PROLOG

Około 1985 roku, LA


~ Z perspektywy Avy

    Wspięłam się na wyższą gałąź, odwróciłam głowę w prawo i... zetknęłam się czołem z jakimś rudym facetem. Popatrzyliśmy sobie w oczy i zaczęliśmy wrzeszczeć.
- No i co, kurwa, drzesz japę, ropucho? - syknął Mulat z burzą loków siedzący nad nami i kopnął mojego sąsiada swoją nogą okutą w kowbojkę, przez co tamten spadł na ziemię. W tej chwili z mojej lewej doczołgała się w końcu podrapana Kath i zapytała: - Te, A, co to kurwa zleciało?
Ja popatrzyłam pytająco na osobnika powyżej, który machał teraz beztrosko tym narzędziem zagłady, a on wzruszył ramionami i burknął: - Kumpel.
- Ty zawsze tak przyjaciół zwalasz z drzew? - zapytałam zaintrygowana, podciągnęłam się i usiadłam obok niego.
- Tych rudych tak. - uśmiechnął się krzywo i pociągnął łyk z butelki Jacka Danielsa, którą cały czas trzymał w ręku. Moje oczy robiły się coraz szersze, a usta rozchyliłam w niemym podziwie...
- Ech... - Kath westchnęła. - Ty to wszędzie znajdujesz pojebanych ludzi. - mruknęła znudzona, zwisając ze swojej gałęzi i dyndając nogami.
- A co wy w ogóle robicie na tym drzewie? - zapytał z ciekawością zwisający głową w dół za moją przyjaciółką wyszczerzony blondyn. Ona krzyknęła, puściła się i spadła. Odprowadziliśmy ją grzecznie wzrokiem na sam dół, aż zleciała na właśnie wstającego i przeklinającego rudego. Coś trzasło, a oni przestali się ruszać.
- Zabiliście mi Kath. - naburmuszyłam się i założyłam obrażona ręce na piersiach.
- No, niby tak, ale z drugiej strony popatrz: zginęła w słusznej sprawie. Najwyraźniej zabiła wiewiórę. - stwierdził zamyślony kudłacz.
- No, i to za pierwszym zamachem. a my tyle razy próbowaliśmy i nic. - powiedział z podziwem blondyn, wesoło huśtając się w swojej pozycji.
- Tak w ogóle to jestem Ava. - uśmiechnęłam się, wybaczając moim nowym znajomym.
- Jam Steven, a to mój giermek Slash. - zawołał tubalnym głosem morderca mojej przyjaciółki, zeskakując na gałąź naprzeciwko, stając w godnej pozie i przykładając sobie rękę do serca. - A to ścierwo, ło tamoj, pod tę niewiastę, co to ję zabiłę, to Axl. - przypomniał sobie po chwili o przyjacielu. Usiadł grzecznie, patrzył na mnie z uśmiechem i rzekł: - Nie odpowiedziałyście na moje pytanie. Co robicie tu na drzewie?
- Sorry, śmierć nam w tym przeszkodziła. No... - podrapałam się zmieszana po głowie. - Tak jakby śledzimy Motley Crue...
- To tak jak my. - kontynuował konwersację z niewzruszonym uśmiechem blondyn. - Zamierzamy ich napaść i okraść z narkotyków i alkoholu, a wy?
- Zgwałcić. - odparłam ze śmiertelną powagą, a Slash parsknął śmiechem i opluł się swoim trunkiem. Steven patrzył na mnie przerażony, a ja nic sobie nie robiąc z rżącego Mulata ułamałam jakiś patyk, uniosłam go do góry i ostrzegłam: - Tutaj tego dużo. Was też możemy dopaść. - Adler pisnął i zaczął szybko wspinać się na czubek drzewa, a kudłacz płacząc ze śmiechu wysapał: - Popcorn, idioto, uciekasz przed gwałcicielką TYŁEM. - popatrzyłam na niego i też zaczęłam się śmiać. Usłyszeliśmy szelest liści, a po chwili ujrzeliśmy wpatrzone w nas dwie pary oczu.
- Pojebusy - warknął Axl, a my ze Slashem wrzasnęliśmy: - Zombie!! - i rzuciliśmy się na niego oraz Kath. Całą czwórką runęliśmy na ziemię.
