Rozdział 11: Heartbreak Station
"Waiting at the station
Tears filling up my eyes
Sometimes the pain you hide
Burns like a fire inside
Look out my window
Sometimes its hard to see
The things you want in life
Come and go so easily
- Nie pójdę stąd bez Avy. - uparł się Tommy i z buńczuczną miną siedział przy stole.
- To chyba sobie trochę razem pomieszkamy. - westchnął Duff, który opierał się o blat i palił papierosa.
- Ale super! - ucieszyłem się i zaklaskałem z radości. Dryblasy popatrzyły na mnie jak na niedorozwinięte dziecko.
- No ale czemu ty mnie opuszczasz noo? - usłyszeliśmy na zewnątrz marudzącego Slasha.
- Bo muszę się na chwilę od tego wszystkiego odciąć. Mówię ci to setny raz, braciszku. - odpowiedziała mu zniecierpliwiona Ava, wchodząc do domu. Nie zauważyła Lee i od razu podeszła do kanapy. Zaczęła pakować swoje ubrania z powrotem do walizki.
- Wyjeżdżasz? - zająknął się Tommy. Dziewczyna podskoczyła wystraszona i odwróciła się.
- A to cię akurat powinno cieszyć. - mruknęła po chwili i wróciła do przerwanej czynności.
- Ale mnie boli. - jęknął perkusista, podszedł do niej i przytulił ją od tyłu. Na początku próbowała się wyrwać, ale w końcu zwiesiła bezradnie ręce i stała tak, płacząc. Popatrzyliśmy po sobie z chłopakami. Biedactwo... Lee obrócił ją twarzą do siebie, otarł jej delikatnie łzy z policzków i czule ją pocałował. McKagan i Hudson odwrócili zmieszani wzrok, ale ja patrzyłem na tą parkę wzruszony.
- Wyzerujmy to wszystko, hm? - zaproponował perkusista, gdy po dłuższej chwili się od siebie oderwali.
- Chcesz zacząć od nowa? - szepnęła Ava, zakładając mu kosmyk włosów za ucho.
- Ale tylko z tobą. - powiedział cicho Tommy.
- Może jednak dajmy sobie lepiej trochę czasu... - wymamrotała dziewczyna, wtulając się w niego.
- No to wyjedź, jak musisz. Ale obiecaj, że do mnie wrócisz. - rzekł poważnie Lee.
- Obiecuję. - uśmiechnęła się, oderwawszy się od niego i patrząc mu w oczy. Perkusista rozpromienił się i z przymkniętymi oczyma pocałował ją w kącik ust.
- Na pierdolniętego Axla, zaraz się porzygam. - zajęczał Izzy stojący w drzwiach swojego pokoju obok Share. Blondynka miała podobną minę do niego, ale gdy poczuła na sobie oskarżycielski wzrok Duffy'ego, zakłopotała się i schowała z powrotem w pomieszczeniu, z którego wyszła.
- Nie chcę wam przeszkadzać, bo cieszę się waszym szczęściem i w ogóle, ale chyba powinnaś już wychodzić. - burknął Mulat do swej bliźniaczki, która się ocknęła i szybko zaczęła wrzucać rzeczy do walizki.
- A gdzie właściwie się wybierasz? - zainteresował się jej chłopak, pomagając domknąć nieposłuszną walizkę.
- Do Vancouver z Bon Jovi. - wzruszyła Ava ramionami.
- To ja odwiozę cię na lotnisko. - oświadczył Tommy, chwycił jej bagaż i wyszedł z domu. Ona uściskała wszystkich na pożegnanie i wybiegła za nim.
- Będzie mi tego kurdupla pracować. - westchnął Ukośnik, kładąc łokieć na stole i opierając policzek o swoją dłoń.
~ Z perspektywy Roxy
- Ić stont. - powiedział z pretensją Mick do jakiejś wytapetowanej greaserki, kktóra podeszła do naszego stolika w parkowej lodziarni i poprosiła go o autograf.
- Właśnie, idź być plastikiem gdzie indziej. - zgodziła się z nim Kath i dźgnęła dziewczynę patykiem. Tony zachichotał, patrząc na brunetkę z uwielbieniem.
- Nie chcemy cię tu. - dodał Rachel, rzucając w greaserkę kubkiem po lodach.
- A kysz! - fuknęłam na nią i oblałam ją mrożoną herbatą.
- No nie dręczcie już tego biednego, pustego dziewczęcia. - zlitował się w końcu nad losem blondi Nikki. Tapeciara uciekła z płaczem.
- I nie wracaj tu nigdy więcej, pustaku wstrętny! - zawołał za nią Mały, grożąc jej łyżeczką od loda.
- Dajemy mu taki dobry przykład! - zachwyciła się Kath i wzruszona osuszyła serwetką kąciki oczu. Sixx zachichotał, objął ją i namiętnie pocałował.
- Ej, na to chyba jednak jest trochę za młody. - zaniepokoił się Bolan i próbując być odpowiedzialnym, zasłonił Anthony'emu oczy, ale ten ugryzł go w kciuka, więc Rach wrzasnął i zabrał ręce. Nasza parka się od siebie odkleiła i roześmiała, co spowodowało, że Rachel popatrzył na nich z wyrzutem i się obraził.
~ Z perspektywy Brenta
Jechaliśmy sobie z Sebastianem i Toddem, podśpiewując "Highway To Hell". Na granicy z Kanadą zatrzymał nas celnik.
- Alkohol, papierosy? - zapytał nas jak automat.
- Nie, dziękuję. Poproszę frytki. - odparł na poważnie siedzący za kierownicą Bach. Zachichotaliśmy z Kernsem. Facet zamrugał zaskoczony i machnął na nas, żebyśmy pojechali bez sprawdzania. - Do luftu ten bar. - oburzył się Seba, gdy odjechaliśmy.
- Ej, właściwie to dlaczego musimy zatrzymywać się u rodziców? - jęknął Dammit.
- Bo całą kasę wydaliśmy na paliwo, alkohol, fajki i wesołe miasteczko. - westchnąłem w odpowiedzi.
- Ja tam nie uważam, żeby to były stracone pieniądze. - wyszczerzył się Baszek.
- Ta... Zwłaszcza warto było zainwestować 50 dolców, żebyś ty mógł sobie pojeździć 10 razy pod rząd na karuzeli z konikami. - przewrócił oczami Todd.
- Te wszystkie matki patrzyły się na niego jak na pedofila. - zarechotałem.
- Głupie. - żachnął się Sebek. - Nastolatkowie to też dzieci przecież.
- No po tobie szczególnie to widać. - parsknął jogurtem w szybę Kerns.
- Ale wiesz, że jako najstarszy jesteś za nas odpowiedzialny? - uśmiechnąłem się milutko, a Dammit zbladł.
- Ale ja mam tylko 17 lat... - wymamrotał i się skulił.
- No to sobie wybraliśmy opiekuna... - złapał się za głowę Sebastian.
- Ty kierownicę lepiej trzymaj! - wrzasnął Todd, chwytając za nią i ratując nas przed wpadnięciem do rowu.
Gdy po godzinie zaparkowaliśmy na podjeździe mojego rodzinnego domu, Kerns położył się na trawniku.
- Odpowiedzialność jest taka męcząca... - sapnął, ocierając sobie czoło.
- W ogóle to dlaczego on prowadził, a nie ty, skoro ma prawko dopiero od miesiąca? - zapytałem, siadając obok niego.
- Muszę się przecież wyrobić. - zaprotestował Bach, wyciągając z fotelika swojego kucyka Pony.
