ROZDZIAŁ 1: It's So Easy

"So easy 
But nothin' seems to please me
It all fits so right 
When I fade into the night 
So come with me 
Don't ask me where 'cause I don't know 
I'll try to please you
I ain´t got no money but it goes to show 

It's so easy, 
So fuckin' easy 
It's so easy 
So damn easy 
It's so easy 
So fuckin' easy 
It's so easy

It's so easy
It's so easy
So fuckin' easy
It's so easy, yeah"
































~ Z perspektywy Duffa

  Postanowiłem się obudzić. Tyle że łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Nieważne. 

Tak więc właśnie walczyłem ze swoimi powiekami. Mocne skurwesyny. Jak to to może 

człowiekowi życie utrudnić... Ej... Chyba że ja nie żyję?! E, no nie, przecież chyba bym 

wiedział... Nie? No nie chce się cholerstwo otworzyć!! Kurwa!! Zmagałem się tak z 

nieposłusznymi chujkami, gdy usłyszałem cichy chichot i poczułem, jak ktoś przemywa mi

zamknięte powieki wilgotną chusteczką. Zaraz... my nie mamy chusteczek. No ale coś w ten

deseń, you know. W końcu udało mi się je otworzyć. Zobaczyłem nad sobą piękną 

dziewczynę... 

- Czy jesteś z Alaski? Bo tam są taakie laski... - powiedziałem bezmyślnie, zanim zdążyłem

ugryźć się w język. Popatrzyła na mnie z politowaniem, uśmiechnęła się i wstała. Chwila...

Gdzie ja w ogóle leżałem? Rozejrzałem się dyskretnie... Podłoga w kuchni Hell House. E, to

nie jest nawet tak źle... 

- Już nawet mnie nie pamiętasz... A spędziliśmy ze sobą tak przyjemnie czas... - udawała, 

że chlipie. 

Coś kliknęło mi w głowie. A nie, to Slash przy stole bawił się długopisem. Skąd on to 

wytrzasnął, no ja nie wiem... Przyjrzałem się lasce i zastanawiałem się, skąd ją znam. 

Westchnęła, widząc na mojej twarzy intensywne próby myślenia, i powiedziała: - Wczoraj 

byłam twoją podpórką. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek komuś powiem, ale... chyba 

przesadzasz z alkoholem.

- Nikt nie chce mi pozwolić kontemplować mojej miłości... - skrzywiłem się i usiadłem. 

Popatrzyłem ze skonsternowaniem na wyjebane drzwi wejściowe. Slash podążył wzrokiem 

za moim spojrzeniem i wyjaśnił: - Adler. 

Kiwnąłem głową ze zrozumieniem i wstałem. 

- To kim jesteś, aniele? - zapytałem dziewczyny.

- Ava. Poznałam was wczoraj na drzewie pod domem Motley Crue. A teraz chyba z wami 

mieszkam. - mruknęła zmieszana.

- E... może to zabrzmi niekulturalnie i w ogóle, ale... Sypiasz z którymś z nas? - podrapałem

się w ramię. 

- No, nie... Znaczy, spałam na kanapie ze Slashem i jeszcze Sebastianowi się przysnęło na

moim brzuchu, ale nie uprawiałam z żadnym seksu... - zmarszczyła brwi i popatrzyła na 

mnie.

- A chciałabyś? - wyszczerzył się Steven, który właśnie wlazł do pomieszczenia. Rzuciła mu

mordercze spojrzenie, a on wzruszył ramionami i powiedział: - No co? Powiedziałaś, że nie 

uprawiałaś z żadnym z nas seksu, ale nie, że nie będziesz. Zresztą wczoraj i tak chciałaś

nas zgwałcić.

- Popcorn, ale wiesz, że gwałt to seks bez zgody jednego z zainteresowanych? - posłał 

młodemu słodki uśmiech nasz gitarzysta. - To jak ona miałaby cię zgwałcić?

- Hej no, ale na patyk to bym się nie zgodził! - oburzył się Adler. 

Przenosiłem wzrok od Avy, przez Slasha, aż po Pudla, i tak kilka razy, jednak stwierdziłem, 

że i tak ich nie pojmę. To nie rozmowa, to STAN UMYSŁU... Westchnąłem i poszedłem

do kibla. Otworzyłem nasze prowizoryczne drzwi z kartonu ozdobione rysunkami Slasha i 

gryzmołami Stevena (w głównej mierze były to wacki i karykatury Axla), wszedłem do 

środka, zamknąłem je za sobą i prawie dostałem zawału, kiedy się odwróciłem i zobaczyłem

rudego z głową w klozecie. 

- Rose, co ci? - wrzasnąłem i szarpnąłem go za ramię. On zabulgotał i wynurzył się z 

otchłani zawartości naszej muszli. Popatrzył na mnie dziko, po czym wstał, wszedł do 

wanny, położył się i zwinął w kłębek. Wpatrywałem się w niego przez chwilę, po czym 

podszedłem i ostrożnie zasunąłem miejsce jego spoczynku zasłonkami. Próbując 

zapomnieć o całym zajściu, w końcu się odlałem. Umyłem ręce i wciąż w lekkim szoku

opuściłem łazienkę. Na kanapie zobaczyłem chrapiącego Bacha. Ktoś dorysował mu wąsy

markerem. Podejrzewałem Izzy'ego, bo siedział przed nim z zadowoloną miną. Ominąłem

ich szerokim łukiem i wróciłem do kuchni. Widok, jaki tam zastałem, nie był zachęcający...

Adler wlazł na okap i kategorycznie odmawiał zejścia, Ava na niego wrzeszczała, a Slash 

wydłubywał smarki z nosa i przyklejał je do stołu. Otworzyłem usta, zamrugałem, usiadłem 

na podłodze pod ścianą i zacząłem się zastanawiać, z kim ja żyję, dokąd zmierzam i czy to

dzieje się naprawdę.


