Rozdział 13: It Must Have Been Love
"(...)
I wake up lonely, there's air of silence
In the bedroom and all around
(...)
It must have been love, but it's over now
It must have been good, but I lost it somehow
It must have been love, but it's over now
From the moment we touched, 'til the time had ran out
Make believing we're together
That I'm sheltered by your heart
But in and outside I've turn to water
Like a teardrop in your palm
(...)
Yeah it must have been love, but it's all over now
It's all that I wanted, now I'm living without
It must have been love, but it's over now
(...)"
~ Z perspektywy Kath
Wściekła jak diabli na Lee, postanowiłam iść przemówić mu do rozumu, więc zbiegłam na dół, ale już odjechała świnia cholerna. Wsiadłam na niezawodny rower i popedałowałam szybko do jego domu. Po dziesięciu minutach wpadłam jak burza do środka, ale zastałam tylko Adlera i Neila puszczających kaczki w wannie. Skąd, nie takie z kamieni, tylko te prawdziwe zwierzęta. Podnosząc jedną żółciutką kaczuszkę i głaskając ja na uspokojenie, zasiadłam w bojowej pozycji na kanapie, czekając na zdrajcę. Po jakiejś pół godzinie wrócił razem z jakimiś walizkami... i pieprzoną Heather. Spojrzał na mnie przepraszająco i zawołał chłopaków. Wyskoczyli radośnie z łazienki razem ze sforą ptaszków, co spotkało się z zniesmaczeniem blondynki. O, jak ja bym jej te kudły wydarła z tego pustego łba...
- Kto to jest? - obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem Vince.
- Ja ją znam! - ucieszył się nieświadomy Stevie. - Locklear, gra w "Dynastii"!
- Miło poznać. - wyszczerzyła się sztucznie ta marna aktorzyna.
- Cóż... Od dzisiaj z nami mieszka. - oznajmił Tommy stanowczo.
- A to dlaczego? - oburzył się wokalista.
- No bo... dzisiaj się z nią żenię. - wymamrotał Lee, spuszczając wzrok na swoje kowbojki.
- CO?! - wrzasnął Slash, który w tym momencie wszedł do domu przez okno w kuchni. Tommy cofnął się, odrobinę przerażony.
- CO?! - zawtórował mu Neil.
- CO?! - rozpłakał się Pudel.
- CO?! - wydarłam się dla towarzystwa.
- CO WAM NIE PASUJE?! - zawyła Heather.
- TY!!! - krzyknęliśmy wszyscy razem.
- Co z Avą?! - warknął Mulat, ruszając powoli w stronę Tommy'ego.
- Jaką Avą? - złapała się pod boki blondynka, patrząc z pretensją na perkusistę, prowodyra tego zamieszania.
- Jego dziewczyną! - zamachałam rękoma nad głową.
- Ty kogoś masz?! - wysyczała Locklear.
- Dawno i nieprawda. - zaśmiał się nerwowo Lee.
- Jak dawno, jak jeszcze przedwczoraj błagałeś ją o to, żeby do ciebie wróciła?! - wrzasnął Ukośnik.
- Zmieniłem zdanie może?! - krzyknął Tommy.
- Chuje muje dzikie węże! - dał znać o swojej obecności Axl, wypełzając spod stołu kuchennego i przyciskając sobie mrożonego kalafiora z tyłu głowy.
- Jak wam coś nie pasuje, to możecie się wyprowadzić! - ryknął Lee.
- No chyba ty!! - wydarłam się i rzuciłam w niego kaczką.
- Ok, zostaniemy. Trudno, to twoja decyzja, że chcesz mieć ją za żonę. - skapitulował nagle Kudłacz. Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni, tymczasem on zwrócił się do Vince'a i Stevena cicho: - Utrudnimy jej życie tak bardzo, jak to tylko możliwe.
- My i Rudy też tu będziemy często przesiadywać i ją wkurwiać, prawda? - poklepałam Rose'a po główce.
- Ale jak ona mnie wkurwi, to jej przypierdolę. - uprzedził zdecydowanym tonem Wiewiór.
- O niczym innym nie marzę. - chlipnęłam, ciesząc się, że wszyscy są po mojej stronie.
- Ale co mu odwaliło no? - jęknął płaczliwie Popcorn.
- Pojęcia nie mam, ale musiało mu odwalić bardzo mocno. - westchnął Vince.
- Co wy tam w ogóle szepczecie?! - krzyknęła zniecierpliwiona blondyneczka.
- Nie wtrącaj się!! - wrzasnęliśmy wszyscy razem, a Axl pieprznął w nią tym swoim kalafiorem, przez co zatoczyła się i wywaliła. Parsknęliśmy śmiechem, a Tommy spanikował i uciekł do swojego pokoju. Hmm... Może powinniśmy założyć gang?... Genialny pomysł no!
~ Z perspektywy Toma
W skupieniu wdrapywałem się na sklepowy regał z batonikami, gdy usłyszałem z dołu: - Co ty odpierdalasz?
Ostrożnie popatrzyłem na właścicielkę tego głosu, którą okazała się być Share.
- Nie wiem. Ale lubię to robić od małego. - wzruszyłem ramionami i usiadłem wygodnie na samej górze. Teraz przyjrzałem się uważniej basistce. Wyglądała mizernie. - A ciebie co tu sprowadziło?
- Ja tu pracuję. - wywróciła oczami i otworzyła karton, z którego zaczęła wykładać MilkyWay'e na półkę.
- A no tak. Trzeba z czegoś żyć. - pokiwałem poważnie głową.
- A ty skąd bierzesz pieniądze? - zainteresowała się nagle.
- No... Najczęściej to z szuflady Sambory, czasem kradnę z banku, ale zdarza się też, że zarabiam coś ze swoim zespołem, grając po barach. - odparłem z uśmiechem.
- Beztroska poziom hard. - skwitowała z gwizdem Pedersen.
- Daj spokój, mam tylu ustawionych znajomych, że nie mogę zginąć. - zachichotałem i otworzyłem Twixa, którego wziąłem sobie z najwyższej półki.
- Lubisz tak żerować cudzym kosztem? - sarknęła.
- Daj spokój, cel uświęca środki: ja to wszystko po to, że kiedyś będę sławny i udzielę ludziom wsparcia swoją muzyką. - powiedziałem z buzią wypchaną batonem.
- Ciekawe, czy wtedy będziesz taki dobry dla młodych, początkujących muzyków, jak Aerosmith, KISS, Bon Jovi i cała reszta dla ciebie. - jojczyła coś tam pod nosem. Zrzuciłem jej na włosy papierek obklejony czekoladą, przez co jej się przykleił.
- Swoją drogą, tkwi w tym pewien paradoks, nie uważasz? Te zjebki z New Jersey same sobie jeszcze nie wyrobiły sławy, a już są moimi promotorami. - parsknąłem karmelem.
- Z drugiej strony, nie wiem czemu, ale każdy wierzy, że oni będą popularni. - zmarszczyła brwi blondynka.
- Jak to czemu? Ta determinacja Jona robi swoje. - pokiwałem głową z uznaniem.
- No tak, kluczem do sukcesu jest niedopuszczanie do siebie myśli, że marzenia mogą się nie spełnić. - mruknęła z namysłem Share, zamierając z garściami batoników w dłoniach.
- Właśnie, miałem pytać, czy wszystko w porządku? - spytałem elokwentnie.
- Czuję się jak gówno przylepione do buta. - zwierzyła się basistka.
- Ojoj, a czemuż to? - zmartwiłem się.
- Dałam kosza i dostałam kosza. - wymamrotała i ku mojemu przerażeniu zaczęła płakać.
- Karma. Ona zawsze wróci. - 'pocieszyłem' ją, przez co zawyła i zwinęła się w kłębek na podłodze. - Ej no, nie maż się...
Na Pedersen nie zadziałały moje prośby i bombardowanie Marsami (o batonach mówię, nie o tym gitarzyście, żeby nie było, że jestem jakiś nienormalny), i biedaczka dalej pogrążała się w rozpaczy. Z żalem ześlizgnąłem się z regału i usiadłem obok niej.
- A od kogo ty dostałaś tego kosza, co? - postanowiłem działać.
- Od Straa-aaaa-dlina! - jęknęła, chlipiąc.
- A toś sobie faceta wybrała. - żachnąłem się, przez co zarwałem pięścią w brzuch. - No bo z nim, wbrew pozorom, łatwo nie będzie. Ćpun... I Guns... No świr no!
- Bo ty niby jesteś zdrowy psychicznie? - roześmiała się przez łzy blondynka.
- No tak średnio bym powiedział. Ale to tak nieszkodliwie. A ci to psychopatyczni jacyś. - burknąłem.
- To nic, ja chcę tego mojego psychola przytulać codziennie! - wróciła do Gorzkich Żalów dziewczyna.
- Ale no... Może Scotti'ego wolisz? - zaproponowałem kogoś normalniejszego. Łypnęła na mnie jak na idiotę. - Nie, to jednak Izzy jest bardziej normalny... - mruknąłem po chwili zastanowienia. - No to może Vince? - tu poleciało w moją stronę zniesmaczone spojrzenie i stos inwektyw. - No, masz rację, brzydkie to takie i fu w ogóle... A co powiesz na Tico?
- Jest super i może bym się o niego starała, gdyby nie to, że zakochałam się w tym ćwoku tym. - jęknęła Share.
- No nic; ogarnij dupę, a ja spróbuję ci to załatwić. - westchnąłem, poklepałem ją po łebku, przez co upaćkałem się czekoladą, wstałem i ruszyłem na poszukiwania odrobinę przerażającego mnie gitarzysty.
I wake up lonely, there's air of silence
In the bedroom and all around
(...)
It must have been love, but it's over now
It must have been good, but I lost it somehow
It must have been love, but it's over now
From the moment we touched, 'til the time had ran out
Make believing we're together
That I'm sheltered by your heart
But in and outside I've turn to water
Like a teardrop in your palm
(...)
Yeah it must have been love, but it's all over now
It's all that I wanted, now I'm living without
It must have been love, but it's over now
(...)"
~ Z perspektywy Nikki'ego
- Co zrobiłeś?! - wydarłem się na mojego bliźniaka, który stał przede mną z niepewną miną.
- No... Oświadczyłem się Heather... I teraz proszę cię, żebyś pojechał z nami do Las Vegas i był świadkiem... - powiedział cicho.
- Czyś ty do reszty ocipiał?! - wrzasnąłem i zamachnąłem się, żeby mu przywalić w ten jego tępy pysk, ale trochę już dzisiaj wypiłem i nie trafiłem.
- Co tak krzyczycie? - ziewnęła Kath, wyglądając przez okno naszej sypialni.
- Nie. No nie. No po prostu, kurwa, no nie!! - złapałem się za głowę i usiadłem na schodkach.
- Sixx nie akceptuje moich życiowych decyzji. - poskarżył się jej Tommy.
- Kochanie, trochę zrozumienia dla perkusistów, proszę. - zwróciła się do mnie moja narzeczona, pocierając zaspane oczy.
- Ale ten dupek wystawił twoją przyjaciółkę! - jęknąłem.
- Jak to? - zmierzyła groźnym spojrzeniem idiotę pieprzonego.
- Nie ma jej jeden dzień, a ten postanowił się oświadczyć durnej aktoreczce z "Dynastii" i jeszcze ma czelność prosić mnie, żebym pojechał z nim do Vegas na ten ślub! - zamachałem rękoma.
- Co, kurwa? - zapowietrzyła się brunetka.
- No... To faktycznie głupio brzmi z tej strony... Ale... Kurczę, to będzie dla mnie zdrowsze. - wzruszył ramionami Lee.
- Zdrowsze to by było dla ciebie zacząć jeść marchewkę, a nie od razu żenić się z tą Lock-coś-tam! - ukryłem twarz w dłoniach.