- Nie mam pojęcia. - chlipnął mi w odpowiedzi Dammit. Tymczasem Seba wpadł w kwiatowe rabatki i próbował odgonić się od pszczół. Westchnąłem, poszedłem po węża ogrodowego i oblałem zbiegowisko wodą.
- To jakie właściwie mamy plany? - zawołałem wesoło do Todda, ignorując krzyki Baszka, na którego spadały mokre owady.
- Vancouver. - uśmiechnął się tajemniczo Kerns, wstał, przelazł przez płot i poszedł do swojego domu.
~ Z perspektywy Toma
- I jak wrócicie z tą płytą, to macie być jeszcze sławniejsi. - zastrzegłem, poprawiając Jonowi kaptur od bluzy. On przewrócił ze zniecierpliwieniem oczami. David żegnał się z Leo, który wciskał mu torebkę z ,,wesołymi" ciastkami, Alec i Tico zabrali paralizator ochroniarzowi i teraz przed nim uciekali, traktując prądem wszystkich napotkanych na swej drodze ludzi, a Richie siedział na uruchomionej taśmie bagażowej, wesoło dyndając nogami. Pomachał do Avy, która właśnie dotarła.
- No to... - mruknęła nieco zmieszana dziewczyna, odwracając się do swojego chłopaka, który z nią przyszedł.
- Będę tęsknił. - szepnął Tommy i ją przytulił.
- Ja też. - wymamrotała przez łzy.
- Nie rozstajemy się na zawsze, damy radę. - pocieszył ją uśmiechnięty Lee.
Tymczasem Sambora zniknął nam z pola widzenia.
- O kurwa, gdzie on? - spanikował Bon Jovi.
- Chyba wjechał do luku bagażowego. - wyszczerzył się Bryan.
- To i tak nie jest źle. - wzruszyłem ramionami.
Po chwili gitarzysta wrócił w eskorcie bagażowego.
- Ten pan nie jest walizką. - wyskoczył do nas z pretensjami koleś.
- Gratuluję wrodzonej spostrzegawczości. - zagruchała niewinnie Ava. Parsknęliśmy śmiechem. - Jak pan się tego domyślił?
- Wpadłem na rentgenie. - zasmucił się Richie.
Pracownik lotniska obraził się na nas za nabijanie się z niego i sobie poszedł. Po kwadransie cała szóstka jakoś wpakowała się do samolotu.
- Oby go nie zniszczyli w powietrzu... - wyraziłem swe obawy moim towarzyszom, czyli śpiącemu na ławce Leo i Tommy'emu machającemu smarkatką.
~ Z perspektywy Jona
Zająłem miejsce obok Avy i Richie'go. Tuż przed nami zasiedli Tico, David i Alec.
- Nudno tu. - ułożył usta w dzióbek Sambuś i zaczął rozglądać się z niechęcią po innych pasażerach.
- Na szczęście my tu jesteśmy i rozkręcimy tą imprezkę. - obrócił się Bryan i mrugnął do nas znacząco.
- Party! - wrzasnął entuzjastycznie Such, poderwał się z siedzenie i zaczął skakać po samolocie, wyrzucając z kieszeni confetti.
- Szampan! - zawtórował mu Torres, zabrał butelkę przechodzącej obok stewardessie, otworzył i pochlapał nim wszystkich naokoło.
- Tybetańscy mnisi! - zakrzyknęła radośnie nasza damska towarzyszka, wskazując na tył maszyny, gdzie faktycznie owe istoty medytowały.
- Jesuu, moje ziomki! - spadłem z wrażenia z fotela, po czym szybko wstałem i do nich podbiegłem. Wpadłem między łysolków, wpakowałem się jednemu na kolana i zacząłem smyrać go po główce.
- Panowie, proszę usiąść na miejscach i zapiąć pasy, zaraz startujemy! - załamała ręce biedna stewardessa. Udawaliśmy, że jej słowa zrobiły na nas wrażenie i grzecznie wróciliśmy. Gdy maszyna oderwała się od powierzchni lotniska i skończyły się turbulencje, przestaliśmy zachowywać pozory normalności. Klawiszowiec zaczął popalać skręta, perkusista pić wódkę, basista usiłował podpalić okno zapałką, a ja, jak gdyby nigdy nic, wyciągnąłem z kieszeni wapno w tabletce do rozpuszczenia i wpakowałem je sobie do budzi. Kiedy poczułem, że się pieni, padłem w konwulsjach na podłogę i wypuszczałem z siebie pianę, udając, że mam wściekliznę. Ludzie zaczęli panikować, a gdy stewardessa próbowała mi pomóc, zajebałem jej z główki i uciekłem do łazienki. Trochę zbłądziłem i trafiłem tam, gdzie trzymają zwierzątka pasażerów. Zrobiło mi się ich szkoda i je powypuszczałem z klatek. Jeden pies skakał po drzwiach. Chyba chciał iść na spacer. Podszedłem więc i mu je otworzyłem. Pęd powietrza wciągnął czworonoga i skomląc, odleciał. Pomachałem mu i zamknąłem drzwi. Wróciłem na miejsce. Chłopaki przed nami grali w rozbieranego pokera, a Ava robiła łabędzie z papierków od cukierków. Kogoś mi brakowało...
- Gdzie jest Sambora? - zapytałem, rozglądając się po pokładzie.
- Poszedł podrywać stewardessy. - odpowiedziała mi dziewczyna, w skupieniu formując dziób.
- No nie wiem... Coś mi się wydaje to podejrzane. - zmarszczyłem brwi.
- To chodźmy sprawdzić, a nie trujesz mi dupę. - jęknęła brunetka, wstała i pociągnęła mnie za rękę na przód samolotu. W pomieszczeniu było pusto, tylko z zamkniętej i dziwnie wypchanej szafki dochodziły nas zawodzenia i łomotanie.
- To już wiem, czemu nie było nigdzie ich widać. - zachichotała Ava, a ja wkradłem się do kokpitu pilotów, o których nieprzytomne ciała leżące na podłodze prawie się potknąłem. Za sterami natomiast siedział... Richie.
- Potrafisz latać? - spytałem z powątpiewaniem.
- Nie, ale muszę się jakoś uczyć. - wyjaśnił mi gitarzysta z uśmiechem.
- Może było jednego zostawić? - zastanawiała się na głos nasza nowa przyjaciółka, trącając jednego z pilotów nogą.
- Wyluzujcie, na autopilocie jestem. - mrugnął do nas Sambuś.
- Ale to za ciebie nie wyląduje. - oświeciłem go.
- Nie?... - mina mu zrzedła.
- Nie. Ale damy radę. - zachichotała dziewczyna i zajęła drugi fotel. Machnąłem na nich ręką i wróciłem do reszty zespołu. Za oknem zobaczyłem Aleca, który siedział na skrzydle samolotu. Westchnąłem i poszedłem spać.
Godzinę później
- Dostaliśmy trzy pokoje. To jak się rozdzielamy? - zapytałem, wracając z recepcji.
- Ja biorę psycholka. - uśmiechnął się Tico, biorąc ode mnie jeden klucz i popychając wózek bagażowy, w którym siedział Such.
- Ja zostaję z tobą. - zachichotał David i przyczepił mi się do nogi.
- No to wy mieszkacie razem. - rzuciłem klucz Richie'mu i Avie, a sam powlokłem się do swojego pokoju.
~ Z perspektywy Janet
- Nie nie nie nie nie nie. - kręciła głową Wanda na podstawiane jej pod nos smakołyki.
- Jakim cudem nauczyliście pandę mówić? - spytałam zdumiona chłopaków.