~ Z perspektywy Nikki'ego

   Zadowolony otworzyłem oczy. Uśmiechnąłem się do swoich wspomnień i odwróciłem 

głowę w prawo. Obok mnie spała ta krucha istotka... Nie, nie mówię o porcelanowej

laleczce Tommy'ego. Mówię o Kath... Kurwa, Sixx, robisz się sentymentalny. Usiadłem, 

przeciągnąłem się i zacząłem się w nią wpatrywać. Z miną idioty. Ta... Chyba się 

zakochałem... Tfu, CO?! Nie wierząc w swoje myśli, wyskoczyłem jak oparzony z łóżka i 

wjebałem głową w ścianę, żeby się nauczyć rozumu. Niestety, przeleciałem na wylot i 

utknąłem w niej pomiędzy swoim pokojem a sypialnią Micka. Wyszczerzyłem się do niego, 

a on pomachał mi z uśmiechem i wrócił do rozwiązywania krzyżówki. 

- Ej... co jest stolicą Polski? - zapytał mnie.

- A co to jest stolica? - odpowiedziałem mu pytaniem i spróbowałem się wydostać. Nic 

tego. Westchnąłem i  wrzasnąłem: -Tommy! 

Usłyszałem, jak mój bliźniak posłusznie wbiega po schodach i wpada do mojego pokoju. Zapadła cisza. Lee gwałtownie wciągnął powietrze, po czym zaczął dziko rechotać. 
- Stary, nawet nie pytam jak i dlaczego. - powiedział i podszedł do ściany. Zaczął ją opukiwać, aż w końcu podniósł lampkę z podłogi i począł nią bić o moje więzienie, by poluzować dziurę. Osypało się na mnie pełno tynku i farby, ale w końcu mogłem wyjść. Otrzepałem się, podziękowałem Tommy'emu, po czym popatrzyłem na łóżko. Siedziała na nim Kath owinięta w kołdrę i obserwowała nas szeroko otwartymi oczami. Przypomniało mi się, że wciąż jestem nagi i zrozumiałem rozbawienie mojego wybawcy. To musi być ciekawe doświadczenie: zobaczyć tył swojego gołego najlepszego przyjaciela wystającego ze ściany. Po tej rozkminie zorientowałem się, że moja kochanka również praktycznie nic na sobie nie ma. Niestety, mój męski organ również to poczuł i stanął na baczność... Spaliłem buraka, a mój brat wyszczerzył się złośliwie, chrząknął, podniósł znacząco brwi i mruknął, że zostawi nas samych. Wyszedł. Nie mogłem na nią spojrzeć, nie mogłem... Podeszła do mnie, ujęła mój podbródek i zmusiła do popatrzenia w oczy. 
- Co się dzieje? - spytała cicho. 
- Nic nie mów i mi też nie każ, proszę. Nie teraz. - jęknąłem i pocałowałem ją. Upadliśmy na łóżko. Tak, znowu się kochaliśmy. To był piękny seks. Przepełniony niewypowiedzianymi uczuciami. Po wszystkim leżeliśmy spełnieni w swoich ramionach. Naprawdę wolałem nie wiedzieć, co do niej czuję... Jestem Nikki Sixx, dla mnie liczy się zabawa. A tu zaczynało być poważnie... Najgorsze, że ona wcale nie naciskała. To pochodziło ode mnie... 
- Hmm... Nikki? - zwróciła się do mnie Kath. 
- Yhm, tak? - odmruknąłem do niej i oparłem brodę o jej głowę. 
- Dziura w ścianie. - odparła krótko. Aha, dobra. Ja tu przeżywam, a ta się przejmuje tak prozaicznymi sprawami. - Chyba powinniśmy byli wcześniej ją czymś przykryć.
Skierowałem wzrok na dziurę, a tam... wpatrzony w nas Vince. Kurwa. 
- Długo tu jesteś?  - zapytałem, próbując nie wyjść z siebie. 
- Prawie od początku. - uśmiechnął się wrednie blondyn.
- Ja zniosę wiele, ale moja cierpliwość ma swoje granice! - wrzasnęła nagle Kath i pieprznęła w Neila moją kowbojką, którą znalazła obok łóżka. But trafił wokalistę prosto w czoło, a siła zamachu spowodowała, że poleciał do tyłu. Na chwilę chyba odpłynął, bo pozostawał w bezruchu. Chyba że udawał martwego, żeby dziewczyna dała mu spokój. Nieważne. 
- Jeśli ci na niej zależy i chcesz, żeby została tu na dłużej, to coś czuję, że Vince tego nie przeżyje. - mruknął do mnie Mars ze swojego wyrka, pykając jak gdyby nigdy nic papieroska. Musiałem przyznać, że to trafne spostrzeżenie. Zanim przestąpiła próg naszego domu, już ochroniła ludzkość przed potomkami Neila, zapewniając mu bezpłodność kopniakiem w krocze, a teraz upośledziła go jeszcze bardziej. Znaczy, nie, żeby sobie nie zasłużył, no ale on już jest takim zjebem i trzeba to tolerować, bo pasuje do image'u zespołu, a przy okazji wokal ma całkiem całkiem. Jednak...Niech sobie chłopak (?) radzi. Przetrwa silniejsze. Prawo dżungli. 
-Daję jej wolną rękę. Przysłuży się społeczeństwu, a ja będę miał ubaw. - mrugnąłem do gitarzysty, po czym wstałem, zdjąłem reprodukcję "Krzyku" Muncha ze ściany i zainstalowałem ją w dziurze za pomocą taśmy samoprzylepnej z czarnym brokatem. 
- Zjemy śniadanko? - zwróciłem się do Kath, a ona z uśmiechem pokiwała głową. Wciągnąłem na siebie spodnie, ona mój podkoszulek i objęci zeszliśmy na dół. W kuchni zastaliśmy Jona Bon Jovi'ego smażącego naleśniki. Zaraz... że co?
Zaintrygowana dziewczyna usiadła przy stole i go obserwowała, a ja spytałem: - Stary, jak tu wszedłeś?
- Normalnie. Przez komin. - odparł z uśmiechem, podrzucając placka na patelni. Zrobił to nieco zbyt energicznie i naleśnik przykleił się do sufitu. Zbity z tropu wokalista popatrzył w górę, po czym machnął ze zrezygnowaniem ręką, w której trzymał patelnię, wypuszczając ją niechcący. Wyleciała przez zamknięte okno. Kurwa, znowu szyba do wymiany. - No, z naleśników to już nic nie będzie, chyba że chcecie zjeść surowe ciasto. - powiedział wyszczerzony, podsuwając nam miskę z bliżej niezidentyfikowaną klejącą breją. Powąchałem to i dźgnąłem dla pewności widelcem. Zabulgotało, zaczęło drżeć, po czym wybuchło, opryskując całą naszą trójkę. Lee, który właśnie wlazł do kuchni, zaczął niekontrolowanie chichotać. 
- Aż mi trochę żal, że się jutro wyprowadzam. - wyszczerzył się do nas. Po chwili jego uwagę przykuł wyrób Jona na suficie. Wszedł na stół, skoczył na lampę, chwilę się pohuśtał, po czym odkleił placka i go zjadł. Zeskoczył, jak gdyby nigdy nic i poszedł do salonu oglądać telewizję. Zastanawiałem się, kiedy padnie. Jego żołądek jest w stanie strawić niemalże wszystko, no ale bez przesady...
Otrząsnąłem się i powiedziałem do Kath: -Może się umyjemy i wyjdziemy zjeść coś na mieście, kochanie?
- W porządku. - uśmiechnęła się i poszliśmy na górę do łazienki. 



