Rozdział 14: Two Steps Behind
"Walk away, if you want to,
Its ok, If you need to,
You can run but you can never hide,
From the shadow that's creepin' up inside you.
~ Z perspektywy Avy
Otworzyłam zapuchnięte oczy i bezmyślnie zaczęłam gapić się w ścianę. Po chwili coś do
mnie dotarło i karcąc się w głowie za swój egoizm, przypomniałam sobie o tym, że
wygoniłam wszystkich z pokoju i go sobie przywłaszczyłam, a on przecież nie był tylko mój.
Ciekawe, co ze sobą zrobił biedny Richie... Zwlokłam się z łóżka i od razu wywinęłam orła,
bo nie zauważyłam porzuconej przez nas wczoraj butelki. No, cholera, pięknie zaczyna się
mój nowy etap w życiu, nie ma co... Ze zrezygnowaniem przeszłam na czworakach do drzwi i
wyszłam na korytarz. Nie mówiąc o tym, że wpadłam w czyjeś kolana czołem.
- Uhm... Laska... Co ty robisz, co? - zapytał mnie rozbawionym tonem Todd, a ja pomału
podniosłam na niego wzrok.
- No... Idę, nie? - burknęłam, wstając i otrzepując się. - A ty co tu jeszcze robisz?
- No... Chciałem sprawdzić, co u ciebie... - zmieszał się i podrapał po ramieniu, unikając
mojego spojrzenia.
- Nie musiałeś się martwić, wszystko w porządku. - wzruszyłam ramionami. Popatrzył na
mnie z zaskoczeniem. - No co? Myślałeś, że będę za nim nie wiadomo jak długo rozpaczać?
Miałeś rację, to jego strata.
Bez słowa minęłam go i poszłam do pokoju Aleca i Torresa. Weszłam bez pukania, a tam
basista grzecznie sobie śpi na swoim łóżeczku, uśmiechając się i dojąc czubek czapki
ogrodowego krasnala, którego trzymał w objęciach, a obok rozwalone łóżko Tico i ślady krwi.
Ostrożnie się wycofałam, zamykając za sobą cichutko drzwi i przeszłam do pomieszczenia
zajmowanego przez Bon Jovi'ego i Davida. Wchodzę, a tam Bryan śpi, zwisając ze swojego
łóżka, a na łóżku obok zasnęli ściśnięci wokalista, Sambora i Torres. Przewróciłam oczami i
podeszłam do nich. Nachyliłam się i szturchnęłam Jona. Otworzył gwałtownie oczy i
wrzasnął, machając energicznie rękoma i uderzając w twarz swojego gitarzystę, który tylko
mlasnął i obrócił się na drugi bok, śpiąc dalej i zwalając z łóżka Tico. Perkusista z urażoną
miną zerwał się na równe nogi i popatrzył na mnie. Dostrzegłam na jego włosach krew.
- Hmm... Such rozkręcił ci łóżko i jak się na nim położyłeś, to się rozwaliło, a ty uderzyłeś się
w głowę? - spytałam z domyślnym uśmiechem. Chlipnął i mi przytaknął.
- Czemu mnie budzisz, podła istoto? - obraził się Bon Jovi.
- No... Bo ja to tak w sumie pomyślałam, że... - zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć, bo
do pokoju wdarł się Bach.
- Ludziska, wracam do LA i tego, jak ktoś chce, to może się zabrać ze mną! - zawołał wesoło i
wskoczył na pogrążonego w śnie klawiszowca.
- Co ty robisz? - wymamrotał w swoją poduszkę, ocierając zaspany policzek z śliny.
- Siedzę. - poklepał go po plecach Sebek.
- Nie wracamy, przecież mamy tu nagrać płytę. - zgasił go Jon.
- Ja wracam. - zgłosiłam się. Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni, no, oprócz Richie'go,
który tylko chrapnął.
- Ale... Chcesz się z nim spotkać i w ogóle?... - spytał mnie niepewnie Torres.
- Przecież nie będę wiecznie uciekać. Ma mi co nieco do wyjaśnienia, to mi się chyba należy.
Poza tym, nie wracam tam dla niego. Tam jest moje miejsce i tyle. Tęsknię za moimi
zjebkami. - powiedziałam.
- Ołki dołki. To za jakieś dwie godziny się zbieramy. Kto idzie na śniadanko? - zaśpiewał Bastek i zeskoczył z starszego przyjaciela, strącając go niechcący na podłogę. - No i jak ty leżysz, co? - pokręcił głową z rozczarowaniem i wyhasał z pokoju.
- Będę za wami tęsknić... Nagrajcie szybko tą płytę i wracajcie. - wymamrotałam, podeszłam do wokalisty i go mocno przytuliłam. On pociągnął mnie i położył między sobą a Samborą.
- Stary, wstawaj i trochę czułości okaż! - zachichotał, pstrykając gitarzystę w nos. Zadziałało, bo kichnął i się obudził.
- Dla Młodej zawsze. - wyszczerzył się i objął mnie z drugiej strony.
~ Z perspektywy Duffa
Zygzakowatym krokiem wędrowałem po trawniku pod domem dziewczyn z Vixen. Stanąłem, chwiejnie bo chwiejnie, ale grunt, że stanąłem, pod oknem, jeśli oczywiście moje obliczenia się zgadzają, no, oknem Share. Chwyciłem gitarę, sprawdziłem, czy nastrojona, ale że ją świsnąłem od Micka, to nastrojona i począłem grać. Usiłowałem też wydobyć z siebie dość składny śpiew. I nie bełkotać. I nie fałszować. A co mi z tego wyszło, to nie wiem. Jak leciał ten tekst?... A, już wiem...
- There's a magic running through your soul,
But you can't have it all...
(Whatever you do)
I'll be two steps behind you,
(Wherever you go)
And I'll be there to remind,
That It only takes a minute of your precious time,
To turn around, I'll be two steps behind.
~ Z perspektywy Vince'a
Nasz gang, w składzie: ja, Rose, Kath, Adler i Slash, wpadliśmy z dzikim wrzaskiem i zaadresowanym kartonem do domu, w którym pomieszkiwałem. Z wściekłością zaczęliśmy wpakowywać do kartonu zaskoczoną istotę przebywającą w kuchni, która kompletnie się nie broniła. Stevie zakleił pudło swoją różową taśmą, a Rudy przegryzł jej koniec. Następnie Mulat z brunetką zapakowali je do taczek i wybiegli z domu w stronę poczty.
- Uhm... Czy tylko ja zauważyłem, że to była Heather, a nie Tommy? - mruknąłem po chwili do zadowolonego z siebie Rose'a i Popcorna bawiącego się swoimi kłaczkami z klaty, które wystawały mu z dekoltu.
- Czekaj, czekaj... - zamyśliła się Wiewióra. - Chcesz powiedzieć, że zamiast wysłać do rozżalonej Avy jej ukochanego, żeby się rozmyślił i do niej wrócił... Wysłaliśmy prosto w jej ręce jego nową żonę?... Prosto na pożarcie... - pomału zaczął mu na twarzy wyrastać wredny uśmiech. - Nie, no to nawet dobrze się składa. Szybciej pozbędziemy się problemu.
- Ale kogo my będziemy dręczyć? - zmartwiłem się.
- Ciebie. - zachichotał Steven, a Axl się do niego wyszczerzył i przybił z nim piątkę. Mina mi zrzedła. Nie wiadomo, co tym pojebom do łba strzeli. I tak wystarczy, że najpierw dręczyli mnie Nikki i Tommy, potem Kath, a do tego Ava i Slash, teraz jeszcze ci coś do mnie mają. No jak żyć? Chyba powiedziałem to ostatnie na głos, bo wstrętny wokalista mi odpowiedział.
- Najlepiej to wcale. - zatrzepotał rzęsami niczym nadobna niewiasta.
- A spierdalaj. - oburzyłem się. - W ogóle to gdzie jest mój portfel? - dodałem po chwili, macając się po kieszeni i nie wyczuwając jego kształtu.
- Pewnie Slash ci znowu zajebał. - wzruszył ramionami uśmiechnięty Pudel. Obrzuciłem go nienawistnym spojrzeniem.
- No i pięknie. A ja miałem własnie zrobić zakupy. Od kiedy Lee po pijaku kupił małe państwo w Azji i nas doszczętnie spłukał, Doc zabronił pracownikom banku wypłacać nam kasę bez jego nadzoru. A jak teraz go nie ma, to co ja zrobię? Tam były moje fundusze na cały miesiąc. - zacząłem marudzić.
