strącając jego łapę.
- Możesz. Posłuchaj. - chwycił mnie za twarz i nie puszczał mimo moich oporów. - Zależy mi na tobie jak na nikim innym. To, co zrobiłem, wynikało z mojej głupoty. Po prostu sądziłem, że nie będzie ci to przeszkadzać. Ale teraz już wiem, że jednak tak i tego nie zrobię.
- Jesteś pierdolonym dupkiem! - wrzasnąłem, wtulając się w niego.
- Wiem, Duff, wiem. - odetchnął z ulgą Kudłacz, całując mnie w czoło.
- Śpisz dzisiaj na kanapie. - mruknąłem.
- Jestem skłonny to wytrzymać. - zachichotał.
- Kutas. Spałbyś na wycieraczce, ale się boję, że sobie stamtąd pójdziesz i znowu mnie zdradzisz. - warknąłem, wplatając palce w jego włosy. Uch... Chyba wiem, co się stało z chomikiem Adlera, który zaginął rok temu, wnioskując po kształcie, który właśnie dotykam... 



~ Z perspektywy Toma


- Wytłumaczysz mi, dlaczego właściwie tu jestem? - zapytałem Pedersen, patrząc z przerażeniem na te wszystkie ciężarne panie czekające na swoją kolej.
- Bo jesteś moim przyjacielem? - odpowiedziała, unosząc jedną brew na widok zdjęcia rozstępów w jednym z leżących w poczekalni magazynów.
- Ale ginekolog pomyśli, że jestem ojcem. - nadąsałem się.
- Przeszkadza ci to aż tak bardzo? - westchnęła basistka. - Nie jestem gotowa powiedzieć Stradlinowi, a lekarka przynajmniej nie będzie kręcić nosem, że przychodzę sama.
- A co jej powiesz, jak w końcu to on przyjdzie z tobą? - spojrzałem na nią oskarżycielsko.
- Nie przyjdzie. - mruknęła, przekładając beznamiętnie stronę. 
- No dobra, może na to nie wygląda, ale nie wiesz, jak by się zachował, gdyby się dowiedział, że będzie ojcem. - upierałem się.
- Co ty go tak nagle bronisz? - westchnęła Share, odkładając magazyn dla młodych matek.
- No... Nie wiem. - przyznałem. - Ale nie możesz przed nim ukrywać, że będzie miał dziecko.
- Może nie będzie. - powiedziała cicho blondynka, odwracając ode mnie wzrok.
- Chcesz usunąć? - zdumiałem się.
- Ty to powiedziałeś. Ja tylko mówię, że do trzeciego miesiąca nigdy nic nie wiadomo, mogę nie donosić. W końcu zanim się dowiedziałam o swoim stanie, to dalej piłam i paliłam. - wzruszyła ramionami.
- I ty mówisz o tym tak spokojnie? - wystraszyłem się. - To okropne!
- Życie. - przewróciła oczami.
- No właśnie: życie! Przecież tam w brzuszku masz małą istotkę, nie może jej się stać krzywda! - zacząłem wyrywać sobie w panice włosy.
- Keifer, uspokój się. To nie twoje dziecko. - łypnęła na mnie krzywo.
- Ale twoje! Czy ono cię w ogóle obchodzi?? Gdzie twój instynkt macierzyński??! - prawie się popłakałem.
- Nie posiadam. - burknęła Pedersen. 
- Nie wytrzymam tego!! - wstałem i zacząłem biegać naokoło krzeseł, trzymając się za głowę. - Idę powiedzieć Izzy'emu, może on będzie odpowiedzialniejszy!
I wypadłem na zewnątrz, gnając jak popierdolony w stronę Sunset. Po chwili zobaczyłem, że przyjaciółka za mną biegnie i próbuje mnie powstrzymać. Przyspieszyłem tylko, bowiem na horyzoncie majaczył już Hell House. Wpadłem szybko do środka, kierując się w stronę pokoju sprawcy zamieszania. Wbiłem bez pukania. Czarnowłosy leżał na swoim łóżku i gapił się w sufit. Zwrócił na mnie uwagę, kiedy zacząłem sapać jak zboczeniec. Zanim coś z siebie wydusiłem, wpadła na mnie basistka i wywaliła na glebę. Zamarła na widok Stradlina, który z kolei gwałtownie usiadł na jej widok. Twarz mu stężała. 