- Kurwa - wyjęczał rudy, który był na samym spodzie żywej kanapki. - Znowu to samo...
- Trzeba zniszczyć ich mózgi... - powiedziałam zrywając się na nogi. Slash mruknął ze zrozumieniem i uderzył butelką w głowę kumpla. Kath wrzasnęła i uciekła w krzaki, skąd dobiegł kolejny krzyk, a po chwili wybiegł stamtąd wielki tleniony blondyn z rękoma w górze i z rozpędu wyrżnął czołem o drzewo, po czym osunął się nieprzytomny. Moja przyjaciółka wyczołgała się z niedoszłej skrytki, usiadła, podciągnęła kolana pod brodę, objęła je rękoma i zaczęła drżeć.
- Pewnie chciała go zgwałcić. - powiedział Steven z miną smutnego psiaczka, zsuwając się z drzewa i siadając obok dryblasa.
- Ten też od was? - mruknęłam z niedowierzaniem.
- No. Duff. - odpowiedział Mulat.
- Miło poznać. - uśmiechnęłam się i trącnęłam nogą śpioszka.
- Kto zabił Axla? - zapytał idący w naszym kierunku chłopak w płaszczu z kruczoczarnymi włosami. Wyglądał jak jakiś ćpun...
- Wyglądasz jak ćpun. - palnęłam bez namysłu.
- Co ty nie powiesz? - żachnął się on i popatrzył na kłębowisko zlepionych krwią i Jackiem Danielsem rudych kłaków.
- No... chyba ja... - wiercił się niespokojnie Slash.
- Brawo, stary. Postawią ci za to pomnik w Lafayette. - wyszczerzył się ćpun i klepnął kudłacza w ramię.
- A, to jest Izzy. - wykazał się dobrymi manierami Adler. - Izz, a to są Ava i Kath. - mówił, wskazując na nas dłonią.
- Co jej zrobiliście? - zapytał Izzy z podniesionymi brwiami, patrząc na moją rozstrzęsioną przyjaciółkę. 
- Ach, szkoda gadać, to zombie... - machnęłam ręką i zrezygnowana powlokłam się do Slasha. Usiadłam obok niego i położyłam mu głowę na ramieniu. On patrzył z żalem na resztki trunku.
- Nie chcę pomnika... - chlipnął. - Chcę Jacka...
- I co ja mam z wami zrobić?... - westchnął Izzy, siadając na Duffie. - W ogóle to wam chyba mówiłem, żebyście się nie czaili na tych glamowych dzikusów, nie? Jak chcecie ich okraść, to grzecznie zapukajcie, wejdźcie do środka, udawajcie ich przyjaciół... Albo nie udawajcie, w sumie swoich przyjaciół, to jest mnie, też okradacie i wyzyskujecie. 
- To jest myśl - wyszczerzył się Steven, podszedł do Kath, podniósł ją, objął ramieniem i ruszyli w kierunku domu.
- No... to ty ich... przypilnuj. - powiedział Slash, pociągnął mnie za rękę i ruszyliśmy za przyjaciółmi. 
- Co to, to nie. - oburzył się Izzy, kopnął z całej pety Duffa w żebra, a Axla szarpnął za włosy.
- Wstawaj, śpiąca królewno! - krzyknął chyba do obu.
- Co jest, kurwa? - wybełkotał blondyn, trzymając się za czoło.
- Grawitacja, kurwa. Zapierdalaj z nami do Motley House, ale to już! - wrzasnął na niego Izzy.
- Złość piękności szkodzi. - wymamrotał rudy, podnosząc się.
- Wszystko, kurwa, szkodzi. Nawet tlen. Jego przeciętny użytkownik umiera po ok. 70 latach. - powiedział nasz złośnik i ruszył z rękoma w kieszeniach za Adlerem. Duff dotoczył się do mnie i Mulata. Oparł się o nas, a my ugięliśmy się pod jego ciężarem, jednak jakoś udało nam się wytrzymać te 200m. Axl człapał na samym końcu.
Stanęliśmy wszyscy niepewnie pod drzwiami, nie wiedząc, co robić. Slash westchnął i zapukał. Usłyszeliśmy kroki, dźwięk upadku i przekleństwa. Po chwili wrota się otwarły, a naszym oczom ukazał się Tommy Lee.