- Spoko, załatwię jedzenie. - gwizdnął Rudy. I wyleciał jak pojebany, ciągnąc Adlera za sobą. Westchnąłem i pobiegłem za nimi. Rzekomy lider kazał nam wybrać potrzebne produkty w najbliższym spożywczaku i na siebie zaczekać, a sam zniknął na 15 minut. Po czym wrócił.... z kapturem na głowie i wielkim kijem w rękach. Sterroryzował sprzedawcę, a my uciekliśmy z kradzionymi zakupami.
- Już cię ratuję, przyjacielu!! - zapłakał Bach i wyjebał je z buta, przygważdżając Racha do podłogi. - Gdzie on jest?! - rozpaczał, gdy nigdzie go nie widział.
- Chyba go zabiłeś. - wzruszyłem ramionami, wskazując na wytatuowaną rękę naszego basisty wystającą spod wypierdolonych drzwi, na których stał Sebek.
- Boszenko, ja nie chciałem!! - zapłakał blondasek i zaczął wyciągać nieprzytomnego Bolanka.
- Słuchajta mnie, skurwesyny! - zagwizdała głośno Agnes, wlazła na stół i dmuchnęła w trąbkę. Ale się rozkaszlała, biedaczka. Nie mówiąc już o tym, że z instrumentu nie wydobył się żaden dźwięk. - Za chwilę wasze życie ulegnie zmianie! Podpiszecie kontrakta i... no wiecie, skurwiele! Będziecie mieć to, o czym marzycie! Imprezy, wodospady alkoholu, dragi, dziwki, a do tego fanów!
- Jak Motley Crue! - popluł się z wrażenia uradowany Sabo.
- Wy jesteście lepsi niż te malujące się piczki! - stwierdziła głośno i dumnie babunia.
- Nie. Obrażaj. Sixxa!!! - ocknął się nieco zmaltretowany Rachel i z piskiem rzucił się na moją staruszkę.
- Co ty, starszą kobietę będziesz bił?! - próbował interweniować Affuso, ale gdy przystąpił do rozdzielania walczącej dwójki, zakolczykowany wgryzł mu się w lewe ramię, a siwa w prawe. Perkusista zawył z bólu, przyjebał obojgu z kopniaka i uciekł pod stół, zanosząc się płaczem. Buntownicza parka przystąpiła z powrotem do naparzania. Zwykle Bolan się nie bije, ale czego się nie robi w obronie dobrego imienia swojego idola. Mimo swego zapału bojowego dość szybko zaczął przegrywać z rozwścieczoną Agnes. Prezes naszej wytwórni wszedł do domu dokładnie w momencie, gdy babcia wyrywała naszemu basiście włosy z nosa, Sebek biegał naokoło nich, zawodząc i machając chaotycznie tymi swoimi długimi łapami, Robcio skulił się pod tym stołem i spazmatycznie szlochał, ja dziko chichotałem, Snake próbował odkleić sobie gumę z nosa, bo robił wielkiego balona i mu pękł, a moja siostrzyczka ignorowała to wszystko i czytała sobie w kącie Harlequina, cicho popłakując i smarkając w moją koszulkę, którą porzuciłem kiedyś na podłodze. Zestresowany bidocek w garniaczku głęboko odetchnął, po czym podszedł niepewnie w kierunku staruszki i wyciągnął w jej stronę umowę. Babunia porzuciła truchło świętej pamięci Bolanka i wyrwała sztywniakowi kartkę. Kazała nam stanowczo podpisać to w podskokach, więc skacząc i wywalając się dobiegliśmy wszyscy do niej i drżącymi rękoma podpisaliśmy nasz kontrakt.
- Wpadajcie do studia nagrywać, kiedy chcecie i to, co chcecie. - wyszeptał jeszcze tylko zastraszony prezes, wziął umowę i spierdolił czym prędzej.
~ Z perspektywy Micka
- Ty to chyba lesbijką jesteś. - powiedziałem w zamyśleniu do Roxy. Szliśmy właśnie obejrzeć mieszkanie dla rodzinki Hillów.
- Skąd taki wniosek? - parsknęła śmiechem.
- No bo Sebastian to w sumie taka baba. - wzruszyłem ramionami, prawie wpadając w jakąś mamusię z dzieciakiem w wózku. Wyklęła mnie, a bachor się rozbeczał. No, będzie miała zajęcie.
- Oj, uwierz mi, że sprzęt to on ma w dwustu procentach męski. - mrugnęła do mnie perkusistka, a ja przewróciłem oczami, przez co jebłem w ścianę bloku, gdy skręcaliśmy. - Co ty dzisiaj taki rozkojarzony? - zachichotała, patrząc, jak masuję sobie czoło.
- A bo wnerwia mnie to wszystko. Nikki nie rozmawia z Lee, zresztą Vince też ciągle robi biedakowi jakieś wymówki. No kurwa, jeszcze zespół nam się przez to posypie. Niby gówniarze, a jednak są dla mnie wszystkim. Fajnie, jakbyśmy znowu byli taką dziwną rodzinką jak wcześniej. - zacząłem narzekać ku rozbawieniu Petrucci. - A to wszystko przez kobiety. I ja się pytam: na co komu te całe komplikacje? I to w tak młodym wieku? No jak to tak? Po co? Trzeba się, tego, wyszaleć, dopóki jest czas. A nie: tu żona, tam narzeczona... Rzygam tym wszystkim, wiesz? Najchętniej to bym wsiadł do mojego pięknego Ferrari i sobie spierdolił, o.
- No właśnie, może wszyscy potrzebujecie po prostu odpoczynku od siebie nawzajem? Zróbcie sobie jakieś wakacje czy coś w ten deseń. - poradziła z troską.
- W sumie. Coś w tym jest. I tak już od dawna chciałem wybrać się na Księżyc.
- Hendrixie, z kim ja się zadaję? - westchnęła z uśmiechem brunetka.
- Z samymi najlepszymi ziomkami. - wyszczerzyłem się do niej, a ona przewróciła oczami. Po kilku minutach drogi wypełnionej obijaniem się o wszystko, przekleństwami, przekomarzaniami i rozproszeniem spowodowanym wystawą staników typu opaska bez fiszbin dotarliśmy na miejsce. Tym miejscem był blok trzymający się w pionie na słowo honoru.
- Jak będą się tu wprowadzać, to dajmy im lepiej spory zapas Super Glue. - zachichotałem, a Roxy walnęła mnie w ramię.
- Nie pierdol. Wchodzimy. - zadecydowała, otwierając drzwi od klatki. - To na trzecim piętrze...
Zamiast spodziewanych schodów naszym oczom ukazała się sterta gruzu.
- I jak niby mamy tam wejść? - mruknąłem powątpiewająco, badając uważnie ten burdel pod kątem znalezienia ewentualnych trupów.
- Chyba po tym... - wymamrotała perkusistka, wskazując ręką na zwisający z góry sznur.
- Zabawne. - skwitowałem to i wspiąłem się mozolnie na pożądane piętro. Chwilę po mnie na górę dotarła Petrucci. Z lekkim wahaniem zapukała do drzwi z numerem "666". Otworzyły się z akompaniamentem dobiegającego z czeluści piekieł mrocznego basu. Stanął w nich... Pan Pomidorowa Dupa! To znaczy, miał dupę zamiast twarzy, a zamiast włosów zgniłe pomidory. Myślałem, że on istnieje tylko w moich snach... Luknąłem na moją towarzyszkę, ale ona zamarła, więc postanowiłem przejąć inicjatywę.
- Ave Satan, Panie Pomidorowa Dupo. - przywitałem się kulturalnie. - Chcielibyśmy wynająć to zacne mieszkanko dla starszej pani i jej wnucząt.
- Musicie mi najpierw oddać swoje dusze! - wycharczał Pan Pomidorowa Dupa. No nie wierzę! Miał czarne tik-taki zamiast zębów!
- A nie może być zutylizowany kryptonit, poradnik Jak odetkać zlew? i plasterek ogórka? - próbowałem negocjować, przeglądając zawartość swoich kieszeni.
- Nie, nie, nie. - ocknęła się nagle brunetka. - Nie można jeść pomidorów i ogórków jednocześnie, bo ogórek zabija zawartą w pomidorach witaminę C. - perorowała, wskazując na zgniłe pomidory na głowie Pana Pomidorowej Dupy.
- A nie na odwrót? - zainteresował się Pan Pomidorowa Dupa.
- Jakim cudem nie wylatuje panu gówno, jak się pan odzywa? - spytałem zdziwiony Pana Pomidorową Dupę. Popatrzył na mnie nierozumnie. - No bo, nie wiem, czy to już ktoś panu mówił, ale ma pan dupę zamiast twarzy.
- A, to wiem. - machnął ręką, która mu odpadła. Zafascynowany obserwowałem trajektorię jej lotu, a następnie wypełzające z niej czarne robale. - Nie, no w sumie niech wam będzie. Przystaję na wasze warunki. A nie macie może ręki na zbyciu?