- Powiedziałeś Avie? - zapytała go dziewczyna.
- Nie. - burknął Tommy.
- A zamierzasz? - spojrzała na niego z wyrzutem.
- Sama się dowie, jak wróci. - mruknął mój bliźniak.
- No ciebie to chyba Morrison opuścił! - zawołałem rozpaczliwie.
- Dajcie spokój. To moje życie. Proszę, żebyście to uszanowali. - wkurzył się Lee.
- A spierdalaj. - oburzyłem się.
- To nie w porządku no. - zasmuciła się Kath. - Najpierw dajesz jej nadzieję, a potem porzucasz...
- Ja wiem, że to chujowo wyszło. - odwrócił wzrok Tommy. - Ale boję się jej to powiedzieć...
- Dla twojej informacji ja wczoraj również się oświadczyłem. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- O, pobieracie się? Gratu... - zaczął Lee.
- Ale ja nie chcę cię widzieć na moim ślubie. - przerwałem mu. Zamarł i popatrzył na mnie z niedowierzaniem. - Od tej pory łączą nas wyłącznie sprawy zawodowe.
- Nikki... Nie przesadzaj... - zaśmiał się nerwowo mój przyjaciel.
- Może i przesadzam, ale to moje życie. Proszę, żebyś to uszanował. - syknąłem wrednie. - Jeśli próbujesz się w ten sposób zemścić na Avie, to jesteś ostatnim chujem.
- Wcale nie chcę się na niej zemścić. - zaprotestował Tommy. - Po prostu podjąłem taką a nie inną decyzję.
- I nawet nie masz odwagi powiedzieć jej tego prosto w oczy. - warknąłem, wstając.
- Tak, masz rację, jestem tchórzem!! - zawył mój bliźniak, a łzy spłynęły mu po policzkach. - Jako mój przyjaciel powinieneś mnie chyba wspierać!
- Nie, kiedy się tobą kompletnie rozczarowałem. - pokręciłem głową. - Gdyby ona nie miała w nas przyjaciół, to dowiedziałaby się dopiero o twoim ślubie za te kilka miesięcy, gdy tu wróci. To jest okrutne.
Nie czekając na to, co ma mi do powiedzenia, zawróciłem na pięcie i wszedłem do domu, trzaskając drzwiami. Poczułem, że nie wytrzymam psychicznie, jeśli nie załaduję hery. Poszedłem do łazienki i wygrzebałem z kosmetyczki mój podręczny zestaw narkomana. Musiałem odpłynąć, więc przygotowałem sobie większą dawkę.
~ Z perspektywy Rachela
Janet zmieniała mi bandaż na kostce, którą, kurwa, skręciłem, a ja z naburmuszoną miną oglądałem program śniadaniowy. Wtedy przyszedł Scotti i usiadł przede mną, zasłaniając mi ekran.
- Złaź, zjebku. - skrzywiłem się.
- Nie. Musisz ze mną porozmawiać. - wlepił we mnie te swoje gały.
- Ja nic nie muszę. Ja co najwyżej mogę. - żachnąłem się.
- Trzeba pozbyć się Roba. - zignorował moją wypowiedź.
- A to dlaczego niby? - zmarszczyłem brwi.
- Do siostry mi się dobiera. A Sabo do babci. No trzeba coś z tym zrobić. - westchnął.
- A nie uważasz, że byłoby łatwiej, gdybyś po prostu znalazł im inny lokal? - wzniosłem oczy ku górze.
- No to mówię. Pożyczyłem kasę od Ozzy'ego i wykupiłem im miejsca na cmentarzu. - popatrzył na mnie jak na idiotę.
- Ale... - zająknąłem się. - Co ty chcesz nam perkusistę i gitarzystę zabić???
- Zaraz tam zabić... Zginą w niewyjaśnionych okolicznościach. - uśmiechnął się dziwnie Hill.
- Chodziło mi o to, żebyś znalazł coś dla babci i siostry, a nie nam zespół wybijał. - szepnąłem zatrwożony.
- A faktycznie. - zamyślił się gitarzysta. - Ty to nawet niegłupi jesteś. - pochwalił mnie i poklepał po głowie.
- No to czegoś im poszukamy, a Snake'a i Affuso na razie jeszcze nie zabijaj, ok? Za bębnami można postawić nawet Tony'ego i nikt nie zauważy różnicy, ale gitarzyści nie rosną na drzewie. - powiedziałem delikatnie.
- Jak to nie rosną? A Frank? - zdumiał się Scotti.
- O cholerka. No faktycznie... - przyznałem mu rację.
- Wy to jacyś nienormalni jesteście. - stwierdziła z żalem Roxy, stojąc w progu swojego pokoju i obserwując nas oraz Gardner, która właśnie jadła kanapkę z chlebem.
- No co, nie umiem gotować. - wymamrotała moja dziewczyna... no coś w tym rodzaju... nie żebym się przywiązał... kurwa, wracając do meritum: z pełną buzią.
- Musicie mi pomóc. - zignorował ją Hill i wgapił się prosząco w perkusistkę.
- Nie pomogę ci ukryć zwłok. Mam już dość po ofierze dla Morrisona. - zastrzegła Petrucci, marszcząc brwi. Spojrzałem na nią z zainteresowaniem.
- Nie pierdol, że mówisz o tej ofierze, którą składali Simmons i Tyler? - zapytałem.
- O tej samej. - westchnęła. - Nigdy nie dajcie się namówić Mickowi na asystowanie mu w cmentarnych medytacjach. Nigdy.
- Kurwa, ludzie, ja tu mam problem, a wy o pierdołach tylko! - oburzył się gitarzysta.
- Sam jesteś pierdołą. - pokazałem mu język. Wkurzył się i za niego pociągnął. Auu, kurwa!!
- Potrzebne mi jakieś mieszkanko dla rodzinki. - zwrócił się do Roxy.
- To da się załatwić. - pokiwała głową. - Jakieś wymagania?
- Byle z dala od Skid Row. Najlepiej to jak najdalej. - warknął Scotti.
- Dobra, zajmę się tym. Dam ci znać, jak coś. - usiadła przy stole poza zasięgiem plującej chlebem Janet. - W ogóle macie jakieś wieści od Seby?
- Ni chuja. - wysepleniłem, bo przez tego idiotę język mi zdrętwiał. - Na co komu infolmowanie zespołu, nieplawda?
- Rejczi się stęsknił. - zachichotał wrednie Hill. Rzuciłem mu mordercze spojrzenie, a on tylko się wyszczerzył. Kutas jeden.
- Przyjaciele. - przewróciła oczami perkusistka i się uśmiechnęła. - Ale swoją dziewczyną chyba mógłby się zainteresować, co?
- Nadzieja matką głupich. - zatrzepotałem niewinnie rzęsami, przez co zarwałem od brutalki szmatą przez łeb.
- Ale czemu ty mi go bijesz noo? - zawołała płaczliwie Gardner.
- Tak wyszło. No sam się prosi. - wzruszyła ramionami Petrucci, a ja pocierałem sobie czoło, na którym powstała krwawa szrama.
- I co ja będę smyrać, jak mi go zepsujesz? - rozżaliła się już totalnie blondynka, odłożyła kromkę do zmywarki, podeszła do mnie i zaczęła mi ścierać krew tą fałszywą szmatką. Uśmiechnąłem się drapieżnie, chwyciłem ją w pasie i posadziłem sobie na kolanach. Nie zwróciła nawet uwagi na moje zaloty, tylko dalej ze zmartwieniem zajmowała się raną. - Może trzeba to zszyć? - spytała niepewnie. Zamarłem.
- A to Joeya trzeba zawołać. - doradziła Roxy. Popatrzyłem na nią zatrwożony, a ona mrugnęła do mnie.
- Żadnych igieł!! - wrzasnąłem i zwaliłem z siebie dziewczynę.
- Boisz się igieł? - zachichotał gitarzysta.
- Wcale, że nie! - zaprotestowałem, kręcąc energicznie głową, aż uderzyłem się w wargę moim łańcuszkiem. Kurwa.
- Nie musisz zgrywać twardziela, kotku... - zaczęła dobrotliwym tonem Janet, ale nie skończyła, bo zerwałem się z łóżka i kuśtykając, rozpocząłem proces epickiej ucieczki. Scotti westchnął, powolnym krokiem mnie wyminął i stanął przed drzwiami wyjściowymi, blokując mi drogę. W dramatycznie spowolnionym tempie obróciłem się na pięcie i skierowałem w stronę salonowego okna. Kiedy już zacząłem wdrapywać się na parapet, za oknem w ogródku pojawiła się perkusistka.
- Daj sobie pomóc, Rachel. - rzekła dobrym głosem Matki Boskiej.
- Nikt nie będzie ograniczał mojej wolności osobistej! - chlipnąłem przeciągle, zawróciłem, przerzuciłem sobie Gardner przez ramię i pobiegłem na górę, zamykając się w jej pokoju.
- Bolan, co ty odpierdalasz? - krzyknęła blondynka, gdy tylko rzuciłem ją na łóżko.
- A takie tam. - zamruczałem jej do ucha, kładąc się na niej. Poczułem, jak po jej ciele przechodzi dreszcz podniecenia.
- Ale twoje czoło... - wyszeptała z troską.
- Zajmiemy się nim później, w końcu są rzeczy ważne i ważniejsze... - powiedziałem cicho, wodząc ustami po jej dekolcie.
- Odwracasz moją uwagę. - zarzuciła mi Janet, wplatając palce w moje włosy.
- Daj spokój... - burknąłem i ściągnąłem z niej moją bluzę z Ramones. Odpuściła i działo się, ludzie, oj, działo się...
~ Z perspektywy Slasha
Czułem się naprawdę niezręcznie, siedząc w Rainbow pomiędzy obrzucającymi się nienawistnymi spojrzeniami Izzy'm i Duff'em.
- Wyjaśni mi któryś, o co wam poszło? - westchnąłem głęboko. Dla odmiany niechętnie łypnęli na mnie, ale wciąż milczeli. Świetnie.
- Jak nie wiadomo, o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze. - mruknąłem, wpatrując się tępo w zawartość mojej szklanki.
- W dupie mam pieniądze. - stwierdził McKagan, co spowodowało niedowierzające spojrzenie Stradlina i mój zastanawiający namysł.
- Z dupy czy nie z dupy, ale daj, przydadzą się. - wzruszyłem ramionami, przylepiając swój wzrok do jego czterech liter, które spoczywały na skórzanej kanapie.
- Kurwa, nie dosłownie no. - załamał się moją tępotą Duffy, jebnął twarzą o stolik i już pozostał w takiej pozycji.
- On odbił mi Share. - burknął z wyrzutem gitarzysta, patrząc na tą stertę tlenionych kudłów.
- Nieprawda. - wymamrotał stłumionym głosem właściciel chemicznie rozjaśnionego siana. - To moja przyjaciółka.
- Którą chcesz przelecieć. - warknął Izzy.
- Ale ciągle coś mi to uniemożliwia. - jęknął basista.
- Blondzio jej nie bzyknął, tak? - zapytałem Stradlina, który pokręcił przecząco głową. - To o co afera?
- Właśnie. Przecież mnie porzuciła i za tobą wybiegła. - pożalił się Dryblas.
- No ale po co się dobierasz?! - zawył gitarzysta i pociągnął Duffa za włosy.
- Co ty robisz, sieroto?? - ochrzaniłem go, przez co naraziłem się na pełne niedowierzania spojrzenie przyjaciół, którzy właśnie mieli zamiar przystąpić do walki o księżniczkę. Się rycerze kurwa znaleźli, od siedmiu boleści. - I co włożymy na wigilię pod obrus?? Skąd my weźmiemy siano??
