Rozdział 12: I Want To Know What Love Is

"(...)
And through the clouds I see love shine
It keeps me warm as life grows colder

In my life there's been heartache and pain
I don't know if I can face it again
Can't stop now, I've traveled so far
To change this lonely life

I wanna know what love is
I want you to show me
I wanna feel what love is
I know you can show me

(...)

I've got nowhere left to hide
It looks like love has finally found me
(...)

Let's talk about love
(I wanna know what love is) the love that you feel inside
(I want you to show me) I'm feeling so much love
(I wanna feel what love is) no, you just cannot hide
(I know you can show me) yeah, woah-oh-ooh
I wanna know what love is, let's talk about love
(I want you to show me) I wanna feel it too
(I wanna feel what love is) I wanna feel it too
And I know, and I know, I know you can show me
Show me what is real, woah (woah), yeah I know
(I wanna know what love is) hey I wanna know what love
(I want you to show me), I wanna know, I wanna know, want know
(I wanna feel what love is), hey I wanna feel, love
I know you can show me, yeah"


~ Z perspektywy Avy

   Kiedy obudziłam się następnego dnia, zorientowałam się, że leżę pod Richie'm. No co za koleś no, musi się rozwalać... Z trudem go z siebie zepchnęłam. Spadł na podłogę, głośniej zachrapał, obrócił się na drugą stronę i spał dalej. Przewróciłam oczami i zaczęłam rozmyślać o ostatnich wydarzeniach. Nie wiem, czy powrót do Tommy'ego był dobrą decyzją... To bardzo wrażliwy facet i obawiałam się, że z moim poczuciem niezależności często będę go ranić. Musiałam o tym z kimś pogadać. Mój wzrok przyciągnął telefon. Podeszłam do niego, ale, cholera, wczoraj go rozwaliłam i nie nadawał się do użytku. Mamrocząc pod nosem, wyszłam na korytarz. Tak jak myślałam, na ścianie wisiał telefon na monety. Wygrzebałam jakieś drobniaki ze stanika, wrzuciłam do automatu, przytknęłam słuchawkę do ucha i wykręciłam numer.
- Halo? - usłyszałam znudzony głos.
- Izzy?
- Nie, Matka Teresa. Czego? - powitał mnie ciepło chłopak. Zachichotałam.
- Slasha mi zawołaj. - poprosiłam.
- No mógłbym. Ale i tak nie usłyszy. 
- A to dlaczego niby?
- Bo razem z Adlerem spakowali wczoraj swoje manatki i wrócili do Lee.
- Coo? - oburzyłam się. - Ja nawet nie zdążyłam tam wrócić! W ogóle to czego oni podejmują decyzje za mnie, co? Może ja wcale nie chcę z powrotem mieszkać w tym ładnym domku, tylko wolę wasze Hell House, hm??
- No wiesz, na miejscu Tommy'ego też wolałbym, żebyś mieszkała ze mną, a nie z piątką innych facetów. - mruknął Stradlin.
- Ale wy jesteście tylko moimi przyjaciółmi! - krzyknęłam.
- Nad czym co poniektórzy ubolewają. - wyobraziłam sobie jego znaczący uśmieszek. - Ale ty weź kobieto sobie na tych twoich facetów powrzeszcz, a nie na mnie, dobra?
- Chcę pogadać ze Slashem. - burknęłam. - Ewentualnie Stevie'm. Ale może odebrać wtedy Lee i co ja mu powiem?
- A gówno mnie to obchodzi. Co ja, terapeuta dla par? - rozłączył się. Westchnęłam z wściekłością, a po chwili zdenerwowana wybrałam kolejny numer.
- Słucham? - wymamrotała Janet z pełnymi ustami.
- Cześć, to ja, Ava. 
- O heej! - powiedziała, jak podejrzewam, plując jedzeniem. - Dotarliście z chłopakami bezpiecznie na miejsce?
- Bardzo. - uśmiechnęłam się, przypominając sobie, jak z Samborą wylądowaliśmy na środku autostrady. - Słuchaj, mam prośbę: mogłabyś mi przyprowadzić do telefonu Slasha? Ale tak, żeby Tommy nie wiedział, że to ja dzwonię.
- No dobra, daj mi chwilę. - odłożyła słuchawkę, która po chwili została przez kogoś podniesiona.
- Dzień dobry. - zagruchał Joey.
- Bry. - wyszczerzyłam się.
- Wiesz, że Wanda tęskni za Toddem?
- A dlaczego miałaby za nim tęsknić?
- Bo wyjechał.
- Gdzie wyjechał?
- Do Kanady, razem z Sebastianem i Brentem. 
- Och... Ja też jestem w Kanadzie z Bon Jovi...
- Pozdrów Tico!
- Dobra... - tu usłyszałam okrzyk bólu. 
- Cześć siostra! - wydarł mi się do ucha uradowany Slash. 
- Co zrobiłeś Tempestowi? - zapytałam zaniepokojona. 
- Możliwe, że przyjebałem mu Biblią. - zagwizdał niewinnie Mulat.
- Ech... A właśnie, bo ja żądam wyjaśnień. - przypomniałam sobie. 
- Noo?..
- Dlaczego wy za mnie podejmujecie decyzje, hm?
- Aleeosoochodsii? - wymamrotał, udając pijanego. Albo nie udając, sama nie wiem.
- O ten tramwaj, co nie chodzi. - warknęłam.
- Ale to nie my. - zarzekł się Ukośnik. - To na pewno są przyczyny czysto techniczne, na jego stan nie wpłynęły żadne czynniki z zewnątrz. 
- Kurwa, idioto, tak się tylko mówi! - zawyłam zrozpaczona jego tępotą. - Nie podoba mi się to, że wróciliście z powrotem do Lee, bo to tak jakby oznacza, że ja tam wróciłam, a mnie nikt o zdanie nie pytał. 
- No... bo uznaliśmy to za oczywistą kolej rzeczy...
- Ale ja nie jestem oczywista! Chcę mieszkać w Hell House! - wydarłam się. 
- Ale siostra, spokojnie, bez nerw. - powiedział zaskoczony Kudłacz. - Jak wrócisz, to kulturalnie wytłumaczysz swojemu chłopakowi, czemu wolisz mieszkać z tymi ćwokami, niż nim. My przez ten czas, ze względów ekonomicznych, pozostawimy go w błogiej nieświadomości i u niego pozostaniemy.
- No dobra no... Ale nie mów Lee, że dzwoniłam, ok? 
- Znowu go unikasz? - spytał oskarżycielskim tonem mój bliźniak. - Młoda, co ty kombinujesz?
- Nic! Po prostu chcę utrzymać dystans, żeby to wszystko porządnie przemyśleć.. 
- Czyli przekazać mu, żeby nie dzwonił? 
- Może... Nie wiem. Nic już nie wiem... Ja chyba nie nadaję się do związków... - jęknęłam.
- Ło, A, panikujesz. Wyluzuj. - próbował mnie uspokoić Slash.
- Bo się chyba duszę... - wymamrotałam.
- Słuchaj, nie masz powodu. Jesteś teraz z dala od niego, on nie wydzwania do ciebie ani nic, dał ci tą przestrzeń, prawda? No i myślę, że powinnaś z nim porozmawiać i poprosić go o jeszcze więcej przestrzeni, skoro tego potrzebujesz. - stwierdził rozsądnie Mulat.
- Myślisz, że zrozumie? - zapytałam z nadzieją.
- Tego nie wiem. Ale zaakceptuje tą prośbę. - mruknął Ukośnik.
- Dobra... Dzięki za rozmowę. W ogóle to wszystko u was dobrze?
- Tak, tak. Vince tylko trochę płakał, że się z nim nie pożegnałaś. 
- Biedny. - zachichotałam. - A Axl już się znalazł?
- Wiesz co, chyba nie. Ale to norma, czasem znika i pojawia się obity po kilku dniach.
- Skoro tak twierdzisz... To co, cześć.
- No. Baw się dobrze z tymi zjebkami.
- Z tym nie będzie problemu. - uśmiechnęłam się i rozłączyłam. Powlokłam się do hotelowego bufetu, żeby zjeść śniadanko, bo zaczęło mi burczeć w brzuchu.


