Rozdział 2: Come On And Dance
"Took my love
(...)
Well, damn she's hot
Electric love
(...)
Fast and slick
Well she's cool and clean
In a pepsi sheen
She's a leather tease
When she's on top
Well, you can't be stopped
Watch her scream
(...)
You should've seen her dance
Come-on-and
Come on and dance"
~ Z perspektywy Izzy'ego
Spałem sobie i śniłem o odcieniach czerni, gdy obudził mnie jakiś huk. Z niechęcią
otworzyłem oczy i oślepiło mnie światło dzienne. Gdy mroczki już spierdoliły, spróbowałem
zlokalizować źródło dźwięku. Zobaczyłem Slasha przyciśniętego szafą, na której siedział
Adler.
- Chciałem tylko ściągnąć Skittlesy. - zasmucił się blondasek i potoczył spojrzeniem po
podłodze, na której wszędzie walały się kolorowe cukierki i odłamki rozbitego półmiska.
Westchnąłem i podniosłem się, żeby... Pewnie myślicie sobie, że chciałem pomóc
gitarzyście? A tam. Musiałem się odlać. Wchodziłem do wszystkich pomieszczeń po drodze
w poszukiwaniu łazienki. W końcu znalazłem. Wysikałem się i wróciłem, by skontrolować
sytuację w salonie. Popcorn siedział na podłodze oparty plecami o kanapę i oglądał
telewizję, zbierając rozsypane Skittlesy i zjadając je, a Ukośnik wciąż był uwięziony pod
tym zdradzieckim meblem. Chyba zasnął. Podszedłem do niego i jebnąłem z glana w szafę.
O dziwo, zsunęła się z mojego przyjaciela, przy okazji ścierając mu skórę na plecach.
Obudził się i zaczął wrzeszczeć.
- Nie drzyj mordy, chciałem tylko pomóc! - powiedziałem do niego z pretensją w głosie.
- Kurwa, wszyscy mnie tylko ranią! - oburzył się.
- Ja cię kocham. - wyszczerzył się do niego Steven.

- Twoja miłość boli. - oskarżył go Mulat. Zacząłem
chichotać.
- Przepraszam... - patrzył na niego z miną smutnego
psiaczka perkusista. - Tuli! - zawołał
wesoło i skoczył na kudłacza, przytulając go mocno.
Slash mimowolnie zaczął się śmiać, a i
ja się do nich wyszczerzyłem. No, taki niewinny z niego
Pudel... Aż się wzruszyłem i
pociągnąłem nosem. Niechcący wciągnąłem
przelatującą muszkę. Kurwa. Smarknąłem
szybko w rękaw Adlera i uwolniłem się od intruza. Popcorn zaczął wpatrywać się w to
gówno z szokiem, a Ukośnik z zaciekawieniem. Powoli wyciągnął z kieszeni ołówek, dźgnął
nim blondaska w oko, a potem nabrał nim mojego gluta. Machnął, a oblepiona muszka
poleciała w górę i przykleiła się do sufitu. Zafascynowani popatrzyliśmy na to zjawisko.
Po chwili gil spadł mi na oko. Zawyłem z obrzydzenia i ściągnąłem to to, po czym
zamachałem palcem. Ścierwo przykleiło się Stevenowi do czoła, więc przestał się śmiać, w
przeciwieństwie do gitarzysty, który trzymał się za brzuch i prawie się dusił. Perkusista
odkleił to z siebie ołówkiem i wyrzucił przez okno.
- No... daliśmy wczoraj czadu, nie? - zapytałem jak gdyby nigdy nic.
- Jest moc! - krzyknął entuzjastycznie Pudel.
- Rządzim. - zacmokał Slash. - Swoją drogą... Gdzie my jesteśmy? - zainteresował się.
- Pojęcia nie mam. Ale jest łazienka. - odparłem.
- To nowa chatka Tommy'ego Lee. - przewrócił oczami Adler. - Ava próbowała nas wczoraj
zaprowadzić do Hell House, ale średnio wam się szło, więc kolo zaproponował, żebyśmy
przenocowali tutaj, bo bliżej.
- A gdzie ona jest? - spytał, rozglądając się Mulat. - A gdzie on? Chyba nie... - przeraził się
po chwili myślenia.
- A nie wiem. Poszukajmy ich. - zaproponował wesoło Popcorn i wstał. Poszliśmy za nim i
otwieraliśmy wszystkie drzwi po kolei. W ostatnim pokoju na parterze znaleźliśmy zguby.
Spali sobie smacznie, przytulając się. Ostrożnie podszedłem do łóżka i podniosłem kołdrę.
Mieli ubrania. Kudłacz odetchnął. Steven zmarszczył brwi.
- Czy ty jesteś o nią zazdrosny? - wyszczerzył się do gitarzysty.
- A gdzie tam! - wzruszył ramionami nasz przyjaciel. - To moja bliźniaczka. Powinienem ją
pilnować. A ja sobie gniłem.
- Albowiem jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. - poinformowałem go z godną miną. Na
komodzie znalazłem papierową koronę, więc założyłem ją sobie na głowę. No, dziwki, teraz
Izzy tu rządzi!
- Wiesz co? - zapytał mnie Slash.
- Nie. - odpowiedziałem.
- To chujowo, bo ja też nie. - zrobił podkówkę i wyszedł z sypialni. Ja rozkazałem blondaskowi, żeby mnie wyniósł. Nie będę się przecież zniżał do poziomu zwykłych śmiertelników. Zasiedliśmy w kuchni i postanowiliśmy zrobić sobie śniadanko. Nagle przez okno wszedł Jon Bon Jovi i powiedział, że on zrobi. Wzruszyliśmy ramionami i czekaliśmy, siedząc przy stole. Wokalista skontrolował stan lodówki, po czym wyciągnął jajka, bekon i mleko. Rozlał płyn do trzech szklanek, a przynajmniej próbował, bo substancja znalazła się wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinna. Machnął ręką, żebyśmy się napili. Ja i Ukośnik popatrzyliśmy na niego jak na idiotę, którym zresztą był, a Popcorn się ucieszył i na kolanach zaczął zlizywać mleko z podłogi. Tymczasem Bon Jovi wyciągnął patelnię, włączył palnik i położył na niej jajka. W całości. Ze skorupkami. Zaczęło dziwnie skwierczeć, a po chwili jajka wybuchły, opryskując nas swoją zawartością. Niewzruszony Jon położył na patelni bekon. Na początku wszystko było w porządku, ale jak się pochylił, żeby przewrócić plasterki na drugą stronę, to jeden wyskoczył i plasnął go w czoło. Wokalista zaczął wrzeszczeć i biegać po kuchni (wciąż mając bekon przyklejony do czoła), aż poślizgnął się o mleko i wyjebał na Adlera, który zaskomlał i zajebał mu z prawego sierpowego. Bon Jovi zemdlał, a perkusista zjadł plasterek z jego czoła. Jego Królewska Zajebistość, czyli ja, i gitarzysta po prostu tam byliśmy. Nic nas nie zdziwiło.
~ Z perspektywy Tommy'ego
Otworzyłem oczy i zobaczyłem ją...
- Wybierasz się może gdzieś? - zapytałem, unosząc się na łokciu. Popatrzyła na mnie z lekko nieobecną miną.
- Noo... Słyszę odrobinę niepokojące dźwięki z kuchni i pomyślałam, że muszę uwolnić cię od obecności chłopaków. - powiedziała.
- Oni mi nie przeszkadzają. - "Tak długo jak ty tu jesteś." dopowiedziałem sobie w myślach. - I jak, nie miałaś koszmarów?
- Nie. - zarumieniła się uroczo. - Ale nie pochlebiaj sobie; jak już mówiłam, ktokolwiek by obok mnie nie spał, to nie będę ich mieć.
- A ja myślałem, że to tylko pretekst do zaciągnięcia mnie do łóżka. - wyszczerzyłem się do niej.
- Myślenie to w ogóle coś marnie ci wychodzi. - pokazała mi język i wyszła z pokoju. Wstałem i przeciągając się poszedłem za nią. Dotarliśmy do kuchni. Stradlin siedział przy stole i sikał z tubki musztardą w Slasha, który to z kolei siedział w zlewie i wytryskiwał ketchup na przyjaciela. No, najlepszą obroną jest atak. Adler ślizgał się na brzuchu po podłodze pokrytej mlekiem niczym szczupak jaki czy co, a pod kuchenką leżał nieprzytomny Jon Bon Jovi. Albo martwy. Nieważne. W ogóle to skąd go tu przywiało? Ava patrzyła na to wszystko z rosnącym przerażeniem. Ja zacząłem chichotać.Ona pacnęła się ręką w czoło, po czym podeszła do Mulata, zabrała mu jego broń, stłukła go tym po łebie, więc opakowanie momentalnie przepadło w jego buszu, i zaczęła na niego wrzeszczeć. Izzy uśmiechnął się wrednie i polał jej piękny tyłeczek musztardą. Aż zachłysnęła się z oburzenia, ja prawie sikałem ze śmiechu, a jej oprawca z pełną godności miną odjechał na swym perkusiście. Do czasu aż wpadli w poślizg i jebli w ścianę. Tymczasem kudłacz wypadł ze zlewu i przytulił się dziewczynie do nóg. Westchnęła, popatrzyła się na mnie i powiedziała: - Na twoim miejscu bym się tak nie cieszyła; w końcu to ty będziesz musiał sprzątać ten bajzel.