- Czekaj...Czyli to to w zeszłym roku, ta torba siana, co Axl przytargał, to nie było siano, tylko moje włosy?! - krzyknął wielce poszkodowany McKagan.
- No, upierdolił ci w nocy nożyczkami. - odparłem tą oczywistość.
- To ja chyba wolę nie wiedzieć, co w żłobku leżało. - przeraził się Izzy.
- Przejechany kret. - wzruszyłem ramionami. - Sebastian ćwiczył parkowanie i się okazja nadarzyła.
- Ej, no nie, wypraszam sobie, a gdzie prowizja?! - pluł się Duffik i walnął pięścią o stół.
- Z kim ja żyję, do chuja pegaza? - bąknął Stradlin i bez słowa się ulotnił, rzucając uprzednio na stół kasę, żebyśmy nie musieli nawiewać potem bez płacenia, jak ostatnio. Co to było... Popcorn wlazł z rozpaczy na uliczną latarnię i za cholerę nie chciał zleźć. Rudy się wkurwił, wdrapał się za nim i go brutalnie zepchnął na dół, spadając razem z nim na kiosk. Porzuciliśmy ich z Żyrafą i spierdoliliśmy.
- Ech... A, bo chyba warto by było rozejrzeć się gdzieś za Rose'm. - przerwał moje wspomnienia basista.
- Co, nie wróciła jeszcze pizda? - zdziwiłem się.
- No nie bardzo. Martwię się trochę. - przyznał Wielkolud.
- O Wiewiórę się martwisz? - zdumiałem się jeszcze bardziej.
- No co ty, pogrzało cię? - popukał palcem w czoło. - Martwię się o wszelkie przedmioty ożywione, które pojawiły się w jego zasięgu.
~ Z perspektywy Todda
Przemierzałem korytarze tego wielkiego hotelu, zastanawiając się, kiedy zobaczę na horyzoncie kogoś znajomego. Durna recepcjonistka nie chciała podać mi numeru pokoju Avy, nawet wtedy, gdy Bach zagroził, że ją ugryzie. Ma za swoje, suka, jak się wgryzł, to go teraz nie odczepi, nie ma takiej siły na świecie. Moją uwagę przykuła tabliczka wywieszona na jednych drzwiach, brzmiąca: "Nie przeszkadzać, tu ważą się losy świata." Uśmiechnąłem się pod nosem i bez wahania je otworzyłem. To, co ujrzałem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Sambora owinął Bryana w folię bąbelkową, Torres obklejał go taśmą, Such szykował już lutownicę, a Ava paliła papierosa siedząc na parapecie i nimi komenderowała.
- A co tu się w-w-wy-wyp-wyprawia? - zająknąłem się.
- Testujemy skuteczność naszego patentu. - oznajmił Bon Jovi. Leżał pod łóżkiem, więc go wcześniej nie zauważyłem. Notował coś i chował do czarnej teczki opatrzonej napisem: "Tajne przez poufne, Bon Jovi&Ava Sp. zo.o". - Jeśli zadziała, sprzedamy to do rządu, żeby mogli lepiej chronić prezydenta.
Zamilkłem. Kerns, nic już nie powinno cię dziwić.
- Właśnie słyszałam, że też jesteś w Kanadzie. - uśmiechnęła się do mnie dziewczyna. Podszedłem do niej i ją przytuliłem. - Dobra, starczy. - powiedziała po chwili i mnie odepchnęła. - Muszę na pocztę. - zeskoczyła, chwyciła jakąś kopertę leżącą na szafce nocnej i wyszła z pokoju. Postanowiłem, że nie będę się jej narzucać i spróbowałem wytłumaczyć chłopakom, że lutowanie żywej istoty nie jest takim dobrym pomysłem.
Wściekła jak diabli na Lee, postanowiłam iść przemówić mu do rozumu, więc zbiegłam na dół, ale już odjechała świnia cholerna. Wsiadłam na niezawodny rower i popedałowałam szybko do jego domu. Po dziesięciu minutach wpadłam jak burza do środka, ale zastałam tylko Adlera i Neila puszczających kaczki w wannie. Skąd, nie takie z kamieni, tylko te prawdziwe zwierzęta. Podnosząc jedną żółciutką kaczuszkę i głaskając ja na uspokojenie, zasiadłam w bojowej pozycji na kanapie, czekając na zdrajcę. Po jakiejś pół godzinie wrócił razem z jakimiś walizkami... i pieprzoną Heather. Spojrzał na mnie przepraszająco i zawołał chłopaków. Wyskoczyli radośnie z łazienki razem ze sforą ptaszków, co spotkało się z zniesmaczeniem blondynki. O, jak ja bym jej te kudły wydarła z tego pustego łba...
- Kto to jest? - obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem Vince.
- Ja ją znam! - ucieszył się nieświadomy Stevie. - Locklear, gra w "Dynastii"!
- Miło poznać. - wyszczerzyła się sztucznie ta marna aktorzyna.
- Cóż... Od dzisiaj z nami mieszka. - oznajmił Tommy stanowczo.
- A to dlaczego? - oburzył się wokalista.
- No bo... dzisiaj się z nią żenię. - wymamrotał Lee, spuszczając wzrok na swoje kowbojki.
- CO?! - wrzasnął Slash, który w tym momencie wszedł do domu przez okno w kuchni. Tommy cofnął się, odrobinę przerażony.
- CO?! - zawtórował mu Neil.
- CO?! - rozpłakał się Pudel.
- CO?! - wydarłam się dla towarzystwa.
- CO WAM NIE PASUJE?! - zawyła Heather.
- TY!!! - krzyknęliśmy wszyscy razem.
- Co z Avą?! - warknął Mulat, ruszając powoli w stronę Tommy'ego.
- Jaką Avą? - złapała się pod boki blondynka, patrząc z pretensją na perkusistę, prowodyra tego zamieszania.
- Jego dziewczyną! - zamachałam rękoma nad głową.
- Ty kogoś masz?! - wysyczała Locklear.
- Dawno i nieprawda. - zaśmiał się nerwowo Lee.
- Jak dawno, jak jeszcze przedwczoraj błagałeś ją o to, żeby do ciebie wróciła?! - wrzasnął Ukośnik.
- Zmieniłem zdanie może?! - krzyknął Tommy.
- Chuje muje dzikie węże! - dał znać o swojej obecności Axl, wypełzając spod stołu kuchennego i przyciskając sobie mrożonego kalafiora z tyłu głowy.
- Jak wam coś nie pasuje, to możecie się wyprowadzić! - ryknął Lee.
- No chyba ty!! - wydarłam się i rzuciłam w niego kaczką.
- Ok, zostaniemy. Trudno, to twoja decyzja, że chcesz mieć ją za żonę. - skapitulował nagle Kudłacz. Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni, tymczasem on zwrócił się do Vince'a i Stevena cicho: - Utrudnimy jej życie tak bardzo, jak to tylko możliwe.
- My i Rudy też tu będziemy często przesiadywać i ją wkurwiać, prawda? - poklepałam Rose'a po główce.
- Ale jak ona mnie wkurwi, to jej przypierdolę. - uprzedził zdecydowanym tonem Wiewiór.
- O niczym innym nie marzę. - chlipnęłam, ciesząc się, że wszyscy są po mojej stronie.
- Ale co mu odwaliło no? - jęknął płaczliwie Popcorn.
- Pojęcia nie mam, ale musiało mu odwalić bardzo mocno. - westchnął Vince.
- Co wy tam w ogóle szepczecie?! - krzyknęła zniecierpliwiona blondyneczka.
- Nie wtrącaj się!! - wrzasnęliśmy wszyscy razem, a Axl pieprznął w nią tym swoim kalafiorem, przez co zatoczyła się i wywaliła. Parsknęliśmy śmiechem, a Tommy spanikował i uciekł do swojego pokoju. Hmm... Może powinniśmy założyć gang?... Genialny pomysł no!
~ Z perspektywy Toma
W skupieniu wdrapywałem się na sklepowy regał z batonikami, gdy usłyszałem z dołu: - Co ty odpierdalasz?
Ostrożnie popatrzyłem na właścicielkę tego głosu, którą okazała się być Share.
- Nie wiem. Ale lubię to robić od małego. - wzruszyłem ramionami i usiadłem wygodnie na samej górze. Teraz przyjrzałem się uważniej basistce. Wyglądała mizernie. - A ciebie co tu sprowadziło?
- Ja tu pracuję. - wywróciła oczami i otworzyła karton, z którego zaczęła wykładać MilkyWay'e na półkę.
- A no tak. Trzeba z czegoś żyć. - pokiwałem poważnie głową.
- A ty skąd bierzesz pieniądze? - zainteresowała się nagle.
- No... Najczęściej to z szuflady Sambory, czasem kradnę z banku, ale zdarza się też, że zarabiam coś ze swoim zespołem, grając po barach. - odparłem z uśmiechem.
- Beztroska poziom hard. - skwitowała z gwizdem Pedersen.
- Daj spokój, mam tylu ustawionych znajomych, że nie mogę zginąć. - zachichotałem i otworzyłem Twixa, którego wziąłem sobie z najwyższej półki.
- Lubisz tak żerować cudzym kosztem? - sarknęła.
- Daj spokój, cel uświęca środki: ja to wszystko po to, że kiedyś będę sławny i udzielę ludziom wsparcia swoją muzyką. - powiedziałem z buzią wypchaną batonem.
- Ciekawe, czy wtedy będziesz taki dobry dla młodych, początkujących muzyków, jak Aerosmith, KISS, Bon Jovi i cała reszta dla ciebie. - jojczyła coś tam pod nosem. Zrzuciłem jej na włosy papierek obklejony czekoladą, przez co jej się przykleił.
- Swoją drogą, tkwi w tym pewien paradoks, nie uważasz? Te zjebki z New Jersey same sobie jeszcze nie wyrobiły sławy, a już są moimi promotorami. - parsknąłem karmelem.
- Z drugiej strony, nie wiem czemu, ale każdy wierzy, że oni będą popularni. - zmarszczyła brwi blondynka.
- Jak to czemu? Ta determinacja Jona robi swoje. - pokiwałem głową z uznaniem.
- No tak, kluczem do sukcesu jest niedopuszczanie do siebie myśli, że marzenia mogą się nie spełnić. - mruknęła z namysłem Share, zamierając z garściami batoników w dłoniach.
- Właśnie, miałem pytać, czy wszystko w porządku? - spytałem elokwentnie.
- Czuję się jak gówno przylepione do buta. - zwierzyła się basistka.
- Ojoj, a czemuż to? - zmartwiłem się.
- Dałam kosza i dostałam kosza. - wymamrotała i ku mojemu przerażeniu zaczęła płakać.
- Karma. Ona zawsze wróci. - 'pocieszyłem' ją, przez co zawyła i zwinęła się w kłębek na podłodze. - Ej no, nie maż się...
Na Pedersen nie zadziałały moje prośby i bombardowanie Marsami (o batonach mówię, nie o tym gitarzyście, żeby nie było, że jestem jakiś nienormalny), i biedaczka dalej pogrążała się w rozpaczy. Z żalem ześlizgnąłem się z regału i usiadłem obok niej.
- A od kogo ty dostałaś tego kosza, co? - postanowiłem działać.
- Od Straa-aaaa-dlina! - jęknęła, chlipiąc.
- A toś sobie faceta wybrała. - żachnąłem się, przez co zarwałem pięścią w brzuch. - No bo z nim, wbrew pozorom, łatwo nie będzie. Ćpun... I Guns... No świr no!
- Bo ty niby jesteś zdrowy psychicznie? - roześmiała się przez łzy blondynka.
- No tak średnio bym powiedział. Ale to tak nieszkodliwie. A ci to psychopatyczni jacyś. - burknąłem.
- To nic, ja chcę tego mojego psychola przytulać codziennie! - wróciła do Gorzkich Żalów dziewczyna.