~ Z perspektywy Joe'go

   Siedziałem z Tony'm i Alice'm w McDonald's. Z lekkim zażenowaniem patrzyłem, jak mój starszy kolega układa wieżę z frytek, a potem razem z moim synem grają na tym w Yengę. W pewnym momencie Mały dość nieopatrznie wysunął frytkę z samego dołu i konstrukcja rozpadła się, zasypując nas oraz sąsiednie stoliki. Zsunąłem się na krześle i schowałem za otwartą kartą menu, mając nadzieję, że nikt nie przyjdzie na skargę oraz że nie ma tu żadnych paparazzi. 
- Ale jaja! - roześmiał się Cooper, patrząc jak babka ze stolika obok wyciąga sobie frytki z włosów. Spojrzałem na niego z wilka, co rozbawiło go jeszcze bardziej. Młody też zaczął chichotać i pojadać frytki z podłogi.
- Anthony, nie jedz tego. - upomniałem go spokojnie.
- Ale tato, jestem głodny! - zapłakało moje dziecię. Wszystko w porządku, Perry, dasz radę, rodzicielskie obowiązki wcale cię nie przerastają. 
- To zaraz zamówimy nowe frytki, ale z podłogi się nie je, bo to niezdrowe, jasne? - zwróciłem się do niego stanowczo.
- A mama mówi, że tu wszystko jest niezdrowe. - Tony zmarszczył brwi.
- No i ma rację. - westchnąłem.
- No to dlaczego nie mogę jeść z podłogi? Chyba nie robi to różnicy? - Mały wystawiał moją cierpliwość na próbę, a towarzyszący mi wokalista już płakał ze śmiechu.
- Ugh. Synu, słuchaj: jesteśmy tu dlatego, że nie jestem troskliwym tatusiem gotującym domowe obiadki, ale to nie oznacza, że masz jeść z podłogi jak zwierzę. - mruknąłem.
- A wujek Steven mówi, że człowiek to najgorsze zwierzę. - oznajmił Młody.
- A ja mówię, że to nie uprawnia cię do jedzenia z podłogi. - wzniosłem oczy ku górze.
- Kulwa. - syknął Anthony z buńczuczną miną, rzucając wściekle frytką w blat stołu.
- Co ty powiedziałeś? - popatrzyłem na niego uważnie, a Alice parsknął colą.
- Kulwa.. - odpowiedziało moje dziecko ze strachem.
- Tony, ile razy mam ci powtarzać, że nie mówi się 'kulwa', tylko 'kurwa'? - rzekłem pobłażająco.
- Kurwa. - zgodził się ze mną Mały, kiwając poważnie głową.
- Jesteś świetnym ojcem. - wyszczerzył się do mnie Cooper.
- Ta. Weekendowym. - burknąłem, czując wyrzuty sumienia. - Nie dałbym kompletnie rady, gdybym musiał wychowywać go sam.
- Ale nie musisz, to nie gdybaj. - klepnął mnie w ramię.
- Tato, ja chcę do kina. - Młody zaczął ciągnąć mnie za rękaw.
- To już nie jesteś głodny? - spytałem, przewracając oczami.
- Hm. - zastanowił się Anthony. - Jestem. Na popcorn. 
- No to idziemy. - wzruszyłem ramionami, wstałem, ogarnąłem wzrokiem całe pobojowisko, chwyciłem syna za rękę i czym szybciej uciekłem z miejsca zbrodni. Za nami powlókł się Alice, siorbiąc napój.
Po jakichś dziesięciu minutach byliśmy w kinie. Stanęliśmy przed plakatami i zaczęliśmy zastanawiać się, na jaką bajkę iść, gdy coś odwróciło uwagę Małego.
- Scooottii!! - wydarł się i poleciał w stronę chłopaka od popcornu.
- Siemasz, Młody. - uśmiechnął się on i wpuścił mojego syna za ladę. - Co tu robisz?
- Przyszłem z tatą i Cooperkiem Nietoperkiem na film. - zaświergotał Tony.
- Więc mówisz, że przyszłeś? - uniósł jedną brew Hill. - A na prażoną kukurydzę też przyszłeś?
Mały pokiwał gorliwie głową, a chłopak podniósł go i wrzucił do tego wielkiego pojemnika, z którego nabiera się popcorn.
- Kup bilety. - wymamrotałem do Alice'a i ruszyłem na ratunek swojemu dziecku.
- Słuchaj, ja jestem wyrozumiały, nie jestem nadopiekuńczym rodzicem, ale jednak trochę mnie martwi, że topisz Anthony'ego w popcornie. - zwróciłem się do Scotti'ego.
- Mnie też trochę to martwi. - przyznał, drapiąc się skonsternowany po głowie. Po chwili Mały wypłynął na powierzchnię z buzią pełną kukurydzy.
- I jak było? - zapytał go z ciekawością Cooper, który właśnie podszedł do nas z biletami. Westchnąłem, pochyliłem się i wyłowiłem mojego syna.
- Super! - wyszczerzył się do niego Młody.
- Poprosimy trzy duże kubełki popcornu i największe kubki coli. - złożyłem zamówienie u Hilla. Z trudem, bo z trudem, ale chłopak w końcu je zrealizował, a my poszliśmy pod salę kinową.
- Tony... Jak mama cię zapyta, co dzisiaj robiłeś, to nie wspominaj nic o rozwalaniu frytek, jedzeniu z podłogi i kąpieli w popcornie, dobra? - poprosiłem Małego, na co niechętnie przystał.


~ Z perspektywy Micka

   Próbowałem oglądać telewizję, nie zwracając uwagi na skaczącego po kanapie Rachela. Ma wolne od opieki nad gnojkiem Perry'ego i już mu odwala od nadmiaru czasu...
- Nie skacz tak, bo się uszkodzisz. - upomniała go Kath, która siedziała na parapecie i paliła papierosa.
- O, uszkodzę się, zaraz się uszkodzę... - zaczął podśpiewywać sobie Bolan, skacząc jeszcze energiczniej. Po chwili odbił się i spadł za kanapę. Coś trzasło. - Ała, uszkodziłem się... - jęknął przytłumionym głosem.
Brunetka przewróciła oczami z miną typu 'A nie mówiłam?' i strzepnęła popiół za okno.
- Do wesela się zagoi. - pocieszyłem młodego basistę.
- Coo?! - Nikki siedzący przy kuchennym stole ochlapał się Danielsem. - Jakie wesele, co, gdzie, o co ty mnie podejrzewasz, co, jak, gdzie, niee, dlaczego? - zakończył nerwowym chichotem. Popatrzyliśmy na niego jak na idiotę.
- Dobrze się czujesz? - zapytała go jego dziewczyna, marszcząc brwi.
- W życiu nie czułem się lepiej. - chlipnął Sixx, pociągając łyk alkoholu z butelki.
- Może ma jakiś atak. - stęknął Rachel z podłogi.
- Sam masz atak, ciulu. - drugi basista spojrzał na niego z chęcią mordu w oczach.
- Taka sytuacja. - mruknąłem, przełączając kanał w tv. 
Tymczasem Nikki gwałtownie się zerwał, wywracając stół i ukośnym krokiem podszedł do Kath. Ona otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, gdy jej chłopak nagle padł przed nią na kolana.
- O kurna... - wyszeptał zaskoczony Bolan zza kanapy.