~ Z perspektywy Tommy'ego

   Przede mną stała kupka nieszczęścia. Pięciu obdartych facetów i dwie dziewczyny. 
- Eee... Znamy się? - zapytałem zmieszany.
- Nie, ale zawsze możemy to zmienić. - wyszczerzyła się laska, o którą opierał się tleniony dryblas.
- Wy dwie możecie wejść, ale reszta niech spierdala. - mrugnął do niej Vince, który przyszedł i stanął za mną. 
- O ty świnio! - ocknęła się nagle ta druga i kopnęła go w jaja. Wszyscy faceci, w tym ja, syknęliśmy ze współczucia, Neil zwinął się w kłębek na podłodze i płakał, a Nikki, który przyszedł zaalarmowany głosami, zaczął się śmiać.
- Już cię lubię. - wyszczerzył się do tej sadystki. - Chodźcie! - kiwnął ręką w zapraszającym geście na nią i blondyna, który ją obejmował. Oni też się wyszczerzyli i weszli do naszego domu, depcząc Vince'a.
- Hmm... a my? - mruknął Mulat, na którym też opierał się ten wielkolud.
- A jebie mnie to. - wzruszyłem ramionami i zapaliłem papierosa.
- To się posuń. - wypaliła ta śmiała i wtoczyli się w trójkę razem z blondasem, potykając się o naszego wokalistę. Jakoś się wykaraskali i ciągnąc za ręce swojego kumpla po podłodze, ruszyli za pozostałymi.
- Ja chcę do kibla. - mruknął ten wyglądający na ćpuna i wparował do domu. Wszedł do szafy. Po chwili z niej wyszedł. - To nie jest łazienka. - popatrzył na mnie z wyrzutem.
- Po prawej. - westchnąłem.
- A, ok. - znowu wszedł do szafy. Wyszedł, popatrzył na nią z namysłem, odwrócił się w prawo i powiedział: - No, zawsze mi się myli... Prawa, lewa... Co kurwa za różnica? I tak wszyscy umrzemy. - tym razem trafił do łazienki.
W tym czasie poturbowany Vince zdążył się ogarnąć i mierzył się wzrokiem z rudzielcem, który wciąż stał przed domem. 
- Ty też chyba powinieneś wejść. - uśmiechnąłem się do niego.
- Noo. - burknął on i kopnął zużytą prezerwatywę, która walała się nam pod nogami. Wiatr podwiał kondoma tak, że plasnął on w twarz Neila, a ja parsknąłem śmiechem. 
- Nauczysz się, żeby nie wywalać syfów przez okno. - poczęstowałem go wyszczerzem. - Wchodź, młody. - kiwnąłem głową na rudego i skierowałem się w stronę salonu, skąd dobiegały śmiechy. On poszedł za mną, a Vince trzasnął drzwiami, złorzecząc pod nosem.



~ Z perspektywy Slasha

   Co za dzień. No ja pierdolę. Przesiedziałem pięć godzin na drzewie, trzy razy zabiłem Rose'a, znalazłem swoją żeńską wersję, zmarnowałem Jacka Danielsa, a teraz siedzę na chacie u Motley Crue, piję i żartuję z nimi.
- E, kurwa! - nagle mnie olśniło, więc wlazłem na stół. - Bo my jesteśmy zespołem rockowym!
- Co, kurwa? - powiedział Sixx z gębą pełną orzeszków. - Siedzicie tu od dwóch godzin i się nie zająknęliście na ten temat?
- A tam. - skwitowała to śmiechem Kath. - Po prostu zapomnieli.
- No chyba ty. - burknął inteligentnie Izzy. 
- Taa... - przewróciłem oczami. - Gramy jutro w Whisky-A-Go-Go; wpadniecie nas posłuchać?
- Czemu nie? - wyszczerzył się Lee. - Ale pod warunkiem, że one zostaną tu na noc. - powiedział z miną niewiniątka.
- Stoi. - zgodził się od razu Axl.
- No chyba tobie. - skrzywiła się Ava. - Nie jesteśmy przedmiotami.
- Ale co, z nami nie chcecie zostać?... - zamruczał Nikki i wtulił się w szyję Kath, a ona się zarumieniła i zachichotała.
- To ona niech zostanie, jak chce, ale Ava woli iść z nami. - pokazałem Tommy'emu język.
- A proszę bardzo. - żachnął się on. - Ja mogę mieć każdą.
- Bufon. - sarknęła ona, chwyciła mnie za rękę i powiedziała: - Idziemy.
Cała nasza piątka wstała i wymaszerowała za nią solidarnie. To miało być godne wyjście, ale Axl wyjebał się przed drzwiami na ospermionej gumce. Wstał, otrzepał się, udawał, że nic się nie stało i wyszedł. Tylko Neil wrzasnął za nim: - Ironia losu, ha?!