- Ale no... Może Scotti'ego wolisz? - zaproponowałem kogoś normalniejszego. Łypnęła na mnie jak na idiotę. - Nie, to jednak Izzy jest bardziej normalny... - mruknąłem po chwili zastanowienia. - No to może Vince? - tu poleciało w moją stronę zniesmaczone spojrzenie i stos inwektyw. - No, masz rację, brzydkie to takie i fu w ogóle... A co powiesz na Tico?
- Jest super i może bym się o niego starała, gdyby nie to, że zakochałam się w tym ćwoku tym. - jęknęła Share.
- No nic; ogarnij dupę, a ja spróbuję ci to załatwić. - westchnąłem, poklepałem ją po łebku, przez co upaćkałem się czekoladą, wstałem i ruszyłem na poszukiwania odrobinę przerażającego mnie gitarzysty.
~ Z perspektywy Aleca
Wykręcałem śrubki z łóżka Torresa, tak żeby się rozwaliło, gdy frajer się na nim położy, gdy zadzwonił telefon. Z wrogą miną odebrałem.
- Czego? - warknąłem na powitanie.
- Masz gdzieś w pobliżu Avę? - spytał mnie Slash.
- Nikogo nie mam w pobliżu, wszystkich pozabijałem. - zażartowałem poważnym tonem.
- No i widzisz, problem sam się rozwiązał. Nie żyje, to nie trzeba jej mówić. - usłyszałem w oddali skrzek rudego pajaca.
- Ej, Such, kurwa, serio pytam. - jęknął Mulat.
- No nie ma jej, wyszła na pocztę wysłać list do tego wysokiego kochasia, co nie? - westchnąłem.
- Japierdolękurwa. - zaklął gitarzysta.
- Ile kurwa będziesz wisiał na tym telefonie? Chcę zadzwonić po pizzę. - marudził mu Axl.
- Spierdalaj, ty nawet tu nie mieszkasz!! - wrzasnął Ukośnik.
- To jest jawna dyskryminacja, na którą nie mogę pozwolić. - stwierdził Rose, a po chwili usłyszałem, ku mojemu zadowoleniu, okrzyk bólu.
- Nie gryź mnie, pijawko!! - krzyknął Kudłacz i chyba jebnął w coś słuchawką.
- Czego jeszcze chcesz, piździelcu? - straciłem cierpliwość. Mój czas jest cenny, a ci tu sobie bitwy urządzają.
- No, a mógłbyś jej coś przekazać? - poprosił Slash.
- Dobre, znaj mą dobroć. - burknąłem.
- Przywieźcie mi bambaryłki. - zaświergotało to ich blond pisklę, co w gary wali.
- Nie wyrywaj mi, ciołku. - zgasił go Mulat i przejął telefon.
- Co to są bambaryłki? - zapytałem z ciekawością.
- A żebym ja to wiedział. - chlipnął gitarzysta. - Tak czy srak, chodzi mi o to, żebyś w miarę delikatnie przekazał Avie, że Tommy nie chce z nią być i żeni się z Heather Locklear, ok?
- To da się zrobić. W miarę delikatnie oczywiście. - uśmiechnąłem się wrednie i rozłączyłem. Wróciłem do przerwanej czynności, a potem wywaliłem wszystkie ubrania Ticusia Majtusia Srajtusia przez okno.
~ Z perspektywy Ozzy'ego
Postanowiliśmy zrobić pranie. Wrzuciliśmy nasze skórzane ciuszki do maszyny i zastanawialiśmy się, jak właściwie uruchomić ten ruski badziew.
- Jesusku w Lexusku, tu nie piszą po amerykańsku! - rozpłakał się Tyler znad instrukcji.
- Daj to, cioto. - warknąłem i wyrwałem mu papier gwałtownie, przez co wyleciał przez okno i wpadł do basenu.
- No to jesteśmy w dupie. - skwitował to westchnięciem Gene.
- Sam jesteś w dupie. I to starej Stanleya. - parsknął Alice.
- Kurwiu! - pogroził mu pięścią przed nosem Simmons.
- To musi się dać jakoś włączyć no. - jęknął Paul, trącając w obawie pralkę palcem.
- Gdzie jest Joe, jak jest kurwa potrzebny? - zamamrotał pod nosem Steven.
- Może jednak oddajmy to do pralni? - zaproponowałem.
- Nie, kurwa!! - zaprotestował Demon. - Nie możemy zdezertować w obliczu wroga! - pieklił się i uderzył pięścią w pralkę, przez co się włączyła. Popatrzyliśmy na nią zdumieni. - To nawet nie jest takie trudne. - uśmiechnął się dumny z siebie basista.
- Głupi zawsze ma szczęście. - dogryzł mu złośliwie Cooper. Gene już miał się na niego rzucić, ale urządzenie zaczęło wydawać z siebie dziwne dźwięki, więc się rozproszył.
- Miota nim jak szatan. - stwierdził Starchild, przekrzywiając głowę jak pies.
- Waruj. - nakazał maszynie stanowczo Tyler, ale głupia się go nie posłuchała.
- Z nią po dobroci się nie da. - pokręciłem głową, zdegustowany jej odmową.
- Uspokój się, bo jak nie, to przerobię cię na złom. - wyszeptał horrorowym tonem Alice, wyciągając pomału z tylnej kieszeni spodni spluwę. Boszeobosze, jaka ona była piękna... Lśniąca i w ogóle... Czarna... No orgazm no, mówię wam. I jeszcze wygrawerowany napis: "Zabójca much"... Pośliniłem się.
- Dlaczego zabójca much? - zapytał Simmons, marszcząc brwi.
- No bo zabija muchy, patrz. - odpowiedział mu Cooper i strzelił w górę, zapominając chyba, że do zabicia muchy potrzebna jest jakaś mucha. Tak czy inaczej, pocisk odbił się od metalowej lampy zaprojektowanej przez Stanleya i rykoszetem ściął platynowe płyty Aerosmith wiszące na ścianie, które z kolei spadły na nas z wrzaskiem godnym wokalisty, którego głosem są zapełnione, czym śmiertelnie nas uraziły.
- Tak się bawić nie będziemy. - pokręcił głową rozczarowany Steven, podniósł jedną i z obrażoną miną wrzucił ją do kominka, po czym nastąpiła krępująca cisza.
- Ehm, Tyler... - zaczął Perry, opierając się o ścianę z rozbawionym uśmiechem.
- Co? - warknął jego bliźniak.
- To elektryczny kominek, młocie. - przewrócił oczami gitarzysta.
- No i czemu wszystko jest przeciwko mnie? - zaskomlał Steven i sam rzucił się w odmęty plastikowego ognia. Tymczasem za plecami Joe'go pojawiło się jego dziecię, zjeżdżając po schodach na mojej desce klozetowej, z którą śpię pod poduszką. Z rozpędu wpadło w pralkę, wywracając się razem z nią. Chyba ją naprawił, bo przestała robić to swoje "ouiiuiuiuiutszsztrzaskbumkrrrłiiiiajajbulbul" i wylała z siebie nasze ubrania na fali piany z czarnymi plamkami.
- Robicie pranie w salonie? - zapytała zaintrygowana Brooklyn, stając obok Perry'ego.
- Chyba armagedon, a nie pranie. - mruknął ponuro gitarzysta i zapalił papierosa.
- Młody, dzięki za pomoc. - powiedziałem z wdzięcznością do Tony'ego, podnosząc go za szelki z tej powodzi i w ramach podziękowania dałem mu statuetkę jego ojca, która mi się napatoczyła i była nagrodą za bycie wybitnym gitarzystą czy coś takiego.
- Zacnie. - zacmokał Mały i dziabnął nią Starchilda w tyłek.
- Weź. - zachichotał filuternie Paul i zarumienił się niczym pensjonarka.
- Podlasie. Ja chcę dom na Podlasiu. - powiedział Joe tą swoją mantrę płaczliwym tonem.
- A ja to bym chciał dom w środku lasu. - rozmarzył się Alice. - Dom w głębi lasu.
- A ja bym chciał dom za lasem. - stwierdził Demon, siadając na oparciu kanapy. Znaczy, taki przynajmniej był jego zamiar, bo nie trafił i przeleciał dupą nad meblem, spadając za niego z hukiem. Ryknęliśmy śmiechem, a to wściekłe wychynęło zza kanapy, zionąc ogniem. Przemieściłem się w bezpieczne miejsce, to znaczy za zasłonę, i nabijałem się z niego dalej.
~ Z perspektywy Avy
Śmieszni ci Kanadyjczycy, no masakrycznie. Wyskakujesz na nich zza rogu, a ci wrzeszczą i uciekają. Wariaci. A ja przecież byłam przebrana za ANTYterrorystę, a nie terrorystę, halo. Głupio jednak tak trochę było samemu latać po mieście, brakowało mi mojego kompana - Slasha. Mogłam chociaż zabrać ze sobą Jona, ale ten nie, nie idzie, no bo na co to komu, jak można zamknąć w schowku na miotły szefa hotelowej kuchni, zabrać jego ubrania i się pod niego podszyć, prawda? Ciołek. A ja mu głupia ostatnią krówkę oddałam. Chlip.
Tak sobie smutając, weszłam do budynku poczty. Stanęłam w kolejce, a człowieczki oglądały się za siebie, obrzucając mnie zatrwożonymi lub nerwowymi spojrzeniami. Wyszczerzyłam się i machałam każdemu, ale to spowodowało jeszcze większy postrach. Po chwili przypomniało mi się, że pozwoliłam Suchowi przykleić sobie do każdego zęba naklejkę w kształcie czarnej czaszki. Zachichotałam, a napakowany chłopak przede mną nie wytrzymał już tego napięcia i wybiegł jak strzału. Fiuuu i go nie było. Phi. Wielki jak brzoza, a głupi jak koza. A nie, to opis zarezerwowany dla Duffika. Po minucie byłam już śmiertelnie znudzona i zaczęłam wyłamywać palce staruszkowi stojącemu za mną, wmawiając mu, że leczę reumatyzm alternatywnymi metodami. Kiedy skończyłam, wszystkie sterczały w różnych kierunkach, a z jego dłoni kapała krew. Kurczę, muszę się pochwalić Axlowi, będzie ze mnie dumny. W końcu nadeszła moja kolej. Rozkazałam pani w okienku nadać list w tempie ekspresowym niczym moje cięte riposty, czym rozbawiłam samą siebie i zarechotałam dziko, a ta to chyba jakaś bez poczucia humoru, bo tylko popatrzyła na mnie z cierpiętniczą miną i powiedziała, że zajmie to najwyżej trzy dni. Swoją drogą, brak poczucia humoru to rodzaj upośledzenia umysłowego, prawda? No bo jak można tak żyć? Nie rozumiem tego.
Wróciłam do hotelu skacząc po każdej napotkanej kałuży i wpadłam do pokoju Bon Jovi'ego, radośnie oznajmiając, iż przybyłam, zaszczycając to miejsce rozpaczy swą obecnością. Zastałam tylko Davida uciekającego przed strumieniem zupy pomidorowej, który wylewała z siebie dziwnie otworzona puszka. Sikało to niczym hydrant, zabawne.
- To chce mnie zabić! - wrzasnął do mnie klawiszowiec i biegał dalej, panikując i machając rękami nad głową. - A ja tylko chciałem zjeść zupkę no!
Bohatersko podbiegłam do stolika, na którym leżała puszka zagłady, ślizgając się po pomidorówce i wyrzuciłam ją za okno. Zanim wyleciała, zdążyła ostatnim tchnieniem powalić mnie strugą zupy, sikając mi nią w twarz. Bryan doślizgnął się do mnie na kolanach, objął i zaczął płakać ze szczęścia, twierdząc, że jestem jego bohaterką. Poklepałam go po kłaczkach dobrotliwie.