- Nie mam pojęcia. - roześmiał się Myles w słodkiej misiowej czapeczce, którą wydziergał dla niego Joey.
Tears filling up my eyes
Sometimes the pain you hide
Burns like a fire inside
Look out my window
Sometimes its hard to see
The things you want in life
Come and go so easily
She took the last train out of my heart
(...)
And now I think Ill make a brand new start
(...)
Watching the days go by
Thinking bout the plans we made
The days turn into years
Funny how they fade away
Sometimes I think of those days
Sometimes I just hide away
Thinking bout the plans we made
The days turn into years
Funny how they fade away
Sometimes I think of those days
Sometimes I just hide away
(...)
Waiting on a memory
(...)
My ladys on the fly and shes never coming back"
~ Z perspektywy Tommy'ego
Zamrugałem kilka razy, czując na sobie promienie słoneczne. Skrzywiłem się i stwierdziłem, że pasowałoby w końcu wstać. Usiadłem nieco oszołomiony na łóżku i zacząłem się przeciągać, ziewając. Mlasnąłem i zlustrowałem zaspanym wzrokiem wyrko. Nie było w nim Avy, a to dziwne, bo ona nigdy nie wstawała przede mną. Zarejestrowałem też, że kołdra nie leży skotłowana na podłodze, co mnie nieco zastanowiło, bo moja dziewczyna zawsze kopała przez sen, zrzucając pościel, a czasem i mnie. Uznałem, że w takim razie musiała być w swoim pokoju. Może znowu odprawiała ze Slashem czarną mszę i im się tam przysnęło. Wstałem niemrawo i powlokłem się do drzwi. Gdy chwyciłem za klamkę, przeszedł mnie zimny dreszcz. Przypomniałem sobie wczorajsze wydarzenia... Spanikowany zbiegłem na dół. Przed telewizorem na kanapie zastałem Vince'a i Sebastiana, którzy siedzieli pod jednym kocem, jedli lody śmietankowe i beczeli, oglądając jakąś telenowelę.
- Gdzie Ava?! - wrzasnąłem w ich kierunku.
- I się jeszcze głupio pyta. - burknął z wyrzutem Neil. - Najpierw wywala z domu, a potem mu się odmienia... - mamrotał dalej pod nosem.
- Wyprowadziła się. I Slash, i Stevie chyba też, bo ich wszystkie rzeczy zniknęły. - chlipnął Bach. - Zostało tylko too! - zawył, podnosząc do góry brudne gacie Mulata i przyciskając je sobie do serca.
- O Lennonie... - jęknąłem i dopadłem telefonu. Wykręciłem bardzo dobrze znany mi numer.
- Taa-ak? - ziewnął po drugiej stronie słuchawki Nikki.
- Jest u was Ava? - zapytałem, modląc się w duchu, żeby to okazało się być prawdą.
- Nie... A co się stało? - rozbudził się nieco basista.
- Zerwałem z nią wczoraj, nazwałem dziwką i kazałem zniknąć z mojego życia. - wyszeptałem przerażony.
- No... Ja cię rozumiem... I co, to chyba dobrze, że posłuchała i się wyniosła, nie? - próbował zrozumieć mój tok myślenia Sixx.
- Niedobrze! - krzyknąłem płaczliwie. - Ja ją kocham i obiecywałem, że będę z nią zawsze!
- Cóż... Tak czy siak, tutaj jej nie ma. Nie kontaktowała się też z Kath, a już tym bardziej ze mną. - powiedział mój bliźniak.
- <tu zakląłem naprawdę szpetnie> I co ja teraz zrobię no? - rozżaliłem się.
- Może jest u... Todda? - zasugerował nieśmiało Nikki, a ja pieprznąłem słuchawkę na widełki i wyleciałem z domu. Wskoczyłem do samochodu, odpaliłem go i ruszyłem gwałtownie, wywracając śmietnik. Zignorowałem zajście i pojechałem jak pojebany, manewrując dziko między innymi autami, i łamiąc wszelkie możliwe przepisy ruchu drogowego. W końcu dotarłem pod domostwo człowieka, który ciągle stawał na przeszkodzie mojemu szczęściu. Wysiadłem z wozu i bezceremonialnie zacząłem dobijać się do drzwi. Po chwili się otworzyły i stanął w nich nieco poturbowany po naszej wczorajszej rozmowie Kerns. Uniósł brwi, oblizał wargi, oparł się o framugę i założył ręce na piersi.
- Czego tu? - mruknął na powitanie.
- Jest u ciebie Ava? - spytałem bez ogródek.
- Nie... Zaraz... To ona nie jest z tobą? - zdziwił się chłopak.
- Nie twój zasrany interes. - warknąłem.
- Wypuściłeś ją z rąk? - uśmiechnął się Dammit.
- Nic ci do tego. - burknąłem, mając nadzieję, że mój wzrok zacznie nagle spalać ludzi płomieniem.
- Mylisz się. W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. - mrugnął do mnie zadowolony. - A skoro ty zmarnowałeś swoją szansę, to ja nie będę próżnował. - i z durnowatym uśmieszkiem zamknął mi drzwi przed nosem. Wkurwiony kopnąłem w nie i wsiadłem z powrotem do samochodu. Zrezygnowany oparłem czoło o kierownicę. Nie, to nie mogło się tak skończyć... Po chwili pośród moich zrozpaczonych myśli błysnęła wizja rudery Gunsów... No tak, pewnie tam zabrali ją Slash i Adler! Musi tam być! Odpaliłem silnik i z nadzieją ruszyłem w stronę Sunset Strip.
~ Z perspektywy Duffa
Leżałem policzkiem na stole kuchennym i wpatrywałem się w do połowy opróżnioną butelkę wódki, starając się nie myśleć o tym, że za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju Izzy pieprzy się z dziewczyną, którą naprawdę bardzo lubiłem. Po jakimś czasie zastanowiło mnie chrapanie dochodzące z rozpadającej się kanapy. Podniosłem głowę i skupiłem wzrok na osobnikach, którzy okupywali mebel.
- A co oni tu robią? - zapytałem sam siebie, patrząc na przytulonych Slasha i Popcorna, śpiących pośród porozwalanych ubrań... Avy? Moją uwagę przykuła rozwalona na podłodze pod nimi pusta walizka. Hmm... Wyglądało to tak, jakby dziewczyna gorączkowo w niej czegoś szukała. Albo po prostu się tak rozpakowała, przecież do porządnickich nie należała. Chwila... Ale dlaczego ona miałaby do nas wracać, skoro mieszkała z Lee? Że chłopaków w końcu wypierdolił na zbity pysk, to jeszcze rozumiem, bo kto by długo z nimi wytrzymał, ale jeśli młoda też tu jest, to musieli się pokłócić... Wstałem w celu jej odszukania. Sprawdziłem łazienkę i pokój Rose'a, ale wszędzie było pusto. No tak, Rudy nie wrócił na noc, ale o niego się nie martwiłem. Ze zmarszczonymi brwiami wyszedłem z domu i stojąc na podjeździe, zastanawiałem się, gdzie bym się udał, gdybym był na jej miejscu.
~ Z perspektywy Avy
Musiałam się od tego wszystkiego oderwać. Szłam brzegiem oceanu, przełykając gorzkie łzy. Straciłam wszystko przez swoją głupotę... I na co mi to było? Gdybym nie poszła wtedy przeprosić Todda, żyłabym sobie teraz szczęśliwie z Tommy'm... Otarłam łzy i zacisnęłam mocno powieki, próbując powstrzymać potok kolejnych.