~ Z perspektywy Kath

  Poczułam lekkie wyrzuty sumienia, gdy drzwi zamknęły się za Avą i tą całą zgrają, ale potem przypomniało mi się, że dwa razy zrzucili mnie z drzewa. A niech spierdalają. Tylko co ta szajbuska? Przyjechałyśmy do LA, żeby poderwać Terror Twins, a jak jej upatrzony Lee proponuje wspólną noc, to ta się oburza i wyłazi z piątką dopiero co poznanych facetów. Co to w ogóle są za ludzie? Psychopaci jacyś. Tyle że moja A też taka była... No nic, ciągnie swój do swego.
- Hmm... my pójdziemy jutro na ten ich występ? - mruknęłam do chłopaków. Vince parsknął, Tommy popatrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, a Nikki się wyszczerzył.
- Pewnie, mała! Są w porządku, a poza tym trzeba dopilnować, żebyś nie straciła kontaktu z przyjaciółką. - mrugnął do mnie. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Jak on mnie rozumie...
- Przedsięwziąłem decyzję. - oznajmił nagle Lee. - Kupuję dom.
- Co, tak teraz? - zdziwił się Sixx.
- No. - przytaknął jego zdeterminowany bliźniak. - Mick mi pomoże. Złaź, poczwaro! - wrzasnął w kierunku schodów. 
- Czego pragniesz? - zapytał spokojnie Mars, zjeżdżając po poręczy schodów.
- Idziemy kupić mi dom. - powiedział rozkazująco Tommy i wyszedł. Mick tylko tajemniczo się uśmiechnął i ruszył za kumplem. 
- Phi... pewnie przewidział to w oparach kadzidełka. - uśmiechnął się złośliwie Neil. Nikki zignorował jego wypowiedź, przybliżył się i mnie pocałował... Gdy akcja stopniowo się rozkręcała, blondyn westchnął i poszedł do swojego pokoju. Sixx się uśmiechnął i skierował mnie w stronę swojej sypialni...