Mina mi zrzedła. Namyśliłem się chwilę, po czym odparłem: -Nie wypuszczę was stąd, dopóki tego po sobie nie ogarniecie.
- To w salonie też? - spytał blondasek.
- W salonie też? - Ava spojrzała na nich z wyrzutem. Ja poszedłem na miejsce zbrodni i zobaczyłem wywróconą szafę, rozbity półmisek i porozsypywane Skittlesy.
- Tak, to też. - stwierdziłem stanowczo, wracając do moich niesfornych gości.
- Kurwa. - sapnął Slash. - Posprzątamy pod warunkiem, że ja, Steven i Ava będziemy mogli tu zamieszkać.
Popatrzyliśmy na niego zaskoczeni.
- Ale dlaczego? Co złego jest w Hell House? - zmarszczył brwi Stradlin.
- Axl. - burknął Mulat.
- Właśnie. Pieprzona marchewka. Jestem za. - zgodził się z przyjacielem perkusista.
- Ja pieprzę. Stawiacie mnie w kropce. Przecież nie zostawię was tu samych na pastwę losu. - skrzywiła się brunetka.
- A kogo pieprzysz? - zainteresował się Izzy.
- Nie ciebie. - pokazała mu środkowy palec.
- Nie to nie, twoja strata. Ja stąd spadam. - powiedział, założył ramiona za głowę i ślizgając się na mleku odpłynął w kierunku drzwi wyjściowych.
Tak właśnie zamieszkałem z jedyną kobietą odporną na moje wdzięki i jej dwoma przybranymi braćmi.
~ Z perspektywy Jan
Otworzyłam przekrwione oczy i wkurwiona wyszłam z pokoju. Roxy przyprowadziła wczoraj w nocy jakiegoś kuca i cały czas się pieprzyli. Sądząc po dźwiękach dobiegających z przylegającej do mojej sypialni, było ostro. Tak bardzo, że nie mogłam zasnąć. Oj, dostaną za to jeszcze wpierdol, spokojnie. Ucieszyłam się, gdy przy stole w kuchni zobaczyłam siedzącego z Share Tempesta. Pisnęłam i rzuciłam się na niego, by go uściskać. Zaczęliśmy się miziać niczym pies i jego właścicielka, gdy basistka mruknęła, że jesteśmy pojebani i wyszła zapalić. Olaliśmy ją i dalej robiliśmy swoje.Po pięciu minutach Pederson wróciła z jakimś chłopakiem w kruczoczarnych włosach. Popatrzył na nas bez zainteresowania, po czym podszedł do lodówki i zaczął wyjadać jej zawartość.
- Znalazłam go w ogródku. Płakał, że jest głodny i nienawidzi słońca. - usprawiedliwiła się Share. - A potem się okazało, że jego przyjaciele zamieszkali obok nas razem z Lee.
W tym momencie Petrucci i jej kochanek w końcu wyleźli z tej komnaty rozpusty. Weszli objęci do kuchni.
- Bach? - zdziwił się nasz nowy znajomy, a korniszon wypadł mu z ręki i plasnął o podłogę.
- Izzy? - zapytał nie mniej zaskoczony blondyn.
- Joey? - odezwał się słodko mój króliczek.
Popatrzyli na niego.
- Nie lubi czuć się pominięty. - wyjaśniłam im.
- To wy się znacie? - spytała zaciekawiona basistka.
- Pewnie, jesteśmy kumplami. - uśmiechnął się ten od Roxy. - Co ty tu robisz?
- Jem. - odparł powoli szatyn, patrząc na trzymaną przez siebie w ręku parówkę.
- Wchodzisz do obcych ludzi i wyjadasz im jedzenie? - wyszczerzył się ów Bach.
- No. - wzruszył ramionami chłopak. - W ogóle to obok mieszka Tommy Lee, i Popcorn, Slash i Ava się do niego wprowadzili. - poinformował go z lekceważeniem.
- Pierdolisz?! - zszokował się facet naszej perkusistki. - Ja też chcę! - wrzasnął, odepchnął Petrucci i wyskoczył przez okno.
~ Z perspektywy Rachela
Łeb mi pękał. Cholerny kac. A ta pustynia w gardle... Kurwa. Cierpię! Tak sobie jojczałem, gdy nagle ktoś kopnął mnie butem. Otworzyłem oczy. Leżałem pod jakimś stołem... Zobaczyłem zaglądającego do mnie Nikki'ego Sixxa.
- Sorry, ziom. - wyszczerzył się do mnie. - Nie wiedziałem, że tu jesteś.
- A gdzie ja jestem? - wybełkotałem.
- Noo, pod stołem u nas w kuchni. Ej, ziomek, zamieszkaj tu.- zaproponował nagle.
- Co kurwa? - wychrypiałem.
- Bo Tommy się wyprowadza i będzie mi smutno. - zrobił podkówkę. Ja wyczołgałem się spod stołu, ledwo trawiąc jego słowa, gdy zobaczyłem dziewczynę basisty, chyba Kath jej było, goniącą z młotkiem Neila.
- Jak śmiałeś podglądać mnie pod prysznicem? - wrzeszczała. O kurwa. Moja głowa...
- Zostaw mnie, psychopatko! - piszczał on. O Morrisonie, dobijcie mnie. - Tak się nie da żyć! Jebię to! Wyprowadzam się! - doprowadzony do ostateczności wokalista wybiegł z tego domu wariatów.
- Jak go tu nie będzie, to w sumie mogę tutaj mieszkać. - zgodziłem się łaskawie, dopadając do kranu i pijąc litry wody.
~ Z perspektywy Avy
Średnio sobie radząc, próbowaliśmy posprzątać syf, którego chłopcy narobili w naszym nowym miejscu zamieszkania. W pewnym momencie do domu wpadł Vince, wrzeszcząc, że od teraz tutaj mieszka, bo ma dość zamachów na swoje życie, pobiegł na górę i zabarykadował się w jednym z pokoi. Tommy przyjął to do wiadomości i dalej próbował zapakować Jona do worka na śmieci. W końcu Slash poszedł mu pomóc. Lee trzymał worek, a gitarzysta wrzucał tam ciało bezwładnego Bon Jovi'ego. Gdy już im się udało, zawiązali go i wyrzucili go przez okno. Tymczasem ja usiłowałam przywrócić szafę do pierwotnej pozycji, a Steven zjadał rozsypane Skittlesy. Musiałam uważać, żeby kawałków szkła przez pomyłkę nie zjadł. Pewnie nie byli ubezpieczeni, a nie miałam ochoty bulić za lekarza. Właściciel domu i mój bliźniak ścierali podłogę w kuchni. Po jakiejś godzinie wszystko ogarnęliśmy. Postanowiliśmy to opić. O zgrozo, w domu nie było alkoholu. Chcieliśmy wysłać po zaopatrzenie Slasha, ale zaprotestował.
- Cierpię na dysfunkcję systemu motywacyjnego. - wyjaśniał nam, dlaczego nie może tego zrobić.
- Czyli lenistwo? - spojrzałam na niego z pobłażającym uśmiechem.
- Zwał jak zwał. - obraził się i usiadł za kanapą.
- Ja mogę iść! - zaofiarował się Adler.
- Nie, jeszcze cię jaka staruszka napadnie i okradnie. - zaoponował Tommy. - To może ty idź? - zwrócił się do mnie.
- I zostawić was samych? - popatrzyłam po nich z powątpiewaniem. - Chyba że ewentualnie zabiorę ze sobą Popcorna... Dobra, dej kasę.
Wzięłam pieniądze od perkusisty i pociągnęłam blondaska za rękę. Już chcieliśmy wyjść, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły i w nas uderzyły. Wyjebaliśmy, a ja zobaczyłam gwiazdki.
- Też chcę tu mieszkać! - usłyszałam krzyk Sebastiana. Co on tu robi?
- No...dobra. - zgodził się beztrosko Lee. Bach się ucieszył i rozwalił na kanapie, włączając telewizor.
- No idźcie po alko. - pospieszył nas Mulat. Pokazaliśmy mu język, pozbieraliśmy się i wyszliśmy.