- Cześć. - zachichotała nerwowo po dłuższej chwili.
- Izz, bo to jest tak, że.. - zacząłem paplać z prędkością karabinu maszynowego.
- Cicho bądź. - powstrzymał mnie. - Chcę porozmawiać z Share. 
- To chyba nie jest konieczne... - uśmiechnęła się zdenerwowana blondynka i już chciała wyjść, ale gitarzysta poderwał się szybko z łóżka i chwycił ją za rękę, w reakcji na co ona zauważalnie zadrżała. 
- Jak to nie jest konieczne? Będziemy rodzicami. - stwierdził spokojnie.
- Nic od ciebie nie chcę. - prychnęła Pedersen.
- Nie chodzi o ciebie, tylko o dziecko. - zmarszczył brwi Stradlin.
- No oczywiście, jak mogłam oczekiwać, że łaskawy książę przejmie się mną? - zaśmiała się ironicznie.
- Nie denerwuj się. - poprosił ją Izzy. - Oczywiście, że ty też mnie obchodzisz.
- Wyłącznie jako naczynie dla twojego potomka. - parsknęła.
- To są twoje słowa. - gitarzysta zmrużył oczy. - Ale to prawda, że twoje życie nie należy teraz już tylko do ciebie i nie możesz robić, co ci się żywnie podoba.
- To znaczy? - blondynka założyła wojowniczo ramiona na piersi, wyrywając rękę z jego uścisku. 
- No nie powinnaś imprezować, przemęczać się, sypiać z nie wiadomo kim... - wymieniał nieświadomy sytuacji, w jakiej się znalazł.
- Uważasz, że sypiam z nie wiadomo kim? - uśmiechnęła się Share.
- No ja nie wiem, ale nie chcę, żeby w pobliżu mojego dziecka krążyły jakieś obce plemniki... - biedny Stradlin, nawet nie wie, jakie piekło rozpętał. 
- Dla twojej informacji: nie sypiam z kim popadnie!! - wrzasnęła basistka. - A poza tym chyba nie oczekujesz, że będę żyła w celibacie??
- Prosiłem, żebyś się nie denerwowała. - Izz był niewzruszony. - I wcale nie każę ci żyć w celibacie. 
- Przecież powiedziałeś, że... - piekliła się dalej Pedersen, ale gitarzysta zamknął jej usta pocałunkiem.
- Powiedziałem, że nie chcę, żebyś sypiała z kimś poza mną. - wyjaśnił jej, kiedy już się od siebie oderwali.
- Wiesz, jak chcesz z nim być, to musisz nauczyć się czytać między wierszami. - wtrąciłem swój komentarz, machając beztrosko nogami i wgapiając się radośnie w tą dwójkę. 
- Co ty tu jeszcze robisz? - zniecierpliwił się Stradlin, patrząc na mnie z niechęcią.
- Pilnuję, żebyś znowu tego nie zepsuł. - wystawiłem mu język. 
- Nie chcę, żebyś był ze mną tylko ze względu na dziecko. - jęknęła blondynka, 
wyswobadzając się z ramion swojego kruczowłosego Romea.
- Nie jestem typem, który daje się złapać na dziecko. - Izzy wzniósł oczy ku niebu. - Jakbym nie chciał z tobą być, to nie zmusiło by mnie do tego dziecko. 
- Dokładnie. - przytaknąłem gorliwie, ściskając za przyszłych państwo Isbell kciuki. 
- Tom, idź sobie stąd. - westchnęła Share.
- Ale ja nie chcę. - oburzyłem się. 
- Kurwa! - krzyknął gitarzysta. - Nie będziesz patrzył, jak się pieprzymy!
- O, będzie seks na zgodę? - ucieszyłem się.
- Wypierdalaj! - wrzasnęła Pedersen.
- Kochanie, nie denerwuj się. - upomniał ją Stradlin. - A ty spierdalaj!
- Będziecie musieli wykopać mnie stąd siłą. - ostrzegłem ich i wturlałem się pod łóżko. 
- Ekhm... Nie chcę zrobić mu krzywdy. - stwierdził po dłuższej chwili Izz. - Może chodźmy do ciebie?