~ Z perspektywy Snake'a

   Postanowiłem jakoś tych moich debili zmotywować i zrobić próbę. Jak chcemy, kurwa, odnieść sukces, to pasuje jakąś próbę minimum raz dziennie zrobić, a nie zbijać bąki. Dosłownie. Scotti i Rachel kupili w kiosku bączki i teraz urządzali bitwę, a Rob się cieszył i klaskał jak foka. Jeszcze piłkę mu kurwa na nos rzucić i cyrk możemy zakładać... Westchnąłem. 
- Zjeby! Pograjmy coś nooo.... - zacząłem im marudzić. 
- IX symfonię Beethovena! - wrzasnął Hill, chwycił za gitarę i oddał się swojemu szaleństwu. - Dobre! - ucieszył się Bolan, wziął swój bas i bez namysłu zrobił podkład do klasycznej kompozycji. Rob z wyszczerzem zasiadł za perkusją i dostosował się do narzuconego rytmu, wymyślając na czuja zajebisty bit.  Patrzyłem na nich oniemiały i zrozumiałem, dlaczego się z nimi męczę. Do życia to oni się kompletnie nie nadają, ale muzykami są świetnymi. No nic, z uśmiechem ja i moja gitara do nich dołączyliśmy. Graliśmy tak i graliśmy, aż w końcu melodia przerodziła się w wariację na temat Ludwiga. Po kilkunastu minutach zorientowaliśmy się, że nie ma Sebastiana i to tylko dlatego, że przyszedł. A skoro przyszedł, to wniosek jest taki, że go nie było. Z kolei jeśli go nie było, to znaczy, że wychodził. A kiedy? Chyba wczoraj. Pewnie znowu siedział z tymi zjebami z Hell House. Przyznam, że odrobinę niepokoił mnie ich wpływ na niego. No, a głównie to, że wprowadzili go w świat twardych narkotyków. Dobra, dygresji stop. 
- A co wy gracie? - zapytał nas z grzecznym zainteresowaniem, czesząc swojego różowego kucyka Pony. 
- Luźną interpretację IX symfonii Beethovena. - powiedział Rob z pełną gębą, bo znalazł jakieś biszkopty i już je wpieprzał. 
- Można i tak. - odparł Bach, wciąż zajmując się swoim plastikowym przyjacielem. Pewnie się za nim stęsknił. - Tak czy inaczej, ja tam podobieństwa nie dosłyszałem. Zróbcie z tego jakąś piosenkę, co?
- O, no! - krzyknął podniecony basista i z wrażenia aż spadł z wzmacniacza, na którym przysiadł. Poderwał się szybko, zaplątując się w kable i znowu zaliczając glebę, aż w końcu się wykaraskał i dobiegł do stołu, na którym znalazł jakąś kartkę. Z miną artysty-szaleńca zaczął się rozglądać za długopisem. 
- Trzymaj, zajebałem Slashowi. - uratował go wokalista, wyciągając z kieszeni owo pożądane narzędzie i rzucając je naszej hermafrodycie. Ten chwycił go w locie i z prędkością karabinu maszynowego zaczął zapisywać nuty. Jak on to robi, niesamowite... Dla niego to takie proste... Nie, żebym ja nie umiał komponować, ale no muszę się trochę wysilić, skupić i koncentrować, a nie tak o. Z dupy piosenka. Robiliśmy tak przez kilka minut... Nawet nie wiem co. Nico. Znaczy, Affuso dalej żarł te biszkopty, Rach pisał, Seba czesał swojego kucyka, Scotti udawał karnisz, a ja siedziałem tępo z gitarą na kolanach i rozmyślałem... 
- Mam to, mam! - oznajmił zachrypniętym głosem Bolanek, wymachując nad głową zabazgranym karteluszkiem. 
- To poka to. - mruknął Hill i wyrwał mu to z ręki. Zmierzył nuty spojrzeniem zapamiętując je, zlazł znad okna i zaczął to to pogrywać na swoim sprzęcie. Autor kompozycji rozpoczął brzdąkanie na basie, perkusista za nimi podążył, a ja przechwyciłem nędznie prezentujący się kawałek papieru i przestudiowałem to dokładnie, tzn. przez dwadzieścia sekund. Dołączyłem do chłopaków, a Sebastian z kartką w ręce stanął przed mikrofonem wywrzaskując na przemian wersy napisane przez basistę i swoje doimprowizowane. Zawsze tak to działało. Rachel nie narzekał, bo walcząc ze swoim ego musiał przyznać, że w połączeniu ze spontanem Bacha jego kawałki brzmią lepiej. No, i to jest zespół. Razem łatwiej. Poprzez muzykę byliśmy na tej samej płaszczyźnie psychicznej.