~ Z perspektywy Todda
- A teraz wygłoszę wam mój nowy wiersz pod wdzięcznie brzmiącym tytułem "Krwiożercze gołębie". - powiadomiłem zebranych na ławce pod studiem, tj. Franka, Brenta i Mylesa.
- Ale gołębie nie są groźne. - zaprotestował Sidoris. W tym samym momencie zaatakował go gołąb. Zaczął gruchać i dziobać go po głowie, a gitarzysta wrzeszcząc, próbował się od niego odpędzić. W końcu Kennedy postanowił mu pomóc. Wyjął z kieszeni dezodorant oraz zapalniczkę i zapalił ją, psikając w to pachnidłem w stronę ptasiego oprawcy. Gołąb się zapalił, niestety, wraz z włosami Juniora. Młody jeszcze bardziej zaczął wrzeszczeć, a ja wylałem mu na głowę swoją colę i ugasiłem ognisko. Popatrzył na mnie nieprzytomnie, a ja uśmiechnąłem się do niego triumfalnie.
- No, to słuchajcie. - wróciłem do meritum sprawy, przechodząc nad zaistniałą sytuacją do porządku dziennego. Odchrząknąłem i zacząłem deklamować. - "Spójrz na gołębia.
Niby nic, a jednak coś.
Gdy ma cię dość,
To może dać mocno w kość.
Zaatakuje cię, zanim się obejrzysz
I dobrze żywot swój spędzisz.
Wyrwie ci serce, podepcze duszę,
Ale spokojnie, bo potem ja go uduszę.
Tak więc krwiożercze są gołębie,
Ale ja często mam je w gębie.
Jestem bardziej niebezpieczny niż one,
Przejebane ma ten, kto się dowie." - popatrzyłem wyczekująco na kolegów. Frankie patrzył na mnie tępo, Myles z przerażeniem, a Fitz zaczął bić brawo i kręcić głową z uznaniem. Ukłoniłem się. Wiem, że jestem super. Mój wzrok przykuł spalony gołąb. Kopnąłem go. Podleciał kilka metrów w górę i został na drzewie. No. Ekologicznie. -Ej... swoją drogą gdzie ty mieszkasz? - zapytał Franka wokalista.
- Tu i tam. - odparł wymijająco Sidoris.
- Nie ściemniaj, koleś. Jako twoi przyjaciele powinniśmy byli zainteresować się tym wcześniej. - zatroskał się Kennedy.
- To jest pieprzony hipis. Jak Jezus. Pewnie nocuje na jakimś drzewie. - wtrącił perkusista.
- E....nie? - odparł mało przekonująco Junior.
- Ale czad! Co do Jezusa - podobieństwo uderzające. - wyszczerzyłem się.
- Może to rodzina? - zaczął zastanawiać się Brent.
- Zjeby. - Kennedy przewrócił oczami. - Ziom, jak nie masz gdzie spać, to myślę, że drzwi każdego z nas stoją przed tobą otworem.
- Dzięki, ale daję sobie radę. - uśmiechnął się gitarzysta.
Otworzyłem puszkę Sprite'a. Trysło w oczy Fitzowi. Zaczął syczeć, że piecze i gwałtownie je pocierać, aż w końcu spadł z ławki. Wylądował tyłkiem w rozwalonym burrito. Tymczasem Myles bawił się swoją prowizoryczną bronią z dezodorantu i ognia, i prawie spalił przechodzącą staruszkę. Ta zaczęła wygrażać nam pięścią i krzyczeć, że dzisiejsza młodzież to taka niewychowana. Kennedy udawał, że jej nie widzi i gwizdał niewinnie, patrząc w niebo. Wtedy podmuch wiatru zrzucił zabitego przez nas gołębia z drzewa. Ptaszysko spadło babie na głowę. Zaczęła pryskać śliną ze złości, aż w końcu Frank do niej podszedł i zajebał jej gitarą. Zdarzeniem zainteresował się przechodzący gliniarz, więc spierdoliliśmy.
~ Z perspektywy Gene'a
Rzucałem sobie rzutkami w moją tarczę ze zdjęcia Ace'a, gdy do pokoju wpadł mi Tyler z martwym dostawcą pizzy.
- Musisz pomóc mi w rytuale. - wyszeptał do mnie konspiracyjnie.
- Dobra. - przewróciłem oczami. Pomogłem mu ciągnąć to ścierwo i weszliśmy na dach naszego domu. Wyciągnąłem sztylet z kieszeni. W czasie gdy Steven śpiewał "Light My Fire", ja wykroiłem naszej ofierze serce. Wyciągnąłem dłoń z organem triumfalnie w górę, po czym zrzuciłem to na trawnik. Następnie poćwiartowałem truchło i tańcząc pogo, zaczęliśmy rzucać opętańczo kawałkami ciała we wszystkie strony.
~ Z perspektywy Janet
- Było miło, ale się skończyło. - powiedział Alice i wyrzucił mnie przez okno ze swojego strychu. Spadłam na kogoś.
- Cześć. - wymruczałam seksownie do najprzystojniejszego faceta świata, na którym właśnie leżałam. I miał nose chaina...
- Czy to Alice Cooper właśnie wyrzucił cię przez okno?- zapytał mnie zszokowany.
- No. Po dwudniowym maratonie. - odparłam dumnie. W tym momencie na twarz chłopaka spadło ludzkie serce. Szybko się poderwaliśmy i zaczęliśmy wrzeszczeć. Po chwili zewsząd w zastraszającym tempie pojawiały się kawałki ludzkiego ciała. Już na maksa przerażeni krzyczeliśmy jeszcze bardziej. Podszedł do nas Ozzy Osbourne i dołączył się do ogólnych wrzasków. Jednak po dwudziestu sekundach rozkaszlał się. Wyciągnął z kieszeni butelkę syropu i napił się go. Tymczasem na dachu ujrzeliśmy zakrwawionych Stevena Tylera i Gene'a Simmonsa.
- I co tak mordy drzecie? - zainteresował się grzecznie basista KISS.
- A tak dla towarzystwa, o. - uśmiechnął się Ozzy i kopnął kawałek ręki, który mu przeszkadzał. - A wy co tam robicie, chuje?
- Składamy ofiarę Morrisonowi. - wyszczerzył się wokalista Aerosmith.
- I to będzie tak tu leżało w ogródku? - spytał z obrzydzeniem Joe Perry, wyglądając przez okno kuchenne.
- Nie, musimy to jeszcze zakopać w ziemi poświęconej przez Marsa. - zawołał z góry jego toksyczny bliźniak.
- To wypierdalać na cmentarz. - burknął gitarzysta.
- Ktoś powiedział cmentarz? - ucieszył się Cooper, wychylając się ze strychu.
- Juhuu! - wydawał z siebie okrzyki radości Paul Stanley, który jadąc na kosiarce zmierzał w naszym kierunku. Przejechał po ludzkich szczątkach, opryskując wszystkich miazgą.
- No i cała ofiara na nic. - westchnął Gene. Tymczasem mój piękny nieznajomy zaczął pomału się wycofywać, po czym puścił się pędem i uciekł jak najdalej. Ja pomachałam Starchildowi, który kilka metrów dalej przechylił się na bok razem ze swym pojazdem i wyjebał. Odmachał mi, a ja postanowiłam wrócić do naszego babskiego domu.
~ Z perspektywy Ozzy'ego
Przeniosłem się w czasie do roku 2015. Dostałem nową pracę, jako psychiatra. Postanowiłem zapoznać się z aktami pacjentów, ale niechcący skasowałem zawartość komputera wraz z całym Internetem. No nic, mogło być gorzej. Udałem się więc do recepcji i wyciągnąłem opisy chorób w tradycyjnej formie. Poszedłem z nimi do gabinetu. Czytałem je przy świetle czarnej żarówki zasilanej moją demoniczną mocą. Wyszedłem na chwilę odlać się do kibla. Niestety, gdy wróciłem, zastałem piekielny sajgon. Nie zamknąłem słoika do teleportacji i akta wpadły do przejścia międzywymiarowego, lądując w innej czasoprzestrzeni. E tam, nikt nie zauważy tego szalejącego wiru i braku jakichkolwiek danych. Ok, więc rozpocząłem obchód. Pytałem każdego mijanego pacjenta: - Szczerze, czy cię popierdoliło?
Gdyby byli zdrowi, odpowiedzieliby: -Tak, dlatego tu jestem!
Ale żaden nie odezwał się jakimkolwiek artykułowanym dźwiękiem, więc postawiłem diagnozę: "Chorzy psychicznie."