Sixx sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej z rozmachem pudełko, przez co wyleciało mu z ręki i upadło na podłogę, wyrzucając z siebie pierścionek z czarnym brylantem. Wszyscy gapiliśmy się na niego skonsternowani.
- To... wyjdziesz za mnie? - przerwał po chwili krępującą ciszę Nikki. Brunetka zaniemówiła i zaczęła mrugać. Ja się ośliniłem, bo zapomniałem o przełykaniu, a uszkodzony ułom z wrażenia przestał oddychać. 
- Ja... - zająknęła się Kath. - Ale... Kurwa... Jesteś tego pewien?
- Jak niczego innego w życiu. - uśmiechnął się do niej z nadzieją Sixx.
- Ja... Bosze... Tak, tak, TAK! - wrzasnęła, płacząc z radości i rzuciła mu się na szyję. Pocałowali się gorąco, a Rachel przyczołgał się do porzuconego pierścionka, podniósł go i z zainteresowaniem mu się przyglądał. - Ej, to moje! - warknęła dziewczyna, gdy na chwilę oderwała się od swojego narzeczonego, zabrała gówniarzowi swoją własność i podała ją Nikki'emu, który czule wsunął go na jej palec. 
- O. Ja. Pierdolę. - wymamrotałem zaszokowany, wciąż nie wierząc w to, czego właśnie byłem świadkiem.
- Jestem szczęściarzem, nie? - wyszczerzył się do mnie Sixx, obejmując ramieniem swoją przyszłą żonę. 
- Owszem. - uśmiechnąłem się w odpowiedzi, ciesząc się jego szczęściem. - To może my nie będziemy wam przeszkadzać. - mrugnąłem do nich i ciągnąc Bolanka za nieuszkodzoną nogę, opuściłem dom.

~ Z perspektywy Sebastiana

   - Morrisonie, tęskniłem za tym. - westchnąłem, siedząc na dachu mojej rodzinnej chatki i obejmując dłońmi kubek z gorącym kakałkiem z piankami.
- Żal trochę dzieciństwa, co? - mruknął obok mnie lekko uśmiechnięty Todd, bawiąc się swoim starym pluszakiem.
- Osobiście uważam, że przestanę być dzieckiem dopiero wtedy, gdy nie zmieści mi się dupa w huśtawce. - stwierdził wesoło z dołu Brent, bujając się na mojej starej huśtawce.
- Osobiście uważam, że powinniście się zamknąć, wypierdki. - warknął mój tata, wychylając się przez okno kuchenne. - Do tych waszych USA-ów wracajcie, a nie się po nocach drzecie.
- Ale tato, jest 10 rano. - przewróciłem oczami. 
- No i popatrzcie, jakie to niewdzięczne, jakie wyrodne... - oburzył się ojciec, rozbawiając moich kolegów. 
- Kupiłbyś moją płytę, tatusiu? - zapytałem go z ciekawością.
- Bo akurat nie mam na co pieniędzy wydawać. - żachnął się mój rodziciel i trzasnął okiennicami.
- Pewnie nawet za darmo by nie wziął. - zachichotał Kerns.
- Musiałbyś mu dopłacić. - Fitz również zaczął się ze mnie nabijać.
- No i czemu on nie akceptuje moich marzeń? - chlipnąłem.
- Primo ballerino, bo to mało męskie jak na porządnego Kanadyjczyka; drugo Frugo, bo ponieważ gdyż iż nie zamieszasz tutej żyć. - wyjaśnił mi jakże poetycko Dammit. 
- Ta, już widzę, jak będzie tęsknił. - zadrwiłem.
- Tęskni to on za momentem, kiedy wrócisz do Stanów i przestaniesz drzeć ryja po domu. - roześmiał się perkusista. W ramach rewanżu z wrednym uśmiechem wylałem mu kakao na głowę. Zerwał się jak poparzony (no bo w sumie to kakałko było gorące...) i wyjebał się na trawnik. 
- Zrobilibyście coś konstruktywnego, a nie kwiatki wąchacie. Jak stracę cierpliwość, to będziecie je wąchać od spodu. - ostrzegła nas mama Todda, która właśnie wyszła na ich podwórko i zaczęła wywieszać pranie.
- Pomalujmy płot! - zaproponował entuzjastycznie jej syn, zjeżdżając po rynnie z dachu. 
- Na czarno! - ożywiłem się i spadłem. - Nic mi nie jest! - zawołałem po chwili wesoło i wygrzebałem się z rozwalonej budy naszego psa. Dobrze, że go akurat tam nie było... Pobiegłem do warsztatu ojca po farbę i pędzle. Wpadłem w drzwi, odbiłem się od nich i wylądowałem tyłkiem w kałuży.
- Do niczego się nie nadajesz, tylko i wyłącznie darcia mordy. - oznajmił mi z politowaniem Kerns, przeszedł nade mną, wygrzebał wiaderko i przybory malarskie, i ruszył w stronę płotu. Złorzecząc pod nosem, że jeszcze im wszystkim pokażę, wyciągnąłem jakoś swój piękny zadek z wody, zarzuciłem włosy na plecy i ruszyłem moim wyjebistym krokiem, by upiększyć ogrodzenie. 


~ Z perspektywy Axla

   - Nie bój się, maleńka. Będziemy razem szczęśliwi. - szepnąłem czule do dziewczyny, głaskając ją po policzku. 
- Proszę, zostaw mnie... - jęknęła.
- Nigdy. - uśmiechnąłem się do niej i obkleiłem ją większą ilością taśmy, żeby nie mogła oderwać się od tego kaloryfera. 
- Dlaczego mi to robisz? - chlipnęła cicho, a łzy potoczyły się z jej oczu. Zlizałem je z rozkoszą, a ona zamarła.
- Bo inaczej byś uciekła. A nie możesz. Będziesz moją żoną. - poinformowałem ją i zacząłem obcałowywać jej szyję. Zadrżała. Moja rozsądna natura wołała, że to z obrzydzenia, ale ten skurwielowaty ja będący na wierzchu uznał, że to z podniecenia. Gdy rozpinałem guziki jej koszuli, dotarło do mnie, że dziewczyna spazmatycznie płacze. Oderwałem się na chwilę od jej piersi i spojrzałem na nią z namysłem. Puść ją, Rose, ona cię nie chce... Nie możesz tego zrobić wbrew jej woli... Znienawidzi cię, nie zdobędziesz jej tak... Przymknij się kurwa. Przymknijcie się oboje. Ściągnąłem bandankę z swojej ręki i zakneblowałem nią usta mojej wybrance. Dostrzegłem rezygnację w jej oczach. No i super, kurwa. Baba ma być potulna i zaspokajać moje potrzeby. Zresztą spodoba jej się to; kto by się oparł boskiemu Axlowi? Jak patrzyłem na siebie w lustrze, to często sam miałem ochotę się przelecieć. Stopniowo pozbawiałem moją przyszłą żonę kolejnych ubrań, aż w końcu została naga. Zsunąłem trochę swoje spodnie i gwałtownie w nią wszedłem. Wygięła się pode mną w łuk. Opierając się na łokciach po obu jej bokach, zacząłem miarowo się w niej poruszać. O tak, była taka, jaką lubiłem... Ku zdziwieniu dobrego mnie, dziewczyna się napaliła i odwzajemniała ruchy moich lędźwi. Hmm... Syndrom sztokholmski? No i bardzo dobrze, będzie ją łatwiej zaciągnąć przed ołtarz. Wyciągnąłem szmatkę z jej ust i sam mocno się w nie wpiłem. Zajęczała i gorączkowo odwzajemniła mój pocałunek. Uśmiechając się, powoli wyswobodziłem jej ręce. Nagle z niej wyszedłem. Zaskoczona popatrzyła na mnie rozognionym wzrokiem.
- Masz wybór. - mruknąłem do niej uwodzicielsko. - Możesz uciekać... - nie zdążyłem skończyć, bo szybko usiadła na mnie i wzięła ponownie w siebie mojego członka. Zamruczałem i ją objąłem. Całowaliśmy się z miłością, nasze ręce błądziły po sobie nawzajem, aż w końcu staliśmy się jednością...
Leżeliśmy spełnieni i wtuleni w siebie już tak z godzinę, gdy moja ukochana nagle oprzytomniała. Zerwała się na równe nogi, chwyciła lampkę nocną stojącą na komodzie i trzasnęła mnie nią mocno w łeb, warcząc: - Ty rudy gnojku!
Poczułem, że po mojej skroni spływa coś ciepłego i odpłynąłem w ciemność na łódce, razem ze złym mną...