- Nie no, akurat dzisiaj ze sobą nie wzięłam. - zmartwiła się Roxy. - Ale mam bakłażana, jeśli to panu w czymś pomoże. - dodała, szperając w swojej torebce. Wyciągnęła warzywo i podała je Panu Pomidorowej Dupie. Ten wetknął sobie bakłażanka w dziurę powstałą po ucieczce robali na pokładzie rakiety w postaci ręki.
- Not o chodźcie obejrzeć mieszkanie. - wyszczerzył się do nas tik-takowym uśmiechem Pan Pomidorowa Dupa, zagarniając ode mnie zapłatę. Weszliśmy za nim, by zobaczyć istne siedlisko zła. Z sufitów zwieszały się girlandy z rozkładających się nietoperzy, jako dywan służył rozżarzony węgiel, opał w przemysłowym piecu w salonie zapewniały podarte strony Pisma Świętego... Nie mówiąc już o tym, że dobiegały stamtąd jęki potępionych dusz, a w całym domu rozbrzmiewało budzące grozę dudnienie basetli. Łóżka były z gwoździ, a ściany z ludzkich czaszek. Na moje usta powoli wypływał szeroki uśmiech, gdyż poczułem się jak w rodzinnym domu.
- Bierzemy. - zawyrokowała perkusistka. - Jest dla nich idealne.
- Świetnie. To ja o północy się wyniosę, a tymczasem... Napijecie się grzanej krwi? - zaproponował nasz gospodarz, Pan Pomidorowa Dupa.
- Nie, dziękujemy. - wzdrygnęła się Petrucci.
- Ale poprosimy kwaterkę na wynos, dla kolegi. - przypomniałem sobie o Toddzie.
~ Z perspektywy Brenta
Szliśmy sobie zmarkotniali ulicami Los Angeles. Znaczy, to Ava była zmarkotniała, no i Todd, bo nie potrafił jej pocieszyć, a ja byłem markotny tylko tak o, dla towarzystwa.
- Chce ci się wracać do niego do domu? - spytał cicho dziewczynę Dammit.
- Nie bardzo, ale po rzeczy pasuje mi wrócić. - wzruszyła ramionami. - Zresztą... To niekonieczne, poproszę chłopaków, żeby mi je przynieśli.
- A gdzie zamierzasz mieszkać? - zatrzepotał niewinnie rzęsami mój przyjaciel.
- Na pewno nie u ciebie. - brunetka lekko się uśmiechnęła i pociągnęła go z bara. Pomijając, że dosięgła tylko do jego żeber. - Może znowu wrócę do Hell House...
- Że ty też tam nie boisz się o życie. - stwierdziłem lekko zdumiony.
- Daj spokój. Znaczy, no jasne, że nigdy nie wiadomo, co Axlowi strzeli do łba, ale... Hm... Czuję się tam tak... swojsko? - zastanawiała się na głos Ava.
- To dlatego, że sama jesteś taką psycholką jak oni. - zachichotał Kerns i zarwał z łokcia, tak, znowu w żebra. Pochylił się, próbując złapać oddech, ale wciąż bezgłośnie się śmiał.
- Nie należy nas tępić tylko dlatego, że nie trzymamy się narzuconych przez ogół norm zachowania. - tu dziewczyna pokazała nam język. Mieliśmy iść dalej, gdy spod jednego z monopolowych ruszył gwałtownie jakiś motocykl, prawie nas rozjeżdżając. Uskoczyliśmy szybko w bok, wpadając w śmietniki, by uniknąć śmierci, a osobnik na maszynie dziwnie skręcił i się wyjebał. Po chwili wstał i z impetem do nas podszedł. Odrobinę się przestraszyliśmy, ale gdy się odezwał, poznaliśmy go i nam ulżyło.
- No siema, co tak w śmietnikach leżycie? - zainteresował się uprzejmie Gene.
- A bo taki mamy klimat, idealny do leżenia w śmietnikach. - odparłem wesoło i się wygramoliłem z odpadków.
- Nie uszkodził się? - zmartwił się zdrowiem pięknego pojazdu naszego idola Todd, wstając z jakichś worków.
- A chuj z tym. Najwyżej kupię nowy. - machnął lekceważąco ręką Demon. - Cześć, mała. Ty nie byłaś czasem z tymi śmiesznymi z zespołu Sambory w Kanadzie?
- Byłam, ale wróciłam. - westchnęła brunetka, przyjmując moją pomocną dłoń i wygrzebując się z torebek ryżu. Chyba byliśmy pod jakąś chińską restauracją. - Trochę mi się życie posypało i zastanawiam się teraz, co z nim zrobić...
- Ty się nie zastanawiaj. Od zastanawiania się jest McGhee. - wyszczerzył się Simmons. - A teraz chodź ze mną!
Wziął ją pod ramię i dostojnie podszedł do leżącego na środku jezdni motocyklu. Kopnął go, a maszyna warknęła.
- O, i nawet działa! - ucieszył się basista, podniósł pojazd, wsiadł na niego i popatrzył wyczekująco na Avę. Ona ze zrezygnowaną miną usiadła za nim i odjechali.
- Cholera! Znowu ktoś mi ją zabiera! - wściekł się Dammit, kopnął mnie w kostkę i poszedł do najbliższego baru się najebać.
~ Z perspektywy Tommy'ego
- Uhm... Duff... Sądziłem, że jesteśmy tu, bo cię ząb boli, a nie, żeby pogapić się na rybki w akwarium. - mruknąłem, obserwując poczynania blondyna.
- Ale bo one są takie duuże... I mają tyyle wody... - wyseplenił basista z lizakiem w ustach i nosem rozpłaszczonym na ścianie akwarium.
- To ci takie kupię, tylko chodźmy już. - poprosiłem, ciągnąc go za ramię.
- Naprawdę? - rozpromienił się i odkleił od szyby. - Przewróciłem oczami i pokiwałem twierdząco głową. Wstał i wybiegł z budynku w podskokach. Z westchnięciem poszedłem za nim. Wstąpiliśmy do sklepu zoologicznego. McKagan z entuzjazmem dziecka wybrał sobie rybki i ozdoby do akwarium. Ustaliliśmy ze sprzedawcą, że jutro ktoś z pracowników dostarczy wszystko pod wskazany adres i zainstaluje na miejscu. Duffy, ku mojemu obrzydzeniu, ucałował mnie w ramach podziękowania za sfinansowanie tego marzenia i wrócił do swojego Hell House. Ja złapałem taksówkę i pojechałem do domu, bo miałem ochotę na moją żoną. Wchodzę do środka, a tam Stevie i Neil wpieprzają tosty przed telewizorem, Slash coś rysuje, siedząc na blacie kuchennym, a Kath i Axl coś gorączkowo do siebie szepcą przy stole.
- Gdzie jest Heather? - zapytałem podejrzliwie.
- W drodze do Kanady. - odparł niewinnie Popcorn.
- A to w jakim celu? - zmarszczyłem brwi.
- No... Ten... Bo... - zaczął się jąkać Mulat.
- Ona do Richie'go tam poleciała! - przyszedł na ratunek swojemu gitarzyście Rose.
- Bo ona cię z nim zdradza. - poinformowała mnie narzeczona Sixxa.
- Jakim cudem? Przecież w gruncie rzeczy znam ją od trzech dni, a Sambory przez ten czas tu nie było. - zdumiałem się.
- Szczegółów się czepiasz. - oburzył się Vince. - Ty tosta lepiej zjedz. Nawet nie wiesz, jak się Rudy musiał starać, żebyśmy mogli zrobić zakupy bez pieniędzy.
- To się nazywa kradzież. Zresztą co ty zrobiłeś z całą swoją kasą? - odparłem, biorąc od niego niepewnie tosta.
- Bo Kudłacz zadupcył mi portfel! - popluł się Vini.
- Ej no, musiałem mieć kasę na paczkę. - zaprotestował Ukośnik, odrywając się na chwilę od szkicownika.
- Jaką paczkę? - podchwyciłem.
- Eee... - bąknął Slash. - Dużą...
- Dla Avy. Zresztą co cię to obchodzi? - wkurzyła się moimi dociekaniami Kath.
- Tak tylko pytam. - uniosłem ręce w obronnym geście.
- W ogóle, Tommy, to ty powiedz nam, czy ty to wszystko dokładnie przemyślałeś? - wykazał się przyjacielską troską Neil i poklepał miejsce obok siebie na kanapie. Z westchnięciem usiadłem i zacząłem przegryzać całkiem dobrego, tylko trochę przypalonego tosta.
- Kto je zrobił? - postanowiłem grać na zwłokę i wskazałem na stos tostów leżących na talerzu, na stoliku przed kanapą.