Postanowiłem leczyć ich muzyką i wystawiłem musical z utworami Black Sabbath. Co zaskakujące, moi podopieczni wydawali się być stworzeni do swoich ról. Jednak po wystawieniu kilku spektakli wydawali się być w jeszcze gorszym stanie psychicznym niż wcześniej. Spokojnie, miałem na to radę: teleportowałem ich na KISSterię; niech moi koledzy się z tym męczą, a ja zjem paciaciajkę z avokado. W razie czego Sharon mnie obroni. Sam wróciłem do 1985 roku.
~ Z perspektywy Roba

Rachel jakąś godzinę temu wrócił do domu i poinformował nas, że będzie mieszkał z Nikki'm Sixx'em. Potem zaczął łazić i szukać swoich rzeczy. Pakował je do tobołka z kija od szczotki i chusty babci Scotti'ego. Teraz znalazł w lodówce nóż; ucieszony zaczął się nim bawić. W tym momencie do domu wrócił Sebek, oświadczając, że ma nową dziewczynę i że będzie mieszkał z Tommy'm Lee i Rodzeństwem Krwi. Ja znowu zjadałem kiełbasę Snake'a. Bastek wziął worek od niej i schował tam swoją odżywkę, szczotkę i kucyka Pony. Nagle Bolanowi nóż wypadł z ręki i utknął mu w stopie. Zaczął wrzeszczeć. Bach też zaczął krzyczeć i wymachując rękoma nad głową, biegał z paniką naokoło niego. W końcu wyjebał o bączki, które wczoraj porzuciliśmy na podłodze. Dave podszedł do Racha i w osłupieniu wyciągnął mu nóż ze stopy, ale wtedy Scotti mu go wyrwał i zaczął go gonić. Basista osunął się na podłogę i jęczał, że umiera. Po chwili zasnął, zapewne myśląc, że robi to już na zawsze. Tymczasem Hill potknął się o naszego wokalistę i wypuścił nóż. Ten poszybował, wbił się w trzymaną przeze mnie kiełbasę i przygwoździł ją do ściany. Ja i Sabo zaczęliśmy płakać, że skrzywdzili takie dobre jedzenie, Scotti zaczął płakać, bo skrzywdzili taki piękny nóż, a Sebastian zaczął płakać, że skrzywdzili Bolana.
~ Z perspektywy Axla
- Ja ci mówię, że na tym drzewie ktoś mieszka. - mruknąłem do Duffa, patrząc z zmrużonymi oczami przez rolkę od srajtaśmy na odosobniony okaz fauny przed naszym domem. - Od kilku dni je obserwuję; tam łazi coś wielkiego.
- Ty chyba masz manię prześladowczą. - spojrzał na mnie z politowaniem basista.
- Jestem tego pewien. - upierałem się. Izzy też zaczął wyglądać przez okno.
- Intruza to ja nie widzę, ale Slash i Adler idą. - wyszczerzył się do nich i zaczął machać. Oni mu odmachali, gdy nagle na Ukośnika z drzewa spadł jakiś hipis.
- A nie mówiłem?! - spojrzałem triumfalnie na moich kolegów. McKagan patrzył na akcję rozgrywającą się na zewnątrz z rozdziawioną gębą. Chciałem być altruistą i wczuć się w jego emocje, więc zrobiłem to samo. Nasz perkusista biegał wokół drzewa wrzeszcząc, że Jezus jednak nie umarł i cały czas żył u nas na drzewie, a Mulat zaczął sobie w najlepsze gawędzić z tym zarośniętym czymś. Po chwili się ogarnęli i w trójkę ruszyli w kierunku domu. Weszli.
- Dlaczego mieszkałeś na naszym drzewie? - zapytał kulturalnie naszego nowego znajomego Stradlin.
- A nie wiem, tak jakoś o. Ekologicznie, w zgodzie z Matką Naturą i w ogóle... Swoją drogą jestem Frank. - powiedział młody hipis.
- Nieprawda. - zaprotestował Steven. - To jest Jezus. - sprostował i popatrzył na drzewiastego z uwielbieniem.
Przewróciłem oczami. Ten to jak sobie coś umyśli...
- To ty dalej tak będziesz sobie tu mieszkał, tam na drzewie? - zaniepokoił się nasz wielkolud.
- No...spoko miejscówa. Chyba nie macie nic przeciwko? - przypomniał sobie o uprzejmości.
- Nie, luz, to drzewo nam niepotrzebne. - uspokoiłem go.
- Frankie, właśnie narysowałem o tobie komiks! - zawołał Slash, który od razu po wejściu do domu dopadł swoich przyborów. Zaprezentował nam swoje dzieło.
Szczeny nam opadły. Ja parsknąłem śmiechem, basista zaczął chichotać, Izzy się uśmiechnął, hipis patrzył na naszego kudłacza jak na psychola, a Adler ślinił się do obrazka. Ukośnik może i ma wiele wad, ale kreatywności to nie można mu odmówić.
~ Z perspektywy Aleca
Gotowałem swój koktajl z pieczarek, gdy do domu wrócił Bryan z jakimś starym, brudnym hipisem. Nieśli razem jakiś czarny worek. Wyglądało, jakby było to ciało.
- Co to ma być? - zażądał wyjaśnień Richie, zwisając z kanapy.
- To jest Leo. - odparł klawiszowiec, wskazując na swojego nowego kolegę. - A to jest Jon. - dodał, szturchając butem worek.
- Co on, nie żyje?? - wystraszył się Sambora, spadając z legowiska.
- A bo ja wiem. - wzruszył ramionami David. - Chodź bracie, pokażę ci idealną miejscówę na hodowlę marihuany. - powiedział do Leo i poszli na dół, pewnie do piwnicy.
Podszedłem do worka, rozwiązałem go i wysypałem naszego wokalistę. Podstawiłem mu pod nos używane skarpety Torresa, które znalazłem w chlebaku, to momentalnie się ocknął.
- Gdzie ty całymi dniami się włóczysz, co? To kompletnie niepoważne jest. - zwymyślał go gitarzysta.
- No nie gniewaj się już. W ramach rekompensaty zrobię wam soczek. - wyszczerzył się do nas Bon Jovi. Chwycił mikser, wrzucił tam truskawki i obrane banany, po czym włączył maszynę.
- Ale poczekaj! Musisz najpierw... - BUM! Opryskało nas kawałkami owoców. - założyć pokrywę. - dokończył Richie, wzdychając.
Machnąłem na nich ręką, rozlałem swój koktajl do słoików i poszedłem spać do swojego pokoju. Zasnąłem wśród moich wszystkich krasnali ogrodowych. Piękne życie.
I tak wydarzenia kolejnego dnia dobiegają końca. :) Mam nadzieję, że daliście radę doczytać. :D
Standardowa wzmianka o Blood Red Rachel, która tym razem jest współautorką sceny z "wypadkiem" Rachela oraz ona podesłała mi komiks o Jezusie. XD I love you. <3 Dedykuję ci wiersz Todda. ^^
Uprzedzam, że moje pomysły w przyszłości, a pomału już teraz, mogą stać się jeszcze bardziej destruktywne, ponieważ właśnie czytam książkę "Zaufaj mi, jestem dr Ozzy. Porady rockmana, który przetrwał". Jest to niezwykle inspirująca lektura, podobnie jak ten człowiek, który ma w sobie więcej śrub niż składak z Ikei. :')
Przyznaję, jako dumny autor, że fragment z Stanleyem i kosiarką spowodował u mnie atak niekontrolowanej głupawki. X'D To moja ulubiona część tego rozdziału. :3 A jakie są wasze? Komentujcie, proszę. ;)
Aha i zajrzyjcie do zaktualizowanego posta BOHATEROWIE, gdyż doszedł Leo. :>
(...)
Well, damn she's hot
Electric love
(...)
Fast and slick
Well she's cool and clean
In a pepsi sheen
She's a leather tease
When she's on top
Well, you can't be stopped
Watch her scream
(...)
You should've seen her dance
Come-on-and
Come on and dance"
~ Z perspektywy Izzy'ego
Spałem sobie i śniłem o odcieniach czerni, gdy obudził mnie jakiś huk. Z niechęcią
otworzyłem oczy i oślepiło mnie światło dzienne. Gdy mroczki już spierdoliły, spróbowałem
zlokalizować źródło dźwięku. Zobaczyłem Slasha przyciśniętego szafą, na której siedział
Adler.
- Chciałem tylko ściągnąć Skittlesy. - zasmucił się blondasek i potoczył spojrzeniem po
podłodze, na której wszędzie walały się kolorowe cukierki i odłamki rozbitego półmiska.