~ Z perspektywy Gene'a

   - Naprawdę nie sądziłem, że rozdziewiczanie zasuszonych i niewyżytych czterdziestoletnich bibliotekarek może być dobrą zabawą. - wyszczerzył się Steven do Paula rozwalonego z błogą miną na kanapie.
- Ja też nie, ale naprawdę, była gorąca. - rozmarzył się mój przyjaciel, a mi cofnęło się śniadanko. 
- Może książki jednak czegoś uczą... - zaczął dumać Ozzy nad miską owsianki.
- Dajcie spokój! - nie wytrzymałem w końcu. Popatrzyli zaskoczeni, jak ścieram z koszulki rzygi. - Kompletnie was pogrzało. Zasuszone bibliotekarki są gorące, książki uczą i co jeszcze? Może matematyka jest potrzebna w życiu?
- Nie unoś się tak, Demonku. - zacmokał Tyler. 
- Przynajmniej mogliśmy nagrać teledysk. - mrugnął do mnie Stanley.
- Mam nadzieję, że nie nagrałeś tego swojego numerku z tą babą. - burknąłem pod nosem, wrzucając brudną bluzkę do zlewu.
- Właściwie... - popatrzyłem na niego przerażony. - Nagrałem z nią pełnometrażowy film. Specjalnie dla ciebie. - wyszczerzył się do mnie kutas jeden. 
- Strzeż się, Simmons. Nie wiadomo, czy nie wymienił któregoś z twoich pornoli na to chujostwo. - zachichotał Osbourne, plując się owsianką.
- O nie! - złapałem się za głowę. - Czy ty chcesz, żebym ja miał koszmary do końca życia?!
- Jak chcesz, to mogę sprawdzić te filmiki. Dla bezpieczeństwa, rozumiesz. - zerwał się ochoczo wokalista Aerosmith i pognał na górę, do mojego pokoju.
- Ospermi ci łóżko. - oświecił mnie z wredną miną Paul. Zamarłem, namyśliłem się chwilę, chwyciłem za tasak i poleciałem za nim. 


~ Z perspektywy Caroline

   - I co ja teraz zrobię, no co ja teraz zrobię? - rozpaczał Rob, bo byliśmy na zakupach, a on nie wiedział, które bułki kupić.
- A chuj z tym. - wzruszyła ramionami Agnes i wsypała do wózka wszystkie, jakie mieli na półce.
- Kto u was zwykle zajmuje się uzupełnianiem zapasów? - zapytałam rozbawiona, patrząc jak perkusista przechodzi do jogurtów i znowu panikuje.
- Sabo. Ale no wziął i znikł. - jęknął Affuso.
- Sam żeś znikł. - mruknął jakiś chłopak, wyłażąc z chłodni.
- Jesu, przybyłeś mi na ratunek, bohaterze ty mój! - zawołał Rob i wskoczył mu na ręce. On przewrócił oczami i go upuścił.
- No... to... cześć. - zawstydził się przybysz, kierując te słowa do... mojej babci?!
- Aloha, Dave! - wyszczerzyła się do niego i walnęła go przyjacielsko w ramię. Syknął i zaczął masować się w uderzone miejsce.
- To nasz gitarzysta. - wyjaśnił mi Affuso z podłogi. - Snake, a to Caroline, starsza siostra Hilla.
- Miło poznać. - uśmiechnął się do mnie Sabo. Kiwnęłam mu tylko głową i spojrzałam z wyrzutem na Agnes.
- A co z dziadkiem? - spytałam ją, podpierając się pod boki.
- No co z dziadkiem? Nic. - stwierdziła babunia.
- Masz kogoś?! - zdziwił się Dave.
- No raczej. - parsknęłam. - I to od czterdziestu lat.
- Caroline, uspokój się; to nie tak, jak myślisz. - zwróciła mi uwagę Agnes.
- Jak to nie?! - oburzył się Snake. - Byłem tylko twoją zabawką?!
- Daj spokój. Jestem dla ciebie za stara. Lepiej pozostańmy wyłącznie w związku dusz, a do potrzeb fizycznych miejmy inne osoby. - zaproponowała moja babcia, głaskając go z pobłażaniem.
- Hendrixie, czym się różni dżem od marmolady?? - złapał się za głowę perkusista, podchodząc do kolejnego regału.
- Nazwą i ceną. - odpowiedział mu Sabo. - Weź dżem.
- Ja mu pomogę, a wy się sobą nacieszcie. - mrugnęłam do Agnes i Dave'a, kierując się w stronę dramatyzującego Roba.
- Zakupy są takie trudne. - pożalił mi się, gdy do niego podeszłam.
- Nie wiem, skąd oni cię wytrzasnęli, ale ty kompletnie życia nie znasz. - zachichotałam. - Podoba mi się to. - mruknęłam po chwili i objęłam go jedną ręką w pasie.
- No bo no. No. - burknął zmartwiony, kładąc mi odruchowo swoje ramię na szyi. Wtuliłam się w niego i ruszyliśmy zmierzyć się z zakupowymi dylematami.