- Ej, mała! - usłyszałam za sobą ciepły, znajomy głos. - I co tak popierniczasz? - zapytał mnie z pretensją Duff, gdy już mnie dogonił i dostosował się do mojego tempa.
- Próbuję uciec od problemów. - uśmiechnęłam się do niego smutno.
- A to ja pouciekam z tobą. - wzruszył wesoło ramionami McKagan.
- No i pięknie. Zepsułeś moje plany położenia się na ziemi i samotnego umierania. - westchnęłam.
- Lubię psuć plany. Właśnie to powiedziałem do rodziców, gdy wyszedłem z łona matki.
Mimowolnie zachichotałam. Nie wiem, co ten człowiek w sobie miał, ale humor od razu się przy nim poprawiał. A nie, w sumie to wiedziałam, co w sobie miał. Flaki i wódkę.
- Trzymaj. - powiedział Duffy, wyciągając z kieszeni swojej skórzanej kurtki tabliczkę czekolady i podając mi ją. Wzięłam od niego ten genialny wynalazek ludzkości, rozpakowałam, oderwałam pasek i oddałam basiście, który momentalnie wpakował sobie kawał do buzi.
- Dlaczego? - spytałam wzruszona jego gestem.
- To symbol. - odpowiedział mi tajemniczo.
- Symbol czego? - pytałam dalej zaintrygowana.
- Mnie. Czekolada nie ocenia. Czekolada rozumie. To tak jak ja. - rzekł uduchowionym tonem.
- Dziękuję. - roześmiałam się i go przytuliłam.
- Nie ma sprawy. - wymamrotał w moje włosy. Niby szukałam samotności, ale jednak to nie jej potrzebowałam. Człowiek to istota stadna i potrzebuje innych sobie podobnych do szczęścia.
- Jak nie chcesz, to nie musisz mi mówić, co się stało, chyba że poczujesz się od tego lepiej. - mruknął, wypuszczając mnie w końcu z objęć.
- No dobra, ale słuchaj mnie uważnie, bo nie będę tego powtarzać. - zastrzegłam, włożyłam ręce w kieszenie spodni i ruszyłam dalej. Duffik w milczeniu szedł obok mnie. - Cóż... Znam się z Kath od dziecka. Zawsze trzymałyśmy się razem i marzyłyśmy o tym samym. Gdy te 4 lata temu na scenie muzycznej pojawili się Motley Crue, zakochałyśmy się i od razu sobie obiecałyśmy, że będziemy z Terror Twins. Kiedy nadarzyła się okazja, razem zwiałyśmy z naszych domów i przyjechałyśmy tutaj. Kath od razu zdobyła Nikki'ego, ale dla mnie Tommy wydawał się być chamski i nie mogliśmy się dogadać. Wiesz, to częste, że gdy spotykami idola, rozczarowujemy się tym, jaki jest naprawdę. Ale potem dał mi się poznać. Pokochałam tego człowieka w nim, którego znają tylko jego najbliżsi. I on też się we mnie zakochał. W gruncie rzeczy to bardzo uczuciowy facet. Dla niego wszystko jest czarne albo białe. Kochacie się, to po prostu jesteście razem. Ale dla mnie to nie jest takie oczywiste. Mi trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie: jesteśmy razem na poważnie, to nie jest tylko przygoda. No i tu zaszło nieporozumienie. Nie sądziłam, że jesteśmy parą, więc kiedy Todd zaprosił mnie na randkę, poszłam. Koleś jest super, oczarował mnie. Na pożegnanie się pocałowaliśmy. Bardzo mi się podobało, ale jednak miałam wyrzuty sumienia, więc przerwałam to. Chciałam udawać, że mnie to nie ruszyło, ale nie zdążyłam, bo Lee nas zobaczył. Widziałam w jego oczach złamane serce i... dopiero wtedy zrozumiałam, że nie jestem dla niego byle kim. Próbowałam za nim pobiec i mu wytłumaczyć, że między mną a Dammitem nie doszło do niczego więcej poza jednym, nic nieznaczącym pocałunkiem, ale Kerns mnie zatrzymał i zażądał wyjaśnień. Okłamałam go i uciekłam z płaczem do domu. Tam Slash mnie pocieszał, tylko że średnio mu szło, więc poszedł. Wydaje mi się, że pogadał z Lee i z pomocą Nikki'ego sprowadził go do mnie. Wyjaśniliśmy i wyznaliśmy sobie wszystko, i zaczęło się układać. Byłam naprawdę szczęśliwa, mimo że go oszukałam, nie mówiąc mu, że faktycznie coś tam do Todda czuję. Po jakimś czasie Sebastian mnie ochrzanił, że zachowałam się nie w porządku wobec Dammita i powinnam go przeprosić. No to poszłam, uprzedzając wcześniej Tommy'ego, gdzie i po co idę. Powiedział, że mi ufa. Ja naprawdę chciałam Kernsa tylko przeprosić, ale on mnie pocałował i... wszystko to wróciło. Do tej pory nawet nie jestem pewna co. Ocknęłam się dopiero, gdy rozpiął mi stanik. Zabrałam swoje rzeczy i nawiałam do Kath. Wściekła się na mnie, bo uwielbia Lee, a wiedziała, że w razie czego będzie musiała ukryć przed nim prawdę. Bałam się wrócić, więc zostałam u niej na noc. Na drugi dzień zdecydowałam, że wszystko z Toddem zakończę, zanim na dobre się zacznie. Pomijając całą naszą akcję dotarcia do jego domu, jak próbowałam z nim porozmawiać, stwierdził, że się we mnie zakochał i znowu mnie pocałował. Nawet nie myślałam, co robię, ale.. nie mogłam... nie potrafiłam go odtrącić. No i nagle... do środka wpadł Tommy. Owrzeszczał mnie, rzucił się na Dammita i zaczęli się o mnie bić. Skądś pojawili się Nikki i Vince, i ich rozdzielili. Postawili mi ultimatum: albo idę z nimi, albo zostaję z Kernsem. Wyszłam. Dopiero jak wróciliśmy do domu, miałam okazję porozmawiać z Lee. On... znienawidził mnie. Oskarżył o to, że chodzi mi tylko o jego sławę i pieniądze, i że jestem zwykłą dziwką. Kazał mi się wynieść i powiedział, że nie chce mnie więcej widzieć na oczy... No to się spakowałam. Slash i Steven solidarnie opuścili dom razem ze mną. No i... koniec historii. - wygłosiłam swój najdłuższy monolog w życiu, krztusząc się łzami. Duff patrzył na mnie ze współczuciem, a pod koniec mocno przytulił. Wsunęłam ręce pod jego kurtkę i ściskając mu koszulkę, spazmatycznie płakałam. Nie wiem, ile tak staliśmy, ale gdy się od niego oderwałam, t-shirt na piersi miał totalnie przemoczony.
- Zamierzasz to ratować? - spytał mnie cicho McKagan.
- Nie, to chyba nie ma sensu... - szepnęłam, spuszczając wzrok na moje glany.
- My nie mamy sensu?... - zapytał smutno Tommy, który nie wiem jak długo stał w pewnej odległości i się nam przyglądał.
- Ja... od kiedy on nas słuchał? - zwróciłam się do blondyna.
- Mnie nie, tylko ciebie. Cały twój rachunek sumienia. - wzruszył ramionami basista, uciekając przed moim wzrokiem. Przeniosłam go więc na Lee, który tkwił nieruchomo w tym samym miejscu i wpatrywał się we mnie z rozpaczą.
- Pogadajmy. - poprosił, ruszając w moim kierunku. Odruchowo cofnęłam się do tyłu.