~ Z perspektywy Richie'go

   Leżałem sobie na kanapie i obserwowałem moich przyjaciół. Jon siedząc na blacie kuchennym suszył swoje kłaki, Tico stał przed rozstawionym czystym płótnem i pocierał w zamyśleniu podbródek, Alec z wrednym uśmiechem stukał palcem w okienko piekarnika, drażniąc karzełkę, którą tam zamknął, a David położył głowę na stole i z otwartymi ustami co chwila dźgał palcem kostkę czerwonej galaretki. Co oni tak wszyscy w kuchni... Po chwili Bon Jovi z uśmiechem skierował podmuch suszarki na obiekt westchnień Bryana i ku ich radości galaretka pofrunęła, rozstrzaskując się na płótnie Torresa. Ten szeroko otworzył oczy, po czym krzyknął: - To jest to! - i zajebał szybko lakier do włosów wokalisty, opryskując nim swój "obraz" dla utrwalenia rzekomego piękna. Przewróciłem swoimi gałkami ocznymi i zacząłem brzdąkać na gitarze. Nagle ktoś zapukał. Popatrzyliśmy się po sobie i wrzasnęliśmy: - Ja otworzę!!! - rzucając się wszyscy naraz do drzwi. Nie wiem, jak to się stało, ale je otworzyliśmy i całą gromadą wylecieliśmy na osobników stojących na zewnątrz, i stoczyliśmy się kłębkiem po schodach na dół. Uderzyliśmy w ścianę na półpiętrze i ludzka kula się rozpadła, wyrzucając nas na wszystkie strony.
- Ale czad! - wyszczerzył się Snake, który zjechał na plecach po schodach piętro niżej. 
- Takie rozrywki tylko u nas! - powiedział dumnie Jon, odklejając się od szyby. 
- Tak w ogóle to jestem Sebastian. - przedstawił się wokalista Skid Row zwisający przez barierkę głową w dół. 
- Miło poznać! - zawołaliśmy wesoło, próbując się ogarnąć. Zapewne ciekawi was, co stało się z resztą, więc postaram się wam to zaprezentować. Such zajebał twarzą w ścianę, klawiszowiec poturlał się w jego kierunku, wywracając go, przez co ten na niego upadł. Bolan pokoziołkował i z impetem wpadł plecami w róg ściany, otwierając oczy i usta w lekkim szoku, a może po prostu się dusił, mnie tam wszystko jedno, Karnisz przypieprzył czołem w parapet i zemdlał, nasz perkusista szorując twarzą po podłodze zatrzymał się na ścianie, a ich to w ogóle wypadł i zleciał kilka pięter w dół szybciej niż winda, a ja odbiłem się od ściany i przeleciałem nad Dave'em, wpadając razem z drzwiami do sąsiadki, tej miłej staruszki, co to mieszka pod nami. W tym momencie ona przerażona wyczłapała na korytarz, więc uśmiechnięty jej pomachałem, przeprosiłem za kłopot, po czym wyszedłem z mieszkania, założyłem drzwi i zamknąłem je za sobą. 
- To idziemy na ten koncert? - spytał Sabo, podnosząc się i trzymając za plecy. 
- No możemy iść. - przytaknąłem i zacząłem schodzić po schodach, a za mną podążyła reszta. 


~ Z perspektywy Stevena Tylera

   Zamówiłem pizzę i czekałem na dostawcę, słuchając z zainteresowaniem dźwięków dochodzących ze strychu. Alice miał tam jakąś panienkę. Wnioskując po jej jękach, staruszek trzymał się dobrze. Moje rozważania przerwał Simmons, wyjebując się o zwinięty dywan, który wczoraj zostawił na środku salonu. Zaczęło mu sikać krwią z nosa, a on uśmiechnięty podszedł do lustra i obserwował to zjawisko. W tym momencie przebudził się Ozzy, którego wczoraj jakimś cudem ze sobą przyprowadziłem i zaczął tępo gapić się w ścianę, na której Joe przykleił zdjęcie nagiego Iggy'ego Popa. Ten to ma wielki sprzęt... No ale nic, w kompleksy przecież nie wpadnę. Usłyszałem pukanie do drzwi. Z uśmiechem je otworzyłem i ujrzałem dostawcę. Wyciągnąłem mu pizzę z rąk, odrzuciłem ją za siebie i rzuciłem się na niego z moją bandanką. Udusiłem go. Trochę wierzgał i machnął łapą, rozcinając mi wargę. Zakląłem i upuściłem to truchło, po czym próbowałem wytrzeć krew koszulką, zanim Gene to zobaczy i mu odwali. 
- O, pizza! - usłyszałem za sobą uradowanego Perry'ego, który właśnie podnosił ją z podłogi. Uniósł wieko. - Wegetariańska... - mruknął i z obrzydzeniem wyrzucił ją przez okno. Tylko że ono było zamknięte, więc pizza rozciapciała się na szybie. Mój bliźniak wzruszył ramionami i powiedział, że wychodzi na miasto coś zjeść. Kiedy wychodził, kopnął zamordowanego roznosiciela tego paskudztwa, jakim jest wegetariańska pizza. 