~ Z perspektywy Share

   - I dlatego właśnie nie powinniście ze sobą sypiać. - zakończył z triumfalną miną swój wywód Duff. Godzinę temu posadził nas na kanapie w salonie i rysował nam od tego czasu na tablicy jakieś tabelki i wykresy, wyłuszczając szkodliwość naszego współżycia seksualnego. 
- Uhm... Jesteś pewien, że kolejny orgazm, do którego ją doprowadzę, wywoła wybuch Wezuwiusza? - spytał rozbawiony Izzy, patrząc na dane przytoczone przez basistę.
- Tak wynika z twierdzenia Pitagorasa. - pokiwał poważnie swoją tlenioną główką blondyn. - Matematyka nie kłamie.
- Osobiście jej nie wierzę. - żachnęłam się. - Zresztą, co mnie obchodzi, że ludzie tam zginą, skoro ja będę mieć przyjemność?
- Jesteś kompletnie nieczuła. - westchnął Duffy.
- Oj, w niektórych miejscach jest BARDZO czuła. - poruszył znacząco brwiami Stradlin. Zachichotałam, a McKagan załamał się naszą ignorancją.
- Świetnie, w takim razie niech przekonają was ekonomiczne argumenty. Nie uprawiając ze sobą seksu, zaoszczędzicie środki, które wydajecie na zabezpieczenie, a także czas, który będziecie mogli spożytkować na zarobienie pieniędzy. - wyjaśnił Duffik. - Dzięki temu również ja skorzystam, ponieważ nie będę musiał kupować zatyczek do uszu, żeby nie słuchać waszych jęków.
- I zależy ci na tym, żebyśmy przestali ze sobą sypiać wyłącznie dlatego? - zapytał z uśmiechem gitarzysta.
- No... Czysta ekonomia... A niby jaki może być inny powód? - zaśmiał się nerwowo Żyraf.
- No nie wiem... Może jesteś zazdrosny?... - zagwizdał niewinnie Izzy.
- O na pizdę Janis! - zatkałam sobie usta. Chłopacy popatrzyli na mnie zaskoczeni. - Nie wiedziałam, że między wami coś jest, przepraszam! Nie chcę rozbijać waszego związku!
Dalej patrzyli na mnie z niezrozumieniem. 
- Co... Nie! Nie jesteśmy parą, no co ty!! - oburzył się Duff, a Stradlin się roześmiał. 
- Myślę, że on raczej czuje coś do ciebie. - powiedział gitarzysta, ocierając sobie kąciki oczu i próbując przestać się śmiać.
- Nie...? - zmieszał się dryblas.
- Jesteśmy przyjaciółmi. Nie wmawiaj nam czegoś, czego nie ma. - odparłam z politowaniem Izzy'emu. 
- Tak samo powiedział Slash do Adlera, gdy ten opowiadał mu o swoim wysokim ilorazie inteligencji. - popłakał się ze śmiechu Stradlin.
- Dobrze się czujesz? - spojrzał na niego sceptycznie basista. W końcu widok zwijającego się ze śmiechu Króla Zajebistości nie jest czymś normalnym.
- Ty to chyba nie jadłeś dziś Mlecznego Startu. - powiedziałam do gitarzysty, wzdychając, na co zareagował kolejną salwą chichotu, aż spadł z kanapy i teraz zwijał się ze śmiechu na podłodze.
- Już wiem! - olśniło nagle blondyna. Popatrzyłam na niego pytająco. - Czy podczas tych trzech dni z nim spędzonych widziałaś, żeby pił albo ćpał?
- No w sumie to nie... - przyznałam.
- No i proszę. Pierwszy raz widzimy trzeźwego Izzy'ego. - wyjaśnił zagadkę Duffy. - Chyba jednak wolę go przyćpanego. - dodał po chwili. Tymczasem nasz śmieszek się popluł i zaczął bulgotać.
- Może jednak powinniśmy go czymś nafaszerować? - wyraziłam swoje obawy na głos, bo jednak już trochę zaczynał mnie martwić jego stan. 
- Majonezem! - ucieszył się McKagan i pobiegł do kuchni. Z odmętów lodówki wykopał słoik tego tuczącego chujostwa, chwycił łyżkę, podbiegł do Stradlina i zaczął na siłę napieprzać mu tego kopami do ust, aż czarnowłose biedaczysko zaczęło się krztusić. 
- Miałam na myśli heroinę. - przewróciłam oczami. 
- Nie można tak. - sapnął z oburzenia Duffik, podnosząc głowę. - Nie popieram jego nałogów i nie zgadzam się na to.
- A czy tobie ktoś zabrania chlać wódkę? - założyłam wojowniczo ramiona na piersi, co przykuło uwagę Żyrafa. Puścił z żelaznego uścisku swojego gitarzystę, upuścił majonez , powoli wstał i podszedł do mnie. Nie wiem czemu, ale nagle zrobiło mi się gorąco pod jego spojrzeniem. Nieoczekiwanie pochylił się i wpił w moje usta. Mruknęłam i pociągnęłam go na siebie. Opadł na mnie rozkosznym ciężarem i wsunął ręce za moją bluzkę.
- Przyjaciele, ha? - zadrwił Izzy, ocierając sobie twarz i obserwując nas. Po chwili wstał i bez słowa wyszedł z domu.
- Myślisz, że jest zły? - szepnął do mnie Duff.
- Ta, bo akurat uwierzę, że mu na mnie zależy. - burknęłam sceptycznie.
- No ale wiesz, nie wykopał cię jeszcze, więc teoretycznie mu cię odbiłem. - zmarszczył brwi basista.
- Nikogo nie odbiłeś, bo do niczego między nami nie dojdzie. - warknęłam, spychając go na podłogę.
- Ale dlaczego? - jęknął.
- Bo nie jestem dziwką, żebyście mnie całym zespołem ruchali. Jeszcze kolejkę sobie ustawcie. - odparłam z wyrzutem, wychodząc i trzaskając drzwiami. Dostrzegłam oddalającą się sylwetkę Stradlina. Przygryzłam wargę i pobiegłam za nim. 
- Zaczekaj! - poprosiłam. Gwałtownie się zatrzymał, przez co wpadłam w jego plecy i się od nich odbiłam, upadając tyłkiem na chodnik. Odwrócił się i w milczeniu pomógł mi wstać. Spojrzałam nieśmiało w jego oczy. Zacisnął szczękę i popatrzył na mnie z napięciem.
- W porządku? - zapytałam cicho, kładąc mu dłoń na ramieniu. 
- Nie wiem. - westchnął i pogłaskał mnie po policzku. Wspięłam się na palce i czule go pocałowałam. Odwzajemnił mój pocałunek i objął mnie w biodrach. 
- On naprawdę jest tylko moim przyjacielem. - szepnęłam, odrywając się od niego.
- Nie powinno mnie to obchodzić. - mruknął.
- A... obchodzi? - spytałam, lekko się uśmiechając. 
- Ja... Pedersen, z tego nie wyniknie nic dobrego... Lepiej się nie angażować... - westchnął głęboko. 
- Świetnie. - warknęłam, czując, że zbiera mi się na płacz. - Nie wiem, czego ja się spodziewałam...
Odwróciłam się na piętach i z pochyloną głową ruszyłam w stronę domu mojego i dziewczyn. Kilka kroków dalej zerknęłam kątem oka na gitarzystę - dalej stał w tym samym miejscu i patrzył na mnie z widocznymi wyrzutami sumienia. Ocierając łzy, podążałam dalej, postanawiając, że o wszystkim zapomnę i tyle.


~ Z perspektywy Tico

   - Słyszałem, że w tym hotelu zatrzymał się Michael Jackson! - wrzasnął rozentuzjazmowany David, wpadając nam do pokoju.
- Trzeba go zaprosić na imprezkę! - zawołał Richie i ciągnąc za sobą Jona z Avą, wybiegł na korytarz. Zgodnie ruszyliśmy za nimi, nie zwracając uwagi na tak przyziemne sprawy jak zamykanie drzwi. Wbijaliśmy wesołą gromadą do wszystkich pomieszczeń w poszukiwaniu Króla Popu, aż w końcu trafiliśmy pod właściwy adres.


- Heeej Majkii! - wyszczerzył się do niego Bon Jovi i szturchnął go przyjacielsko w ramię. 
- Cześć. - uśmiechnął się do nas. 
- Jesteśmy zespołem rockowym i jeszcze o nas usłyszysz... - zacząłem, ale gwiazdor mi przerwał.
- Wiem, kim jesteście. Mam wasze płyty. Potrzebujecie jeszcze tylko kilku myków, żeby wasza muzyka spodobała się na całym świecie. - oznajmił. 
- O, wypraszam sobie takie insynuacje, kamyków to my mamy milijony. - zaprotestował Such i wysypał garść kamyków z buta. Michael popatrzył na niego niepewnie, a my zachichotaliśmy.
- Chyba źle mnie zrozumiałeś. - wymamrotał po chwili.
- Nie zwracaj na niego uwagi. - przewrócił oczami Sambora. - Słuchaj, robimy małą imprezkę, może wpadniesz?
- Och, z chęcią bym poszedł, ale nie mogę. Muszę ćwiczyć choreografię. - zwiesił smętnie głowę Jackson. Za jego plecami Ava z Bryanem pakowali szympansa Bubblesa do plecaka.
- No trudno, może innym razem. - zaśmiał się nerwowo Jon, spostrzegając, co ta dwójka robi i wypchnął nas wszystkich szybko z pokoju.
- Czemu ukradliście mu małpę? - syknąłem do złodziei, tych paskuduff tych, gdy drzwi się za nami zamknęły. 
- Przyda się. - wzruszył ramionami klawiszowiec, wypuszczając zwierzę. Szympans wdrapał się na plecy Sambusia i się do nas wyszczerzył. 
- A srał to Elvis; nie mamy Majkusia Drętwusia, to pożyczyliśmy sobie chociaż jego Bubblesa. - parsknęła dziewczyna.
- Dobra, dobra, wina bobra. - machnął ręką basista. - Chodźmy się najebać. 
- Hej ho, hej ho, najebać by się szło! - zaczęli wyśpiewywać Jersey Twins i ruszyli do naszego pokoju, gdzie zaprosiliśmy każdego napotkanego po drodze człowieka. 