Westchnąłem i podniosłem się, żeby... Pewnie myślicie sobie, że chciałem pomóc
gitarzyście? A tam. Musiałem się odlać. Wchodziłem do wszystkich pomieszczeń po drodze
w poszukiwaniu łazienki. W końcu znalazłem. Wysikałem się i wróciłem, by skontrolować
sytuację w salonie. Popcorn siedział na podłodze oparty plecami o kanapę i oglądał
telewizję, zbierając rozsypane Skittlesy i zjadając je, a Ukośnik wciąż był uwięziony pod
tym zdradzieckim meblem. Chyba zasnął. Podszedłem do niego i jebnąłem z glana w szafę.
O dziwo, zsunęła się z mojego przyjaciela, przy okazji ścierając mu skórę na plecach.
Obudził się i zaczął wrzeszczeć.
- Nie drzyj mordy, chciałem tylko pomóc! - powiedziałem do niego z pretensją w głosie.
- Kurwa, wszyscy mnie tylko ranią! - oburzył się.
- Ja cię kocham. - wyszczerzył się do niego Steven.

- Twoja miłość boli. - oskarżył go Mulat. Zacząłem
chichotać.
- Przepraszam... - patrzył na niego z miną smutnego
psiaczka perkusista. - Tuli! - zawołał
wesoło i skoczył na kudłacza, przytulając go mocno.
Slash mimowolnie zaczął się śmiać, a i
ja się do nich wyszczerzyłem. No, taki niewinny z niego
Pudel... Aż się wzruszyłem i
pociągnąłem nosem. Niechcący wciągnąłem
przelatującą muszkę. Kurwa. Smarknąłem
szybko w rękaw Adlera i uwolniłem się od intruza. Popcorn zaczął wpatrywać się w to
gówno z szokiem, a Ukośnik z zaciekawieniem. Powoli wyciągnął z kieszeni ołówek, dźgnął
nim blondaska w oko, a potem nabrał nim mojego gluta. Machnął, a oblepiona muszka
poleciała w górę i przykleiła się do sufitu. Zafascynowani popatrzyliśmy na to zjawisko.
Po chwili gil spadł mi na oko. Zawyłem z obrzydzenia i ściągnąłem to to, po czym
zamachałem palcem. Ścierwo przykleiło się Stevenowi do czoła, więc przestał się śmiać, w
przeciwieństwie do gitarzysty, który trzymał się za brzuch i prawie się dusił. Perkusista
odkleił to z siebie ołówkiem i wyrzucił przez okno.
- No... daliśmy wczoraj czadu, nie? - zapytałem jak gdyby nigdy nic.
- Jest moc! - krzyknął entuzjastycznie Pudel.
- Rządzim. - zacmokał Slash. - Swoją drogą... Gdzie my jesteśmy? - zainteresował się.
- Pojęcia nie mam. Ale jest łazienka. - odparłem.
- To nowa chatka Tommy'ego Lee. - przewrócił oczami Adler. - Ava próbowała nas wczoraj
zaprowadzić do Hell House, ale średnio wam się szło, więc kolo zaproponował, żebyśmy
przenocowali tutaj, bo bliżej.
- A gdzie ona jest? - spytał, rozglądając się Mulat. - A gdzie on? Chyba nie... - przeraził się
po chwili myślenia.
- A nie wiem. Poszukajmy ich. - zaproponował wesoło Popcorn i wstał. Poszliśmy za nim i
otwieraliśmy wszystkie drzwi po kolei. W ostatnim pokoju na parterze znaleźliśmy zguby.
Spali sobie smacznie, przytulając się. Ostrożnie podszedłem do łóżka i podniosłem kołdrę.
Mieli ubrania. Kudłacz odetchnął. Steven zmarszczył brwi.
- Czy ty jesteś o nią zazdrosny? - wyszczerzył się do gitarzysty.
- A gdzie tam! - wzruszył ramionami nasz przyjaciel. - To moja bliźniaczka. Powinienem ją
pilnować. A ja sobie gniłem.
- Albowiem jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. - poinformowałem go z godną miną. Na
komodzie znalazłem papierową koronę, więc założyłem ją sobie na głowę. No, dziwki, teraz
Izzy tu rządzi!
- Wiesz co? - zapytał mnie Slash.
- Nie. - odpowiedziałem.
- To chujowo, bo ja też nie. - zrobił podkówkę i wyszedł z sypialni. Ja rozkazałem blondaskowi, żeby mnie wyniósł. Nie będę się przecież zniżał do poziomu zwykłych śmiertelników. Zasiedliśmy w kuchni i postanowiliśmy zrobić sobie śniadanko. Nagle przez okno wszedł Jon Bon Jovi i powiedział, że on zrobi. Wzruszyliśmy ramionami i czekaliśmy, siedząc przy stole. Wokalista skontrolował stan lodówki, po czym wyciągnął jajka, bekon i mleko. Rozlał płyn do trzech szklanek, a przynajmniej próbował, bo substancja znalazła się wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinna. Machnął ręką, żebyśmy się napili. Ja i Ukośnik popatrzyliśmy na niego jak na idiotę, którym zresztą był, a Popcorn się ucieszył i na kolanach zaczął zlizywać mleko z podłogi. Tymczasem Bon Jovi wyciągnął patelnię, włączył palnik i położył na niej jajka. W całości. Ze skorupkami. Zaczęło dziwnie skwierczeć, a po chwili jajka wybuchły, opryskując nas swoją zawartością. Niewzruszony Jon położył na patelni bekon. Na początku wszystko było w porządku, ale jak się pochylił, żeby przewrócić plasterki na drugą stronę, to jeden wyskoczył i plasnął go w czoło. Wokalista zaczął wrzeszczeć i biegać po kuchni (wciąż mając bekon przyklejony do czoła), aż poślizgnął się o mleko i wyjebał na Adlera, który zaskomlał i zajebał mu z prawego sierpowego. Bon Jovi zemdlał, a perkusista zjadł plasterek z jego czoła. Jego Królewska Zajebistość, czyli ja, i gitarzysta po prostu tam byliśmy. Nic nas nie zdziwiło.
~ Z perspektywy Tommy'ego
Otworzyłem oczy i zobaczyłem ją...
- Wybierasz się może gdzieś? - zapytałem, unosząc się na łokciu. Popatrzyła na mnie z lekko nieobecną miną.
- Noo... Słyszę odrobinę niepokojące dźwięki z kuchni i pomyślałam, że muszę uwolnić cię od obecności chłopaków. - powiedziała.
- Oni mi nie przeszkadzają. - "Tak długo jak ty tu jesteś." dopowiedziałem sobie w myślach. - I jak, nie miałaś koszmarów?
- Nie. - zarumieniła się uroczo. - Ale nie pochlebiaj sobie; jak już mówiłam, ktokolwiek by obok mnie nie spał, to nie będę ich mieć.
- A ja myślałem, że to tylko pretekst do zaciągnięcia mnie do łóżka. - wyszczerzyłem się do niej.
- Myślenie to w ogóle coś marnie ci wychodzi. - pokazała mi język i wyszła z pokoju. Wstałem i przeciągając się poszedłem za nią. Dotarliśmy do kuchni. Stradlin siedział przy stole i sikał z tubki musztardą w Slasha, który to z kolei siedział w zlewie i wytryskiwał ketchup na przyjaciela. No, najlepszą obroną jest atak. Adler ślizgał się na brzuchu po podłodze pokrytej mlekiem niczym szczupak jaki czy co, a pod kuchenką leżał nieprzytomny Jon Bon Jovi. Albo martwy. Nieważne. W ogóle to skąd go tu przywiało? Ava patrzyła na to wszystko z rosnącym przerażeniem. Ja zacząłem chichotać.Ona pacnęła się ręką w czoło, po czym podeszła do Mulata, zabrała mu jego broń, stłukła go tym po łebie, więc opakowanie momentalnie przepadło w jego buszu, i zaczęła na niego wrzeszczeć. Izzy uśmiechnął się wrednie i polał jej piękny tyłeczek musztardą. Aż zachłysnęła się z oburzenia, ja prawie sikałem ze śmiechu, a jej oprawca z pełną godności miną odjechał na swym perkusiście. Do czasu aż wpadli w poślizg i jebli w ścianę. Tymczasem kudłacz wypadł ze zlewu i przytulił się dziewczynie do nóg. Westchnęła, popatrzyła się na mnie i powiedziała: - Na twoim miejscu bym się tak nie cieszyła; w końcu to ty będziesz musiał sprzątać ten bajzel.
Mina mi zrzedła. Namyśliłem się chwilę, po czym odparłem: -Nie wypuszczę was stąd, dopóki tego po sobie nie ogarniecie.
- To w salonie też? - spytał blondasek.
- W salonie też? - Ava spojrzała na nich z wyrzutem. Ja poszedłem na miejsce zbrodni i zobaczyłem wywróconą szafę, rozbity półmisek i porozsypywane Skittlesy.
- Tak, to też. - stwierdziłem stanowczo, wracając do moich niesfornych gości.