~ Z perspektywy Axla


Siedziałem jak struchlały w pokoju Adlera pomiędzy Kath a ojcem Avy. Hill zgromadził nas tutaj groźbami i przemocą. Towarzystwo przez swoją różnorodność było podejrzane, a ja czułem się niepewnie bez kogokolwiek z zespołu. Kogokolwiek. Przysięgam, w tej chwili oddałbym wszystko nawet za widok Steviego. 
Co ludzie zwykle nazywają swym losem, jest przeważnie ich własną głupotą. - przemawiał 
Bolan do siedzącego obok niego Franka.
Czemu bojaźliwi jesteście, ludzie małej wiary? - zagrzmiał ten w odpowiedzi, unosząc jedną brew. 
- O nie. - jęknęła brunetka. - W końcu uwierzyłeś, że jesteś Jezusem?
- Ja jestem drogą, prawdą i życiem. - zaprotestował gitarzysta.
Człowiek jest czymś więcej niż ożywioną nicością, i zwierzę także. Kto wobec tego sądzi iż jego byt ogranicza się do jego obecnego życia, uważa się za ożywioną nicość: gdyż przed 30 laty był niczym, i za 30 lat będzie znów niczym. - dodał Rachel.
- O, Nietzche? - ożywił się przysypiający za nami Simmons.
- Tylko Schopenhauer. - zmarszczył brwi Bolan.
- Jezus. - przedstawił się Sidoris.
Uwierzę tylko w takiego Boga, który umie tańczyć. - uśmiechnął się Gene.
- Kto rano wstaje, temu Pan Bóg nic nie daje. - pocieszył nas zakolczykowany basista.
- Bo nie istnieje. - zachichotał Simmons.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. - westchnął Frankie, składając ręce jak do modlitwy.
- Wy wszyscy jesteście popierdoleni. - przeraził się Stallone. 
Tymczasem do pomieszczenia wszedł niepewnie Slash, za którym szła Amy i przytykała mu czekoladową tubkę do pleców. Zachlipałem i rzuciłem mu się w ramiona.
- Rose, co się dzieje? - zdumiał się on, nieporadnie poklepując mnie po głowie.
- Ja nie wiem, ale się boję!! - zawyłem.
- Siadać!!! - wrzasnęła na nas niespodziewanie młoda Adler, przez co podskoczyliśmy i czym prędzej zajęliśmy miejsca. Mojemu przyjacielowi przypadło to pomiędzy gnojkiem Perry'ego a gitarzystą Motley Crue, który nie zwracał na nic uwagi, tylko trzymał na kolanach skrzyneczkę wysadzaną perłami i rozmawiał z zaklętą w niej duszą. 
- Dobra, na początek sprawdzimy obecność. - rzekł spokojnie Scotti, otwierając jakiś segregator. - Amy?
- Obecna. - spojrzała na niego z rozczuleniem, czego on nie zauważył, bo odhaczał jej nazwisko z listy.
- Rachel Bolan?
Czego twój wróg nie powinien wiedzieć, nie mów przyjacielowi. - odparł wywołany.
- Ależ oczywiście. - Hill ani mrugnął. - David Bryan?
- Na kanadyjskich bezdrożach razem ze swoją łyżką. - zachichotała Adler.
- Wielka szkoda. Scotti Hill? O, to ja. Jestem. Saul Hudson?
- Jak mnie nazwałeś? - podkurwił się z deczka Kudłacz.
- Kasza i masza. Mick Mars? - zignorował go Scotti.
- Zeiutmy! - krzyknął ten na niego.
- Słucham? - obraził się gitarzysta dowodzący.
- To pradawne zaklęcie. - machnęła lekceważąco ręką Seagal.
- I co ono niby mi zrobiło? - skonsternował się Hill.
- To klątwa diabelstwa. - wzruszył ramionami Mick. - Od teraz jesteś pół człowiekiem, pół przeklętym. 
- A to mi nowość. - skwitował wszystko Scotti, odhaczając nazwisko naszego czarnoksiężnika. - Anthony Perry?
- Cześć! - rozpromienił się dzieciak.