- Ja! - uśmiechnął się dumnie Adler. Poklepałem go w ramach pochwały po główce, zastanawiając się jednocześnie, kto był na tyle nieodpowiedzialny, żeby udostępnić mu toster.
- Cóż... A czy ja kiedykolwiek coś dokładnie przemyślałem? - burknąłem w końcu, czując na sobie wyczekujące spojrzenia zebranych i gapiąc się na film, który oglądali. Kurwa, chyba bym się posikał ze strachu, gdybym miał się zetknąć twarzą w twarz w takim Rambo... Aż mnie dreszcz przeszedł...
- No nie. - przyznał mi rację Vince.
- Ale człowieku, tak nie można! - jęknęła Kath. - Pochopnie podejmować TAKIE decyzje...
- Ja wiem... - wymamrotałem, czując, że zjadają mnie wyrzuty sumienia. - Mogłem do niej nie wracać, wiem... Tylko... No... Przerażała mnie wizja życia bez niej.
- A teraz już cię nie przeraża? - warknął Mulat, bazgrząc coś wściekle ołówkiem po kartce.
- W sumie... Jeszcze o tym nie pomyślałem. - szepnąłem, a brunetka spiorunowała mnie wzrokiem. Skuliłem się i schowałem twarz za szopą loczków Pudla, który zamarł z tostem przyłożonym do czoła (z wrażenia nie trafił do buzi) i z podziwem przyglądał się scenie, w której durna obława wpada w zastawione w lesie pułapki.
- Inspirujący film. - zaśmiał się złowieszczo Wiewiór i przycupnął na oparciu kanapy. - Jakbyśmy go mieli w swoim gangu...
- Jakim gangu? - spytałem z niepokojem.
- Moim gangu. - wyszczerzyła się dumnie Kath, ale zarwała od Ukośnika gąbką. - Auu... Znaczy... Nic to, takie dziecięce zabawy, sam rozumiesz...
- Czy wy coś próbujecie przede mną ukryć? - zmrużyłem oczy.
- Nie! - pokręcił głową Kudłacz.
- Tak! - niemalże w tym samym momencie przyznał Vini. - To znaczy, bo my...
- Odkryliśmy skarb piratów! - zachichotał Steven. Pięć par oczu spojrzało na niego jak na idiotę.
- Nie licz na to, że się z tobą podzielimy. - podchwycił Axl.
- Ale... Gdzie? - zdębiałem.
- No jak to gdzie? W oceanie! - oburzyła się moją niedomyślnością brunetka.
- Co wy mi tutaj za kit wciskacie? - straciłem cierpliwość. Wszyscy unikali mojego wzroku i nie mieli najmniejszego zamiaru mi odpowiadać, tylko Stevie co chwilę na mnie zerkał z miną szczeniaczka, który coś narozrabiał.
- Ale... Nie będziesz krzyczeć? - spytał cichutko po chwili.
- Nie, obiecuję, że nie będę. - przewróciłem oczami.
- No bo... My chcieliśmy cię porwać, zapakować do kartonu i wysłać do Kanady, żebyś był z Avą i dał sobie spokój z Locklear, ale coś w naszym planie poszło nie tak, bo wysłaliśmy Heather zamiast ciebie... - podrapał się zmieszany po głowie Popcorn.
- Wysłaliście moją żonę prosto w ręce Avy? - strwożyłem się.
- Mogę ci pomóc w organizacji pogrzebu. - zaofiarowała się zadowolona Kath.
- Ale... Cholera... - przeraziłem się. Nie zwracając uwagi na ich słowa poszedłem do swojego pokoju, usiadłem na podłodze, opierając się plecami o moje łóżko i zacząłem nerwowo obgryzać paznokcie.
~ Z perspektywy Izzy'ego
- Beth... Daj mu spokój może, co? - spróbowałem ratować McKagana, któremu ta wariatka przyczepiła się do pleców i wyrywała mu włoski z brwi, a ten wrzeszczał jak opętany i latał po całym naszym małym domku.
- Pojebało cię! - parsknęła śmiechem na mój 'idiotyczny' pomysł i wyciągnęła z kieszeni sekator. Duff zadrżał i zaczął piszczeć jak panienka. Przewróciłem oczami.
- Jesu, zabierz ode mnie tą sadystkę! - zawył przeciągle.
- Już, przybywam! - wrzasnął Frank i wbiegł do Hell House razem z drzwiami. Dobiegł do dziewczyny Rose'a i złapał ją w swoją siatkę na motyle. Ku naszemu zdumieniu potwór w pułapce nagle zasnął. Ostrożnie podniosłem leżący na podłodze sekator i schowałem go w moim płaszczu. Sidoris natomiast zaniósł Monkey do łazienki, ułożył ją w wannie, po czym szybko zabarykadował drzwi pomieszczenia pijanym basistą i sam się ewakuował. Ja ukryłem cały swój wczorajszy utarg w szufladzie z bielizną Axla, bo tam nigdy nikt nie zagląda, nawet jej właściciel i zabierając z tego rozsądną kwotę, wyszedłem z domu, by uregulować kilka kwestii oraz w razie czego mieć zapewnione alibi, jak Elisabeth już zatłucze na śmierć naszego Wielkoluda. Najpierw udałem się do sklepu zabawkowego, żeby kupić Adlerciątku ten Zestaw Małego Czarodzieja, o którym marudzi mi już od pół roku ("bo wszystkie dzieci z podwórka takie mają, tylko ja nie!"). Następnie opłaciłem wszystkie rachunki, które ci kretyni z mojego zespołu ponabijali w całym mieście. Potem stwierdziłem, że mi też się coś od życia należy, więc zaopatrzyłem się w kastet, by efektowniej obijać mordy razem z Wiewiórą. W końcu zaszedłem do Rainbow i gdy tak niespiesznie popijałem szkocką, zaświtała mi w głowie bliżej nieokreślona myśl. Wyszedłem z baru i paląc papierosa, szedłem w jakimś kierunku, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Ocknąłem się pod drzwiami domu Share i jej przyjaciółek. Bezmyślnie zapukałem, więc otworzyły się po chwili, ukazując chyba chorą dziewczynę, z którą spędziłem tyle upojnych chwil. Bezwiednie mój mózg zaczął mi odtwarzać wspomnienie gry naszych ciał. Ta... Cały czas byliśmy sobą... nienasyceni.
- Stradlin? Co ty tu robisz? - do mojej świadomości przedarł się jej zachrypnięty głos. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknąłem i mruknąłem tylko: - Whatever.
Odwróciłem się i chciałem odejść, ale poczułem szarpnięcie w łokciu. Zatrzymałem się, a ona dość brutalnie obróciła mnie w swoją stronę. Wyczuwałem jej narastającą złość.
- Ogarnij się, człowieku! Jesteś jakiś jebnięty! Na przemian albo sprawiasz wrażenie, jakbyś też coś do mnie czuł, albo obnosisz się z tym, jak bardzo cię to nie obchodzi! A zdecyduj się ty w końcu! Bo ja nie mam siły na takie zagry... - nie dałem wyrzucić jej z siebie wszystkich żalów, tylko wepchnąłem ją do środka, oparłem o ścianę i zacząłem namiętnie całować. Zanim zdążyła zareagować odtrąceniem mnie bądź odwzajemnieniem pocałunku, sam się od niej oderwałem i z godnością oddaliłem. Byłem kompletnie pogubiony w swoich uczuciach i zdumiony, że je w ogóle mam. Postanowiłem chociaż na chwilę się od tego wszystkiego uwolnić, więc wybrałem się do piwnicy Leo. Siedział na podłodze razem z Mylesem, Brentem i Juniorem, popalawszy z odpowiednim namaszczeniem skręty. Bez zbędnych słów ulokowałem się obok nich, poczęstowałem się ziółkiem i oddałem leniwym myślom...
- Czemu przebywasz z nami, a nie tymi swoimi pojebkami? - zapytał mnie po jakimś czasie Kennedy.
- Wiesz... Przyjaciele są jak papier toaletowy. - rzekłem filozoficznie. - Zawsze lepiej jest mieć zapasową rolkę.
~ Z perspektywy Alice'a
Przeżywałem głęboki dylemat. Prawie płacząc, stałem nad gramofonem w winylem Beatlesów w lewej ręce, a Rolling Stonesów w prawej. Domownicy poprosili mnie, bym zapuścił jakąś muzyczkę, ale ja kompletnie nie mogłem się zdecydować. To zadanie mnie przerastało.
- No ileż, kurwa, można?! - zniecierpliwił się Steven, odepchnął mnie biodrem i uruchomił Led Zeppelin III. Odetchnąłem z ulgą, odłożyłem płyty na bezpieczne miejsce i z uśmiechem na ustach usiadłem obok Ozzy'ego zajętego wycinaniem ludzika z papieru.