~ Z perspektywy Roxy

   Siedziałam przy barze w Whisky-A-Go-Go, sącząc drinka, którego dał mi na koszt firmy Brent. To się nazywa kumpel! 
- Więc grają tu dzisiaj Guns N' Roses? - zapytałam z grzecznym zainteresowaniem mojego osobistego barmana, kręcąc słomką trunek. 
- Owszem. Są nieźli, słyszałem już ich. - uśmiechnął się do mnie Fitz. - I panienki na ich punkcie świrują, może wyrwiesz którego. - mrugnął do mnie. Pokiwałam z pobłażaniem głową. W tym momencie do baru przepchał się wysoki blondyn z długimi, prostymi włosami. - Proszę dziesięć Danielsów. - zawołał wesoło do mojego przyjaciela, rzucając na blat studolarówkę. 
- Się robi. - powiedział Brent i schylił się, wyciągając po kolei butelki. Blondi tymczasem zainteresował się moją osobą, wyszczerzył się do mnie, wyciągnął swoją wielką łapę i przedstawił się: - Sebastian jestem. 
- Roxy. - uśmiechnęłam się do niego i uścisnęłam jego rękę.
- Sama jesteś? - spytał z dziwnym błyskiem w oku. Pewnie coś zaćpał.
- No, poza kumplem barmanem to tak. - odpowiedziałam, kiwając głową na Fitza. 
- To może dołączysz do mnie i moich przyjaciół? - zaproponował. 
- Pewnie, co mam niby do stracenia? A, czekaj, to będzie tak: dwadzieścia dolców, szminka, wątpliwa cnota, rzekomo cenny czas i kilka tego typu rzeczy. - zaprezentowałam mu swój czarny humor. - Co mi szkodzi dołączyć do dziesięciu kompletnie obcych facetów? 
- Piętnastu, bo gwiazdy wieczoru to moi kumple. - wyszczerzył się kompletnie nie zbity z tropu. No, niezła z niego sztuka...
- A, dobra. Raz się żyje. - wstałam, pomachałam Brentowi i poszłam za moim nowym znajomym, pomagając mu nieść te wszystkie butelki. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby przypadkiem on zagadał do mnie tylko po to... Cholera. Teraz pewnie każe mi spierdalać. Dotarliśmy w końcu do stolika, przy którym siedziała banda młodych długowłosych bogów, a przy większości z nich jakieś chętne panienki. Ustawiliśmy Danielsy na stole i zasiedliśmy. Zostałam wciśnięta miedzy Sebastiana a jakiegoś kolesia z nose chainem, który lizał się z jakąś rudą kurwą siedzącą mu na kolanach. 
- Dobra, a teraz się skup, bo przedstawię ci ich tylko raz. Richie, David, Jon, Snake, Rob, Tico, Alec, Scotti i Rachel. To ostatnie to nie dziewczyna. - powiedział blondi, pokazując chłopaków palcem. Kiwnęłam głową, przyjmując te informacje. 
- A Jacka to chyba będziemy musieli wypić na spółkę. - uśmiechnął się i wyciągnął w moim kierunku rękę z otwartą butelką. Wyciągnęłam mu ją z dłoni i pociągnęłam łyka. Siedzieliśmy tak z pięć minut, milcząc i pociągając na przemian płyn wyskokowy, aż nagle Sebastian pochylił się i mnie pocałował. Zamarłam. Nie, żeby mnie nie pociągał czy coś. Idąc za nim mogłam podziwiać jego zgrabny tyłeczek. Ale nie byłam łatwą laską, którą można poderwać, zaliczyć i zostawić. Oderwałam się od niego i z smutnym uśmiechem powiedziałam: -Wszystko zepsułeś... Wybacz. - wstałam od stolika, przedarłam się przez tłum i udało mi się wyjść chyba tylnym wyjściem. Wpadłam niechcący na stojącego tam z papierosem... Micka Marsa?
- Ostrożnie, mała. - uśmiechnął się do mnie i pomógł utrzymać równowagę. - Wszystko ok?
- Nie... Poznałam super faceta, a on wziął mnie za zwykłą dziwkę.I nie wiem, dlaczego o tym mówię gitarzyście jednego z moich ulubionych zespołów. 
- Bo jest gotów cię wysłuchać w czysto przyjacielskim odruchu. - mrugnął do mnie. - Ten koleś.... Skąd wiesz, że cię za taką ma?
- Znaczy... Zagadał do mnie, poszłam razem z nim do stolika jego przyjaciół, oni wszyscy tam się obściskiwali, a my piliśmy tylko, i to było takie magiczne porozumienie, milczeliśmy, a potem on mnie pocałował. 
- Yhm...a ty wtedy go zostawiłaś, tak? - poczęstował mnie fajką, z czego skrzętnie skorzystałam.
- No, i powiedziałam mu, że wszystko spieprzył. - mruknęłam, odpalając papierosa. 
- Podczas gdy to ty spieprzyłaś. Mogłaś powiedzieć, że nie będzie z tobą miał tak łatwo i tam zostać. Tyle. Zobaczyć, czy poszuka innej dupy, czy dotrzyma tobie towarzystwa. - stwierdził gitarzysta. Popatrzyłam na niego w zamyśleniu i przyznałam mu rację. Tymczasem usłyszeliśmy gromki wybuch śmiechu i po chwili ujrzeliśmy zbliżających się dwóch chłopaków i dziewczynę. Jeden był  Mulatem z szopą kręconych kłaków, drugi to taki uroczy, wyszczerzony blondyn, na którego widok mimowolnie się uśmiechnęłam, a laska była drobno zbudowaną wesołą brunetką. 