- No ja pieprzę, zostawić was na chwilę samych. - pokręcił z politowaniem głową Richie, stając w progu i opierając się o drzwi.
- Ty nie wiesz, co tu się przed chwilą działo, jaką dramatyczną walkę stoczyliśmy. - oburzył się David.
- Z zupą pomidorową? - spytał z powątpiewaniem gitarzysta.
- No! - krzyknęliśmy razem.
- I dlatego właśnie nie powinieneś był ściągać tej folii bąbelkowej. - wzruszył ramionami Sambora.
- Ale musiałem siku. - jęknął klawiszowiec.
- Chyba siku musiało ciebie. - wypaliłam i się roześmiałam z swojego dowcipu. Kompani spojrzeli na mnie jak na idiotkę, a ja się popłakałam z tego śmiechu.
Po dłuższej chwili zajęliśmy się włamywaniem innym ludziom do pokojów i zostawiania im tam anonimów w stylu: "Znamy twój sekret. Tak, dokładnie, wiemy, że chowasz pod łóżkiem wibrator, pączuszku. Jeśli nie chcesz, by twoje żałosne życie seksualne ujrzało światło dzienne, zostaw na miejscu tej kartki paczkę kwaśnych żelek robali. Jutro włamiemy się tu o tej samej porze, by ją odebrać."
~ Z perspektywy Izzy'ego
Umówiłem się z Sixx'em na spotkanie biznesowe. Teraz była moja kolej handlowania naszym towarem, więc miał mi przekazać płaszcz. Kurwa, jakie to ciężkie. Będę chodził zgarbiony, ekstra.
- Tylko wiesz, trzymaj to z dala od swoich przyjaciół, jasne? - ostrzegł mnie basista. - Jak mi raz do tego Ozzy dopadł, to wziął armatę i wystrzelił z niej Coopera. Biedny utknął na drzewie.
- Masz rację, wolę nie wiedzieć, co by wykombinował Axl. - zatrwożyłem się.
- Dobra, no to powodzenia. Rozliczymy się pod koniec miesiąca. - poklepał mnie po ramieniu Nikki i odjechał na motocyklu. Ja ruszyłem w kierunku Sunset, starając się za bardzo nie brzęczeć tym zestawem garnków, który obijał mi się o kolana. Przypomniało mi się, że mam dostarczyć amfetaminę mojemu stałemu klientowi. Stwierdziłem, że nie będę się wlókł po mieście niczym jakiś nietoperz, więc wsiadłem na najbliższym przystanku do autobusu. Jakaś pani dziwnie się na mnie patrzyła. Usiadłem naprzeciwko niej, pochyliłem się i zapytałem szeptem, czy czegoś potrzebuje. Rozejrzała się nerwowo, a następnie odpowiedziała mi cicho, że z chęcią zakupiłaby fałszywy dowód.
- Ma pani szczęście, akurat są na promocji. - zachichotałem konspiracyjnie i wcisnąłem jej dokumenty wystawione na nazwisko Emanuela Speed. Napiwek mi dała, o jaka miła. Może nawet starczy mi teraz na kupienie Popcornowi tego Zestawu Małego Czarodzieja, o którym marzy. W końcu dojechałem na właściwe miejsce. Wysiadłem i skradając się po krzakach podszedłem pod dom, który był moim celem. Zapukałem i czekałem, aż mi w końcu ten Tyler otworzy. No ileż można, kurwa.
- Sorry młody, przyszpiliło mnie do sracza, rozumiesz. - zachichotał wokalista, gdy już otworzył. Przewróciłem oczami i podałem mu z odmętów płaszcza słoik wypełniony białymi pastylkami. Bez słowa zapłacił mi grubym zwitkiem dolców, którego chyba nawet nie przeliczył. Z dziesięć patyków tu było. No, kurczę, będę mógł spłacić długi, które Duff ponabijał u fryzjerki. Takie interesy to ja rozumiem. Gdy już odchodziłem, zeskoczyło na mnie ze strychu coś w pelerynie.
- Masz żabi skrzek? - wrzasnęło mi do ucha.
- Mam, kurwa, nie drzyj mordy, Gene. - warknąłem i wygrzebałem z jednej z wielu kieszeni woreczek tego chujstwa. Zapłacił mi o wiele za dużo, więc poklepałem go po główce i odszedłem zadowolony, że dodatkowo zarobiłem na zapłacenie mandatu Slasha, tego, który dostał za nocowanie w radiowozie. Gdy wróciłem do Hell House, czekał tam na mnie Tom i jakieś dziewczę.
- Chcecie coś kupić? - mruknąłem pytająco, ale zaprzeczyli. - A więc co was tu sprowadza?
- Rudego szukam. - skrzywiła się różowo-włosa.
- Co znowu zrobił? - westchnąłem. - Chyba nie jesteś z federalnych, co?
- Nie. - spojrzała na mnie jak na idiotę. - Ja tak jakby z nim jestem.
- Jak uważasz. - wzruszyłem ramionami.
- A jam tu przybył w poselstwie twej lubej. - stwierdził teatralnie Keifer, przykładając sobie rękę do serca.
- Że co kurwa? - burknąłem bez zrozumienia.
- No o Share chcę z tobą pogadać. - zniecierpliwił się.
- Ach tak... - zmrużyłem podejrzliwie oczy. - Słuchaj, może zaczekasz na padalca w jego pokoju? To ten, do którego drzwi przybita jest głowa listonosza. - zwróciłem się do dziewczyny Rose'a, a ona bez marudzenia się posłuchała. Wyglądała z deczka na psychopatkę. Oby nie mieli potomstwa...
- Wiesz, jak ona teraz cierpi? - powiedział z wyrzutem Tom.
- Przesadzasz. - bąknąłem, zapalając papierosa. - Ja jej niczego nie obiecywałem, sama się prosiła.
- Ale no. No. Człowieku, miejże litość! - krzyknął błagalnie.
- Mam z nią być z litości? - uniosłem w zdumieniu jedną brew.
- Właściwie to lepiej z miłości, ale litość też może być. - pokiwał głową ucieszony, że się w końcu dogadaliśmy.
- Słuchaj, nie jestem pieprzonym miłosiernym Samarytaninem, jasne? - warknąłem na wokalistę. Oni zawsze jacyś jebnięci są.
- Ależ ja niczego takiego nie powiedziałem. - zdziwił się. Klepnąłem się ręką w czoło. On pewnie nigdy nie czytał Biblii.
- Mam tyle problemów na głowie, że niepotrzebny mi jeszcze jeden w postaci tej upartej blondynki. - wymamrotałem, próbując przekonać samego siebie.
- Tylko żebyś potem zazdrosny nie był, jak sobie kogoś innego znajdzie. - skapitulował nagle Keifer, świsnął mi pomarańczę z płaszcza i wyszedł tanecznym krokiem.
~ Z perspektywy Jona
W skupieniu przyrządzałem kluski z makaronem, gdy zjechała kuchenna winda i otworzyła się, ukazując moim oczom skulonego w niej Aleca.
- Ciekawe. - zagwizdałem i się do niego wyszczerzyłem. Wylazł stamtąd, wdeptując w ciasto, które porozwalałem na podłodze.
- Wiesz... - zaczął. Spojrzałem na niego pytająco. - Jestem pewien, że o czymś zapomniałem.
- Może znowu nie odebrałeś mamy z lotniska? - podsunąłem mu możliwość.
- Nie, tym razem to nie to. - mruknął zamyślony i potarł sobie brodę.
- No to ja nie wiem. - zachichotałem i spróbowałem wyplątać się z makaronu.
- Chyba miałem komuś przekazać jakąś informację... Ale jaką i komu? - jęknął, wpychając karzełka do piekarnika.
- Może mi? Że na przykład napisaliście już jakąś piosenkę sami, a nie czekacie, aż ja odwalę za was robotę? - chlipnąłem.
- Nie, nie, nie... - pokręcił pomału głową.
- No to może znaleźliście pole, na którym rosną grzybki halucynki? - zapytałem z nadzieją.
- Nein... Dzwonił do mnie ten małpiasty i coś chciał... - przypomniał sobie z wysiłkiem basista.
- Slash? No to pewnie masz coś powiedzieć Avie. - uśmiechnąłem się, bo sypnąłem sobie mąką w twarz i mnie załaskotało w nosie.
- Coś o tym jej wielgachnym fagasie... - męczył się dalej Such.
- Lee. - podpowiedziałem mu, a on pokiwał głową.
- Może, że nie żyje? Nie, chyba nie... - mamrotał sam do siebie i zwinął się w kłębek na podłodze. - Coś na nie... Że nie chce... Nie chce... Z... Z nią być... Tak, to było to... Ale coś jeszcze... Kurwa... Myślenie tak bardzo boli... Że... Wychodzi za mąż?... Nie... Żeni się, o... I mówił mi jeszcze z kim... Ale z kim?... Brzmiało znajomo... H... To chyba jakaś aktorka była, z tego serialu, co ogląda Torres...
- Z "Dynastii"? Na H? Heather Locklear? - spytałem, marszcząc brwi.
- No, o no! - ożywił się Alec i zerwał. - To lecę to tej świrusce powiedzieć, zanim znowu zapomnę!!! - i pojechał z powrotem windą na produkty spożywcze.
~ Z perspektywy Joeya
Rozwiązywałem krzyżówkę, ale sprawiało mi to niemały problem.
- W jakiej strefie klimatycznej są Stany? - pociągnąłem nosem, podnosząc głowę znad gazety.
- Okołobiegunowej podzwrotnikowej równikowej nadmorskiej kalafiorowej. - pomógł mi Axl, skrzecząc sprzed telewizora, na którym włączony był program o tym, jak zostać władcą świata na postawie doświadczeń Adolfa Hitlera.
- Ale nie pasuje. - jęknąłem przeciagle.
- To ściaśniaj. - doradził mi Mick, nie odrywając wzroku od Księgi Czarnej Magii, którą uważnie studiował.
- Ale z ciebie glut. - westchnął Sabo leżący pod dywanem.
- Dlaczego glut? - oburzyłem się.
- Bo każdy chce cię wydłubać. - parsknął śmiechem Slash.
- Jakie suchary walisz. Jak Ava no. - zachichotała Kath i trącnęła go w ramię.
- My jedziemy do Vegas na ten ślub. - mruknął wystrojony Tommy, złażąc razem ze swoją nową ukochaną po schodach.
- A żeby was jednorożec trzasnął. - złorzeczył pod nosem Adler, siedząc naburmuszony pod kuchennym stołem i dojąc kciuka.
- Nie przyjmuję tego do świadomości. Jako autorytarny władca zabraniam wam. - powiedział do nich godnie Rose.
- W tym kraju panuje demokracja. - pokazała mu język Heather i wypchnęła swojego narzeczonego na zewnątrz. Po chwili usłyszeliśmy, jak samochód Lee odjeżdża z podjazdu.
- No to koniec. - burknął Mulat i zaczął nerwowo skubać frędzle swojej skórzanej kurtki.
- No ale kurwa no. Miało być tak pięknie. - chlipnęła Kath.
- Obrzucę ich klątwą. - zaproponował Mars.
- Poproszę. - zaskrzeczał Rudzielec.
- Tommy'ego nie tykaj. To twój perkusista przecież. Ale tą Locklear jak najbardziej. - oznajmiła brunetka Szamanowi.
- O cholera! - wrzasnąłem nagle. Spojrzało na mnie pięć par zdumionych oczu. - Miałem zrobić dla Jan misia tygrysia, a ja dałem jej misia królisia!
I wypadłem z tego domu, kierując się szybko do swojego w celu naprawienia zaistniałej pomyłki.
~ Z perspektywy Richie'go
Siedzieliśmy w moim pokoju, grając w butelkę.