- Kurwa. - sapnął Slash. - Posprzątamy pod warunkiem, że ja, Steven i Ava będziemy mogli tu zamieszkać.
Popatrzyliśmy na niego zaskoczeni.
- Ale dlaczego? Co złego jest w Hell House? - zmarszczył brwi Stradlin.
- Axl. - burknął Mulat.
- Właśnie. Pieprzona marchewka. Jestem za. - zgodził się z przyjacielem perkusista.
- Ja pieprzę. Stawiacie mnie w kropce. Przecież nie zostawię was tu samych na pastwę losu. - skrzywiła się brunetka.
- A kogo pieprzysz? - zainteresował się Izzy.
- Nie ciebie. - pokazała mu środkowy palec.
- Nie to nie, twoja strata. Ja stąd spadam. - powiedział, założył ramiona za głowę i ślizgając się na mleku odpłynął w kierunku drzwi wyjściowych.
Tak właśnie zamieszkałem z jedyną kobietą odporną na moje wdzięki i jej dwoma przybranymi braćmi.
~ Z perspektywy Jan
Otworzyłam przekrwione oczy i wkurwiona wyszłam z pokoju. Roxy przyprowadziła wczoraj w nocy jakiegoś kuca i cały czas się pieprzyli. Sądząc po dźwiękach dobiegających z przylegającej do mojej sypialni, było ostro. Tak bardzo, że nie mogłam zasnąć. Oj, dostaną za to jeszcze wpierdol, spokojnie. Ucieszyłam się, gdy przy stole w kuchni zobaczyłam siedzącego z Share Tempesta. Pisnęłam i rzuciłam się na niego, by go uściskać. Zaczęliśmy się miziać niczym pies i jego właścicielka, gdy basistka mruknęła, że jesteśmy pojebani i wyszła zapalić. Olaliśmy ją i dalej robiliśmy swoje.Po pięciu minutach Pederson wróciła z jakimś chłopakiem w kruczoczarnych włosach. Popatrzył na nas bez zainteresowania, po czym podszedł do lodówki i zaczął wyjadać jej zawartość.
- Znalazłam go w ogródku. Płakał, że jest głodny i nienawidzi słońca. - usprawiedliwiła się Share. - A potem się okazało, że jego przyjaciele zamieszkali obok nas razem z Lee.
W tym momencie Petrucci i jej kochanek w końcu wyleźli z tej komnaty rozpusty. Weszli objęci do kuchni.
- Bach? - zdziwił się nasz nowy znajomy, a korniszon wypadł mu z ręki i plasnął o podłogę.
- Izzy? - zapytał nie mniej zaskoczony blondyn.
- Joey? - odezwał się słodko mój króliczek.
Popatrzyli na niego.
- Nie lubi czuć się pominięty. - wyjaśniłam im.
- To wy się znacie? - spytała zaciekawiona basistka.
- Pewnie, jesteśmy kumplami. - uśmiechnął się ten od Roxy. - Co ty tu robisz?
- Jem. - odparł powoli szatyn, patrząc na trzymaną przez siebie w ręku parówkę.
- Wchodzisz do obcych ludzi i wyjadasz im jedzenie? - wyszczerzył się ów Bach.
- No. - wzruszył ramionami chłopak. - W ogóle to obok mieszka Tommy Lee, i Popcorn, Slash i Ava się do niego wprowadzili. - poinformował go z lekceważeniem.
- Pierdolisz?! - zszokował się facet naszej perkusistki. - Ja też chcę! - wrzasnął, odepchnął Petrucci i wyskoczył przez okno.
~ Z perspektywy Rachela
Łeb mi pękał. Cholerny kac. A ta pustynia w gardle... Kurwa. Cierpię! Tak sobie jojczałem, gdy nagle ktoś kopnął mnie butem. Otworzyłem oczy. Leżałem pod jakimś stołem... Zobaczyłem zaglądającego do mnie Nikki'ego Sixxa.

- A gdzie ja jestem? - wybełkotałem.
- Noo, pod stołem u nas w kuchni. Ej, ziomek, zamieszkaj tu.- zaproponował nagle.
- Co kurwa? - wychrypiałem.
- Bo Tommy się wyprowadza i będzie mi smutno. - zrobił podkówkę. Ja wyczołgałem się spod stołu, ledwo trawiąc jego słowa, gdy zobaczyłem dziewczynę basisty, chyba Kath jej było, goniącą z młotkiem Neila.
- Jak śmiałeś podglądać mnie pod prysznicem? - wrzeszczała. O kurwa. Moja głowa...
- Zostaw mnie, psychopatko! - piszczał on. O Morrisonie, dobijcie mnie. - Tak się nie da żyć! Jebię to! Wyprowadzam się! - doprowadzony do ostateczności wokalista wybiegł z tego domu wariatów.
- Jak go tu nie będzie, to w sumie mogę tutaj mieszkać. - zgodziłem się łaskawie, dopadając do kranu i pijąc litry wody.
~ Z perspektywy Avy
Średnio sobie radząc, próbowaliśmy posprzątać syf, którego chłopcy narobili w naszym nowym miejscu zamieszkania. W pewnym momencie do domu wpadł Vince, wrzeszcząc, że od teraz tutaj mieszka, bo ma dość zamachów na swoje życie, pobiegł na górę i zabarykadował się w jednym z pokoi. Tommy przyjął to do wiadomości i dalej próbował zapakować Jona do worka na śmieci. W końcu Slash poszedł mu pomóc. Lee trzymał worek, a gitarzysta wrzucał tam ciało bezwładnego Bon Jovi'ego. Gdy już im się udało, zawiązali go i wyrzucili go przez okno. Tymczasem ja usiłowałam przywrócić szafę do pierwotnej pozycji, a Steven zjadał rozsypane Skittlesy. Musiałam uważać, żeby kawałków szkła przez pomyłkę nie zjadł. Pewnie nie byli ubezpieczeni, a nie miałam ochoty bulić za lekarza. Właściciel domu i mój bliźniak ścierali podłogę w kuchni. Po jakiejś godzinie wszystko ogarnęliśmy. Postanowiliśmy to opić. O zgrozo, w domu nie było alkoholu. Chcieliśmy wysłać po zaopatrzenie Slasha, ale zaprotestował.
- Cierpię na dysfunkcję systemu motywacyjnego. - wyjaśniał nam, dlaczego nie może tego zrobić.
- Czyli lenistwo? - spojrzałam na niego z pobłażającym uśmiechem.
- Zwał jak zwał. - obraził się i usiadł za kanapą.
- Ja mogę iść! - zaofiarował się Adler.
- Nie, jeszcze cię jaka staruszka napadnie i okradnie. - zaoponował Tommy. - To może ty idź? - zwrócił się do mnie.
- I zostawić was samych? - popatrzyłam po nich z powątpiewaniem. - Chyba że ewentualnie zabiorę ze sobą Popcorna... Dobra, dej kasę.
Wzięłam pieniądze od perkusisty i pociągnęłam blondaska za rękę. Już chcieliśmy wyjść, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły i w nas uderzyły. Wyjebaliśmy, a ja zobaczyłam gwiazdki.
- Też chcę tu mieszkać! - usłyszałam krzyk Sebastiana. Co on tu robi?
- No...dobra. - zgodził się beztrosko Lee. Bach się ucieszył i rozwalił na kanapie, włączając telewizor.
- No idźcie po alko. - pospieszył nas Mulat. Pokazaliśmy mu język, pozbieraliśmy się i wyszliśmy.
~ Z perspektywy Todda
- A teraz wygłoszę wam mój nowy wiersz pod wdzięcznie brzmiącym tytułem "Krwiożercze gołębie". - powiadomiłem zebranych na ławce pod studiem, tj. Franka, Brenta i Mylesa.
- Ale gołębie nie są groźne. - zaprotestował Sidoris. W tym samym momencie zaatakował go gołąb. Zaczął gruchać i dziobać go po głowie, a gitarzysta wrzeszcząc, próbował się od niego odpędzić. W końcu Kennedy postanowił mu pomóc. Wyjął z kieszeni dezodorant oraz zapalniczkę i zapalił ją, psikając w to pachnidłem w stronę ptasiego oprawcy. Gołąb się zapalił, niestety, wraz z włosami Juniora. Młody jeszcze bardziej zaczął wrzeszczeć, a ja wylałem mu na głowę swoją colę i ugasiłem ognisko. Popatrzył na mnie nieprzytomnie, a ja uśmiechnąłem się do niego triumfalnie.
- No, to słuchajcie. - wróciłem do meritum sprawy, przechodząc nad zaistniałą sytuacją do porządku dziennego. Odchrząknąłem i zacząłem deklamować. - "Spójrz na gołębia.
Niby nic, a jednak coś.