- O, sie masz, Mick, brachu! Byliśmy wczoraj u ciebie na chacie, ale spałeś czy co, bo nie zlazłeś na dół. - zaczął szarpać go za rękę ten zarażający uśmiechem. 
- Wiem. - burknął Mars, lekko się krzywiąc. Uwolnił swoją rękę z uścisku. - To wy dzisiaj tu gracie?
- No, ja jestem Steven, perkusista, a to jest Slash, gitarzysta prowadzący. A, no i Ava, nasza przyjaciółka. - kontynuował rozmowę, dalej się szczerząc, chłopak. 
- Twoja przyjaciółka została wczoraj z Nikki'm, ha? - zwrócił się do dziewczyny. Przytaknęła. - Są razem w środku; jak chcesz, to mogę cię zaprowadzić do naszego stolika. 
- To ty idź, a my pójdziemy przygotować się do występu. - powiedział do niej Slash.
- O nie, najpierw musimy przywitać się z Sebastianem! - zaoponował Steven. 
Zauważalnie drgnęłam. Nie umknęło to uwadze Micka. 
- To on? - wyszeptał do mnie. 
- Nie wiem, może zbieg okoliczności... - mruknęłam nieprzekonana.
- Ej, jak on wygląda? - zapytał Mars blondynka.
- No, taki wysoki blondyn z długimi prostymi kłakami, ciągle cieszy. Ale daj spokój, nie jest tak przystojny jak ja. - zachichotał do mrocznego gitarzysty.Ten popatrzył na mnie z wyczekiwaniem, a ja westchnęłam i poprosiłam chłopaków, by ze mną do niego poszli. Tak więc wróciliśmy w piątkę do klubu, ale brunetka wraz z moim nowym doradcą do spraw sercowych poszli w przeciwnym kierunku niż my. Panowie szybko znaleźli stolik, chyba byli tam umówieni. Wciąż wszyscy się miziali, no poza Sebastianem, który z prawie pustą butelką Jacka gapił się tępo w stół. 
- Te, a co ty taka zwiecha? - wrzasnął mu do ucha perkusista, przez co chłopak podskoczył i oblał się resztą alkoholu. Popatrzył na nas, a gdy mnie spostrzegł, oczy mu się zaświeciły i szybko wstał. 
- Przepraszam. Proszę, porozmawiajmy. - poprosił mnie z miną smutnego psiaczka. Kiwnęłam głową na znak zgody i wyszliśmy z lokalu, trzymając się za ręce. Skierowaliśmy się do pobliskiego parku. Usiedliśmy na ławce. 
- Co zrobiłem nie tak? - zapytał mnie smutno Sebastian. 
- Słuchaj, po prostu... nie jestem panienką, którą możesz zaliczyć i zostawić. - odpowiedziałam, wzruszając ramionami. - Nawiązaliśmy taką głęboką nić porozumienia, przynajmniej w moim odczuciu, i nie chciałam tego przerywać....
- Też to poczułem i dlatego cię pocałowałem. Wydało mi się to w tamtym momencie logicznym przedłużeniem tej chwili... i wcale nie chciałem, by ona kiedykolwiek się skończyła. To znaczy, nie chcę cię zostawić... Chcę cię mieć przy sobie. Tak po prostu. Ale jeśli ty tego nie postrzegasz w ten sposób, to bardzo przepraszam, nie chciałem cię urazić... - powiedział, patrząc w księżyc. Zamrugałam i rozchyliłam z wrażenia usta. Takie słowa... Miałam go za płytkiego imprezowicza. Boskiego, ale jednak. Nie posądzałam go o taką głębię. 
- Ja... nie wiem, co mam powiedzieć. To nie tak, że mnie nie interesujesz, ba, ja czuję to samo, ale... Zaskoczyłeś mnie. Nie sypiam z ledwo co poznanymi facetami.
- Przecież nie ciągnę cię od razu do łóżka. Po prostu cię pocałowałem. 
- Tak, ale to otoczenie i w ogóle... Nie wyglądało to na niewinny pocałunek. 
- W miłości nie ma nic niewinnego. - stwierdził zamyślony. Odjęło mi mowę. Nie wydaje mi się, żeby czarował tak wszystkie panienki, ale w sumie to co ja wiem o życiu. 
- No i..wiedziałam, że jak odwzajemnię pocałunek, to na tym nie poprzestanę. - wyznałam, czując, jak się czerwienię.
Sebastian uśmiechnął się złośliwie. Czułam, że zaraz wypali coś durnego. 
- Nie jesteś w stanie mi się oprzeć, co? - mruknął seksownie, zbliżając się do mnie i całując mnie w szyję. Jęknęłam i podniosłam jego twarz za brodę, pragnąc poczuć jego usta na swoich. Wpił się we mnie, a ja wplątałam dłonie w jego włosy i przyciągając go jak najbliżej siebie, odwzajemniałam dziko jego pocałunki. Po jakimś czasie jakoś opadliśmy na trawę za ławką. Z dzikością zaczęliśmy zrywać z siebie ubrania. Nie zastanawiałam się już, czy to wszystko jest tylko po to, by mnie przelecieć. Przepadłam...