~ Z perspektywy Sebastiana

  Szedłem przez Sunset, gdy nagle mignęła mi znajoma blond czupryna.
- Ej, Pudlu! - wrzasnąłem i pohasałem szybko w jego kierunku. Niestety, nie zauważyłem McKagana, który leżał na chodniku i się wyjebałem.Towarzystwo się roześmiało. Też zacząłem się śmiać, wstałem i przybiłem piątkę z wyszczerzonym Adlerem. Koło Slasha stała jakaś fajna panienka. Zmierzyłem ją wzrokiem i posłałem jej swój najbardziej czarujący uśmiech.
- Sebastian jestem, nie mieliśmy chyba przyjemności wcześniej się poznać. - pocałowałem ją w rękę.
- Ava. No nie, nie mieliśmy. - uśmiechnęła się do mnie.
- Co tu sama robisz z tymi pajacami? - zapytałem.
- Też chciałabym to wiedzieć. - parsknęła śmiechem.
- Jak ci się coś nie podoba, to spierdalaj. - wkurwił się Axl. Oho.
- Nie jestem twoją panienką, żebyś mógł mnie wyrzucić. - pokazała mu środkowy palec.
- No, ale, kurwa, serio. Po co ona z nami przylazła? I co, tak po prostu zamieszkamy z dziewczyną, którą poznaliśmy na drzewie? Niepotrzebna nam kolejna gęba do wykarmienia. - oburzył się rudy.
- Zamknij ryj, ropucho. - zmrużył (chyba) oczy Slash.
- Właśnie, Rose. Znając życie, ona znajdzie sobie jakąś pracę i to ona będzie nas karmić, a nie na odwrót. - wzruszył ramionami Izzy.
- Na drzewie? - spytałem tępo.
- Taa... Długa historia. - zaśmiał się Steven. - I chciała mnie zgwałcić patykiem. - poskarżył się.
- Co? - zamrugałem szybko.
- Bo oni zabili moją przyjaciółkę. - wydęła śmiesznie usta Ava.
- Taa... W to ostatnie to akurat jestem skłonny uwierzyć. - stwierdziłem, z namysłem patrząc na Slasha i Stradlina. Wyszczerzyli się do mnie. Zaniepokoiłem się i schowałem za Axla. On trzepnął mnie w łeb i obrażony poszedł do domu.
- Ej, musimy tam być przed nim, bo znowu zabaradykuje się poduszkami i nie będziemy mogli wejść! - krzyknął Adler i pobiegł jak pojebany, spychając po drodze wiewiórę do rowu. Wpadł razem z drzwiami do Hell House. Po chwili wstał, podszedł do okna i zaczał nam machać z bananem na ryju.
- Kurwa. - westchnął Izzy. - Zajebiście. Na co komu drzwi?
- Pierdolisz. - cieszył michę Slash i pociągnął swoją przyjaciółkę za rękę. Ruszyli do chaty. Po chwili z rowu wyczołgał się Rose i jakoś wpełzł do domu.
- No i widzisz? Dobrze, że nie było drzwi, bo miałby problem. - klepnąłem pocieszająco Stradlina w ramię i ciągnąc Duffa za nogę, poszedłem w kierunku Hell House. Usłyszałem za sobą ciche westchnięcie i kroki naszego ćpunka.


~ Z perspektywy Davida

   - Hmm... Jesteś pewien, że to tu? - zapytałem Jona, patrząc powątpiewująco na widok prezentujący się naszym oczom. Staliśmy przed jakimś rozpadającym się garażem. 
- No... tak tu jest napisane.  - podrapał się po głowie, lustrując niepewnie kartkę, którą trzymał w dłoni. 
- You know where you are? You're in jungle, baby. You're gonna die. - wycharczał jakiś bezdomny do Richie'go.
- Taa. - powiedział nasz gitarzysta, robiąc balona z gumy do żucia i spoglądając z miną najwyższego znudzenia na chatkę z kartonu swojego oprawcy. 
- No nic, wbijamy.  - otrząsnął się Jon i dziarsko zapukał do drzwi. A przynajmniej próbował, bo jego pięść przeszła na wylot. Zamrugał, wyciągnął rękę z dziury, popatrzył na nią przez chwilę i ostrożnie otworzył wrota do tego nędzarskiego przybytku. 
- Ja wiem, że luksusów to tu nie ma, ale ło to samo się rozwali, nie musisz przyspieszać tego procesu. - uśmiechnął się do niego Snake i wrócił do strojenia gitary. 
- Taak... - westchnąłem i wszedłem do środka, a za mną reszta. 
- No, także tego, poznajcie moich kumpli: ło to rozwalone na kanapie to Rachel, to co zżera moją kiełbasę to Rob, a to co wisi nad oknem to Scotti. - przedstawił swój zespół młody.
- Jestem karniszem.  - oświadczył poważnie brunet nad oknem. 
- To ja będę zasłonami!  - Jon się ucieszył i podwiesił się na chłopaku. Popatrzyliśmy wszyscy na nich skonsternowani, po czym Dave machnął ręką i powiedział: - A niech se dyndają, jak lubią. 
- A to czyje? - spytał Sambora, podnosząc różowego kucyka Pony.
- Sebastiana, naszego wokalisty. Dziwne, że go ze sobą nie zabrał. - zmarszczył brwi Sabo. 
- Może się bał, że Axl mu go zwędzi. - powiedział Affuso, machając kiełbasą. 
- Ej, bo wy jesteście z Bon Jovi, nie?- patrzył na nas z zaciekawieniem zwisający głową w dół z kanapy koleś w koszulce Ramones. 
- Na to wygląda. - odpowiedziałem, siadając na podłodze. 
- To graliście jako support KISS. Jacy oni są? - ożywił się i ześlizgnął z posłania. 
- Do bani. - powiedział znudzony Richie, trzaskając balonem z gumy do żucia. - Trzy lata temu proponowali mi, żebym był ich gitarzystą, no ale się nie zgodziłem, w końcu z księżyca nie spadłem. Pozerstwo. Ot, tyle.
Basista patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami, a niedowierzanie miał wypisane na twarzy. 
- Już nie będziemy grać jako supporty. Jon zawsze robi wszystko, żeby przebić gwiazdę wieczoru i śmiem twierdzić, iż mu to wychodzi. Zespoły nie chcą grać po nas. - oświadczyłem. Wzrok wszystkich skierował się na wokalistę, który z poważną miną zwisał z Hilla. - Noo... na scenie jest całkiem inny. - próbowałem się usprawiedliwić. 
- Mnie się tam podoba. Swój chłop. - mruknął z uznaniem perkusista, machnąwszy kiełbasą, której kawałek się oderwał i plasnął w twarz Samborę. 
- No, jak w domu. - pokiwał on z uśmiechem głową. 
- Idziecie jutro na Gunsów do Whisky-A-Go-Go? - zapytał Snake. 
- A mnie to tam wszystko jedno. Chcę się najebać i zaruchać. I nie przejmować się pieprzonymi terminami. - pożaliłem się. 
- To pójdziemy razem. - ucieszył się Rachel.