- Pytanie czy wyzwanie? - zapytała Ava z wredną miną Sebastiana.
- Wyzwanie proszę. - wyszczerzył się do niej odważnie.
- Hmm... Przebiegnij nago cały hotel. - rozkazała. Baszek bez wahania zaczął się rozbierać, gdy do pomieszczenia wpadł Alec.
- Tommy nie chce już z tobą być i żeni się z Heather Locklear! - wydyszał od progu do dziewczyny.
- To nie jest śmieszne. - zachichotała nerwowo nasza towarzyszka.
- No, zwykle prawda nie jest śmieszna. Ten z włosami zamiast głowy dzwonił do mnie i kazał ci to przekazać. - wzruszył ramionami, opierając się o drzwi. Zapanowała wszechobecna krępująca cisza, a Sebek z wrażenia upuścił swoją bluzkę na Davida.
- Slash by chyba nie wykręcił ci takiego podłego numeru, prawda? - zapytałem cicho Avę, która znieruchomiała.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską Todd, trącając ją w ramię swoim ramieniem.
- A jak myślisz? - wyszeptała dziewczyna. - Nic nie jest w porządku! - krzyknęła po chwili i rzuciła się na łóżko. Znowu zapadła cisza, którą po chwili przerwał jej szloch.
- Ava... - jęknął zmartwiony Dammit i usiadł obok niej. Pogłaskał ją delikatnie po głowie, ale ona go nie odtrąciła.
- To tego... Może my nie będziemy przeszkadzać... - wymamrotał zakłopotany Brent, a my wszyscy przyznaliśmy mu rację i czym szybciej opuściliśmy pokój, zostawiając ich samych.
~ Z perspektywy Tommy'ego
Może Nikki miał rację... Powinienem przerzucić się na dietę marchewkową, a nie od razu brać ten ślub... Kurde... Tylko trochę za późno, zważywszy, że trzymam w ręku zaświadczenie o zawarciu małżeństwa...
- Ech... Chcesz go unieważnić, prawda? - zapytała smutno Heather. Siedzieliśmy przy barze w kasynie.
- Ja... - zająknąłem się. Spojrzałem w jej niewinne oczy. - Nie, no co ty. - uśmiechnąłem się, całując ją.
- Ty... Wciąż ją kochasz? - szepnęła blondynka, gdy się od siebie oderwaliśmy.
- Nie będę kłamał, że nie. - mruknąłem, grzebiąc słomką w drinku. - Ale może dzięki tobie mi przejdzie.
- Może. - burknęła, odwracając ode mnie wzrok.
- Daj spokój. - jęknąłem, zapalając papierosa.
- Co daj spokój?! - oho, wściekła się. Jak uroczo wygląda... - Wyszłam za mąż za faceta, który kocha inną i będę mieszkać w jego domu razem z jej przyjaciółmi, a jak ona wróci, to pewnie też z nią, co?!
- No... Ja nie zamierzam ich wywalać. - wzruszyłem ramionami.
- Świetnie. - warknęła i wypiła naraz całą szklankę martini.
- Wyluzuj. Po prostu dobrze się bawmy. - mrugnąłem i podsunąłem jej woreczek z heroiną. Rzuciła mi spojrzenie spod byka, ale po chwili wsunęła towar w swój stanik i poszła do toalety, żeby sobie władować. A ja zacząłem rozmyślać. To wszystko nie tak miało wyglądać. Szalony ślub miałem wziąć z opierającą się Avą, a świadkiem miał być Nikki, a nie zgarnięty spod monopolowego sobowtór Presleya. To ta wredna dziewczyna miała zostać panią Lee. Zresztą jej to obiecałem. Dużo jej obiecałem, a co z tego wyszło? Nic... Kurwa... Co ja narobiłem? Czyżbym... stracił ją raz na zawsze? A może... to wszystko da się jeszcze cofnąć? Nie, nie mogę zrobić tego Locklear... A... Co będzie z Avą?... No pięknie... Zamieszałem jak Ozzy nasz koktajl... Spuściłem głowę, przełykając gorzkie łzy...
~ Z perspektywy Todda
- Proszę, nie płacz, on nie jest tego wart... - szepnąłem do Avy, głaskając ją po włosach.
- Skąd możesz wiedzieć? Nie znasz go. - wydukała przez łzy.
- Ale wiem, że cię miał i dobrowolnie z tego zrezygnował. To nie świadczy o nim dobrze. - stwierdziłem, rozpierając się wygodnie obok niej na poduszce.
- Czy ja wiem? Przecież nie jestem normalna. - chlipnęła dziewczyna.
- Ale on też nie jest normalny. - pocieszyłem ją. - Więc jeśli ta aktorka jest normalna, to ich związek na pewno długo nie przetrwa. Bo kto normalny długo by wytrzymał z kimś pojebanym?
- Coś w tym jest. - przyznała mi rację. Jednak po chwili znowu zaczęła ryczeć.
- Daj sobie z nim spokój, błagam... - jęknąłem.
- Nie potraa-a-aafię! - zawyła. - Tak bardzo chcę, żeby on tu teraz był, przytulił mnie i powiedział, że to wszystko był tylko zły sen...
Przymknąłem rozczarowany oczy. Miałem nadzieję, że... Nie no, właściwie to czego ja się spodziewałem? Że od razu rzuci się w moje ramiona i przeboleje tą stratę? Potrzebuje czasu, zresztą... Ona naprawdę go kocha, może już nigdy nie zechce z nikim być...
- Wiesz... Nie lubię patrzyć, jak cierpisz, bo mi na tobie zależy... I gdybym mógł, to bym go tu dla ciebie sprowadził... Tylko że to średnio możliwe, skoro postanowił ułożyć sobie życie bez ciebie... - westchnąłem, patrząc z bólem, jak drżąca łka w poduszkę.
- Ale dlaczego? - spytała przytłumionym głosem. - Przecież obiecywał...
- Nie chcę ci robić przykrości, ale... Może jego obietnice nie są po prostu wiele warte? - wzruszyłem ramionami.
- I dlatego właśnie Bóg nie istnieje, bo jak mógłby mi dać tyle szczęścia, a potem to bezdusznie zabrać? - smarknęła nosem.
- Nie wiem, mała, nie wiem... - powiedziałem cicho, patrząc zamyślony przez okno.
- Dammit? - zapytała po chwili.
- Tak? - spojrzałem na nią.
- Możesz zostawić mnie samą? - poprosiła.
- Ale nie zrób nic głupiego, proszę. Potrzebujemy cię. - mruknąłem, pocałowałem ją w czoło, wstałem z łóżka i wyszedłem.
~ Z perspektywy Roba
- Nie, żebym się skarżyła, ale to chyba głupi pomysł. - stwierdziła Jan.
- Bez marudzenia mi tu; rób, co do ciebie należy. - syknęła na nią babcia Scotti'ego.
- To wszystko dla naszego dobra. - pokazałem gitarzystce język.
- Ja wiem, wiem, ale może jednak umówmy się po prostu na spotkanie z przedstawicielami wytwórni, tak jak wszyscy, a nie będziemy brać ich jako jeńców, co? - westchnęła dziewczyna.
- To dopiero jest głupi pomysł. - zachichotała Agnes. - Wy musicie pokazać swoją oryginalność.
- Poprzez użycie shurikenów? - westchnął Scotti, wyciągając z kieszeni metalowe gwiazdki.
- Tak naprawdę to jest wasze demo w kształcie shurikenów. - przyznała babunia.
- Zmyślne. - zagwizdałem z podziwem.
- Czy ktoś mi do cholery wytłumaczy, czemu jestem taka durna i tu z wami przyszłam? - jęknęła Caroline zza moich pleców.
- Bo jesteś blondynką. - uśmiechnął się wrednie jej brat.
- Bo nas kochasz. - mrugnąłem do niej. Te odpowiedzi wkurzyły dziewczynę, więc kopnęła mnie w zadek, przez co wyjebałem twarzą o ścianę budynku, pod którym koczowaliśmy, a gitarzysta oberwał w łeb bagietką. No dobra no, musiałem chyba coś jeść, nie? Dlatego moje marudzenie o wstąpienie do spożywczaka było jak najbardziej słuszne. Dopisałem ten punkt koślawymi literkami na ściśle strzeżonym planie akcji Agnes. Tak naprawdę to ucięła sobie poobiednią drzemkę i po prostu podszedłem do stołu, ale chciałem, by brzmiało to bardziej dramatycznie.
- Spóźniłam się? - zapytała Roxy, podchodząc do nas na luzie z trzymanym w dłoni pucharkiem lodów.
- Co ty robisz?! Wszystko zepsujesz! - wycedziła wściekła babcia i pociągnęła perkusistkę za pukiel włosów na glebę. A że akurat leżałem w pobliżu na skutek uprzedniego brutalnego potraktowania mnie przez Caroline, to z radością zabrałem dziewczynie Bastka deser i szybko go skonsumowałem. Spotkało się to z przewróceniem oczami rodziny Hillów i chichotem reszty zebranych, tj. połowy Vixen.
- Babciu... - szepnął Scotti.
- Czego, kurwa?! - warknęła Agnes. Gitarzysta popatrzył na nią z wyrzutem. - Wnusiu. - dodała po chwili z wymuszoną czułością, pewnie, żeby się odwalił.
- No bo... Ani ja, ani Affuso nie jesteśmy liderami i trochę tak głupio, że załatwiamy nam kontrakt za plecami reszty... - wymamrotał, unikając wzroku starszej pani.
- Robimy im niespodziankę i nie będą, do ciemnej szerokiej, mieć o to pretensji. - wysyczała zniecierpliwiona, patrząc na swojego wnuka z mordem w oczach. Ma rację, się czepia o byle gówno. - Zanim oni się za to zabiorą, to ja wykituję. A chcę widzieć sukces mojego wnuczka, jasne?
- Zdeterminowana z pani kobieta. - mruknęła wyszczerzona Petrucci.
- Dziękuję, kochanie. - staruszka z uśmiechem wytargała ją za policzki.
- To przystępujemy do akcji? - zapytała cicho Kuehnemund.
- Hej, to ja jestem przywódcą! - oburzyła się Agnes i pogroziła jej swoim inhalatorem. - Każdy wie, co ma robić?
Przytaknęliśmy głowami.
- Rob, na pewno? - spytała mnie z powątpiewaniem siostra Scotti'ego.
- A jak zobaczy jedzenie i się rozproszy? - zmartwiła się Roxy.
- Kurwa, w dupę jeża. - zaklęła babcia. - Nie pomyślałam o tym.
- Ej! - zbulwersowałem się. - Czy nikt we mnie nie wierzy??
- Nikt. - przytaknęli mi zgodnie. O, głupie chujki, Affuso wam pokaże, jakim jest profesjonalnym zamachowcą! Z godną miną wstałem i odmaszerowałem. Gdy stanąłem przed drzwiami wejściowymi, rozejrzałem się czujnie naokoło, po czym jednym celnym rzutem rozwaliłem moją pałeczką kamerę. Zadowolony otrzepałem ręce i wszedłem niepozornie do środka. Chowając się za idącymi ludźmi, dotarłem do kanciapy ochroniarza, który sobie przysnął na krzesełku przed ekranem monitoringu.
- Psze pana!! - wrzasnąłem mu do ucha, przez co obudził się i spadł.
- Czego? - burknął niechętnie, próbując podnieść swą tłustą dupę z podłogi.
- A spierdalaj pan! - krzyknąłem i zacząłem dźgać jego wylewające się z ubrań cielsko drugą pałeczką.
- Dobra, wstrzym na luz. - żachnął się. - Mogę zrobić sobie przerwę, mnie to tam zwisa i powiewa.