- Nie mam ochoty. - burknęłam, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę Hell House.
- Przepraszam! Nie chcę żyć bez ciebie! - zawołał perkusista, podbiegł do mnie i chwycił moje ramię.
- To umrzyj! - krzyknęłam, wyrwałam się z jego uścisku i uciekłam z płaczem.
- Chyba jednak za bardzo się oboje zraniliście... - usłyszałam jeszcze za sobą stwierdzenie Duffy'ego.
~ Z perspektywy Roba
Otworzyłem zaspane oczy i z zadowoleniem stwierdziłem, że trzymam w objęciach ładną blondynkę. Musnąłem ją delikatnie w policzek, na co ona zareagowała wtuleniem się we mnie. Och, śpiące kobiety są takie urocze... Postarałem się jak najszczelniej przylec do jej ciała w każdym miejscu i zjechałem dłońmi w dół jej pleców, łapiąc ją za pośladki. Zamruczała podniecona, wciąż przez sen.
- Zabieraj. Łapy. Od. Mojej. Siostry. - wycedził Scotti, stojący nad moim materacem z uniesionym nożem. Przełknąłem głośno ślinę i spróbowałem wyplątać się z objęć Caroline, ale ona zaprotestowała, wsuwając jedną rękę pod moją koszulkę na plecach, a drugą w moje majtki. Zamarłem i dziwnie spojrzałem na Hilla. On wrzasnął i wbił z wściekłością nóż w ścianę tuż nad nami. To w końcu obudziło dziewczynę. Popatrzyła nieprzytomnie na wkurwionego brata, a po chwili zorientowała się, co robi jej lewa ręka. Zaprzestała masującego ruchu i przeniosła wzrok z krocza na moje rozognione spojrzenie. Zmieszana puściła mój członek i wyjęła rękę ze spodni.
- Przepraszam. Zwykle nieświadomie nie gwałcę ludzi. - szepnęła, ignorując Scotti'ego.
- Nie musiałabyś go gwałcić. - parsknął Hill i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
- Także tego... - mruknąłem zakłopotany, próbując skłonić krew do odpływu z wiadomego miejsca.
- Także ten. - zaśmiała się nerwowo ona i próbowała przejść nade mną, by wyjść z 'łóżka', jednak potknęła się i wylądowała na mnie okrakiem. Stęknąłem, czując, że w moich majtkach robi się zdecydowanie zbyt ciasno.
- Zrobiłabym to, gdyby moja babcia nie spała obok. - zachichotała zalotnie blondynka, zeszła ze mnie i ruszyła do drzwi wyjściowych, seksownie kręcąc biodrami. Wychodząc, obejrzała się jeszcze przez ramię i do mnie mrugnęła.
- Nie no, ja kiedyś zejdę przez te kobiety. - zajęczałem i zakryłem sobie twarz poduszką.
~ Z perspektywy Davida
- Czemu nie chcesz wrócić do domu? - zapytał Snake'a Tico.
- Bo się boję. - odszepnął on, przylegając płasko do podłogi.
- Ale czego? - drążył dalej temat Torres.
- Czy ktoś ci dokucza? - zmartwiłem się.
- Nie, on się boi babci Scotti'ego. - zachichotał Jon, w skupieniu malując na kanapce ketchupową linię życia.
- O, pewnie. Przez telefon i na odległość to każdy głupi może zapewniać o miłości, ale jak przychodzi co do czego, to się chowają. - oburzył się Alec, ostrząc swój nóż mordercy.
- Nie pękaj, młody. Będzie dobrze. - wyszczerzył się Richie i kartą kredytową Coopera uformował z misternego dzieła naszego wokalisty jedną prostą linię.
- No nie no, co ty zrobiłeś? - złapał się za głowę Bon Jovi. - Teraz muszę umrzeć. - dodał z pretensją w głosie. Położył się więc na podłodze w salonie i zwinął się w kłębek. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Z westchnięciem poczłapałem otworzyć. To był Slash i Ava z zapuchniętymi, czerwonymi oczami. Bez słowa ich przepuściłem. Usiedli przy stole kuchennym.
- Ty, a co ty robisz? - zainteresował się Kudłacz Jonem.
- Umieram. - odparł on pusto. Mulat kilkakrotnie zamrugał z głupią miną.
- Uhm... Widzę, że nie tylko my mamy dziwnego wokalistę. - mruknął.
- Wyjeżdżacie gdzieś? - zapytała dziewczyna, wskazując na nasze bagaże zebrane w kącie (no może połowie) salonu.
- Tak. Wytwórnia opłaciła nam pobyt w Vancouver. Mamy tam nagrać przełomową płytę, a jak nie, to rozwiążą z nami kontrakt. - westchnął Sambora.
- Będzie spoko, zobaczysz. - pocieszyłem go. - Dali nam nowego producenta i w ogóle...
- A mogę polecieć z wami? - dotarło do nas w końcu pytanie Avy.
- No... W sumie czemu by nie? - uśmiechnął się do niej nasz gitarzysta.
- Im nas więcej, tym będzie weselej. - zgodziłem się z nim.
- Jestem za. - pokiwał głową z uznaniem Such.
- Mi tam nie przeszkadzasz, mała. - pogłaskał ją po włosach perkusista.
- Zaraz, a czy ktoś tu liczy się z moim zdaniem? - oburzył się z dywanu nasz lider.
- Nie. - zarechotał Sambuś. - Weź idź umierać gdzieś indziej. - odepchnął go miotłą.
- Ej, to ja też chcę. - zajęczał prosząco Ukośnik.
- Nie możesz, przecież będziecie nagrywać płytę. - zgasiła go jego bliźniaczka.
- Pieprzona kariera. - burknął i obrażony założył ręce na piersi.
- W sumie to mamy być na lotnisku za godzinę, więc lepiej idź się spakować. - powiedziałem do Avy.
~ Z perspektywy Brooklyn
- Czuję do siebie obrzydzenie. - skrzywiłam się i zaczęłam mieszać słomką w swoim shake'u.
- A to dlaczego? - popatrzył na mnie uważnie siedzący naprzeciwko Tyler.
- Bo poszłam wczoraj do biura z Małym wytłumaczyć jakoś moją nieobecność w pierwszym dniu pracy. Powiedzieli, że to niepoważne i chcieli mnie zwolnić, więc przyznałam się, że Tony to uznany dzieciak Joe'go. - jęknęłam. Steven zachichotał. - To nie jest śmieszne! Obiecałam sobie, że nie będę tego faktu wykorzystywać!
- I co, jak o tym usłyszeli, to pewnie zapomnieli o twoim braku profesjonalności? - wyszczerzył się do mnie.
- Poczęstowali mnie kawą, ciasteczkami, kazali wygodnie usiąść i powiedzieli, że mogę przychodzić do pracy nawet z synem, a i nie obraziliby się, gdyby czasem wpadał ojciec dziecka ze znajomymi. - przewróciłam oczami. Wokalista parsknął swoim napojem. - Jak Perry się o tym dowie, to zacznie mną gardzić...
- Przecież nie musi wiedzieć. - wzruszył ramionami uśmiechnięty Tyler.
- Ale to nie w porządku. - oburzyłam się.
- Ty i te twoje zasady moralne. - wzniósł oczy ku górze Steven. W tym momencie z jego pokoju wyszła jakaś zaspana blondynka.
- To ja już pójdę. - mruknęła zmieszana, idąc ku wyjściu.
- Ale pamiętaj Jan, że zawsze możesz wpadać, jak poczujesz potrzebę. - mrugnął do niej wokalista.