~ Z perspektywy Ozzy'ego

  Obraziłem się na Sharon i chciałem wyjść z domu. Tylko że zajebałem twarzą w drzwi, bo zapomniałem je otworzyć. Coś mi chrupło w nosie. 
- Kurwa. - syknąłem i jebłem w nie z glana. Trzasło i się otworzyły. No i Chuck ma być! Wyszedłem dziarskim krokiem i spadłem, bo zapomniałem o schodkach. Kurwa, ten dom to pieprzona pułapka! Pocierając swój zadek, ruszyłem przed siebie. Szedłem tak i szedłem, wymyślając tortury dla mojej żonki, aż nagle usłyszałem dziki wrzask i poczułem, że ktoś wskakuje mi na plecy. 
- Co, kurwa? -  oburzyłem się i próbowałem zrzucić intruza. 
- To ja! -zaśpiewał ten dupek z Aerosmith, co to wygląda jak niedojebany Mick Jagger.
- A spierdalaj. - powiedziałem i w końcu to zwaliłem. 
- Dlaczego mnie nie lubisz? - spytał, siedząc przede mną i opuszczając kąciki ust.
- Boś kiep. Ja nikogo nie lubię. - mruknąłem, wyciągając butelkę syropu prawoślazowego z kieszeni i pociągnąłem łyka. 
- Co to jest? - idiocie zaświeciły się oczy.
- Eliksir mocy - burknąłem i poszedłem dalej. To to poczłapało za mną. 


~ Z perspektywy Joe

   Zamieszkanie z tymi ćwokami z KISS to była najgorsza decyzja w moim życiu. Ever. Kurwa. Paul miksował zasmarkaną chusteczkę w mikserze, a Gene zawinął się w dywan i udawał, że jest gąsienicą. Usłyszałem dzwonek do drzwi. Powlokłem się otworzyć. To był Alice Cooper. 
- No cześć, młody. Zajmuję wasz strych. - oznajmił i wszedł. Westchnąłem i zamknąłem drzwi. Alice otworzył moją szafę, powyciągał z niej sterty ubrań i poszedł na górę. Dom na Podlasiu... Ja chcę dom na Podlasiu... Z dala od ludzkości...