- Hej. Axl Rose?
- Przybył, aczkolwiek wolał by spierdolić stąd i ciałem, i duchem. - zaśmiałem się nerwowo.
- Nie ma, kurwa, takiej opcji. Kath Seagal? - kontynuował nasz dowódca.
- Mogłam zrobić kanapki. - mruknęła odczytana.
- Frank Sidoris?
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani Synami Bożymi. - przytaknął nasz Jezus.
- Make love, not war. - zachichotał Hudson, ale zamilknął pod złowieszczym spojrzeniem Amy.
- Gene Simmons?
Der Mensch ist etwas, das überwunden werden soll. - zachmurzył się basista.
- Co on powiedział? - Hill otworzył szerzej oczy.
- Że człowiek jest czymś, co pokonanym być powinno. - westchnął rozdzierająco Rach, zsuwając się z krzesła na podłogę i zwijając w kłębek.
- Człowiek to może nie, ale wrodzy imperialiści już tak! - zbulwersowała się Adler, uderzając pięścią w biurko. 
- Sylvester Stallone? - Scotti jest mistrzem opanowania.
- Ja tylko córkę chciałem odwiedzić. - burknął aktor, gapiąc się wrogo przez okno.
- Ok, czyli prawie wszyscy są. To teraz czas na moje przemówienie. Słuchajcie, bracia bojowo nastawiona. A jak nie, to już wkrótce. Nie możemy dłużej pozwalać na takie bezprawie. To znaczy zastosujemy prawo dżungli: wygrywa silniejszy. Nie zezwala się na żadną arogancję. Nie ma tak. Będziemy walczyć! Słyszycie?! WALCZYĆ!! - tu gitarzysta huknął w biurko Pudla, zwalając stamtąd fiolki z brokatem, który posypał się na Bolana. - Użyjemy niekonwencjonalnych metod! Będziemy szantażować, zastraszać, terroryzować i tak dalej! Zrobimy absolutnie wszystko, aby osiągnąć cel! Tego się od was, kadetów, tutaj wymaga! Obyśmy się rozumieli, bo jak nie, to wylecicie z tej jednostki z hukiem i padniecie ofiarą naszych dalszych poczynań! 
- Motywujesz nas czy nam grozisz? - uniósł grzecznie rękę Slash.
- Nie odzywaj się bez pozwolenia! - wrzasnęła na niego siostra Adlera, mierząc w niego tubką czekolady, na co ja zaskomlałem i szybko ewakuowałem się pod krzesło. O, guma do żucia. Mmm... Truskawkowa. - A ty wyłaź stamtąd, ruda mendo! Ruszać też wam się nie wolno bez zezwolenia!
Niepewnie wyczołgałem się spod krzesła i usiadłem na nim. Cholera, co za agresja... 
- Wszystko zależy od punktu patrzenia. Staraliśmy się zwerbować tutaj największych pojebańców. - Hill olał całe zajście i wrócił do swej mowy. 
- A z kim będziemy toczyć tę całą wojnę? Z jakimś gangiem? - spytał Gene.
- Można tak powiedzieć. - westchnęła Amy, przysiadając na biurku.
- Jedyny gang, jaki znam, to ten, który znęcał się nad Heather. - zmarszczył brwi Mars, a my z Mulatem i Kath spojrzeliśmy po sobie, i zachichotaliśmy. 
- Ale obiekt zainteresowania tejże grupy jest poza granicami kraju, tak więc gang chwilowo nieaktywny. - wyjaśnił nam jak ułomnym Scotti. 
- A wojnę będziemy toczyć z pojedynczymi jednostkami, u których zauważymy niepożądane zachowania. - uśmiechnęła się niewinnie młoda Adler. 
- Na przykład? - tata Avy uniósł jedną brew.
- Na przykład pierwszym celem jest Agnes, która terroryzuje całe Skid Row. - stwierdziła gniewnie blondynka.
- To szatan, nie kobieta. - jęknął Rachel.
- Ty Lucka w to nie mieszaj. - obraził się Sidoris. 