- A to niech pan może używa majtek... - skrzywiłem się. Koleś parsknął i sobie poszedł. Wzruszyłem ramionami, wziąłem miętówki, które zostawił, usiadłem na jego miejscu i zacząłem obserwować na ekranie poczynania moich współpracowników. W prawym górnym rogu Caroline urządziła sobie zapasy z sekretarką prezesa, a towarzysząca jej Jan wpadła do jego gabinetu i wytargała go stamtąd za kołnierz koszuli. Zgodnie z planem, miała go odholować do sali konferencyjnej. I właśnie to czyniła. Natomiast w lewym dolnym rogu Agnes wpychała do kosza na śmieci jakiś zespół, który był umówiony na spotkanie. Dokładnie pośrodku monitora byłem ja, więc sobie pomachałem, a co. Natomiast nade mną widziałem grzecznie czekających w sali konferencyjnej Scotti'ego i Petrucci. Po chwili do docelowego miejsca został wepchnięty prezes wytwórni, a Kuehnemund zajęła miejsce obok swojej perkusistki. Pomału ruszyłem na górę, a właściwie to jak najszybciej, żeby zdążyć przed babunią. Wpadłem do środka, przeturlując się dramatycznie po podłodze i jak gdyby nigdy nic usiadłem przy Hillu. Prezes patrzył na nas z otwartymi ustami. Po minucie przyszła Agnes, podając się za naszą menedżerkę i wyjaśniła zszokowanemu prezesowi, że jesteśmy przedstawicielami dwóch młodych, obiecujących zespołów. Nakazała wnuczkowi odpalić nasze demo, więc on w skupieniu pieprznął shurikenem na odtwarzacz. O dziwo, samo się odpaliło. No genialne no. Powietrze przeszył dziki wrzask Seby w "18 And Life", a zmieszany Scotti wymamrotał coś o tym, że chyba nie przewinął, poszedł do płyty, coś przy niej pomajstrował i po chwili włączyła się od początku. Były na niej nasze dwie piosenki, oprócz wspomnianej jeszcze "Youth Gone Wild". Na pytanie Agnes, czy podpisuje z nami kontrakt, przerażony prezes pokiwał gorliwie głową, więc staruszka dała znak Roxy, która rzuciła swoim shurikenem, by zaprezentować muzykę dziewczyn. Z nimi poszło równie gładko. Kochana babcia no. Załatwiła nam, że jutro sam prezes nas odwiedzi, tak żeby wszyscy członkowie zespołu mogli podpisać umowę.
~ Z perspektywy Popcorna
W skupieniu i narastającej wściekłości usiłowałem dopaść tego skurwiela. Kręciłem się w kółko, ale to wszystko na nic...
- Co to ma być? - zachichotała rozbawiona Kath, przyglądając się moim poczynaniom.
- Nasz piesio gania swój ogonek. - zacmokał Slash.
- Ale on nie ma ogona. - westchnęła brunetka.
- Użyłem siły perswazji manipulacji degradacji, by wmówić mu, że, owszem, ma. - wypiął dumnie pierś Axl.
- Nie mówcie o nim, jakby go tu nie było. - zaprotestował Vince i poklepał mnie z czułością po główce.
- Stevie, idziemy na śpiacielek! - zagwizdał Mulat i potrząsnął smyczą. Z wywalonym jęzorem podbiegłem do niego na czworaka i zacząłem po nim skakać. Nagle jednak mój Brat Krwi padł w rozpaczy na podłogę. Hmm... Wzbudziło to nawet we mnie lekką kon... konst... konserwację, o!
- Co ci, zjebku? - zainteresował się uprzejmie swoim rozwalonym na ziemi gitarzystą Rose, a to tylko dlatego, że skakał po trampolinie, niefortunnie się odbił i na niego spadł.
- Ava wie... - jęknął Ukośnik.
- Na kurczaczka z jelonka jak mielonka, macie telepatyczną więź?! - zdumiał się Neil, upuszczając grafitowy lakier, którym malował sobie paznokcie. Rozlana na panelach błyszcząca ciecz przykuła moją uwagę, więc podpełzłem do niej i wsadziłem w to palec.
- Czy to ważne? Biedactwo teraz cierpi. - chlipnęła Kath, wtulając twarz we włosy nieprzytomnego, rozwalonego na kanapie Sixxa.
- Polećmy do niej więc. - zaproponował Rudy, wzruszając ramionami.
- A kto będzie dręczył Heather? - zaoponował wokalista Motley Crue.
- Chyba że... - brunetce zaświeciły się oczy. O nie... Wpadła na kolejny poroniony pomysł... Ratuj się, kto może! No, Adler, masz rację, w lodówce będziesz bezpieczny. Tylko co te, kurwa, sery mnie atakują no?? I jeszcze puszki Pepsi mnie gniotą w tyłek. Kurwa, czy Tommy musi tego tyle pić? - Porwiemy Lee, zapakujemy do kartonu i wyślemy do Avy!
- W sumie... Mamy w tym doświadczenie... - zamyślił się Wiewiór. No tak, kiedyś wysłaliśmy w ten sposób Duffa do Seattle, żeby zrobił przyjemność rodzinie i spędził w końcu święta w domku. No i to to pochłania ogromne ilości jedzenia, a u nas krucho było wtedy z kasą. Może dlatego, że Izzy nie uprzedził nas, że między stertami swoich ubrań schował portfel, no i jak potem Kudłacz z Axlem robili pranie w publicznym basenie, to banknoty się pomoczyły. Co prawda, przerażony Stradlin wysuszył je moją suszarką po mamie Slasha, ale były jakieś sztywne i się kruszyły. McKagan mówi, że to wszystko wina władz miejskich, bo to przez chlorowanie wody. Ech... W ogóle nie dbają o dobro obywateli... Karygodne.
- Boszenko, czuję się, jakbym stracił moją gitarę! - załkał Mulat.
- Ojejku, to ona aż tak mocno go kocha? - zasmuciłem się i chyba oczy mi się zaszkliły.
- Ja tak nie mogę, no nie mogę! - wrzasnął Vince. - Idę już przygotować ten karton, bo tak dłużej no nie może być.
I wyszedł gwałtownie z domu. Przebijając drzwi na wylot. Kurwa, jaki terminator.
- Myślicie, że kiedy oni wrócą? - zapytała Kath.
- Pewnie jutro, w końcu noc poślubna i te sprawy. - uniósł znacząco brew Rose.
- A. To nie ma potrzeby, żebyś dłużej tu siedział. Idź sobie i wróć jutro. - powiedziała do niego brunetka.
- No i kurwa zajebiście. - warknął Rudy i wylazł z domu, powiększając otwór w drzwiach zrobiony przez Neila.
- Co ja tu robię? - Nikki się obudził.
- Nie wiem, ale wjechałeś do domu Tommy'ego na motorze, przejeżdżając Wiewiórkę i rozłożyłeś na środku salonu trampolinę, a potem pieprznąłeś mi się na kolana i padłeś. - zaśmiała się Kath.
- Aha. Nie, no to normalka. - uśmiechnął się uspokojony basista. - A gdzie Lee?
- No pojechali na ten ślub. Mogłeś przyjechać trochę wcześniej, to może byś Heather przejechał. - westchnęła jego narzeczona.
- Nie można mieć w życiu wszystkiego. - stęknął Sixx, podnosząc się z kanapy. - Niech zgadnę, pewnie zaplanowaliście już coś niecnego.
- Tak, jutro wszystko załatwimy. - powiedziała z dumą Kath. Po chwili się z nami pożegnali i wrócili do swojego domu, zostawiając mnie samego z smarkającym Ukośnikiem, który nie chciał wyprowadzić mnie na spacer. Pobiegłem więc na górę i obsikałem ubrania Locklear. No, trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym.
~ Z perspektywy Leo
Ludzie... A gdzie ja jestem? Kurwa, trzeba odstawić LSD.... HAHA, żartowałem oczywiście. Pojebało no. To nic, że naokoło mnie fruwają kolorowe gwiazdki. O, jak się dmuchnie, to tak fajnie odlatują. Kurczaczek, poplułem się. Dobra, stary, ogarnij się. Podnieś dupę z głowy tego kloszarda, ok? Chyba się dusi, czy coś ten teges... No nie możesz znowu siedzieć za morderstwo. Ci ten blondasek załatwił lokum w swojej piwnicy, to tam idź i kurwa najlepiej nie wychodź, o. No Leo, ileż można tak żyć? Taka beztroska beztroska. Jakie to śmieszne słowo, hihi. O, się Teletubiś dziwnie patrzy. Jebnij go tą butelką, o tom, co tu leży i się o nią wyjebałeś. BUM!
- A, kurwa!!! Bracie, pogrzało cię do reszty?! - wrzasnęło to coś, uchylając się przed moim butelkowym ciosem. Skądś to to znałem... Chyba... Może to... Reinkarnacja mojej babci?! - Leo, poznajesz mnie? - o, macha mi przed twarzą. Prawo, lewo, prawo, lewo, lewo... Cholera, pogubiłem się... - To ja, Frank!
- No wiem przecież. - wychrypiałem, wydymając usta z miną arystokraty.
- Czy ty masz na sobie worek na ziemniaki? - spytało z zainteresowaniem długowłose coś obok niego.
- Myles, spokojnie, bo go spłoszysz. - powiedział do niego Sidoris.
- To jest ma szata pokoju. - oznajmiłem im głosem Buddy.
- I co ona ci daje? - zapytał Kennedy.
- No jak to co? - oburzyłem się. - Przewiewne to jest i no...
- Ale jak zamierzasz wywalczyć tym pokój? - zmarszczył brwi Frankie.
- Pokoju nie da się wywalczyć! - wrzasnąłem i zamachałem dziko rękoma, przez co gówniarze się wystraszyli i odsunęli na bezpieczną odległość. - Żadnej, kurwa, przemocy! Tu potrzeba pertraktacji. - zakończyłem łagodnym tonem i złożyłem ręce w geście miłosierdzia. Zamrugali.
- Więc zamierzasz wywołać pokój pokojem? - upewnił się po chwili krępującej ciszy Myles.
- No mniej więcej. Będę głosił Słowo Lennonowe. - pokiwałem głową.
- To my możemy być twoimi Apostołami! - zaofiarował się Junior.
- Co najwyżej Pachołami. - prychnąłem i wstałem.
- Też w sumie może być. Trzeba mieć w życiu jakąś misję. - wzruszył ramionami Kennedy.
No i tak wcieliłem ich w szeregi mojej jednoosobowej akcji pokojowej. Ale szat im nie dałem. Niech se sami chujki wykombinują, co ja, Caritas?
Godzinę później przykuliśmy się do budynku Sądu Najwyższego, wrzeszcząc, iż na tym świecie nie ma sprawiedliwości.
~ Z perspektywy Axla
Pogwizdując "Jezioro Łabędzie", hasałem sobie do domku. Wszedłem sobie grzecznie i kulturalnie do mojego pokoju przez okno. Odwróciłem się i dźwięk zamarł mi na ustach. Na moim łóżku siedziała ta laska, którą więziłem w jej domu.
- Co się gapisz? - burknęła. Otworzyłem usta w zdumieniu. - Najpierw włamujesz mi się do domu, przywiązujesz do kaloryfera, szepczesz czułe słówka, że jesteśmy sobie przeznaczeni, prawie mnie gwałcisz, a potem znikasz jak gdyby nic?
- Uderzyłaś mnie lampą i straciłem przytomność... Obudziłem się zakopany w ziemi... - odparłem jej powoli jak komuś niespełna rozumu.
- No chyba miałam prawo, nie uważasz?! Zresztą, ja w ten sposób okazuję uczucia. - naburmuszyła się i założyła ręce na piersi.
- W ogóle jak tu weszłaś? - zapytałem, wciąż w lekkim szoku.