~ Z perspektywy Share

  Siedziałam sobie przed naszym domkiem, który Roxy odziedziczyła po swojej babci, i wystukiwałam nogą rytm. Z środka dochodziły dźwięki winyla AC/DC. Czad. Pociągnęłam łyk wina, które zakosiłam Janet. Nagle zobaczyłam dwóch facetów naprzeciwko: jeden skakał jak małpa, a drugi wydawał dźwięki jak Indianin. Trochę mi przypominali gości z Mötley Crüe...
- Ej! - krzyknęłam. 
- Co? - wrzasnął ten skaczący i zbliżył się. Ja pieprzę, to serio był Tommy Lee! A za nim przylazł Mick Mars! 
- E...winka? - postanowiłam okazać się gościnna.
- Czemu nie? - wyszczerzył się, usiadł obok mnie i przejął butelkę. Tymczasem gitarzysta przykucnął przede mną i zaczął mnie uważnie obserwować. 
- No...to co was sprowadza w te progi?  - zapytałam ich.
- A... bo dom chciałem kupić! - zawołał wesoło Tommy, beknął i wylał sobie trochę wina na krocze. 
- Ten obok jest na sprzedaż. - przypomniałam sobie. 
- Bierę! - krzyknął, wepchnął mi butelkę w ręce i pobiegł do tabliczki, na której zapisany był numer. Przyleciał, zmarszczył czoło i pobiegł z powrotem. Krążył tak, dopóki nie zapamiętał ciągu cyfr. 
- Wiesz... Właścicielka i tak jest w środku, możesz po prostu zapukać. - zlitowałam się nad nim.
Zwiesił smętnie głowę i poczłapał w kierunku drzwi. 

~ Z perspektywy Joeya

   Dziergałem właśnie na drutach czapkę dla Jan, kiedy usłyszałem, że ktoś puka do drzwi. 
- Proszę! - zawołałem wesoło, nie przerywając wykonywanej czynności. Do kuchni wszedł Tom. - O, cześć, kochanie. - uśmiechnąłem się do niego. 
- Miałeś tak do mnie nie mówić. - przewrócił oczami. 
- Dobrze no, nie gniewaj się. - zacmokałem ustami. - Chcesz zupki? 
- O, a jaką? - zainteresował się Keifer, siadając przy stole.
- Rosołek. Nalej sobie. - nakazałem. 
- Ok. - zaświergotał mój rozanielony kumpel, wyjął miskę, łyżkę, nalał sobie zupki i zaczął wcinać. Aż miło popatrzeć. Kiedy skończył, poszedł do łazienki. Po pięciu minutach usłyszałem dziwny bulgot. 
- Tempest! - krzyknął stamtąd Tom. - Spuściłem atlas Europy w kiblu. 
- I co, zapchał się? - westchnąłem. 
- A powinien sikać wodą?!
- Nie!
- To tak. - zawyrokował wokalista. 

~ Z perspektywy Paula

   Pluskałem się grzecznie w wannie, a tu do łazienki wparował ten psychopata z Bon Jovi.
- Chciałeś sobie popatrzeć? - zapytałem z uśmiechem, a on rzucił mi mordercze spojrzenie i zaczął grzebać w szafce pod umywalką.
- Macie Domestos? - burknął do mnie.
- W lodówce. - powiedziałem po chwili namysłu. Chciał już wychodzić, kiedy do pomieszczenia wpadł Torres i zaczął go wyganiać miotłą, wrzeszcząc: - Wypierdalaj stąd, Such, ty zboczeńcu!
Wzruszyłem ramionami i zacząłem pić szampana.

~ Z perspektywy Brenta

   Waliłem z pasją w perkusję, aż w końcu tak mocno uderzyłem pałeczką w bęben, że odbiła się od skóry i wyleciała przez okno. Zmarszczyłem czoło, podumałem chwilę i uczciłem ją minutą ciszy. 
- Jesteś okropnym muzykiem sesyjnym. - westchnął Kennedy. 
- To nie moja wina, że pałeczki żyją własnym życiem. - wzruszyłem ramionami z uśmiechem i zacząłem wydłubywać orzechy ze Snickersa. Kiedy skończyłem, ulepiłem z nich kulę i schowałem do kieszeni. Po chwili mi się znudziło, więc wyszedłem ze studia. Na ławce przed budynkiem zobaczyłem Franka i Todda. Dammit otwierał puszkę Fanty i trysnął Juniorowi prosto w lewe oko. Ten zaczął biegać z wrzaskiem naokoło. 
- Pomarańcze to ból, aaa! - machał rękoma, a ja usiadłem obok Kernsa, wyjąłem narzędzie zbrodni z jego ręki, wylałem mu napój na głowę i zacząłem żonglować puszką oraz moją kulą z orzechów. Po chwili Todd dorzucił paczkę prezerwatyw. 