- Tak więc grupa pod moim przywództwem, w składzie: Axl, Simmons i Frankie ruszą zgładzić potwora już jutro. Od dzisiaj planujemy akcję. - Pudlowa siostra zeskoczyła energicznie z biurka i machnęła zaciśniętą pięścią.
- Ale jak to zgładzić? - zdumiał się Frank.
- Noo, normalnie. Unieruchomimy ją i unieszkodliwimy, zamykając w jakiejś trumnie, w jakiejś piwnicy. Zalejemy może dla pewności betonem. - zamyśliła się Amy.
- Hill, pozwolisz jej zabić własną babcię? - zdumiała się narzeczona Sixxa. 
- Zaraz tam zabić... To by nawet akopalipsę przetrwało. - westchnął zapytany.
- Protestuję. Dlaczego nie mogę być w grupie Scotti'ego? - postanowiłem zamarudzić. 
- Ponieważ Amy jest jedyną osobą, której się boisz, więc tylko ona na pewno nad tobą zapanuje. - mruknął bez zainteresowania Hudson.
- Dokładnie. I poza tym w grupie oficera Hilla będzie Kudłacz, więc byś się rozpraszał głupimi sentymentami w rodzaju ratowanie mu życia czy coś. - zachichotała straszna punkówa. 
- To my ryzykujemy własnym życiem? - zaniepokoiła się Kath. 
- Ale dla większego dobra. - uspokoił ją gitarzysta dowodzący.
- No, super pocieszenie. - żachnął się ironicznie nasz Rambo. 
- Za to celem mojej grupy będzie karawan. - powiedział Scotti.
- Karawan? - ożywił się Bolan.
- Tak, karawan. Włamiemy się do domu pogrzebowego, w którym pracuje Snake i podjebiemy karawan, który przyda nam się w późniejszych misjach. - wyjaśnił Hill. - Oprócz Saula w skład grupy wejdą jeszcze Kath i Mick. 
- No i trzecia grupa: Rachel, Tony i pan Stallone. Z racji, że nie możemy się rozdwoić, postanowiliśmy wyznaczyć najstarszego szeregowca na dowódcę. Tak więc, panie Sylvester, zgadza się pan? - spytała z szacunkiem Adler. 
- Ciężko będzie coś wycisnąć z takiej grupy. Jedno to dziecko, a drugie cierpi na weltschmerz. - pokręcił głową z powątpiewaniem Rambo. 
- Widzę przed sobą świetlaną przyszłość. To znicze. - wtrącił Bolan. 
- Ja nie będę przynosił na twój grób zniczy, szkoda mi kasy. - uprzedził go Scotti. 
- Ale kto się tego podejmie, jak nie taki zdolny weteran jak pan? - Amy wlepiła w niego swoje szczenięce oczy.
- No dobrze. - westchnął zrezygnowany aktor. - Jaki jest nasz cel?
- Popcorn i... - zaczęła młoda.
- Brata własnego chcesz skrzywdzić?! - zaniepokoił się Mulat.
- No przecież nie ja, tylko trzecia grupa. - spojrzała na niego jak na debila. - I Duff.
- O nie! - poderwał się ze swojego miejsca Slash. - Ja nie pozwolę skrzywdzić swojego... bliskiego przyjaciela. O! 
- Jak bliskiego przyjaciela? - zmrużyłem podejrzliwie oczy.
- Nie interesuj się! - krzyknął spanikowany i kopnął w moje krzesło tak, że zleciałem z niego i przefrunąłem przez pół pokoju, lądując ryjem w różowych majtach z jednorożcami Stevena. 
- Ooo, czy wy...! - zainteresowała się Seagal, ale dalej słyszałem już tylko jakieś bulgoty. Uniosłem głowę i zobaczyłem, że mój chory gitarzysta zatyka jej usta dłonią. 
- Hudson, uspokój się! Od Żyrafy chcemy tylko trochę siana, a co do Steviego, to po prostu chcemy odwrócić jego uwagę. - uspokoiła go Amy. - Jak już mówiłam, od teraz rozpoczynamy przygotowania, a jutro przystępujemy do akcji! 