- Seks-przyjaciółka? - spojrzałam na niego z pobłażaniem, gdy za dziewczyną zamknęły się drzwi.
- Kto bogatemu zabroni? - zaśmiał się, patrząc znacząco na swoje krocze.
~ Z perspektywy Popcorna
- To chyba sobie trochę razem pomieszkamy. - westchnął Duff, który opierał się o blat i palił papierosa.
- Ale super! - ucieszyłem się i zaklaskałem z radości. Dryblasy popatrzyły na mnie jak na niedorozwinięte dziecko.
- No ale czemu ty mnie opuszczasz noo? - usłyszeliśmy na zewnątrz marudzącego Slasha.
- Bo muszę się na chwilę od tego wszystkiego odciąć. Mówię ci to setny raz, braciszku. - odpowiedziała mu zniecierpliwiona Ava, wchodząc do domu. Nie zauważyła Lee i od razu podeszła do kanapy. Zaczęła pakować swoje ubrania z powrotem do walizki.
- Wyjeżdżasz? - zająknął się Tommy. Dziewczyna podskoczyła wystraszona i odwróciła się.
- A to cię akurat powinno cieszyć. - mruknęła po chwili i wróciła do przerwanej czynności.
- Ale mnie boli. - jęknął perkusista, podszedł do niej i przytulił ją od tyłu. Na początku próbowała się wyrwać, ale w końcu zwiesiła bezradnie ręce i stała tak, płacząc. Popatrzyliśmy po sobie z chłopakami. Biedactwo... Lee obrócił ją twarzą do siebie, otarł jej delikatnie łzy z policzków i czule ją pocałował. McKagan i Hudson odwrócili zmieszani wzrok, ale ja patrzyłem na tą parkę wzruszony.
- Wyzerujmy to wszystko, hm? - zaproponował perkusista, gdy po dłuższej chwili się od siebie oderwali.
- Chcesz zacząć od nowa? - szepnęła Ava, zakładając mu kosmyk włosów za ucho.
- Ale tylko z tobą. - powiedział cicho Tommy.
- Może jednak dajmy sobie lepiej trochę czasu... - wymamrotała dziewczyna, wtulając się w niego.
- No to wyjedź, jak musisz. Ale obiecaj, że do mnie wrócisz. - rzekł poważnie Lee.
- Obiecuję. - uśmiechnęła się, oderwawszy się od niego i patrząc mu w oczy. Perkusista rozpromienił się i z przymkniętymi oczyma pocałował ją w kącik ust.
- Na pierdolniętego Axla, zaraz się porzygam. - zajęczał Izzy stojący w drzwiach swojego pokoju obok Share. Blondynka miała podobną minę do niego, ale gdy poczuła na sobie oskarżycielski wzrok Duffy'ego, zakłopotała się i schowała z powrotem w pomieszczeniu, z którego wyszła.
- Nie chcę wam przeszkadzać, bo cieszę się waszym szczęściem i w ogóle, ale chyba powinnaś już wychodzić. - burknął Mulat do swej bliźniaczki, która się ocknęła i szybko zaczęła wrzucać rzeczy do walizki.
- A gdzie właściwie się wybierasz? - zainteresował się jej chłopak, pomagając domknąć nieposłuszną walizkę.
- Do Vancouver z Bon Jovi. - wzruszyła Ava ramionami.
- To ja odwiozę cię na lotnisko. - oświadczył Tommy, chwycił jej bagaż i wyszedł z domu. Ona uściskała wszystkich na pożegnanie i wybiegła za nim.
- Będzie mi tego kurdupla pracować. - westchnął Ukośnik, kładąc łokieć na stole i opierając policzek o swoją dłoń.
~ Z perspektywy Roxy
- Ić stont. - powiedział z pretensją Mick do jakiejś wytapetowanej greaserki, kktóra podeszła do naszego stolika w parkowej lodziarni i poprosiła go o autograf.
- Właśnie, idź być plastikiem gdzie indziej. - zgodziła się z nim Kath i dźgnęła dziewczynę patykiem. Tony zachichotał, patrząc na brunetkę z uwielbieniem.
- Nie chcemy cię tu. - dodał Rachel, rzucając w greaserkę kubkiem po lodach.
- A kysz! - fuknęłam na nią i oblałam ją mrożoną herbatą.
- No nie dręczcie już tego biednego, pustego dziewczęcia. - zlitował się w końcu nad losem blondi Nikki. Tapeciara uciekła z płaczem.
- I nie wracaj tu nigdy więcej, pustaku wstrętny! - zawołał za nią Mały, grożąc jej łyżeczką od loda.
- Dajemy mu taki dobry przykład! - zachwyciła się Kath i wzruszona osuszyła serwetką kąciki oczu. Sixx zachichotał, objął ją i namiętnie pocałował.
- Ej, na to chyba jednak jest trochę za młody. - zaniepokoił się Bolan i próbując być odpowiedzialnym, zasłonił Anthony'emu oczy, ale ten ugryzł go w kciuka, więc Rach wrzasnął i zabrał ręce. Nasza parka się od siebie odkleiła i roześmiała, co spowodowało, że Rachel popatrzył na nich z wyrzutem i się obraził.
~ Z perspektywy Brenta
Jechaliśmy sobie z Sebastianem i Toddem, podśpiewując "Highway To Hell". Na granicy z Kanadą zatrzymał nas celnik.
- Alkohol, papierosy? - zapytał nas jak automat.
- Nie, dziękuję. Poproszę frytki. - odparł na poważnie siedzący za kierownicą Bach. Zachichotaliśmy z Kernsem. Facet zamrugał zaskoczony i machnął na nas, żebyśmy pojechali bez sprawdzania. - Do luftu ten bar. - oburzył się Seba, gdy odjechaliśmy.
- Ej, właściwie to dlaczego musimy zatrzymywać się u rodziców? - jęknął Dammit.
- Bo całą kasę wydaliśmy na paliwo, alkohol, fajki i wesołe miasteczko. - westchnąłem w odpowiedzi.
- Ja tam nie uważam, żeby to były stracone pieniądze. - wyszczerzył się Baszek.
- Ta... Zwłaszcza warto było zainwestować 50 dolców, żebyś ty mógł sobie pojeździć 10 razy pod rząd na karuzeli z konikami. - przewrócił oczami Todd.
- Te wszystkie matki patrzyły się na niego jak na pedofila. - zarechotałem.
- Głupie. - żachnął się Sebek. - Nastolatkowie to też dzieci przecież.
- No po tobie szczególnie to widać. - parsknął jogurtem w szybę Kerns.
- Ale wiesz, że jako najstarszy jesteś za nas odpowiedzialny? - uśmiechnąłem się milutko, a Dammit zbladł.
- Ale ja mam tylko 17 lat... - wymamrotał i się skulił.
- No to sobie wybraliśmy opiekuna... - złapał się za głowę Sebastian.
- Ty kierownicę lepiej trzymaj! - wrzasnął Todd, chwytając za nią i ratując nas przed wpadnięciem do rowu.
Gdy po godzinie zaparkowaliśmy na podjeździe mojego rodzinnego domu, Kerns położył się na trawniku.
- Odpowiedzialność jest taka męcząca... - sapnął, ocierając sobie czoło.
- W ogóle to dlaczego on prowadził, a nie ty, skoro ma prawko dopiero od miesiąca? - zapytałem, siadając obok niego.
- Muszę się przecież wyrobić. - zaprotestował Bach, wyciągając z fotelika swojego kucyka Pony.