~ Z perspektywy Alice'a

   Leżałem na trawniku przed tym prozaicznym domostwem, gdy ulicą przechodziły jakieś trzy rozchichotane i pijane glamowe dziunie. Miałem na nie zagwizdać, ale stwierdziłem, że jestem na to za stary. Jednak jedna z nich mnie zauważyła, pisnęła, przybiegła tutaj, usiadła na mnie okrakiem i wsadziła mi język miedzy usta. Nie powiem, że nie skorzystałem z sytuacji. 
- Janet... - jęknęła brunetka, która przybiegła za nią i próbowała ją odciągnąć. 
- Daj jej się nacieszyć, Roxy. - powiedziała trzecia: wyszczerzona blondynka. 
- Hmm... Przepraszam, jestem pijana. - wyszeptała dziewczyna, oderwawszy się ode mnie. 
- Nie szkodzi, kochanie. - zamruczałem i pogłaskałem ją po policzku. Zaświeciły jej się oczy.
- Masz rację, Jan; dajmy im spokój. - uśmiechnęła się brunetka i odeszła razem ze swoją przyjaciółką, młodą zostawiając mi na pożarcie...



I tak wydarzenia pierwszego dnia dobiegły końca. ;) Mam mieszane uczucia, ponieważ akcja strasznie się wlecze, ale chciałam pokazać wszystkich bohaterów. :) Proszę o komentarze! ^^ 



Dedykowane Blood Red Rachel, która inspiruje mnie do wymyślania tych chorych historii. <3

Komentarze

  1. To dobrze że się wlecze! ^^ pisz dalej to jest mega! .....karnisz najlepszy xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i cieszy mnie, że się podoba. :D Przyznaję, że pomysł ze Scottim jako karniszem i Jonem jako zasłonami uznaję za jeden z moich najbardziej pojebanych pomysłów. XD Spokojnie, będzie tego więcej. ^^

      Usuń
    2. No mam nadzieje,ze będzie ;) XD

      Usuń
  2. Akcja się wlecze?! Powiem Ci, ze momentami ciezko bylo mi sie polapac w tym, co mialas na myśli - w rozdziale panuje lekki chaos, co poteguje ya ciagla zmiana narratorow. Ale wydaje mi ssie, ze z czasem dojdziesz do wprawy.
    Ale nie powiem, uśmiechnęłam się.
    Postaram sie wpadac.
    Trzymam za ciebie kciuki!
    Buziaczki
    ~Draconis
    whispers-and-weep.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :) Wlecze - no po prostu chodzi mi o to, że jak zacznę wymyślać te bzdury, to nie mogę nad sobą zapanować i tyle tekstu poszło na tylko jeden dzień. ;) Wprawa, hm... cóż, piszę od pięciu lat, więc nie wiem, czy można tak powiedzieć. Chaos to efekt zamierzony, ponieważ mam właśnie takie poczucie humoru i blog będzie prowadzony w ten sposób. Uwielbiam pisać dynamiczne teksty. Może nie jest łatwo się w tym połapać, ale to trzeba mieć tak chorą wyobraźnię jak ja. XD Tak czy inaczej, dziękuję za opinię, miło mi, że choć trochę Cię rozbawiłam i zapraszam serdecznie. ;)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. To ciągnij tak dalej! :D Zajebiaszcze! Karnisz, karnisz, też zostanę karniszem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :D Jak Ty zostaniesz karniszem, to ja będę zasłonami! XD <3

      Usuń
  6. Siedzę rozmazana i zapłakana na podłodze, bo nie wytrzymałam ciśnienia i w ataku śmiechawki poturlałam się z łóżka w dół... Takiej kumulacji bohaterów nigdy nie widziałam w żadnym opowiadaniu. Czekam na więcej i więcej i więcej :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. ^^ Ta kumulacja bohaterów to dobrze czy źle? :D Wpadaj, wpadaj, niedługo powinno się coś pojawić... ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcecie, żeby Rose was wypatrzył przez rolkę od srajtaśmy i nasłał na was Paula na kosiarce, to zostawcie po sobie komentarz. Nawet króciutki. Nawet negatywny. Po prostu żebym wiedziała, że obchodzi was to, co piszę.

Popularne posty z tego bloga

Naleśniki z Nutellą i lodami

Bohaterowie

Rozdział 19: Blame It On The Love Of Rock And Roll