- Nie, wujku, źle to robisz. - westchnął Tony, patrząc na nieudolny kształt wychodzący spod ręki wokalisty.
- Ja pierdolę! Patrz: przez ciebie ujebałem mu chuja! - zezłościł się Osbourne, a Młody przewrócił oczami. Zachichotałem.
- Daj, ja mu to wytnę! - przejął na siebie nieszczęsny obowiązek Tyler. Ciachał coś przez chwilę w skupieniu, a po momencie zaklął, bo się przeciął. Złorzecząc coś pod nosem, cisnął "te pierdolone diabelskie ostrza nienawiści sycące się jego krwią" na stół i wsadził zraniony palec do ust.
- Ja chcę ludzika! - zawył Anthony zrozpaczony poczynaniami jego opiekunów.
- Ktoś chce lodzika? - ocknął się Ozzy, który na chwilę przysnął.
- A co, robisz? - zamrugałem niewinnie, a on pokazał mi swój pulchny środkowy palec.
- Paul, kurwa, co to w ogóle ma być?! Wszędzie porozwalałeś te pieprzone różowe pomponiki! - wkurzył się wokalista Aerosmith na kolegę, bo wstał z kanapy, żeby iść do łazienki opatrzyć ranę, ale wyjebał się na niepozornym pomponiku.
- No bo chciałem je przyszyć do sweterka, ale Doc schował przede mną igły. - zasmucił się Starchild, odrywajac się na chwilę od swojego zajęcia, tj. czytania artykułu na temat ślubu Tommy'ego Lee i Heather Locklear.
- Piszą tam coś o Avie? - zapytałem z ciekawością, kiwając głową na gazetę.
- No... I to same chujowe rzeczy... Ja nie wiem, skąd oni mają takie informacje... Że małolata, że nawiała z domu, bo to bogaty, zepsuty dzieciak... I że podobno Lee jest z Heather od dawna, a z młodą tylko romansował... Że Ava związała się z rockmanem o złej reputacji tylko po to, by zrobić na złość ojcu... Aha, i jeszcze, że jej ojcem jest... - Stanley nie zdążył skończyć, bo do domu wpadł Gene z piszczącą i siedzącą mu na ramionach Avą.
- Patrzcie, co znalazłem w śmietniku! - wyszczerzył się do nas i zrzucił dziewczynę na znów śpiącego Osbourne'a. Musiała być lekka, bo w ogóle nie wywarło na nim wrażenia, że z impetem spadła mu na klatkę piersiową. Świsnął tylko przez sen i odruchowo obrócił się na drugi bok, przez co brunetka wylądowała na podłodze obok Stevena.
- Nie przejmuj się tym dupkiem, co bez słowa cię wystawił. - pocieszył ją, klepiąc po plecach.
- Staram się, tylko jeszcze nie do końca mi to wychodzi. - mruknęła cicho, uśmiechając się do nas przez łzy, które niepostrzeżenie napłynęły jej do oczu.
- Dobra, Mały, idziemy na plac zabaw. - Tyler ruszył dupę z podłogi i wyciągnął Tony'ego z domu. Tymczasem Paul szybko wyrzucił ten cholerny brukowiec przez okno, żeby czasem Avie nie wpadł w ręce ten artykuł.
- Wiesz co? - zwrócił się do niej Starchild. - Ja ci powiem jedno: ty potrzebujesz ojcowskiej troski. I ja ci ją zapewnię. No nie patrz tak na mnie. Co, już nie wolno mi cię adoptować?
- Chcesz być moim tatą? - roześmiała się dziewczyna.
- Czemu by nie? - puścił jej oczko Stanley.
- To w takim razie musisz też adoptować Slasha i Adlera. - zachichotała.
- A co mi tam. Będę super ojcem waszej trójki. - ucieszył się Paul. Parsknąłem. Nie ma to jak tata na kosiarce.
- To ja po nich zadzwonię! - ożywiła się Ava i pognała do telefonu. - Cześć, braciszku!... Tak, Stevie, też się cieszę, że cię słyszę!... Słuchaj: ty nie pierdol mi tu o wróżkach, tylko weź Hudsona i wbijajcie do domu wujka Simmonsa!... No tak, wróciłam!... Eee... No oczywiście, przywiozłam wam prezenty... No, do zobaczenia... - powoli odłożyła słuchawkę. - Z tego wszystkiego zapomniałam im czegoś kupić!
- Coś się wymyśli. - stwierdziłem, a Demon podrapał się po głowie.
- Mulatowi w sumie mogę oddać jakiegoś kanadyjskiego pornola. - westchnął ofiarnie po chwili namysłu basista.
- A Pudlowi da się... Hmm... O, te różowe pomponiki! - wpadłem na pomysł i zgarnąłem garść z podłogi.
- Ale to miało być z Kanady... - drobna brunetka wygięła usta w podkówkę.
- No, córuś, nie martw się. Patrz, włożymy je do papierowej torby, na której napiszemy "MADE IN CANADA". - poratował ją Starchild, wyciągając z szuflady torebkę i marker.
- Dziękuję, jesteście kochani. - Ava się rozpromieniła i nas wszystkich uściskała. Podczas gdy Ozzy sobie spał, a ja i Stanley zajęliśmy się prezentem dla Stevenka, dziewczyna z Gene'm poszli na górę do jego pokoju, by wybrać coś kanadyjskiego z kolekcji Simmonsa dla Ukośnika. Zaczęliśmy się sprzeczać, czy dorysowywać flagę Kanady, czy nie, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zabierając Paulowi markera, by nie zrobił nic bez mojej zgody, poszedłem otworzyć i... To był ON... Normalnie nie wierzę...
- Szukam mojej córki. - odezwał się do mnie. Przełknąłem ślinę.
- A... a jak... jak ona... No... Jak ona wygląda? - wymamrotałem onieśmielony. Nic nie powiedział, tylko wyciągnął w moją stronę gazetę, którą jakiś czas temu Starchild wywalił przez okno. - AVA JEST PAŃSKĄ CÓRKĄ?!
- To nie jest pańska córka. - oświadczył stanowczo Stanley, stając obok mnie.
- Owszem, to jest moja córka. - odparł ON, unosząc jedną brew. - Chyba wiem, kogo wychowywałem przez 18 lat.
- A ja chyba wiem, kogo wychowywałem przez 18 minut i mówię panu, że to moja córka. - uparł się Paul.
- Starchild, nie kłóć się z panem. - wycedziłem kącikiem ust i szturchnąłem go łokciem.
- Ale nie będzie mi tu taki wyłaził z lasu i córki zabierał. - oburzył się mój przyjaciel. Spojrzałem niepewnie na naszego gościa i widząc, że powieka MU nerwowo drga, postanowiłem działać.
- Ava, ktoś do ciebie! - wrzasnąłem. Po chwili usłyszałem, jak zbiega ze schodów, podśpiewując Eye Of The Tiger i staje między nami.
- Tata? Jak... Jak mnie znalazłeś? - zapytała drżącym głosem.
- Oj, kochanie. Myślałaś, że tak po prostu pozwolę ci uciec? Za bardzo mi na tobie zależy, więc ruszyłem twoim śladem. - wzruszył ON ramionami z uśmiechem i wyciągnął ręce w jej kierunku. Dziewczyna przez moment się zawahała, ale jednak ostatecznie wpadła z głośnym szlochem w JEGO ramiona. - No nie płacz, córeczko. Ten drań zapłaci za to, że cię skrzywdził.
- O nie. - tupnął stanowczo nogą w kowbojce, albo kowbojką na nodze, jak kto woli, Stanley. - To ja miałem być twoim tatą.
- Ależ możesz nim dalej być. Najwyżej będę miała dwóch tatusiów. - ryknęła śmiechem brunetka, widząc minę swojego prawdziwego ojca.
- No niech będzie. - udobruchał się w końcu Paul, cmoknął ją w policzek i zaprosił GO do naszego domu.
- Wiesz, wybrałem w końcu Wilgotną rozkosz na klonie, bo tam jest dużo minet to się mu pewnie spodoba... - zaczął Demon, trzymając kasetę z wylizywaną, cycatą blondyną na okładce, ale zamilkł, gdy GO zobaczył.
- Eee... Gene, to jest mój tata. - wymamrotała Ava, przygryzając wargę z dziwnym uśmieszkiem.
- Miło poznać. - zachichotał basista nerwowo i podał mięśniakowi rękę. Ten przewrócił oczami i odwzajemnił uścisk... chyba miażdżąc mu przy tym palce, bo Simmons stęknął i poczerwieniał na twarzy.