Godzinę później
- To co, jeszcze jedna kolejeczka? - zabełkotał Richie do Bubblesa, którego nauczył pić wódkę. Szympans pokiwał gorliwie głową i podsunął mu swój kieliszek.
Impreza nieco wymknęła się spod kontroli i jakoś tak przeniosła się na hol. Robiąc żurawia na ladzie recepcjonistki zobaczyłem Aleca, który wychylał się z pierwszego piętra przez barierkę od schodów, trzymając wiadro od szampana, pewnie z rozpuszczonym lodem.
- Panowie, proszę o spokój, inni goście się skarżą. - jęczał jakiś pracownik hotelu, zwracając się do wyglądających najrozsądniej z nas wszystkich Jona i Davida bawiących się kasą fiskalną. Wokalista coś nacisnął i szufladka z pieniędzmi wysunęła się, rozsypując naokoło drobniaki, co spowodowało u niego dziecięcy chichot. Tymczasem Such pomału przechylił wiadro, z którego na narzekającego kolesia wysypał się lód. O, jednak nie był roztopiony...
- Co tu się dzieje?! - wrzasnął jakiś facet w garniaku, wchodząc do budynku.
- Panie kierowniku, ten durny zespół rockowy urządził dziką imprezę na cały hotel, a teraz któryś z nich obrzucił mnie kostkami lodu! - poskarżył się poobijany i mokry pracownik.
- Nieprawda to! - oburzyłem się, spadając za kontuar. Z małymi kłopotami wstałem i zrobiłem groźną minę.
- Właśnie! To nie my! - krzyknął Sambora, machając butelką wódki i wylewając nieopatrznie jej zawartość na boya hotelowego.
- Tak nie może być! Ja was stąd eksmituję! - wydarł się kierownik.
- Ale to Bubbles! - Bon Jovi solidarnie zwalił winę na małpę, a basista zszedł na dół i szybko wcisnął jej wiadro w ręce.
- Szympans Michaela Jacksona? - zdumiał się kierownik. - To zmienia postać rzeczy. - zachichotał nerwowo po chwili. - Zapomnijmy o całym zajściu. - zakończył, mrugając do nas filuternie i poszedł do swojego gabinetu. Wściekły pracownik poszedł za nim.
W tym samym momencie na dole zjawił się sam Król Popu.
- O, znaleźliście Bubblesa! - ucieszył się na widok swojej małpy i wziął ją na ręce, po czym podziękował nam za zaopiekowanie się nią i wrócił do swojego pokoju.


~ Z perspektywy Vince'a

   Znudzony jadłem wczorajszą pizzę, oglądając film dokumentalny o migracji sardynek. 
- Nuuudzi mi się. - marudził Slash, leżąc na telewizorze.
- A nie ma jej dopiero jeden dzień. - westchnął Stevie, zwisając z oparcia kanapy.
Tymczasem z góry zszedł zaspany Tommy i skierował się do kuchni, by zrobić sobie śniadanko. Przecierając oczy, wyciągnął z szafki pudełko płatków śniadaniowych i próbował nasypać je do miski. Obserwowałem to rozbawiony.


- Hudson, kurwa, co to jest? - zażądał wyjaśnień.
- Esmeralda. - uśmiechnął się czule Mulat.
- Ale czemu ona zeżarła moje miodowe krążki?? - zawył zrozpaczony Lee.
- No... głodna była. - wzruszył ramionami Ukośnik, przez co ześlizgnął się i jebnął na podłogę. - Jeszcze nie kupiłem jej karmy, mam ją od dwóch godzin. - mówił dalej, jak gdyby nic się nie stało.
- Skąd ją masz? - zainteresowałem się uprzejmie.
- A zabawiałem jakąś trzydziestkę i zwinąłem to z pokoju jej syna. - wyszczerzył się Kudłacz. 
- Chcesz sprowadzić nam na głowę policję? - zachłysnąłem się z oburzenia.
- Bo akurat nigdy nie mieliśmy do czynienia z policją. - przewrócił oczami Tommy.
- Szczymryj. - warknąłem.
- Skoro nie namierzyli nas wtedy, jak Popcorn porwał prezydenta, to nie znajdą teraz, jak przywłaszczyłem sobie węża. - machnął ręką bagatelizująco Slash. 
- Porwałeś prezydenta? - zainteresował się Lee.
- Eee... no bo Seba mi kazał... Tak wyszło no. - chlipnął Steven, czując wyrzuty sumienia.
- Jakim cudem prezydent to przeżył? - zdumiałem się.
- Schowaliśmy go w szafie, żeby Axl go nie znalazł. - zachichotał Mulat.
- Ale McKagan chuj go wypuścił. - zasmucił się Adler.
- No i głowa państwa nawiała. - westchnął Ukośnik.
- Ale jak ty go porwałeś? - niedowierzał Tommy. 
- No... Po przemówieniu jakimś czy innym chujstwie koleś se poszedł do toi-toia. Slash siknął ochroniarzom sokiem z cytryny po oczach i odciągnął ich uwagę, a ja w tym czasie przewaliłem kibelek razem z prezydentem i odholowałem go na deskorolce. - Pudel wytłumaczył to nam w taki sposób, jak gdyby była to oczywistość.
- Ale po co? - złapałem się za głowę.
- No... Baszek mówił, że punkt 'spotkanie z prezydentem' będzie super się prezentował w CV. - podrapał się po głowie Kudłacz.
- Spotkanie, a nie porwanie! - zamachałem gwałtownie rękami. 
- Czepiasz się. - obraził się Slash, zabrał Esmeraldę i wyszedł razem z nią przez okno. 
- Dokąd to wszystko mnie prowadzi?... - sapnął nagle Lee, siadając na kuchennym parapecie i patrząc nieobecnym wzrokiem za okno.
- Do śmierci. - odparł po chwili zastanowienia Stevie. 
- Smutne, ale prawdziwe. - skwitowałem. Po chwili uduchowionego milczenia blondasek potruchtał na górę, by za sekundę wrócić z kieliszkiem i malinowym kosmetykiem Avy, którego nalał sobie, gdy tylko usiadł na podłodze pod kanapą. 
- Ty... Co ty robisz? - zmarszczyłem brwi.
- Piję szampana. - uśmiechnął się ciepło Popcorn i upił łyk.
- To jest SZAMPON, idioto. - pokręciłem głową z politowaniem.
- Potrzebuję kobiety. - oświadczył nagle Tommy, zeskoczył z parapetu i wyszedł z domu.
- Ale... Avy nie ma przecież.. - zaniepokoił się Steven.
- Chyba nie zamierza wiernie czekać. - westchnąłem. - Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal...