~ Z perspektywy Todda

   Siedziałem na podłodze za sceną, gdy ktoś rąbnął mnie gryfem od gitary. Chwyciłem się za czoło i z miną zabójcy popatrzyłem na idiotę.Tylko że przed sobą zobaczyłem kowbojki i masę loków. 
- Sorry kolo. Mój kumpel mówił, że to tylko witamina C, ale ja coś czuję, że w tym była kodeina czy inne gówno. No i trochę źle oceniam odległości. Tak w ogóle to nazywam się Gitarzysta, jestem slash i będę tu za chwilę grał z moim zespołem. A nie, czekaj, coś poszło nie tak. Nazywam się Slash i jestem gitarzystą, o. A mamusia nie wierzyła, że mi się uda. - chlipnął, a ja patrzyłem na niego z rosnącym rozbawieniem.
- To może ty się już lepiej nie odzywaj, tylko idź na scenę. - poradziłem mu z uśmiechem. - I nazywam się Dammit, gram na basie i wszystkim innym. Do zobaczenia kiedyś tam.



~ Z perspektywy Kath

   Siedziałam przy stoliku objęta przez Nikki'ego i czekałam na występ moich drzewnych znajomych, gdy nagle wrócił Mick, ciągnąc za sobą Avę. Pisnęłam i rzuciłam się na nią. 
- Tęskniłam, wariatko. Nie zostawiaj mnie tak więcej. - zawarczałam na nią, przytulając ją. 
- A co, źle ci było? - zaśmiała się, spoglądając znacząco w stronę Sixxa. 
- Wręcz przeciwnie, ale to ty poszłaś z tymi psycholami. Martwiłam się o ciebie. - powiedziałam z troską. 
- Spokojnie, nie potrzebuję niańki. A oni nie są psycholami...no może poza rudym. A tak to Izzy jest ćpunem, Duff alkoholikiem, Slash jest jak ja, a Steven jest po prostu głupi. Ale nie psychole od razu. - próbowała usprawiedliwić swoich nowych przyjaciół. 
Pokiwałam z politowaniem głową i usadziłam ją przy naszym stoliku. Tommy popatrzył się na nią krzywo, po czym demonstracyjnie przyciągnął do siebie jakąś panienkę, usadził ją sobie na kolanach, wsunął jej łapy pod bluzkę i zaczął tarmosić jej cycki, patrząc w oczy Avy. Ona przewróciła oczami i ignorując to żałosne przedstawienie, zaczęła rozmawiać z Nikki'm o muzyce Deep Purple. Cieszyło mnie, że się dogadywali, tylko byłam wściekła na Lee, że wbrew naszym wyobrażeniom jest takim dupkiem. To chyba serio lepszy ten Slash. Ale nie wydaje mi się, żeby pomiędzy nimi coś było. Jednak wolałam się upewnić. 
- Ava... ale ty nie przespałaś się z Mulatem, co?
- Ale tak ogólnie w całym życiu czy ostatnio? - zapytała tępo. 
- Pytam o Slasha, debilko. - warknęłam na nią, a Sixx i Mars zachichotali. Wyszczerzyła się do nich. 
- No spać to z nim spałam, a na nas jeszcze ich kumpel Sebastian, spoko kolo. - odpowiedziała zadowolona, a Tommy przestał ruszać dłońmi pod bluzką tej dziwki. - Ale z żadnym z nich nie uprawiałam seksu, ba, nawet się nie całowaliśmy czy coś.  - dokończyła.
- Widocznie nikt cię nie chce, taka jesteś do bani. - uśmiechnął się wrednie perkusista. Nikki aż jęknął.
- Cóż, skoro tak, to to źle świadczy o tobie. Wczoraj chciałeś spędzić ze mną noc. - odcięła się mu i zaczęła wpatrywać się intensywnie w swojego drinka. 
- Zrobię coś, co ona powinna była zrobić. - wysyczałam i wylałam mu na głowę zawartość swojej szklanki. Sixx i Mick popatrzyli po sobie porozumiewawczo i parsknęli śmiechem, a moja przyjaciółka uniosła tylko leciutko w górę kąciki ust. Nie dawała tego po sobie poznać, ale bolało ją zachowanie Lee. W końcu był jej upatrzonym z Terror Twins... Nareszcie Gunsi rozpoczęli koncert. Co to była za energia... Nawet nie wiem kiedy razem z Avą znalazłam się pod sceną i szalałam jak cała reszta tłumu...


~ Z perspektywy Toma

   Przecisnąłem się do stolika, w którym zamigotała mi szopa na głowie Jona. Klepnąłem go w ramię, on się odwrócił, uśmiechnął, posunął i zrobił mi miejsce. Reszta jego ekipy się przedstawiła. Skid Row. Muszę zapamiętać tę nazwę, coś czuję, że jeszcze  będzie o nich głośno. A o tych co dzisiaj tu występowali, to na bank. Tak sobie rozważałem, gdy ci drudzy przyszli i się do nas dosiedli. Okazało się, że się bynajmniej ze sobą nie znają, a jedynym łącznikiem pomiędzy jednymi a drugimi jest nieobecny wokalista Skidów, Sebastian. Nie przejęli się szczególnie i szybko się ze sobą zaprzyjaźnili. Jak to mawiał dziadek: "Alkohol zbliża ludzi". A wtedy babcia biła go w łeb. Ach, stare dobre czasy...A po jakimś czasie, uwaga, kompletna rewelka, przyszli do nas jeszcze Mötley Crüe z jakimiś dwoma laskami. Do jednej z nich Slash wrzasnął: - Ava? Siostro Krwi! - i objął ją w pasie. Wzruszył się, biedaczek. Ona poklepała go uspokajająco po głowie, ale ręka utknęła jej w jego włosach. Razem z Adlerem próbowali ją uwolnić, a wtedy gitarzysta rozpłakał się już na dobre, z bólu. Zaczął chlipać, że "jego Rodzeństwo Krwi go rani". W końcu akcja zakończyła się powodzeniem, jednak pierścionek po prababci dziewczyny został już w lokach Mulata na zawsze. Zarejestrowałem jeszcze, jak Such sprzedaje Tommy'emu koktajl z pieczarek i opycha mu w gratisie krasnala ogrodowego, po czym zaliczyłem zgon. 