- Tatusiu, mam nadzieję, że zaakceptujesz moją nową rodzinkę i też ich polubisz. - zaszczebiotała dziewczyna, sadzając GO na kanapie i siadając mu na kolanach. Starchild zaczął serwować wszystkim zebranym, nawet śpiącemu Osbourne'owi, kawę, ale już po pierwszym łyku stwierdziłem, że musiał pomylić cukier z solą. To samo musiał zauważyć tata brunetki, bo się skrzywił i wylał zawartość swojej filiżanki do doniczki stojącej obok kanapy, gdy tylko Stanley nie patrzył. Po dziesięciu minutach rozmowy na temat naszych dotychczasowych karier do domu wpadli przyszywani bracia Avy. Blondasek, gdy tylko zobaczył, na czyich kolanach siedzi ich siostrzyczka, zamarł i zaczął dziwnie drżeć, a Kudłacz z wrażenia otworzył usta, wypuszczając papierosa na dywan.
- Tato, to mój mentalny bliźniak Slash... - zaczęła prezentację Ava.
- Ten, co mu twarzy nie widać? - spytał ON, opierając brodę na jej głowie.
- Tak, ale, o dziwo, całkiem dużo widzi zza tej burzy loków; a ta słodka blond owieczka to Steven, który jest od nas starszy, ale to jednak młodszy braciszek. - dokończyła dziewczyna z wyszczerzem.
- To jest twój tata? - bąknął zszokowany Mulat.
- I ja też! - Paul do niego podbiegł i pocałował go w czoło, co zdumiało biednego gitarzystę jeszcze bardziej.
- Znaczy Starchild to sam się powołał na jej ojca, ale ten jest prawdziwy. - wyjaśnił Demon.
- Więc, to też mogą być wasi ojcowie. - zachichotała brunetka, obserwując ich reakcje.
- Tatuś! - pisnął niespodziewanie Popcorn, podleciał do NIEGO, zrzucił bezceremonialnie Avę z JEGO kolan i GO przytulił. ON, odrobinę skrępowany, poklepał blondaska po plecach, a JEGO córka, obrażona, poszła na kolana do swojego drugiego tatusia, Stanleya, co wyraźnie go uradowało.
- A ja w sumie mogę być waszym wujkiem. - zaproponował Gene, poklepując miejsce obok siebie. Ukośnik, wciąż zdumiony, usiadł przy nim i przyjął od niego butelkę Danielsa.
- Chłopcze, czy ty jesteś pełnoletni? - zagrzmiał nagle prawdziwy ojciec dziewczyny, aż Kudłacz podskoczył i oblał się Jackiem.
- No... Mam 20 lat... - wyszeptał przestraszony gitarzysta.
- Nieprawda! - zaprotestował Stevie, nie zwracając uwagi na rozpaczliwe, błagalne spojrzenia swojego Brata Krwi. - Jeszcze tyle nie skończyłeś!
- To ty chyba powinieneś przystopować z tym alkoholem. - zgromił wzrokiem Slasha ON. - Mam nadzieję, że nie rozpijaliście mojej córeczki?
- Oczywiście, że nie! - chlipnął Mulat.
- A teraz powiedz mi mała, po co ty się pakowałaś w związek z tym perkusistą, Lee? - spojrzał na brunetkę jej tata.
- Bo się zakochałam. - pociągnęła nosem Ava.
- On podobno też. - żachnął się Paul.
- Ta, a jak tylko wyjechała, to fiuu do innej i od razu, nic nie mówiąc, żeni się pacan jeden. - warknął Ukośnik, przez co zyskał uznanie ojca dziewczyny.
- No właśnie, tygrysku, a po co ty z tym zespołem poleciałaś do Kanady? - przepytywał dalej swoją córkę ON.
- Nawet sobie nie myśl, że jestem groupie. - łypnęła na niego spod byka. - To moi przyjaciele, a ja chciałam po prostu odpocząć.
- No nic. - westchnął jej tata. - A skoro wolisz mieszkać w Los Angeles, to kupię tu jakiś dom, przeprowadzimy się tutaj, to może nie będziesz mi już uciekać.
- Słyszysz, Slash? - wzruszył się Adler. - Będziemy mieć normalny dom!
- Nie chcecie mieszkać ze mną? - Starchildowi zadrżała warga.
- Eee... To może u ciebie będziemy spędzać weekendy? - zaproponował Mulat.
- I wszystko zaczyna się układać. - uśmiechnąłem się triumfalnie, upijając trochę kawy. Zapomniałem o tym, że jest posolona i natychmiast ją wyplułem.
~ Z perspektywy Joe'go
Jakimś cudem udało mi się zaciągnąć Brooklyn na kolację do restauracji. Postanowiłem w końcu z nią poważnie porozmawiać. Miałem nadzieję, że tym razem zdołam prowadzić konwersację na temat moich uczuć. Kiedyś, te sześć lat temu, za każdym razem, gdy ona próbowała nawiązać do tego tematu, ja się w sobie zacinałem, więc odpuszczała. Teraz ona starała się tego unikać, a zresztą jak nadarzała się okazja, to ja w ostatnim momencie panikowałem i po prostu milczałem. Cholerny problem psychiczny. Możecie sobie wmawiać, że to cecha charakteru, ale ja uważam, że to problem psychiczny, bo to nie jest normalne. Ja nie jestem nieśmiały, tylko z mówieniem o uczuciach mam problem. I nie potrafię za bardzo okazywać emocji, a to boli zwłaszcza najbliższe mi osoby. Jestem upośledzony. No bo gdyby to chociaż kotłowało się u mnie w środku, ale gdzie tam... Ja jedynie myślę o tych odczuciach i potrafię je nazwać, ale tak naprawdę ich nie czuję.
- Perry... Będziesz tak cały czas milczał i skubał tą serwetkę? - westchnęła Allman, upijając z widocznym zdenerwowaniem łyk wina.
- Przepraszam, zamyśliłem się. - mruknąłem i spojrzałem niechętnie na znajdujące się na moim talerzu ravioli.
- To to ja widzę. - przewróciła oczami i dziabnęła z wściekłością krewetkę, zapewne wmawiając sobie, że to ja.
- Tak bardzo mnie nienawidzisz? - uśmiechnąłem się smutno, sięgając po moją lampkę wina.
- Joe, o czym ty mówisz? - spojrzała mi w oczy... z niecierpliwością. - Nie nienawidzę cię.
- Ja zrozumiem. - burknąłem, sącząc powoli alkohol.
- Ale ja, kurwa, nie rozumiem! - syknęła. Otworzyłem szeroko oczy. - Przez ten pieprzony czas z nikim się nie wiązałam, bo doskonale wiedziałam, że nikt nie jest w stanie cię zastąpić! Usychałam z tęsknoty, rozumiesz?? Przeprowadziłam się tutaj wyłącznie po to, by być bliżej ciebie! Cholera! Zostałam u ciebie na noc, okazując ci tyle miłości, ile tylko jest możliwe bez otwartego mówienia o tym!
- Ja... - wymamrotałem. - Nie chciałem robić sobie nadziei, zresztą... Jak tylko się obudziłaś, to zniknęłaś, odzywając się do mnie tylko po to, żeby mnie poprosić, bym zajął się Tony'm...
- Dlaczego faceci muszą być tak strasznie niedomyślni? - jęknęła, wypijając duszkiem cała pozostałą zawartość kieliszka.
- Brook... Bo... Czy... To znaczy... No, kurwa... Dasz nam... mi... szansę na zbudowanie związku? - wyjąkałem z wysiłkiem.
- No, nareszcie! - odetchnęła i się do mnie szeroko uśmiechnęła. - Uprzedzając twoje pytanie: tak, to oznacza zgodę.
- Cieszę się. - powiedziałem cicho, lekko się uśmiechając.
- Ej, nie szalej z emocjami. - zadrwiła. Spojrzałem na nią i przygryzłem wargę. - Przepraszam. Jesteś, jaki jesteś i takiego cię pokochałam, i takiego ciebie powinnam kochać. Ty się już nie zmienisz. Może nie będzie nam łatwo, ale kiedyś nauczymy się ze sobą żyć, a ja na pewno z ciebie nie zrezygnuję.
- Dziękuję. - szepnąłem, przykrywając jej leżącą na stoliku dłoń swoją.
- To ja dziękuję. - mruknęła i pocałowała mnie w policzek.
~ Z perspektywy Tico
Robiliśmy właśnie zebranie zarządu naszej spółki.