~ Z perspektywy Jan

   - Kocham promocje w Tesco. - oznajmił radośnie Tom, machając opakowaniem podpasek.
- Promocja promocją, ale na co ci to, to ja nie wiem. - westchnął Myles, uginając się pod ciężarem stosu dźwiganych przez niego sześciopaków piwa. 
- A jak nastąpi plaga szarańczy i zeżrą cały światowy zapas? - wyjaśnił mu dumny z siebie Keifer. - Wtedy wszystkie panienki wbiją do mnie i z wdzięczności wskoczą mi do łóżka.
- Jakiś ty zapobiegliwy. - zachichotała Janet.
- Śmiej się, śmiej, ale jak zostanę jedynym źródłem podpasek, to przybiegniesz do mnie w podskokach. - zapewnił ją Tom.
- Sugerujesz, że kobiety będą się sprzedawać za podpaski? - zainteresował się Frank, bujając Wandę w kołysce.
- Niepotrzebne ci ani pieniądze, ani podpaski, żeby kobiety wskoczyły ci do łóżka. - mrugnęła do niego Roxy.
- No ale takie zajęte na przykład. To zadziała? - dopytywał się dalej Sidoris.
- Młody, jesteś Jezusem. Pewnie, że tak. - zachichotał Keifer, rzucając w niego samolocikiem zrobionym z podpaski.
- Czyli mówisz, że lecisz na jakąś zajętą babkę? - Petrucci włączyła się czujność.
- Wcale nie. - zarumienił się Frankie.
- To opowiadaj. - wyszczerzył się Kennedy, gdy już wygrzebał się z puszek piwa, bo chwilę wcześniej potknął się o piłkę pandy.
- Nie ma o czym. - zaśmiał się nerwowo Junior.
- Frank, nie musisz się wstydzić. Możesz nam ufać. - uspokoiła go terapeutycznym tonem perkusistka.
- Nie powiem. - zaciął się gitarzysta.
- Dlaczego? Czy ona jest w tym pomieszczeniu? - pytała z ciekawością Roxy.
- Nie. - westchnął Sidoris. - Ona prawie nigdy nie przebywa w moim towarzystwie... Jestem dla niej nikim... - warga mu zadrżała.
- Na pewno nie. - pocieszyła go Petrucci. - Musisz po prostu dać jej do zrozumienia, że jest dla ciebie kimś więcej. 
- Ale boję się jej faceta. - szepnął zatrwożony Frankie.
- Czyli kogo? - wymamrotał Tom z buzią wypchaną podpaską.
- Nikki'ego. - chlipnął Junior, a my zabuczeliśmy współczująco, aż Gardner z wrażenia spadła z kanapy.
- Młody, lepiej ulokuj swoje uczucie gdzie indziej. - poradził mu Myles.
- Ale ja nie chcę! - rozpłakał się gitarzysta.
- Ty byś się rodzicielstwem lepiej zajął! - warknęła na niego perkusistka.
- Czemu wy mnie nie rozumiecieee?! - zawył Frank.
- Rozumiemy, tylko znamy Sixxa. - poklepał go pocieszająco podpaską po ramieniu Keifer.
- Wypieprzaj z tymi podpaskami! - wydarł się doprowadzony do ostateczności Sidoris.
Tom zachłysnął się z oburzenia, pozbierał wszystkie opakowania i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
- No i Skurwielka Keiferka spłoszył. - żachnęła się z Janet, patrząc z wyrzutem na Frankie'go, który wzruszył ramionami z naburmuszoną miną.
- Dobra, nie ma co robić sobie wzajemnych wyrzutów, teraz trzeba pomóc Jezusowi; w końcu pasuje mu się jakoś odwdzięczyć, bo przecież i tak umrze za nasze grzechy. - oświadczył poważnie Kennedy.
- A co ty dzisiaj taka milcząca? - zwróciła na mnie uwagę Roxy.
- A bo o Tylerze myślę. - westchnęłam.
- Takimi to nie ma co sobie zawracać głowy. Poseksi się z tobą, a jak mu się znudzisz, to cię wyrzuci przez okno. - zasmuciła się Gardner. Łzy mimowolnie zaczęły mi spływać po twarzy, co z kolei poruszyło też Juniora, który się rozpłakał, podszedł do mnie i otarł podpaską porzuconą na podłodze przez Toma. Po chwili wszyscy wyliśmy, razem z Wandą, która się obudziła. W takim stanie zastał nas Joey.
- Nie płakuniaj; przyniosłem ci misia królisia. - wyszeptał i podał mi zrobioną przez siebie maskotkę.


Wzruszyłam się i mocno go przytuliłam. On też się popłakał i ostatecznie wszyscy ścisnęliśmy się na kanapie w kupce przytuleni, i tak sobie zawodziliśmy.

 ~ perspektywy Brooklyn

   Zapukałam do domu mojego byłego faceta i jego świrniętych przyjaciół. Po chwili otworzyły się gwałtownie, uderzając we mnie, przez co sturlałam się ze schodów.
- O stara, przepraszam! - przestraszył się Paul i chciał mi pomóc wstać, ale potknął się o swoją drugą nogę i na mnie spadł. 
- Staaaanleykuuu, kto przyszedł?!? - doszło z głębi domu charakterystyczne darcie mordy Stevena.
- Ja, zjeby!! - wrzasnęłam z wściekłością, aż Starchild się skulił i odsunął. 
- Nie krzyczcie, dziecko obudzicie. - syknął na nas Joe, który wychylił się właśnie z okna swojego pokoju. Gdyby to nie było pierwsze piętro, to bym wstała i mu przyjebała.
- Jak śpi, jak po niego przyszłam? - jęknęłam.
- No ale zasnął. Stanie się coś, jak spędzi tu noc? - wzruszył ramionami Perry.
- Zważywszy na to, z kim mieszkasz, wszystko jest możliwe. - zaprotestowałam.
- W ogóle to wejdź do środka jak człowiek i normalnie porozmawiamy, a nie sobie leżysz pod Paulem. - warknął Joe i zamknął okno. Poirytowana tym, że mój ex mnie poucza, zwaliłam z siebie Stanleya i ruszyłam gwałtownie do wnętrza domu. Pomaszerowałam bez słowa na górę i weszłam bez pukania do pomieszczenia, w którym znajdowała się dwójka jedynych facetów, jakich kiedykolwiek pokochałam. Przystanęłam nieco zmieszana na progu, zauważając, że Tony śpi zwinięty w kłębek na łóżku swojego ojca ściskając kurczowo jego skórzaną kurtkę, a Joe stoi nad nim i przykrywa go właśnie kołdrą.
- Nie chce jej puścić. - mruknął, nie odwracając się do mnie. Przygryzłam wargę, podeszłam do niego cicho i mocno przytuliłam się do jego pleców.
- Bo nie chce cię stracić. Zabierz ją, a w zamian pozwól mu leżeć w twoich ramionach. - szepnęłam, czując jak kręci mi się w głowie od jego bliskości.
- Czyli może zostać? - spytał cicho Perry.
- Jasne. Ja... Przepraszam, że nie pozwalam ci spędzać z nim tyle czasu, ile oboje byście chcieli. - wymamrotałam, czując pieczenie łez w oczach.
- Trudno ci się dziwić. - westchnął ciężko Joe, odwrócił się i objął mnie delikatnie. Wtuliłam się w niego jak bezbronna mała dziewczynka, drżąc.
- Brook... Może ty też zostaniesz? - zapytał z nadzieją Perry. Zamarłam i podniosłam na niego wzrok.
- Hmm... Nie wiem, czy to jest dobry pomysł... - burknęłam i spojrzałam mu w oczy, co okazało się błędem, bo kolana się pode mną ugięły...
- Proszę... - szepnął Joe, chwytając mnie jedną ręką za podbródek.
- Nie... - mruknęłam mało przekonująco, walcząc sama ze sobą. 
- Nie chodzi mi o seks, po prostu chcę mieć was przy sobie choć ten jeden raz. - jęknął prosząco Perry. 
- No... Dobrze... - odparłam cicho. Gitarzysta rozpromienił się, puścił mnie, odgarnął kołdrę i wślizgnął się do łóżka obok naszego synka. Spojrzał na mnie zapraszająco. Nieśmiało wsunęłam się na miejsce obok niego. Anthony poruszył się niespokojnie i chyba podświadomie wyczuwając tatę, porzucił kurtkę i wtulił się w niego. Uśmiechnęłam się wzruszona i przytuliłam do drugiego boku Perry'ego. Pocałował mnie w czoło, a potem odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła dziecka. Po jakimś czasie zasnęliśmy. 


~ Z perspektywy Davida

   Trochę mnie zemdliło od cukierków, które 'pożyczyłem' ze sklepiku w recepcji, więc darowałem sobie dalsze imprezowanie i postanowiłem zaszyć się w pokoju Sambusia. Otworzyłem, z niemałym trudem, drzwi kluczem, które od niego dostałem. W łóżku zobaczyłem zmartwioną Avę skrobiącą coś na hotelowej papeterii. Zdziwiło mnie, że nie bawi się na dole, ale jak sobie tak w sumie przypomnę, to nie widziałem, żeby z nami schodziła. Skradłem się tak cicho, na ile byłem w stanie i zajrzałem jej przez ramię.


Najdroższy Tommy!
Boszenko, jakie to sztuczne...
Najważniejsza W Moim Nędznym Żywocie Istoto Ludzka Zwiąca Się Jakże Uroczo Tommy Lee!