~ Z perspektywy Avy

  Ach.... Zaczęło się tak fajnie. W Hell House czułam się jak w wymarzonym domu. Slash był jak mój bliźniak, a Steven jak młodszy brat. Chociaż był od nas obojga starszy. No ale cii. No, także było super, a potem spotkałam Kath z Mötleyami, i zaczęła się kolejna bitwa z Tommy'm. Ja nie wiem, co on chciał mi udowodnić, ale się na mnie uwziął. Kurwa, koleś mnie tak naprawdę nie znał. To wszystko chyba dlatego, że udawałam nie zainteresowaną. A byłam jego wielką fanką i śniłam o nim każdej nocy. Ech.... rozczarowałam się nim. Wyobrażenia kontra rzeczywistość- 0:1. Jak tak dalej pójdzie; to się całkowicie z niego wyleczę. Może to i dobrze?  Rozmyślałam tak, myjąc ręce w klubowej łazience. Wyszłam i miałam wracać do stolika, gdy w głębi korytarza przed męskimi kabinami ujrzałam Duffa obściskującego się z jakąś rudą. Usłyszałam toczącą się między nimi "rozmowę". 
On: - To co, kotku, wchodzimy do środka? 
Ona: -Nie, nie powinnam tak sypiać z obcym facetem...
On: -Ale ja jestem gwiazdą rocka, kupię ci to, co tylko zechcesz...
Ona: - No dobra..
I zniknęli za drzwiami. Pokręciłam z zażenowaniem głową. On nie ma pieniędzy (rano musiałam pożyczyć mu na bułkę), ale to się dopiero okaże potem. Najpierw ją wyrucha. Jakie one są naiwne... To takie cholernie łatwe. Nie rozpoznaje gościa, ale myśli, że jest sławny, więc daje mu dupy. Ach... Wróciłam w końcu do stolika. 
- Idziemy do domu? - zapytał mnie smętnie Adler, patrząc na rzygającego pod stołem Izzy'ego i leżącego na stole Slasha. 
- Tak, tak będzie lepiej. - odparłam, zwaliłam Slasha ze stołu i wyciągnęłam za rękę Stradlina. Wyczołgaliśmy się jakoś w czwórkę z lokalu i próbowaliśmy skierować w stronę domu. 
- Ja mieszkam bliżej, gdybyście chcieli przekimać. - zaproponował nieśmiało Tommy, który stał pod klubem i palił papierosa. 
- No dobra, skorzystamy. - mruknęłam niechętnie, patrząc na moich towarzyszy, którzy byli w naprawdę opłakanym stanie. Perkusista podtrzymywał Izzy'ego, a ja z Popcornem naszego Brata Krwi. W końcu dotarliśmy do jakiegoś niewielkiego piętrowego, ładnie zadbanego domku. Lee wpuścił nas do środka. 
- Właściwie to wprowadzam się tu dopiero w dzień i na razie zostały tutaj jeszcze meble poprzedniej właścicielki. - uprzedził nas. Zatargaliśmy Stradlina na kanapę, Slash wyłożył się na puchatym dywanie, a my z Adlerem zaczęliśmy zwiedzać dom. Znieśliśmy wiele, ale kolekcja różowych talerzy z kotkami na ścianie nie pozostawiła nam wyboru. Ryknęliśmy śmiechem i zaczęliśmy tarzać się po podłodze. Po jakimś czasie śmiech Stevena przerodził się w chrapanie. Zmęczony biedaczek usnął... Zostawiłam go w spokoju i zeszłam na dół. W kuchni zastałam nowego gospodarza. 
- Słuchaj... zachowywałem się jak dupek. Przepraszam. - powiedział cicho do mnie. Wzruszyłam ramionami, uśmiechnęłam się do niego i mruknęłam, że w porządku. Wyjął sok pomarańczowy z lodówki i mnie nim poczęstował. 
- Chcesz się położyć? - zapytał po chwili Lee. 
- Z chęcią. - odparłam.
Zaprowadził mnie do ostatniej sypialni. Już miał wychodzić z pomieszczenia, gdy się odezwałam: - Tommy? 
-odwrócił się w progu. 
- Mógłbyś tu zostać na noc? - spytałam, przygryzając wargę. Uniósł brwi. - Gdy śpię sama, mam koszmary...
- Pewnie, jeśli chcesz. - uśmiechnął się do mnie. Ściągnęliśmy buty i weszliśmy do łóżka. Skrępowani przykryliśmy się kołdrą. Po chwili Lee nieśmiało objął mnie ramionami, a ja się w niego wtuliłam. Pachniał papierosami, alkoholem, perfumami i.... czekoladą?... W końcu zasnęłam. To był spokojny sen. Biegałam w nim z Slashem, Adlerem i Sebastianem po chmurkach.




Za wszelkie zjebane aspekty techniczne przepraszam, ale większość rozdziału napisałam na telefonie, który nie chce się mnie słuchać, no i nie od dziś wiadomo, że ja i wynalazki XXI wieku to nie jest dobre połączenie. :')


Blood Red Rachel, oficjalnie potwierdzam, że Kath to Ty (gdyby ktoś się nie domyślił), a scenkę "~ Z perspektywy Nikki'ego" dedykuję Tobie. <3

Wszelkie wzmianki o Karniszu dedykuję Skiddie i 06rattlesnake, kocham Was. <3


Proszę o komentarze. ^^ Dla was to moment, a dla mnie radość. :)

Komentarze

  1. Kocham cię kobieto! XD karnisz i okap ;-; no sie popłakałam XD <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :D No nie wiem, ja mam chyba jakiś fetysz związany z sprzętem domowym. :') Miło mi, że się popłakałaś. XD

      Usuń
    2. zapewne nie ostatni raz ;D XD

      Usuń
    3. I te gleby Bolana w drodze do stołu :')

      Usuń
    4. Jakoś tak go sobie wyobrażam, jako nieogarniętego artystę. XD

      Usuń
  2. Nazwałaś go Karniszem :'') <3 to jest tak cholernie piękne, też cię kocham!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przez was, udzieliło mi się. XD Dziękuję. <3 Jestem świetną psychoteraupetką. :')

      Usuń
    2. Dopiero teraz zobaczyłam dedykację...dziękuję psychoterapeutko, kochamy cię <3
      Karnisz z tobą

      Usuń
  3. Zajebisty rozdział. Chcę więcej! Tylko szkoda dostawcy xD RIP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. ^^ Będzie więcej, spokojnie, cały czas coś tam w roboczych się tworzy. ;) No cóż, co do dostawcy, powiem tak: nie pierwszy i nie ostatni raz. XD Giną dla celów wyższych. :')

      Usuń
  4. ło Morrisonie (jak to ty mówisz ;D) dopiero teraz zobaczyłam dedykacje *-* też cię kocham <3 ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Morrison to jedyny Bóg, w jakiego wierzę. <3 To dlatego, że dedykację dopisałam dopiero wieczorem, jak dorwałam się do kompa, bo na telefonie coś mi nie pykło. :')

      Usuń
    2. W moim przypadku jest dokładnie tak samo XD (Morrison) Jak to już poprzedniczka moja powiedziała....niech Karnisz będzie z tobą <3

      Usuń
    3. No nie powiem, chciałabym, by był ze mną, żeby tak sobie na nim podyndać. XD

      Usuń
  5. Nie sądziłam ze cokolwiek jeszcze może mnie zdziwić xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że po przeczytaniu moich chorych wyobrażeń zmieniłaś zdanie? XD

      Usuń

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcecie, żeby Rose was wypatrzył przez rolkę od srajtaśmy i nasłał na was Paula na kosiarce, to zostawcie po sobie komentarz. Nawet króciutki. Nawet negatywny. Po prostu żebym wiedziała, że obchodzi was to, co piszę.

Popularne posty z tego bloga

Naleśniki z Nutellą i lodami

Bohaterowie

Rozdział 19: Blame It On The Love Of Rock And Roll