- A więc ja, prezes spółki, rozpoczynam spotkanie od sprawdzenia obecności. - zaczął Jon siedzący na szafie w pokoju naszego gitarzysty. Wyciągnął z teczki czarny notes ze znakiem toksycznych odpadów na okładce, a z kieszeni kurtki długopis. - Szef wszystkich szefów, Jon Bon Jovi? - odłożył papiery na bok, zeskoczył z szafy, usiadł na podłodze obok mnie i tubalnym głosem ryknął: - Obecny! - po czym wspiął się z powrotem na swe pierwotne miejsce i zapisał coś w notesie. - Doskonale... Szef podrzędny Richie Sambora?
- No jestem. - przewrócił oczami Richie, który leżał na swoim łóżku i brzdąkał naszą nową kompozycję na gitarze.
- Bardzo dobrze... Dyrektor finansowy David Bryan?
- Dzień dobry. - dygnął grzecznie nasz klawiszowiec, który podpierał ścianę i pił piwo.
- Dobrze... Kierownik wykonawczy Tico Torres?
- Zawsze i wszędzie. - westchnąłem, unosząc dwa palce w górę.
- Zgadza się... Specjalista ds. ochrony Alec John Such?
- Pierdol się. - odpowiedział mu basista zza otwartych drzwi łazienki. Siedział na zamkniętej muszli klozetowej i czyścił jednego ze swoich krasnali ogrodowych szczoteczką do zębów i mydłem.
- Tak... Kierownik strategiczny Ava Stallone?
- Nie ma... Ale jak ty ją nazwałeś? - zdumiał się Sambora.
- No, tak ma na nazwisko. Jak wyszła do kibelka w samolocie, to sprawdziłem jej prawko. - wzruszył ramionami Bon Jovi.
- Tak samo jak ten zajebisty aktor! - ożywił się David.
- Może to tylko przypadek. - zgasiłem jego entuzjazm.
- A więc nieobecność usprawiedliwiona... Asystent ds. zdrowego rozsądku Todd Kerns?
- Nie ma. - mruknął Richie.
- Niedobrze... Zarządca czasu Doc McGhee?
- Niestety, przybyłem. - warknął wyżej wspomniany, wchodząc do pokoju. - A wy co tu za bzdury urządzacie zamiast zająć się materiałem na album? No, jak dzieci no!
- Ale ty się, Doczku Bidoczku, nie denerwuj. - zabełkotał troszku już pijany Bryan. No, bo przed tym piwem opędzlowal jeszcze trzy butelki wina.
- Jak ja mam się nie denerwować, jak ja mam się nie denerwować?! Macie okazję na poważnie zająć się muzyką, a wy wolicie sobie pieprzone zabawy urządzać!
Nasz wokalista już miał zamiar mu odpyskować, ale ktoś zapukał do drzwi. Wściekły McGhee otworzył.
- Dzień dobry. Przesyłka dla pana Richarda Sambory. - powiedział znudzony listonosz, mając na wózku wielki karton.
- Eee.. to ja... - Sambora mlasnął gumą do żucia, z niechęcią odłożył gitarę i poczłapał podpisać się na potwierdzeniu odbioru. Listonosz wwiózł paczkę do środka, po czym wyszedł bez pożegnania. Gitarzysta niepewnie kopnął nogą w karton, przez co ten się wywalił, hukło, a coś, co było w nim zamknięte, jęknęło. Richie zmarszczył brwi, pożyczył kosę od Aleca, otworzył wieczko, podniósł pudło i wysypał jego zawartość na łóżko. Tą zawartością okazała się być... Heather Locklear!
- Uhm... Cześć? - przywitał się z nią Jon, unosząc jedną brew.
- Oni... mnie wepchnęli... do kartonu... wysłali... siłą... ja się... się boję... nienormalni... - zaczęła nieskładnie mamrotać blondynka.
- Hej, malutka, spokojnie. - Sambora usiadł ostrożnie obok niej i położył jej rękę na kolanie.
- Ale kto cię wysłał? - dociekał Doc. - Pewnie Nikki i Mick, co? Z tymi to zawsze są jakieś problemy, kompletnie nieprzystosowani do życia w społeczeństwie...
- N-nie... N-na-narzeczona Sixxa i taki kudłaty... I V-vince... I jeszcze ten s-słodki b-blondyn i taki ag-agresywny r-rudy... - próbowała wyjaśnić rozchwiana emocjonalnie aktorka.
- Już ja sobie z nimi porozmawiam, i z Tommy'm, co on: jebnięty, żeby nie chronić żony przed takimi psycholami?! - pieklił się McGhee i wyszedł, trzaskając drzwiami, przez co Heather się wzdrygnęła.
- Hej... Już nic ci nie będzie, tak? Jesteś bezpieczna. - powiedział nasz gitarzysta i delikatnie ją objął. Locklear kurczowo się w niego wtuliła i zaczęła spazmatycznie płakać, mocząc mu koszulkę. Richie szeptał jej jakieś słowa pociechy do ucha, a ja z Bon Jovi'm nie mieliśmy pojęcia, gdzie podziać oczy.
- Chujowa atmo... atmos... atmofosfora się tu zrobiła. - bąknął nasz klawiszowiec i wytoczył się z pokoju, zabierając po drodze z komody Sambory butelkę wódki.
~ Z perspektywy Nikki'ego
Próbowałem napisać nową piosenkę, ale totalnie nie mogłem się skupić. Raz, że w głowie kołatały mi się wściekłe myśli o postępowaniu mojego durnego perkusisty, a dwa, że nie miałem warunków. To nic, że siedziałem na łóżku zamknięty w swoim pokoju, bo i tak słyszałem wszystko, co działo się w domu. Najpierw Bolan wpadł z hukiem i zaczął się rozbijać, wrzeszcząc coś o terrorze pieprzonych emerytek, potem Mick wrócił, podśpiewując sobie pod nosem melodię ze Smerfów, a następnie mamrotał coś o Panu Pomidorowej Dupie (pytanie: co on brał? I czemu się tym ze mną nie podzielił?), a teraz przyszła Kath i się do mnie dobierała, co bardzo rozpraszało moją uwagę.
- Kotku, później, proszę. - wymamrotałem w jej wargi, próbując skoncentrować wzrok na lezącej obok mnie kartce.
- Daj spokój... - wyszeptała, liżąc zarys mojej brody. Bosze, jak gorąco... I czemu ona mnie tak jawnie prowokuje, paradując bez bluzki?
- Chciałbym to dzisiaj skończyć. - jęknąłem, bo jej dłoń wślizgnęła się za materiał spodni na moim kroczu.
- No dobrze. - zrezygnowała nagle, usiadła grzecznie obok mnie i się uśmiechnęła. Odetchnąłem i lekko drżącą ręką próbowałem kontynuować pisanie tekstu. To chyba nie miało sensu, bo cholerne literki skakały mi przed oczami, a ja wziąć czułem na sobie napalone spojrzenie mojej narzeczonej. Zerknąłem na nią kątem oka - przygryzała seksownie dolną wargę. Kurwa, dość! Pierdolnąłem z wściekłością papierem i długopisem na podłogę, sam dopadłem do dziewczyny. Gwałtownie ją przewaliłem, przez co znalazła się pode mną i wpiłem się w jej usta. Zerwałem z niej bluzkę i przejechałem językiem po jej obojczyku. Dysząc, pospiesznie ściągnęła ze mnie koszulkę i zaczęła gładzić moje plecy. Mrucząc, zsunąłem z niej spodnie i od razu zabrałem się za rozpinanie stanika. Ups... Trochę nie panowałem nad swoim pożądaniem, bo się rozerwało. Kath zaczęła majstrować przy moim rozporku, przez co ciśnienie znacznie mi podskoczyło. Sapnąłem, uniosłem się na chwilę i sam się pozbyłem zawadzającego elementu garderoby. Teraz rozdzielały nas tylko nasze majtki... O nie, skurwiele, was tu nie powinno być. Zerwałem z brunetki dolną bieliznę zębami, a ją przeszedł dreszcz podniecenia. Uhm... Zwinna była ta moja mała, bo wsysając się w moją szyję, stopami pozbyła się ostatniego skrawka materiału z mojego tyłka, po czym objęła mnie szczelnie swoimi zgrabnymi łydkami. Nie mogłem dłużej czekać. Uniosłem się odrobinę w górę i wsunąłem głęboko w nią. Pojękując, zacząłem się w niej poruszać. Kath czule odwzajemniała każdy mój ruch, jednocześnie jeżdżąc językiem po wnętrzu moich ust. Doprowadzała mnie na skraj wytrzymałości, mimo że teoretycznie dopiero zaczęliśmy. Syknęła i wiła się pode mną, gdy natrafiłem na jej wyjątkowo wrażliwy punkt. Stopniowo zacząłem przyspieszać, żeby dać jej jak najwięcej przyjemności, ale ogarnęła mnie zwierzęca żądza i przestałem się kontrolować. Z moją narzeczoną działo się to samo. Oboje byliśmy bardzo blisko spełnienia. Ledwo zarejestrowałem pieczenie na plecach - dziewczyna najwyraźniej pomału dochodząc, podrapała moją skórę. Ja sam, niewiele myśląc, ugryzłem ją w ramię, szczytując. Mój wytrysk spowodował apogeum jej doznań, bo głośno krzyknęła i też przeżyła orgazm. Opadłem na nią, gorączkowo obcałowując jej twarz. Uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po policzku.