   Przepraszam. Przepraszam, że jestem tak cholernie trudna do wytrzymania. Kompletnie nieprzewidywalna. Działam pod wpływem impulsu, a potem żałuję. Nie potrafię się zmienić, ale kocham Cię tak mocno, jak tylko moja skamieniała namiastka serca potrafi.
   Z dołu dobiegają mnie dźwięki szalonej balangi, którą chłopacy urządzili. Wiesz, sądziłam, że  będę imprezować razem z nimi, ale ja wróciłam się do pokoju, który dzielę z Richie'm. Pierwsze dwie godziny przesiedziałam pod telefonem, zastanawiając się, czy dzwonić do Ciebie, czy nie. Chyba nie mogę. Obawiam się, że gdybym usłyszała Twój głos, to kompletnie bym się rozkleiła i przyleciała pierwszym samolotem, a przecież potrzebuję dystansu, prawda? ... Tylko, kurwa, tak strasznie tęsknię... Ja wiem, że to dopiero jeden pieprzony dzień, a będziemy tu pewnie kilka miesięcy. I chociaż w sumie nie chcę, to tu zostanę. Jeśli nasz związek przetrwa tą rozłąkę, to będzie dowód, że to ma sens.
   Pewnie będę dzwoniła, żeby pogadać z chłopakami, może oni do mnie, ale proszę: Ty nie podnoś wtedy słuchawki. Chcę sprawdzić moją i Twoją wytrzymałość. Proszę, uszanuj tą decyzję. Ja wiem, że słowa na papierze to nie to samo, ale pozostańmy tylko w takim kontakcie. 
   Tak bardzo bym chciała znaleźć się teraz w Twoich ramionach... Och, Tommy, mam nadzieję, że nie przeżywasz tego tak jak ja, bo to tak strasznie boli... Myślę o Tobie w każdej cholernej chwili, która bez Ciebie właściwie jest niczym...

Kocham Cię, 
Ava

Końcówka listu była już zaplamiona łzami. Bez słowa usiadłem obok niej i położyłem jej rękę na plecach, w ramach dodania otuchy. Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i powiedziała: -Tak się boję, że go stracę... Najgorsze jest to, że nie mogę oczekiwać, że ze mną pozostanie, bo sama już zawiodłam jego zaufanie... A to, że do mnie wrócił, mogło być tylko oznaką chwilowej słabości...
- Młoda, nie pękaj. Najlepiej się odstresuj i kompletnie o tym nie myśl. - doradziłem jej.
- Ale kiedy ja czuję, że coś jest nie tak... - szepnęła dziewczyna, obrzucając zamglonym spojrzeniem widok za oknem. 
- Szósty zmysł, co? - parsknąłem kpiarsko. - Dawaj, zrobimy prywatne party. - zadecydowałem, otworzyłem barek, usiadłem na podłodze przed nim i poklepałem zachęcająco miejsce obok siebie. Ava westchnęła, ale do mnie dołączyła i razem zaczęliśmy opróżniać wszystkie butelki. 


~ Z perspektywy Tommy'ego

  Z uczuciem pustki głaskałem śpiącą na mojej klacie nagą blondynkę. Byliśmy u niej w mieszkaniu. Nawet nie znałem jej imienia. To był gorący seks, ale czegoś mi w nim brakowało. Zrozumiałem, że żadna kobieta na świecie nie jest w stanie zapełnić pustki po Avie ani tym bardziej zająć jej miejsca. Jednak.... z tą byłoby łatwiej być w związku. Niby aktorka, ale z dobrego domu i nie jest wariatką. Taka nie da się porwać nagłemu uczuciu i nawet wbrew woli będzie wierna facetowi. Hmm... To dobry pomysł. Darować sobie Avę, a związać się z... tą... no jak jej tam... Szare komórki, dacie radę! ... H... Hanne... Tak?.... Nie....
- Hedwiga! - wydarłem się triumfalnie, przez co blondynka się obudziła. 
- Heather, ale byłeś blisko. - przewróciła oczami i się do mnie uśmiechnęła. No, taka kobieta to skarb!
- Wyjdź za mnie, kotku. - poprosiłem, całując ją. 
Przecież to byłoby kompletne szaleństwo! - zaprotestowała ona, ale jej opór słabł z każdym kolejnym pocałunkiem.
- Cóż, nie ukrywajmy, że to nie miłość, ale będzie nam ze sobą dobrze. - wymruczałem z wargami przytkniętymi do jej szyi.
- A co mi tam, raz się żyje. - wymamrotała moja aktoreczka i zgodziła się na beztroski ślub w Vegas. Uwierzyłem, że nie potrzebuję Avy do szczęścia.


Historia z Bon Jovi i małpką Michaela Jacksona oparta jest na następujących faktach:
1) Pewnego razu w latach 80-tych panowie faktycznie zorientowali się, iż przebywają w tym samym hotelu, co Król Popu.
2) Poszli zaprosić go na wspólną imprezę, jednak on odmówił, twierdząc, jakoby menedżer kazał mu ćwiczyć. 
3) Podobno Michael dobrowolnie  im tę małpkę pożyczył, w ramach rekompensaty.
4) Faktycznie któryś z nich wylał rozpuszczomy lód na kogoś z obsługi (do dziś żaden się nie przyznał).
5) Kiedy dowiedzieli się, że grozi im za to eksmisja, jak jeden mąż zgodnie zwalili ccałą winę na Bubblesa.
6) Ku ich zdziwieniu podziałało i mogli zostać w hotelu. 

BloodRedRachel, proszę bardzo, obiecana niespodzianka jest; jak się domyślasz, chodzi o oświadczyny Sixxa. ^^ Szczęścia, kochani. XD

Żeby nie było zbyt różowo, to trochę kilku bohaterom w życiu namieszałam; proszę, nie gryżcie. :')

Swoje 65. urodziny świętuje dziś Mistrz Mick Mars. :3 Sto pozaziemskich lat, o czcigodny i pradawny! <3

Natomiast wczoraj ja skończyłam 18 lat, co mnie bawi, bo nie czuję się dorosła i obawiam się, że nigdy nie zaznam tego uczucia. :D

Zakładka BOHATEROWIE' będzie zapewne niedługo aktualizowana, zaglądajcie. ;) 

Właśnie skończyłam czytać "Paragraf 22" Josepha Hellera. Polecam gorąco, mistrzostwo świata pod względem absurdalnego humoru, który tak uwielbiam. ♥

Jakiś czas temu dostałam list od Skiddie, który zadziałał na mnie bardzo motywująco, a zwłaszcza prośba, bym dalej po prostu robiła to, co robię, nawet gdyby miało to być dla tych kilku osób. :) Narysowała też dla mnie niezwykle uroczo moich zjebków:



Komentarze

  1. W życiu tak nie wyłam xDD najlepsze było,jak po przeczytaniu rozdziału, zaczęłam se przytaczać najlepsze momenty,i dostałam takiej zadyszki,że jakbym miała trochę ciszej telewizor włączony to by mi babcia do pokoju wparzyła myśląc że mam jakiś atak XDDD...a no i cieszę się oczywiście ,że moje wypociny zadziałały motywująco ^^ jeszcze w życiu nic ode mnie nie zadziałało motywująco XD Koffam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział mnie rozbroił...aż pójde po mojego misia królisia ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z moim też trzymam od tamtej pory. XD Ach ten kochany Joey, jaki on jest dobry, że nam robi te misie królisie. ^^

      Usuń
  3. Twój blog jest najlepszym jaki do tej pory znalazłam, wciągnęło mnie i czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, dziękuję. *_* Chyba przesadzasz, że najlepszy, ale to bardzo miłe. :D Nowy rozdział właśnie dodany jak coś. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcecie, żeby Rose was wypatrzył przez rolkę od srajtaśmy i nasłał na was Paula na kosiarce, to zostawcie po sobie komentarz. Nawet króciutki. Nawet negatywny. Po prostu żebym wiedziała, że obchodzi was to, co piszę.

Popularne posty z tego bloga

Naleśniki z Nutellą i lodami

Bohaterowie

Rozdział 19: Blame It On The Love Of Rock And Roll