- Nie mam pojęcia. - chlipnął mi w odpowiedzi Dammit. Tymczasem Seba wpadł w kwiatowe rabatki i próbował odgonić się od pszczół. Westchnąłem, poszedłem po węża ogrodowego i oblałem zbiegowisko wodą.
- To jakie właściwie mamy plany? - zawołałem wesoło do Todda, ignorując krzyki Baszka, na którego spadały mokre owady.
- Vancouver. - uśmiechnął się tajemniczo Kerns, wstał, przelazł przez płot i poszedł do swojego domu.
~ Z perspektywy Toma
- I jak wrócicie z tą płytą, to macie być jeszcze sławniejsi. - zastrzegłem, poprawiając Jonowi kaptur od bluzy. On przewrócił ze zniecierpliwieniem oczami. David żegnał się z Leo, który wciskał mu torebkę z ,,wesołymi" ciastkami, Alec i Tico zabrali paralizator ochroniarzowi i teraz przed nim uciekali, traktując prądem wszystkich napotkanych na swej drodze ludzi, a Richie siedział na uruchomionej taśmie bagażowej, wesoło dyndając nogami. Pomachał do Avy, która właśnie dotarła.
- No to... - mruknęła nieco zmieszana dziewczyna, odwracając się do swojego chłopaka, który z nią przyszedł.
- Będę tęsknił. - szepnął Tommy i ją przytulił.
- Ja też. - wymamrotała przez łzy.
- Nie rozstajemy się na zawsze, damy radę. - pocieszył ją uśmiechnięty Lee.
Tymczasem Sambora zniknął nam z pola widzenia.
- O kurwa, gdzie on? - spanikował Bon Jovi.
- Chyba wjechał do luku bagażowego. - wyszczerzył się Bryan.
- To i tak nie jest źle. - wzruszyłem ramionami.
Po chwili gitarzysta wrócił w eskorcie bagażowego.
- Ten pan nie jest walizką. - wyskoczył do nas z pretensjami koleś.
- Gratuluję wrodzonej spostrzegawczości. - zagruchała niewinnie Ava. Parsknęliśmy śmiechem. - Jak pan się tego domyślił?
- Wpadłem na rentgenie. - zasmucił się Richie.
Pracownik lotniska obraził się na nas za nabijanie się z niego i sobie poszedł. Po kwadransie cała szóstka jakoś wpakowała się do samolotu.
- Oby go nie zniszczyli w powietrzu... - wyraziłem swe obawy moim towarzyszom, czyli śpiącemu na ławce Leo i Tommy'emu machającemu smarkatką.
~ Z perspektywy Jona
Zająłem miejsce obok Avy i Richie'go. Tuż przed nami zasiedli Tico, David i Alec.
- Nudno tu. - ułożył usta w dzióbek Sambuś i zaczął rozglądać się z niechęcią po innych pasażerach.
- Na szczęście my tu jesteśmy i rozkręcimy tą imprezkę. - obrócił się Bryan i mrugnął do nas znacząco.
- Party! - wrzasnął entuzjastycznie Such, poderwał się z siedzenie i zaczął skakać po samolocie, wyrzucając z kieszeni confetti.
- Szampan! - zawtórował mu Torres, zabrał butelkę przechodzącej obok stewardessie, otworzył i pochlapał nim wszystkich naokoło.
- Tybetańscy mnisi! - zakrzyknęła radośnie nasza damska towarzyszka, wskazując na tył maszyny, gdzie faktycznie owe istoty medytowały.
- Jesuu, moje ziomki! - spadłem z wrażenia z fotela, po czym szybko wstałem i do nich podbiegłem. Wpadłem między łysolków, wpakowałem się jednemu na kolana i zacząłem smyrać go po główce.
- Panowie, proszę usiąść na miejscach i zapiąć pasy, zaraz startujemy! - załamała ręce biedna stewardessa. Udawaliśmy, że jej słowa zrobiły na nas wrażenie i grzecznie wróciliśmy. Gdy maszyna oderwała się od powierzchni lotniska i skończyły się turbulencje, przestaliśmy zachowywać pozory normalności. Klawiszowiec zaczął popalać skręta, perkusista pić wódkę, basista usiłował podpalić okno zapałką, a ja, jak gdyby nigdy nic, wyciągnąłem z kieszeni wapno w tabletce do rozpuszczenia i wpakowałem je sobie do budzi. Kiedy poczułem, że się pieni, padłem w konwulsjach na podłogę i wypuszczałem z siebie pianę, udając, że mam wściekliznę. Ludzie zaczęli panikować, a gdy stewardessa próbowała mi pomóc, zajebałem jej z główki i uciekłem do łazienki. Trochę zbłądziłem i trafiłem tam, gdzie trzymają zwierzątka pasażerów. Zrobiło mi się ich szkoda i je powypuszczałem z klatek. Jeden pies skakał po drzwiach. Chyba chciał iść na spacer. Podszedłem więc i mu je otworzyłem. Pęd powietrza wciągnął czworonoga i skomląc, odleciał. Pomachałem mu i zamknąłem drzwi. Wróciłem na miejsce. Chłopaki przed nami grali w rozbieranego pokera, a Ava robiła łabędzie z papierków od cukierków. Kogoś mi brakowało...
- Gdzie jest Sambora? - zapytałem, rozglądając się po pokładzie.
- Poszedł podrywać stewardessy. - odpowiedziała mi dziewczyna, w skupieniu formując dziób.
- No nie wiem... Coś mi się wydaje to podejrzane. - zmarszczyłem brwi.
- To chodźmy sprawdzić, a nie trujesz mi dupę. - jęknęła brunetka, wstała i pociągnęła mnie za rękę na przód samolotu. W pomieszczeniu było pusto, tylko z zamkniętej i dziwnie wypchanej szafki dochodziły nas zawodzenia i łomotanie.
- To już wiem, czemu nie było nigdzie ich widać. - zachichotała Ava, a ja wkradłem się do kokpitu pilotów, o których nieprzytomne ciała leżące na podłodze prawie się potknąłem. Za sterami natomiast siedział... Richie.
- Potrafisz latać? - spytałem z powątpiewaniem.
- Nie, ale muszę się jakoś uczyć. - wyjaśnił mi gitarzysta z uśmiechem.
- Może było jednego zostawić? - zastanawiała się na głos nasza nowa przyjaciółka, trącając jednego z pilotów nogą.
- Wyluzujcie, na autopilocie jestem. - mrugnął do nas Sambuś.
- Ale to za ciebie nie wyląduje. - oświeciłem go.
- Nie?... - mina mu zrzedła.
- Nie. Ale damy radę. - zachichotała dziewczyna i zajęła drugi fotel. Machnąłem na nich ręką i wróciłem do reszty zespołu. Za oknem zobaczyłem Aleca, który siedział na skrzydle samolotu. Westchnąłem i poszedłem spać.
Godzinę później
- Dostaliśmy trzy pokoje. To jak się rozdzielamy? - zapytałem, wracając z recepcji.
- Ja biorę psycholka. - uśmiechnął się Tico, biorąc ode mnie jeden klucz i popychając wózek bagażowy, w którym siedział Such.
- Ja zostaję z tobą. - zachichotał David i przyczepił mi się do nogi.
- No to wy mieszkacie razem. - rzuciłem klucz Richie'mu i Avie, a sam powlokłem się do swojego pokoju.
~ Z perspektywy Janet
- Nie nie nie nie nie nie. - kręciła głową Wanda na podstawiane jej pod nos smakołyki.
- Jakim cudem nauczyliście pandę mówić? - spytałam zdumiona chłopaków.
- Nie mam pojęcia. - roześmiał się Myles w słodkiej misiowej czapeczce, którą wydziergał dla niego Joey.