Gdy ma cię dość,
To może dać mocno w kość.
Zaatakuje cię, zanim się obejrzysz
I dobrze żywot swój spędzisz.
Wyrwie ci serce, podepcze duszę,
Ale spokojnie, bo potem ja go uduszę.
Tak więc krwiożercze są gołębie,
Ale ja często mam je w gębie.
Jestem bardziej niebezpieczny niż one,
Przejebane ma ten, kto się dowie." - popatrzyłem wyczekująco na kolegów. Frankie patrzył na mnie tępo, Myles z przerażeniem, a Fitz zaczął bić brawo i kręcić głową z uznaniem. Ukłoniłem się. Wiem, że jestem super. Mój wzrok przykuł spalony gołąb. Kopnąłem go. Podleciał kilka metrów w górę i został na drzewie. No. Ekologicznie. -Ej... swoją drogą gdzie ty mieszkasz? - zapytał Franka wokalista.
- Tu i tam. - odparł wymijająco Sidoris.
- Nie ściemniaj, koleś. Jako twoi przyjaciele powinniśmy byli zainteresować się tym wcześniej. - zatroskał się Kennedy.
- To jest pieprzony hipis. Jak Jezus. Pewnie nocuje na jakimś drzewie. - wtrącił perkusista.
- E....nie? - odparł mało przekonująco Junior.
- Ale czad! Co do Jezusa - podobieństwo uderzające. - wyszczerzyłem się.
- Może to rodzina? - zaczął zastanawiać się Brent.
- Zjeby. - Kennedy przewrócił oczami. - Ziom, jak nie masz gdzie spać, to myślę, że drzwi każdego z nas stoją przed tobą otworem.
- Dzięki, ale daję sobie radę. - uśmiechnął się gitarzysta.
Otworzyłem puszkę Sprite'a. Trysło w oczy Fitzowi. Zaczął syczeć, że piecze i gwałtownie je pocierać, aż w końcu spadł z ławki. Wylądował tyłkiem w rozwalonym burrito. Tymczasem Myles bawił się swoją prowizoryczną bronią z dezodorantu i ognia, i prawie spalił przechodzącą staruszkę. Ta zaczęła wygrażać nam pięścią i krzyczeć, że dzisiejsza młodzież to taka niewychowana. Kennedy udawał, że jej nie widzi i gwizdał niewinnie, patrząc w niebo. Wtedy podmuch wiatru zrzucił zabitego przez nas gołębia z drzewa. Ptaszysko spadło babie na głowę. Zaczęła pryskać śliną ze złości, aż w końcu Frank do niej podszedł i zajebał jej gitarą. Zdarzeniem zainteresował się przechodzący gliniarz, więc spierdoliliśmy.
~ Z perspektywy Gene'a
Rzucałem sobie rzutkami w moją tarczę ze zdjęcia Ace'a, gdy do pokoju wpadł mi Tyler z martwym dostawcą pizzy.
- Musisz pomóc mi w rytuale. - wyszeptał do mnie konspiracyjnie.
- Dobra. - przewróciłem oczami. Pomogłem mu ciągnąć to ścierwo i weszliśmy na dach naszego domu. Wyciągnąłem sztylet z kieszeni. W czasie gdy Steven śpiewał "Light My Fire", ja wykroiłem naszej ofierze serce. Wyciągnąłem dłoń z organem triumfalnie w górę, po czym zrzuciłem to na trawnik. Następnie poćwiartowałem truchło i tańcząc pogo, zaczęliśmy rzucać opętańczo kawałkami ciała we wszystkie strony.
~ Z perspektywy Janet
- Było miło, ale się skończyło. - powiedział Alice i wyrzucił mnie przez okno ze swojego strychu. Spadłam na kogoś.
- Cześć. - wymruczałam seksownie do najprzystojniejszego faceta świata, na którym właśnie leżałam. I miał nose chaina...
- Czy to Alice Cooper właśnie wyrzucił cię przez okno?- zapytał mnie zszokowany.
- No. Po dwudniowym maratonie. - odparłam dumnie. W tym momencie na twarz chłopaka spadło ludzkie serce. Szybko się poderwaliśmy i zaczęliśmy wrzeszczeć. Po chwili zewsząd w zastraszającym tempie pojawiały się kawałki ludzkiego ciała. Już na maksa przerażeni krzyczeliśmy jeszcze bardziej. Podszedł do nas Ozzy Osbourne i dołączył się do ogólnych wrzasków. Jednak po dwudziestu sekundach rozkaszlał się. Wyciągnął z kieszeni butelkę syropu i napił się go. Tymczasem na dachu ujrzeliśmy zakrwawionych Stevena Tylera i Gene'a Simmonsa.
- I co tak mordy drzecie? - zainteresował się grzecznie basista KISS.
- A tak dla towarzystwa, o. - uśmiechnął się Ozzy i kopnął kawałek ręki, który mu przeszkadzał. - A wy co tam robicie, chuje?
- Składamy ofiarę Morrisonowi. - wyszczerzył się wokalista Aerosmith.
- I to będzie tak tu leżało w ogródku? - spytał z obrzydzeniem Joe Perry, wyglądając przez okno kuchenne.
- Nie, musimy to jeszcze zakopać w ziemi poświęconej przez Marsa. - zawołał z góry jego toksyczny bliźniak.
- To wypierdalać na cmentarz. - burknął gitarzysta.
- Ktoś powiedział cmentarz? - ucieszył się Cooper, wychylając się ze strychu.
- Juhuu! - wydawał z siebie okrzyki radości Paul Stanley, który jadąc na kosiarce zmierzał w naszym kierunku. Przejechał po ludzkich szczątkach, opryskując wszystkich miazgą.
- No i cała ofiara na nic. - westchnął Gene. Tymczasem mój piękny nieznajomy zaczął pomału się wycofywać, po czym puścił się pędem i uciekł jak najdalej. Ja pomachałam Starchildowi, który kilka metrów dalej przechylił się na bok razem ze swym pojazdem i wyjebał. Odmachał mi, a ja postanowiłam wrócić do naszego babskiego domu.
~ Z perspektywy Ozzy'ego
Przeniosłem się w czasie do roku 2015. Dostałem nową pracę, jako psychiatra. Postanowiłem zapoznać się z aktami pacjentów, ale niechcący skasowałem zawartość komputera wraz z całym Internetem. No nic, mogło być gorzej. Udałem się więc do recepcji i wyciągnąłem opisy chorób w tradycyjnej formie. Poszedłem z nimi do gabinetu. Czytałem je przy świetle czarnej żarówki zasilanej moją demoniczną mocą. Wyszedłem na chwilę odlać się do kibla. Niestety, gdy wróciłem, zastałem piekielny sajgon. Nie zamknąłem słoika do teleportacji i akta wpadły do przejścia międzywymiarowego, lądując w innej czasoprzestrzeni. E tam, nikt nie zauważy tego szalejącego wiru i braku jakichkolwiek danych. Ok, więc rozpocząłem obchód. Pytałem każdego mijanego pacjenta: - Szczerze, czy cię popierdoliło?
Gdyby byli zdrowi, odpowiedzieliby: -Tak, dlatego tu jestem!
Ale żaden nie odezwał się jakimkolwiek artykułowanym dźwiękiem, więc postawiłem diagnozę: "Chorzy psychicznie."
Postanowiłem leczyć ich muzyką i wystawiłem musical z utworami Black Sabbath. Co zaskakujące, moi podopieczni wydawali się być stworzeni do swoich ról. Jednak po wystawieniu kilku spektakli wydawali się być w jeszcze gorszym stanie psychicznym niż wcześniej. Spokojnie, miałem na to radę: teleportowałem ich na KISSterię; niech moi koledzy się z tym męczą, a ja zjem paciaciajkę z avokado. W razie czego Sharon mnie obroni. Sam wróciłem do 1985 roku.
~ Z perspektywy Roba

Rachel jakąś godzinę temu wrócił do domu i poinformował nas, że będzie mieszkał z Nikki'm Sixx'em. Potem zaczął łazić i szukać swoich rzeczy. Pakował je do tobołka z kija od szczotki i chusty babci Scotti'ego. Teraz znalazł w lodówce nóż; ucieszony zaczął się nim bawić. W tym momencie do domu wrócił Sebek, oświadczając, że ma nową dziewczynę i że będzie mieszkał z Tommy'm Lee i Rodzeństwem Krwi. Ja znowu zjadałem kiełbasę Snake'a. Bastek wziął worek od niej i schował tam swoją odżywkę, szczotkę i kucyka Pony. Nagle Bolanowi nóż wypadł z ręki i utknął mu w stopie. Zaczął wrzeszczeć. Bach też zaczął krzyczeć i wymachując rękoma nad głową, biegał z paniką naokoło niego. W końcu wyjebał o bączki, które wczoraj porzuciliśmy na podłodze. Dave podszedł do Racha i w osłupieniu wyciągnął mu nóż ze stopy, ale wtedy Scotti mu go wyrwał i zaczął go gonić. Basista osunął się na podłogę i jęczał, że umiera. Po chwili zasnął, zapewne myśląc, że robi to już na zawsze. Tymczasem Hill potknął się o naszego wokalistę i wypuścił nóż. Ten poszybował, wbił się w trzymaną przeze mnie kiełbasę i przygwoździł ją do ściany. Ja i Sabo zaczęliśmy płakać, że skrzywdzili takie dobre jedzenie, Scotti zaczął płakać, bo skrzywdzili taki piękny nóż, a Sebastian zaczął płakać, że skrzywdzili Bolana.