~ Z perspektywy Sebastiana

Kto powiedział, że nie umiem być romantyczny, no kto? Niech teraz wyjdzie i pierwszy rzuci różę! Nie no, serio, bo ja nie mam pojęcia, gdzie może być kwiaciarnia... A miałem zorganizować idealną randkę poza miastem dla Petrucci... I jak ja się teraz bez kwiatów pokażę... Kurde no... Oklapłem bezsilnie na schodki.
- Co tak przeżywasz i dlaczego akurat pod sex-shopem? - poderwałem się z przerażonym wrzaskiem po tym, jak Janet zaskoczyła mnie poklepaniem po ramieniu.
- No bo ja tylko takie miejsca w Los Angeles znam, a nie wiem skąd skołować bukiet dla Roxy. - zajęczałem i schowałem się w jej uścisku. 
- Coś na to poradzimy, nie martw się. - pogłaskała mnie po włosach. - Chodź za mną.
Pociągnęła mnie za dłoń i zaczęła prowadzić w stronę Hollywood. Hmm... Swoją drogą to ciekawa dzielnica. Wyróżnia się trzy grupy tu mieszkające: zamożni, ułożeni ludzie; porządne, rozsądne gwiazdy i takie pojebusy jak Motley Crue. Wokalistka przystanęła przy ogrodzeniu jakiegoś schludnego domu z wyjebanym ogrodem i zaczęła przez nie przechodzić. Chwila moment... Przechodzić?
- Gardner, poczekaj! - zachichotałem i wdrapałem się za nią. Zeskoczyliśmy w jakieś krzaki.
- Jebane tuje... - blondynka warknęła, otrzepała się i jak gdyby nigdy nic udała się w kierunku ładnych kwiatków. Zastanowiła się chwilę, stojąc nad nimi. - Hmm... Jakie kolory ona lubi najbardziej?
- No... - zadumałem się. - Czarny i czerwony chyba. Ale tutaj nie ma czarnych kwiatów...
- W ogóle nie ma czarnych kwiatów, jełopie. No nic, weźmiemy jakieś białe i je przemalujemy. - wzruszyła ramionami Janet i zaczęła zrywać kwiatki.
- A jak one od tego umrą? - zaniepokoiłem się z deczka.
- Skoro wyrwane z ziemi, to i tak nie żyją. A wstawianie ich do wody to coś jak podtrzymywanie funkcji życiowych przez jakiś czas, dopóki rodzinka nie podpisze papierka i odłączą cię od respiratora. - pouczyła mnie.
- No właśnie... A jak ty pozbawiasz rodzinę ojca?! Albo porywasz dzieci?? - chwyciłem się w panice za głowę. 
- To tylko rośliny, uspokój się... - wokalistka łypnęła na mnie krzywo i wstała z garścią kwiatów.
- Gdyby nie one, to byś nie miała jak oddychać! - spróbowałem obronić roślinki, ale Gardner mnie walnęła i przeszła przez ogrodzenie. Podreptałem za nią niechętnie. Dowędrowaliśmy do chatki Aero pojebów. Kiedy chcieliśmy wejść do środka, drzwi gwałtownie się otworzyły, ukazując nam wściekłe oblicze Stevena Seagala.