- Biedactwo, tęskni za Toddem i nie chce nic jeść. - zasmucił się losem swojej córki Frank.
- Dlatego zrobiłem dla niej Dammitową opaskę. - oświadczył Tempest i wskazał na swoją robótkę. Zwierzę się ożywiło i przytuliło do siebie jego dzieło.
~ Z perspektywy Richie'go
- Jedno łóżko? - zapytała Ava z niedowierzaniem, gdy wtarabaniliśmy się z bagażami do naszego pokoju.
- No i pięknie. - westchnąłem. - Nie będę mógł sprowadzać tu panienek...
- Oj, współczuję. - uśmiechnęła się wrednie i jebnęła tak jak stała na pościel, z tymi swoimi buciorami i w ubraniach przesiąkniętych papierosami. Oczywiście nie powinienem narzekać, gdyż byłaby to z mojej strony hipokryzja, więc wzruszyłem ramionami i również rzuciłem się na wyrko.
- Ałaaa! - zawyła dziewczyna, bo na nią spadłem. Z trudem mnie z siebie zepchnęła.
- Oj, współczuję. - zrobiłem minę niewiniątka. Ona mimowolnie zachichotała. W tym momencie zaterkotał telefon. Popatrzyliśmy na siebie zaskoczeni, bo przecież nawet jeszcze nie zdążyliśmy się rozpakować, to kto by miał do nas dzwonić?
- Haloo? - odebrałem niechętnie.
- Rezydencja państwa Crazy, słucham? - zagruchała Ava, wyrywając mi słuchawkę z ręki. - Nie, Alec, nie widziałam żadnego karła... I co, myślisz, że tak po prostu z tobą pójdę i przez całą noc będę szukać hobbitów?... Pomarzyć sobie możesz, szaleję od jutra, teraz idę spać. - warknęła, pieprznęła telefonem o ścianę i wdrapała się pod kołdrę. Pozbierałem śrubki, które wypadły z tak brutalnie potraktowanej słuchawki i położyłem je grzecznie na stoliku obok urządzenia. Problem sprzątaczki, nie mój. Postanowiłem pójść w ślady dziewczyny i zanim zdążyłem doliczyć do pierwszego Adlerka, zasnąłem.
Tak więc dodaję rozdział już dziś, ponieważ szkoda mi się zrobiło mojej pogrążonej w ciężkiej depresji BloodRedRachel, która przejęła się losami Avy i Tommy'ego. :')
Druga połowa nie prezentuje się tak, jakbym chciała, ale no... bywa. Jak to powiedziała Rose, moja najukochańsza autorka fan-ficków, my się dopiero uczymy i mamy prawo do błędów, niedociągnięć. A nie chciałam trzymać Was w niecierpliwości. :)
Swoją drogą, dostałam wyróżnienie w konkursie literackim organizowanym przez moje miasto (śmiech na sali), co mnie naprawdę zaskoczyło. Wiecie, zgłosiła się masa ludzi z miasta i okolic, a wśród siedmiu nagrodzonych opowiadań znalazło się i moje... Oczywiście, to całkiem odrębna sprawa, moja 'normalna' twórczość nie ma nic wspólnego z tym, co robię tu. Hah, czyżby Misunderstood jednak potrafiła pisać coś wartościowego?.. No kto by uwierzył?...
Chciałabym też Was zaprosić na kilka facebook'owych stronek, gdzie możecie mnie spotkać: Psycho Therapy with Misunderstood - Fanpage
Mam szczerą nadzieję, że czytaliście ten tekst przy dźwiękach załączonej piosenki, gdyż ten 'wyciskacz łez' robi klimat. ;)
Jeszcze raz odsyłam do zakładki 'Kącik poezji Dammita' oraz powstałej niedawno 'Kulinarny Kącik Jona'. <3
Kurde no, wiecie, jak to boli, kiedy wiem, że czytacie mojego bloga, a nie zostawiacie żadnych komentarzy? To przecież nie jest tak, że ja sobie przysiadam nad tym tak z godzinkę w tygodniu i od niechcenia sobie coś napiszę. Poświęcam tej historii kupę czasu i rani mnie, że nie macie do mnie nawet tyle szacunku, żeby napisać pod każdym rozdziałem trzy słowa w stylu: "Czekam na więcej!" czy chociażby ":)". Dla Was to nic, a mi daje motywację. To trochę tak, jakbyście byli pasożytami i mnie wykorzystywali, nie dając nic w zamian... A jako bardzo wrażliwa osoba (aktualnie z okresem...) męczę się psychicznie, bo nie dość, że czuję się niedoceniona, mam jakieś tam swoje 'problemy', to jeszcze ogromnie zżyłam się z bohaterami i przeżywam razem z nimi wszystkie ich emocje...
Dziękuję oczywiście tym istotkom, które obchodzę i komentują wszelkie wpisy. To wiele dla mnie znaczy, naprawdę.
To chyba tyle, bo ze względu na mój stan zaraz zacznę narzekać na wszelkie zło całego świata. :')
Wiedziałam :') miałam przeczucie :') od razu go zobaczyłam :') no od początku wiedziałam że to będzie Rob :') Tylko weźta Scotti'ego uspokójta bo z nim nigdy nic nie wiadomo XD I gratulejszyn za wyróżnejszyn ;)
OdpowiedzUsuńMi mówiłaś, że nie masz na Caroline pomysłu, ale dobra. XD Hilla nie da się uspokoić, nikt nie potrafi tak naprawdę do niego dotrzeć. :') Może przyjaciela nie zabije... Może.
UsuńDziękuję. <3
No bo od razu poczułam że to Rob ale uznałam że to dziwne i raczej niemożliwe,że to będzie ktoś inny to powiedziałam że nie mam pomysłu xD ehhhh...no ktoś musi umieć ;-;
UsuńTo taki trochę człowiek zagadka, jak na razie nikt nie ma nad nim jakiejkolwiek kontroli, a on jest... no... jebnięty. XD
UsuńKocham <3
OdpowiedzUsuńCieszę się. <3
UsuńWeź...weź w ogóle ić stont...zrób cokolwiek, nie wiem, spal ją, podłóż bombę, do Aushwitz ją tym samolotem dowieź...cokolwiek, proszę, byle została stracona :((( a jego przy okazji, żeby wreszcie przejrzał :((( ja straciłam nadzieję :(((
OdpowiedzUsuńWiesz... Tommy doskonale wie, co ona zrobiła i jaka jest. Widocznie naprawdę ją kocha, skoro mimo tego z nią jest, a co więcej, zapomniał o dumie i ją przeprosił. Albo po prostu obietnice jednak coś dla niego znaczą...
UsuńWeź ty spróbuj zrozumieć tą Avę, co? xD Dziewczyna wszystko wyśpiewała, a ty dalej jej nienawidzisz. :')
Czekolada rozumie- coś o tym wiem :D
OdpowiedzUsuńOdnoszę wrażenie że pogodzenie się Avy i Tommy'ego poszło zbyt gładko i szybko... No chyba że planujesz nas jeszcze czymś zaskoczyć w tym wątku :)
Przyznaje się bez bicia że ostatnio mało wpadałam ale najzwyczajniej w świecie nie miałam czas. Jakiś taki zwariowany tydzień za mną, ale już jestem i oczywiście czekam na więcej :D
Zdecydowanie za szybko -.-
UsuńCzekolada dobra na wszystko. <3
UsuńNo cóż... Nie wiem, co Was zaskoczy, a co nie, ale pamiętajcie, że Todd też wybiera się do Vancouver... ;)
Dziękuję za komentarze. <3