~ Z perspektywy Axla
- Ja ci mówię, że na tym drzewie ktoś mieszka. - mruknąłem do Duffa, patrząc z zmrużonymi oczami przez rolkę od srajtaśmy na odosobniony okaz fauny przed naszym domem. - Od kilku dni je obserwuję; tam łazi coś wielkiego.
- Ty chyba masz manię prześladowczą. - spojrzał na mnie z politowaniem basista.
- Jestem tego pewien. - upierałem się. Izzy też zaczął wyglądać przez okno.
- Intruza to ja nie widzę, ale Slash i Adler idą. - wyszczerzył się do nich i zaczął machać. Oni mu odmachali, gdy nagle na Ukośnika z drzewa spadł jakiś hipis.
- A nie mówiłem?! - spojrzałem triumfalnie na moich kolegów. McKagan patrzył na akcję rozgrywającą się na zewnątrz z rozdziawioną gębą. Chciałem być altruistą i wczuć się w jego emocje, więc zrobiłem to samo. Nasz perkusista biegał wokół drzewa wrzeszcząc, że Jezus jednak nie umarł i cały czas żył u nas na drzewie, a Mulat zaczął sobie w najlepsze gawędzić z tym zarośniętym czymś. Po chwili się ogarnęli i w trójkę ruszyli w kierunku domu. Weszli.
- Dlaczego mieszkałeś na naszym drzewie? - zapytał kulturalnie naszego nowego znajomego Stradlin.
- A nie wiem, tak jakoś o. Ekologicznie, w zgodzie z Matką Naturą i w ogóle... Swoją drogą jestem Frank. - powiedział młody hipis.
- Nieprawda. - zaprotestował Steven. - To jest Jezus. - sprostował i popatrzył na drzewiastego z uwielbieniem.
Przewróciłem oczami. Ten to jak sobie coś umyśli...
- To ty dalej tak będziesz sobie tu mieszkał, tam na drzewie? - zaniepokoił się nasz wielkolud.
- No...spoko miejscówa. Chyba nie macie nic przeciwko? - przypomniał sobie o uprzejmości.
- Nie, luz, to drzewo nam niepotrzebne. - uspokoiłem go.
- Frankie, właśnie narysowałem o tobie komiks! - zawołał Slash, który od razu po wejściu do domu dopadł swoich przyborów. Zaprezentował nam swoje dzieło.
Szczeny nam opadły. Ja parsknąłem śmiechem, basista zaczął chichotać, Izzy się uśmiechnął, hipis patrzył na naszego kudłacza jak na psychola, a Adler ślinił się do obrazka. Ukośnik może i ma wiele wad, ale kreatywności to nie można mu odmówić.
~ Z perspektywy Aleca
Gotowałem swój koktajl z pieczarek, gdy do domu wrócił Bryan z jakimś starym, brudnym hipisem. Nieśli razem jakiś czarny worek. Wyglądało, jakby było to ciało.
- Co to ma być? - zażądał wyjaśnień Richie, zwisając z kanapy.
- To jest Leo. - odparł klawiszowiec, wskazując na swojego nowego kolegę. - A to jest Jon. - dodał, szturchając butem worek.
- Co on, nie żyje?? - wystraszył się Sambora, spadając z legowiska.
- A bo ja wiem. - wzruszył ramionami David. - Chodź bracie, pokażę ci idealną miejscówę na hodowlę marihuany. - powiedział do Leo i poszli na dół, pewnie do piwnicy.
Podszedłem do worka, rozwiązałem go i wysypałem naszego wokalistę. Podstawiłem mu pod nos używane skarpety Torresa, które znalazłem w chlebaku, to momentalnie się ocknął.
- Gdzie ty całymi dniami się włóczysz, co? To kompletnie niepoważne jest. - zwymyślał go gitarzysta.
- No nie gniewaj się już. W ramach rekompensaty zrobię wam soczek. - wyszczerzył się do nas Bon Jovi. Chwycił mikser, wrzucił tam truskawki i obrane banany, po czym włączył maszynę.
- Ale poczekaj! Musisz najpierw... - BUM! Opryskało nas kawałkami owoców. - założyć pokrywę. - dokończył Richie, wzdychając.
Machnąłem na nich ręką, rozlałem swój koktajl do słoików i poszedłem spać do swojego pokoju. Zasnąłem wśród moich wszystkich krasnali ogrodowych. Piękne życie.
I tak wydarzenia kolejnego dnia dobiegają końca. :) Mam nadzieję, że daliście radę doczytać. :D
Standardowa wzmianka o Blood Red Rachel, która tym razem jest współautorką sceny z "wypadkiem" Rachela oraz ona podesłała mi komiks o Jezusie. XD I love you. <3 Dedykuję ci wiersz Todda. ^^
Uprzedzam, że moje pomysły w przyszłości, a pomału już teraz, mogą stać się jeszcze bardziej destruktywne, ponieważ właśnie czytam książkę "Zaufaj mi, jestem dr Ozzy. Porady rockmana, który przetrwał". Jest to niezwykle inspirująca lektura, podobnie jak ten człowiek, który ma w sobie więcej śrub niż składak z Ikei. :')
Przyznaję, jako dumny autor, że fragment z Stanleyem i kosiarką spowodował u mnie atak niekontrolowanej głupawki. X'D To moja ulubiona część tego rozdziału. :3 A jakie są wasze? Komentujcie, proszę. ;)
Aha i zajrzyjcie do zaktualizowanego posta BOHATEROWIE, gdyż doszedł Leo. :>
"Ja i Sabo zaczęliśmy płakać, że skrzywdzili takie dobre jedzenie, Scotti zaczął płakać, bo skrzywdzili taki piękny nóż, a Sebastian zaczął płakać, że skrzywdzili Bolana." ...no rozjebało mnie to XDDD Standardowo-Świetny rozdział,standardowo - sturlałam się z łózka ,standardowo - za mało Karnisza! ;')
OdpowiedzUsuńDziękuję. XD
UsuńDziękuję. XD
UsuńTo jest takie piękne, po prostu zasłodziłam się <3
OdpowiedzUsuńBiedny władca z kanapy :'(
UsuńJak on umrze to ja nie wybaczę! Doktora Hałsa wołać !
UsuńAlbo Dżona Łotsona
UsuńDziękuję. :3 Skiddie, Rachel nie umrze, oni tutaj są niezniszczalni; giną tylko dostawcy pizzy. :')
UsuńNo mam nadzieję! :C
UsuńNajlepsiejszy cyrk był w domu Tommy'ego, jak mu część GnR i Żon Bon Żowi zaczęli rozjebywać chatę :''') na mleku...epickie <3
UsuńŻą Bą Żą miał dobre intencje - chciał im tylko zrobić śniadanko. :') A skoro mleko już się rozlało, to Adlerek to wykorzystał i się bawił. XD A bitwa między Izzy'm a Slashem - cusz...jak typowe rodzeństwo. :D
UsuńNiezły bajzel się z tego robi, ale jeeebać to. Podczas czytania wyobrażam sobie w mojej chorej głowie jakby to wyglądało gdyby działo się to naprawdę :D Oczywiście czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem wszystko zaczyna przybierać takich obrotów, o jakie chodziło mi od początku, ale dobra. :') Wiesz, zwykle tak to bywa, że podczas czytania wyobrażamy sobie opisane wydarzenia, inaczej jaki by to miało sens? XD Ciąg dalszy nastąpi, spokojnie. ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMusiałam wykasować komentarz powyżej, bo wkradł mi się tam błąd (*) Brawa dla mnie, hahaha. Uwielbiam Twój sposób pisania, prawie płakałam ze śmiechu XD Kiedyś sama pisałam, ale było to raczej role play, a teraz nie mam z kim :c XD W każdym razie lądujesz u mnie w zakładkach! <3
OdpowiedzUsuń+BrawoTy. XD Dziękuję. <3 Mam nadzieję, że będziesz stałą czytelniczką. :3
Usuń