- Ten pojebany ćpun ciągle się przede mną ukrywa! Jak moja siostra może chcieć wyjść za kogoś tak skrajnie nieodpowiedzialnego?! - oświadczył nam i  wybiegł z domu. Spojrzeliśmy po sobie, wzruszyliśmy ramionami i przestąpiliśmy progi tego domostwa, zamykając za sobą drzwi. 
- Zepsułeś witraże z epoki baroku!! - opierdalał Cooper Ozzy'ego w... czy to był strój franciszkanina? 
- Niechcący przecież. - odburknął Brytyjczyk, grzebiąc sobie wykałaczką w zębach. 
- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji! - wrzasnął Alice.
- A ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, że mam to gdzieś. - przewrócił oczami Osbourne.
- Paul!! - zawołała niewzruszona wszystkim przyjaciółka mojej dziewczyny. 
- Taaak? - odparł śpiewająco wokalista gdzieś z góry.
- Potrzebujemy, żebyś ozdobił bukiet! 
- Już idę! - zawołał wesoło Starchild, by po chwili zjechać na hulajnodze po schodach. To znaczy taki miał zamiar, ale już na drugim od góry schodku potknął się i sturlał wraz ze swym pojazdem. Niewzruszony, wstał i zaserwował nam swój firmowy uśmiech. 
- No, tu masz bukiet. Działaj, mistrzu. - wyszczerzyła się do niego Janet i wcisnęła mu biedne roślinki w dłonie.
- A dla kogóż to? - zacmokał Stanley, podziwiając rodzinkę Flowersów. 
- Dla Roxy. - w końcu się odezwałem.
- A to bardziej do ozdobienia tego przydałby się Gene. - pokiwał głową w zadumie wokalista. 
- Kto mnie wzywał, czego chciał? - mroczny basista wychynął na nas w swym pełnym przebraniu zza kanapy, aż wrzasnąłem i schowałem się za blondynką. 
- Mógłbyś po swojemu ozdobić te kwiatuszki? - zagruchał Paul.
- Spoko. - wzruszył groźnie ramionami Demon i podreptał swymi ciężkimi buciorami na górę.
- Ale kwiatów nie wziąłeś. - zamachał bukietem Starchild, aż jakiś listek odpadł i wirując opadł w strudze promienia słonecznego... Jakie to piękne, no wzruszyć się można.
- No tak. - przyznał mu rację jego przyjaciel, odebrał z jego rąk roślinki i dziwnie się krzywiąc, zniknął. 
- Co... Jak on to zrobił? - zdumiałem się. 
- Efekty specjalne. - machnął nonszalancko ręką Stanley.
- O, wy to już takie profesjonalne macie. Motley Crue na początku sami eksperymentowali. Do tej pory na ścianie ich chatki jest ślad po tym, jak Tommy i Vince ćwiczyli podpalanie Sixxa. - stwierdziłem z miną znawcy. 
- Zasłona dymna! - wrzasnął znienacka Pauly, walnął czymś o podłogę, pomieszczenie wypełniło się dymem, my usłyszeliśmy głośne tuptanie, po czym Cooper z głośnym westchnięciem uruchomił wiatrak, który rozwiał dym i umożliwił nam widoczność. Po liderze KISS został tylko jeden fioletowy, puchaty pantofel z pomponikiem na wierzchu... 