- Tak samo jak ty. - wzruszyła ramionami. - Ale siadłam sobie grzecznie w kuchni i czekałam na kogoś. Po chwili przyszedł twój nietoperzowaty współlokator i poprosił, żebym tu na ciebie zaczekała, no to czekam. Problem?
- Izzuś, kochanie moje? - ucieszyłem się i wybiegłem z pokoju. Wpadłem natychmiast do jego pokoju, ale wiało pustkami, walał się po ziemi tylko ten jego płaszcz. Swoją drogą... czy to szabla z niego wystaje? Nieważne. Potruchtałem do kuchni, ale nikogo tam nie zastałem, tylko na stole leżał niedojedzony hamburger. W salonie też nic, oprócz syfu, więc została tylko łazienka. Miałem rację.
- Izzy, nie opuszczaj mnie nigdy więcej! - załkałem i dopadłem do mokrych pleców mojego przyjaciela, wczepiając się w nie kurczowo. Bo chyba wspominałem, że stał nagi pod prysznicem? Nie? No to teraz mówię. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
- Po pierwsze: to nie ja cię opuściłem, tylko ty gdzieś wsiąkłeś na trzy dni. Po drugie: co ty odpierdalasz? Wypieprzaj, gejusie! - warknął Stradlin i wypchnął mnie z wanny.
- Ale ja... To nie tak... - zmieszałem się.
- Whatever. Zastałeś już to różowe psychiczne dziwactwo w swoim pokoju? - kontynuował konwersację... konserwację, o, namydlając swoje chude ciało.
- No. Bo.. Tego... Wczoraj wydawało mi się, że ona jest świetną kandydatką na żonę. - wymamrotałem, spuszczając wzrok na swoje zniszczone glany.
- O, stary. To żeś się wjebał w niezłe gówno. - mruknął ze współczuciem.
- No wiem. Capi jak od staruszki w autobusie. - skrzywiłem się, unosząc ujebanego buciora.
- Kurwa, ja nie o tym, kretynie. - westchnął Izzy. - Na co komu związki emocjonalne, ja się pytam?
- No... Żeby ktoś cię kochał i w ogóle... - odparłem niepewnie.
- Ale, kurwa, tylko że jak my nie potrafimy tak, wiesz, normalnie kochać, to po co się w to w ogóle pakować? Tylko sprawimy cierpienie potencjalnej partnerce. - uniósł się Stradlinek.
- No... Masz rację, nie jesteśmy sadystami, jak Slash i Ava. - pokiwałem poważnie głową.
- Ich sadyzm jest całkiem zabawny. - zachichotał gitarzysta.
- Mówisz tak, bo jeszcze nic nie zrobili tobie. - przewróciłem oczami.
- No i gdzie ty kurwa łazisz?! - wydarła się dziewczyna, wpadając gwałtownie do łazienki. Uderzyła mnie drzwiami i wgniotła w ścianę, ale drzwi się ode mnie odbiły i ją uderzyły, przez co zaliczyła glebę.
- W sumie to pasujecie do siebie. - wyszczerzył się Izzy, kompletnie nieprzejęty, że widzimy go nagiego.
- Łażę, gdzie mi się podoba! Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć! - wrzasnąłem, odklejając się od ściany i machając gorączkowo zaciśniętą pięścią w jej kierunku.
- W ogóle to Elisabeth jestem, miło mi. - powiedziała grzecznie do mojego przyjaciela i ku jego rozbawieniu, wstała, by uścisnąć mu rękę. - Jesteś pieprzonym hipokrytą! - wróciła do kłótni ze mną i cisnęła we mnie kostką mydła. Ledwo się uchyliłem.
- A ty zasraną egoistką! - wpieniłem się i rzuciłem w nią butem Stradlina, który walał się pod wanną. Zarwała w ramię i syknęła z bólu.
- Jebany rudy chuju! - warknęła i rzuciła się na mnie. Wgryzła mi się w żebra.
- Spierdalaj, dziwko! - zawyłem i pociągnąłem ją za te różowe kłaki.
- Nienawidzę cię! - zaskomlała i przyjebała mi z prawego sierpowego. Ma kobitka cios, nie powiem...
- Też cię nienawidzę! - wycedziłem i namiętnie ją pocałowałem. Przez chwilę drapała, ale potem odpuściła i wdrapała się na mnie, obejmując mnie ściśle nogami w pasie. Zamruczałem i zsunąłem dłonie na jej pośladki.
- Możecie przenieść się chociaż poza obszar łazienki? - westchnął głośno Izzy, wyciskając sobie szampon na głowę. Bez słowa wyszedłem z wiszącą na mnie Beth i z glana wpadłem do mojego pokoju. Położyłem ją na podłodze i się odpowiednio przez całą noc nienawidziliśmy.
~ Z perspektywy Avy
Cała we łzach, siedziałam na parapecie oparta czołem o szybę. Patrząc nieobecnym wzrokiem na nocną panoramę, zastanawiałam się, czy choć przez tą jedną sekundę Tommy za mną zatęsknił. Czy żałował. Ale... Powinnam wziąć się w garść. Co mi da mazanie się? Nic. On na pewno nie widzi świata poza tą swoją Heather. A ja powinnam to po prostu przeboleć i bawić się dalej. Pokazać mu, że potrafię cieszyć się życiem bez niego. Że jestem silna i niezależna. Tylko dlaczego te cholerne łzy tak uparcie płyną?... Jakby to powiedział Slash, to po prostu efekt nadproduktywności kanalików łzowych, o. Nie żadne tam złamane serce czy coś. Ja nie mam serca. Miłość nie istnieje.
Tak, Ava, wmawiaj sobie... A boli cię tak bardzo, jak wtedy, gdy mama umarła. Po prostu... Kochasz go. I to mocniej niż żelki. Zaczęło się układać, to musiałaś głupia wyjechać i pozwolić mu poznać tą całą Locklear. To wszystko twoja wina. Jesteś kretynką. A może on się mści? Chce mi pokazać, jak bardzo cierpiał, gdy kręciłam z Toddem. Tylko że ja nie chciałam wyjść za niego za mąż, bez przesady.
Kurwa... I po co ja się angażowałam? Sama się prosiłam. A tatuś mówił: nie ufaj ludziom i nie przywiązuj się do nich, bo prędzej czy później cię zostawią i zranią.
Lee... Mój kochany wariat... Już nie jest mój... Mniej cierpiałam, gdy po prostu kazał mi się wynieść z mojego życia. Teraz jest gorzej, bo... Ktoś inny zajął moje miejsce u jego boku.
Chlipiąc, otumaniona ześlizgnęłam się z parapetu i wdrapałam się na łóżko. Przyłożyłam twarz do poduszki i uciekłam w krainę snów, gdzie nic nie stało na przeszkodzie mojemu szczęściu z perkusistą...
Tym razem chyba rekordowo długi rozdział, bo w Wordzie zajął mi 22 strony. XD Mam nadzieję, że zaspokoiłam Wasz czytelniczy apetyt. ;)
Proszę, reagujcie w komentarzach. No nie wierzę, że jak sobie tak czytacie, to nie macie żadnych przemyśleń. Czy to taki problem, chociażby anonimowo, podzielić się ze mną swoimi wrażeniami?
Serdeczne pozdrowienia dla Skiddie, która niczym wierny piesek cały czas żywo reaguje na to, co napiszę. ^^ A masz w ramach dedykacji Adlerkową perspektywę, co mi tam. :'D
Misia, mam poważne obawy, że ta część, która podczas naszej nocnej rozmowy po opublikowaniu poprzedniego rozdziału w Tobie umarła, już nigdy nie zmartwychwstanie. :') Przykro mi.
Jak już wspominałam, postaram się niedługo zaktualizować listę bohaterów, bo kilku nowych powitamy w tej nie mam pojęcia dokąd zmierzającej historii. :D
Myślę też, że będę tworzyć kolejną zakładkę. :3 Ciekawi jesteście, jakiego pojebka tam spotkacie? X'D
MUZYKA, przypominam o słuchaniu jej podczas lektury, bo to nadaje klimat. <3
Wpadajcie na Facebook'owego fanpage'a, bo tam o wszystkim dotyczącym bloga dowiecie się od razu. Klikać: <tu>
Jestem....wiernym....pieskiem.*-* Jak Adlercio *0* <3 i dziękujem za dedykacyje -*- (buziaczek z pozycji zwisania z kanapy)...Kurde...szkoda tej Avy :/ i chyba wynajmę Gunsów do uprowadzenia i wywiezienia moje wiedźmy-dyrektorki ;3 Aha,składam zamówienie na 3 worki siana pod obrus! ^^
OdpowiedzUsuńJesteś. :D Aż bym Cię poklepała po łebku. ^^ Dziękuję. :3
UsuńCzyli Ty trzymasz stronę Avy, ok. XD
Och, oni Ci z chęcią pomogą, tylko jak Axl ją niechcący po drodze zabije, to nie bierzemy za to odpowiedzialności. :')
Dobra, płatności u Stradlina, Axl przyniesie. XD Jak tak dalej pójdzie, to Duffy łysy zostanie. :')
Jesteś. :D Aż bym Cię poklepała po łebku. ^^ Dziękuję. :3
UsuńCzyli Ty trzymasz stronę Avy, ok. XD
Och, oni Ci z chęcią pomogą, tylko jak Axl ją niechcący po drodze zabije, to nie bierzemy za to odpowiedzialności. :')
Dobra, płatności u Stradlina, Axl przyniesie. XD Jak tak dalej pójdzie, to Duffy łysy zostanie. :')
jak wystapi taki "wypadek przy pracy" to nawet lepiej ^^ już raz na zawsze pozbędziemy się tej wiedźmy ^^ ...no weź...tlenionemu na pewno odrosną XD
UsuńNo to Rudy nie pierwszy raz kogoś zabije XD
UsuńJesu, czemu wy wykorzystujecie biedactffo moje no Duffowe? XD
Wiedziałam że takie nagłe pojednanie Avy i Tommy'ego będzie miało jakieś drugie dno i od początku podejrzewałam że tak różowo nie będzie. Trochę mi szkoda Avy, wiadomo solidarność jajników, ale Todd mógłby dać sobie spokój z pocieszeniem jej na siłę.
OdpowiedzUsuń.
.
.
Tak jestem o niego zazdrosna :D
Ojej, no w końcu ktoś ujmuje się za Toddem. XD Dziękuję Ci. XD
Usuńa ciebie znowu co?
OdpowiedzUsuńI czekam na tych bohaterów!
OdpowiedzUsuńWszystko w swoim czasie, spokojnie. ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńJa jestem spokojna,tylko uwielbiam gdy dochodzi ktoś nowy bo robi sie ciekawie ^.^
UsuńNa razie dopiszę tylko te dwie lasie, co się ostatnio pojawiły, a w najbliższym czasie jeszcze dwójkę bohaterów. ;) Całkiem nowych. ^^
UsuńW sensie tą od Izzy'ego i Duff'a i tą różową?
UsuńSkiddie, ta od Duffa i Izzy'ego to Share Pedersen, która jest od początku opowiadania..
Usuńkurde,pomyliły mi się ;-;
UsuńWidzę właśnie. XD
UsuńAni jak zwykle coś nie pasuje. XD Jestem ciekawa, co tym razem. XD
OdpowiedzUsuńAni jak zwykle coś nie pasuje. XD Jestem ciekawa, co tym razem. XD
OdpowiedzUsuńTy już dobrze wiesz o co chodzi xDD
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie wiem. XD Nie chciałaś, żeby Tommy był z Avą i nie jest, więc powinnaś się cieszyć. XD
OdpowiedzUsuńAle się nie cieszę! :( to źle??
OdpowiedzUsuńNie, skąd, każdy ma swoje własne odczucia. XDDDDDD
OdpowiedzUsuńNie, skąd, każdy ma swoje własne odczucia. XDDDDDD
OdpowiedzUsuń