~ Z perspektywy Jona

- Jesteś tego pewien? - Sambora spytał mnie w skupieniu.
- Poczekaj. - wstrzymałem go dłonią, po czym sięgnąłem do leżącego na stołku obok mnie plecaka, z którego wyjąłem talię kart. Wyciągnąłem dwa asy, po czym wyplułem żutą przeze mnie gumę i rozdzieliłem ją na pół, przyczepiając po jednej części do każdej karty. Ignorując zmarszczone brwi mojego najlepszego przyjaciela, przykleiłem sobie jednego asa do lewej powieki, po czym zacząłem to samo robić z następną.
- Co ty robisz? - zapytał zdumiony Richie.
- Przybieram pokerową twarz? - odparłem idiocie. Żeby takich prostych rzeczy nie rozumieć... Jezusku z pizzy, z kim ja się zadaję... Kiedy już umocowałem asy na powiekach, odparłem: - Tak, jestem tego pewien.
- Przykleiłeś sobie te karty tylko po to, by to powiedzieć? - gitarzysta dopytywał się dalej zapewne z głupią miną, której nie widziałem, bo zakleiłem sobie oczy. 
- Masz z tym problem? - mruknąłem głębokim głosem włoskiego mafioso. 
- Ty jesteś problemem. - załamał się Sambuś.
- Hej, chłopaki! - usłyszałem z oddali głos Davida, a po chwili odsuwanie krzesła z mojej lewej strony. - O, Bon Jovi, czemu przybrałeś pokerową twarz?
- Widzisz, on rozumie. - zwróciłem się z pretensją do bruneta. 
- Bo jesteście tak samo upośledzeni. - jęknął Sambora.
- Upośledzeni czy nie, optymistycznie widzę naszą przyszłość! - klawiszowiec chyba huknął kuflem piwa w stolik, co wnioskuję po kroplach, które oblały moją twarz. 
- Bo jesteś upośledzony.
- A ty drętwy. Ta Locklear ma na ciebie zły wpływ. - pokiwałem głową z potępieniem, po czym odkleiłem karty z powiek. - Tak czy inaczej, pierdolić to! Jesteśmy teraz w barze ze striptizem i nie wiem, jak wy, ale ja zamierzam się zabawić. 
- A ja mówiłem, żeby wysłać ją do pędzenia owiec, to nie. - naburmuszył się Bryan. - O, ta w różowym jest fajna.
- Dav... - spojrzałem na niego z politowaniem. - To transwestyta.
- Nie! - loczek aż popluł się piwem. - Chyba nie zatrudniliby transwestyty w barze ze striptizem?!
- To Kanada, kochanie. - przewróciłem oczami.
- Morrisonie, a ja już miałem fantazje z nią związane... Teraz będę mieć traumę do końca życia. - mój wieloletni szkolny przyjaciel się wzdrygnął.
- Ale te, co polewają się mydlinami, są całkiem seksowne... - zacząłem podziwiać babki w dmuchanym basenie. Po chwili zamarłem i się wydarłem: - TAK! To jest, kurwa, to!!
- Ale co? - David się trochę mnie wystraszył i odsunął.
- Tak nazwiemy naszą płytę! - wysyczałem z miną szaleńca.
- Te, co polewają się mydlinami, są całkiem seksowne? - zdumiał się Richie.
- Czy was do reszty pojebało? - westchnąłem. - Czy wam trzeba tłumaczyć takie oczywiste rzeczy? Nazwiemy ją Slippery When Wet
- A już się wystraszyłem. - mój bff odetchnął z ulgą. - Tobie czasem niektóre pomysły trudno wybić z tego łba. 
- Moje pomysły się sprawdzają, ja jestem wizjonerem! - obruszyłem się. 
- Ta, chyba wizjerem. Tym Judaszem z drzwi. - zachichotał klawiszowiec.
- To, że jesteś Żydem, nie znaczy, że musisz nas ciągle obrażać postaciami biblijnymi. - ofuknąłem go.
- Ale przecież Judasz był w Nowym Testamencie. - zauważył brunet.
- Ale mi chodziło o to szkiełko w drzwiach... - wymamrotał Bryan z gębą wypchaną nachosami. 
- Dobra, nieważne. - machnąłem ręką. - Tak czy srak, rozchodziło się mnie tylko o to, że dzięki moim pomysłom...
- Tak? - Sambuś uniósł jedną brew.
- Rich-Rich-Richardzie, będziesz bogaty... - zanuciłem. 
- To chyba nie tak źle. - parsknął on. 
- Pewnie, że nie. - wyszczerzyłem się. 


Hej, kochani! Tak, ja jeszcze żyję. Niestety, nie będę ukrywać, że nie czuję już tego klimatu zwariowanych lat 80-tych i mimo wielokrotnych prób powrotu, po prostu nie mogę dłużej pisać tego opowiadania. Tak więc po ponad dwóch latach od założenia bloga zawieszam go, przepraszam Was. Wrzucam jeszcze połowę rozdziału, która zalegała bardzo długi czas w wersjach roboczych. Dziękuję tym wszystkim, którzy ze mną byli w trakcie tej przygody i mam nadzieję, że moje dzikie wytwory zostaną z Wami w serduszkach. <3 


Komentarze

  1. Hej!
    Rzeczywiście baaaaardzo długo cię nie było. Nie powiem - tęskniłam bardzo. Szkoda, że postanowiłaś wszystko zakończyć, ale jeśli już tg nie czujesz, to nie ma co ciągnąć na siłę. W końcu ze sceny trzeba zejść niepokonanym, c'nie? A ty właśnie niepokonana jesteś!
    Całe opowiadanie jest wprost cudowne. Dziękuję, że chociaż wstawiłaś te pół rozdziału. Trzymam kciuki, powodzenia na dalszej drodze pisarskiej!
    ~ Agata (dawniej Blue Rain)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcecie, żeby Rose was wypatrzył przez rolkę od srajtaśmy i nasłał na was Paula na kosiarce, to zostawcie po sobie komentarz. Nawet króciutki. Nawet negatywny. Po prostu żebym wiedziała, że obchodzi was to, co piszę.

Popularne posty z tego bloga

Naleśniki z Nutellą i lodami

Bohaterowie

Rozdział 19: Blame It On The Love Of Rock And Roll