- Szalenie cię kocham, wiesz? - wyszeptałem jej do ucha.
- Wiem. - zachichotała. - Ja ciebie też. I tak będzie do końca naszych dni. A spróbuj tylko coś zjebać, to twój kres nastąpi szybciej niż myślisz.
- Nie zepsuję tego, nie ma mowy. Jesteś zbyt uzależniająca, żebym miał pieprzyć się z inną. Żadna nie da mi takiej satysfakcji jak ty. - wymamrotałem, gładząc jej pierś. - Jeśli Lee czuł coś takiego z Avą, to nie wiem, jak mógł być takim idiotą, żeby z tego rezygnować. - dodałem zamyślony po chwili.
- Myślę, że on zbyt pochopnie podejmuje decyzje, których potem żałuje, ale jest cholernie uparty i poświęci nawet szczęście kilku osób, byle by się tylko nie przyznać do błędu. - westchnęła brunetka. - Pogadaj z nim. - poprosiła mnie. Zaciąłem usta. - On cię potrzebuje... To, jak potraktował Avę, nie powinno wpływać na waszą przyjaźń.
- No dobra. - przewróciłem oczami. Po jakimś czasie uśmiechnąłem się drapieżnie i zaciągnąłem Kath pod wspólny prysznic...
Uff... A więc rozdział w końcu jest, po wielu moich wysiłkach i staraniach. :)
52. urodziny obchodzi dziś Karnisz, czyli Scotti Hill! <3 Dużo psich kabanosków i zdrowej psychicznie babci. xD
Swoje urodziny obchodzi dziś także Skiddie, a więc z tej okazji dedykuję jej cały ten rozdział. :*
Zachęcam do zapoznania się z zaktualizowaną zakładką "BOHATEROWIE". ;) Tak, pojawią się jeszcze nowe postacie. ^^
Od czasu publikacji poprzedniego rozdziału powstała zakładka "Kącik Kradzieży Kalafiorów Axla". Proszę, wpadnijcie i zostawcie po sobie komentarz! :3
I ten... Ja się patyczkować nie będę. Chcę i żądam komentarzy. Nie będę was szantażować tym, że porzucę blog, bo na pewno tego nie zrobię, ale zawsze mogę udostępnić wgląd do niego tylko wybranym czytelnikom. Nie żartuję. Nie lubię biernego korzystania z cudzej twórczości.
Gdyby ktoś chciał mnie o coś zapytać, coś mi przekazać, a nie chce robić tego publicznie, możecie śmiało pisać do mnie maile na adres: misunderstoodakkamisunderstood@gmail.com
Zapraszam!
Nie chce mi się rozwodzić, bo jestem zmęczona, więc z mojej strony to by było na tyle. Teraz czekam na wasz odzew.
Its ok, If you need to,
You can run but you can never hide,
From the shadow that's creepin' up inside you.
There's a magic running through your soul,
But you can't have it all...
But you can't have it all...
(Whatever you do)
I'll be two steps behind you,
(Wherever you go)
And I'll be there to remind,
That It only takes a minute of your precious time,
To turn around, I'll be two steps behind.
I'll be two steps behind you,
(Wherever you go)
And I'll be there to remind,
That It only takes a minute of your precious time,
To turn around, I'll be two steps behind.
Take your time, to think about it,
Just walk the line, you know you just can't fight it,
Take a look around, you'll see what you can't find,
Like the fire that's burning up inside me."
Just walk the line, you know you just can't fight it,
Take a look around, you'll see what you can't find,
Like the fire that's burning up inside me."
~ Z perspektywy Sebastiana
Z głębokiego snu wyrwało mnie wściekłe terkotanie telefonu. Nieprzytomnie zwlekłem się z Brenta, na którego głowie spałem i doczołgałem się do słuchawki.
- Haaaalo? - ziewnąłem na powitanie.
- Do domu wracaj, gówniarzu! Kontrakt macie dziś podpisać! - wydarła się babcia Scotti'ego po drugiej stronie.
- Jaki, kurwa, kontrakt? - wymamrotałem, marszcząc brwi.
- Jeszcze przeklinał mi tu chuj będzie! Muzyczny, kurwa! Z wytwórnią! Płytę będziecie mogli nagrać! - piekliła się dalej staruszka.
- Ale pani też przecież przeklina... - stwierdziłem zaskoczony jej gniewem.
- Nie pyskuj mi tu, gnojku! Masz być na 15 w domu i nie chcę słyszeć żadnego słowa sprzeciwu! - warknęła.
- Ale... Pani babciu... - jęknąłem.
- Ty mi tu nie babciuj, mineciarzu! - wrzasnęła, aż mi z wrażenia telefon spadł za stolik. Po chwili go stamtąd wydobyłem, cały czas słysząc dobiegającą ze słuchawki wiązankę.
- Ale przecież nie przyjadę z Kanady tak szybko... - przypomniałem jej nieśmiało.
- To, kurwa, śmigłowiec nawet porwij albo inne chujstwo, bo masz tu być! - krzyknęła.
- Ale... No dobrze... - westchnąłem i się rozłączyłem. Popatrzyłem smętnie na Fitza leżącego pod łóżkiem i wyczłapałem z pokoju. Skierowałem się w stronę pomieszczenia naprzeciwko i wbiłem tam z buta. Na łóżku spał sobie smacznie Doc McGhee, menedżer Bon Jovi. Głęboko odetchnąłem, potrząsnąłem go za ramię i zawołałem: - Załatw mi bilet na najbliższy samolot do Los Angeles, błagam! Nie chcę umrzeć rozszarpany w pazurach starszej pani!!
- Co, kurwa? - wystękał, otwierając oczy.
- Mówię, że babcia Hill mnie zajebie, jak nie będę dziś w domu, więc zlituj się! - chlipnąłem.
- No za jakie grzechy ja opiekuję się tymi czterema pieprzonymi zespołami, za jakie, ja się pytam? I czemu muszę oprócz tego wyświadczać przysługi ich kumplom? Najpierw Gene mi pierdoli, żebym wyciągnął mu ojca z pierdla, potem Vince prosi, żebym wybudził matkę jego chłopaka ze śpiączki, następnie Joe mi marudzi, żebym pomógł mu wybrać tapety do pokoju, a teraz jeszcze to. To przekracza ludzkie pojęcie. - wyrzucił z siebie, siadając na łóżku.
- To pewnie dlatego, że zbijasz na nich grubą kasiorę. - wzruszyłem ramionami.
- Pewnie tak. - przyznał mi rację, chwycił za telefon i zadzwonił. - Sue? No cześć, słuchaj, kiedy jest najbliższy samolot do LA? O 11? Jasne, pasuje. Zarezerwuj skarbie kilka miejsc, ok? No, pa.
- Dzięki. - wyszczerzyłem się, gdy odłożył słuchawkę, a on przewrócił oczami. - I...tego... Bo kasę też nie bardzo mam i.. Sam rozumiesz.
- Moja cierpliwość ma swoje granice. - wycedził i wypisał mi czek na 1000$. Podziękowałem i zszedłem na dół, by coś zjeść.
~ Z perspektywy Avy
Otworzyłam zapuchnięte oczy i bezmyślnie zaczęłam gapić się w ścianę. Po chwili coś do
mnie dotarło i karcąc się w głowie za swój egoizm, przypomniałam sobie o tym, że
wygoniłam wszystkich z pokoju i go sobie przywłaszczyłam, a on przecież nie był tylko mój.
Ciekawe, co ze sobą zrobił biedny Richie... Zwlokłam się z łóżka i od razu wywinęłam orła,
bo nie zauważyłam porzuconej przez nas wczoraj butelki. No, cholera, pięknie zaczyna się
mój nowy etap w życiu, nie ma co... Ze zrezygnowaniem przeszłam na czworakach do drzwi i
wyszłam na korytarz. Nie mówiąc o tym, że wpadłam w czyjeś kolana czołem.
- Uhm... Laska... Co ty robisz, co? - zapytał mnie rozbawionym tonem Todd, a ja pomału
podniosłam na niego wzrok.
- No... Idę, nie? - burknęłam, wstając i otrzepując się. - A ty co tu jeszcze robisz?
- No... Chciałem sprawdzić, co u ciebie... - zmieszał się i podrapał po ramieniu, unikając
mojego spojrzenia.
- Nie musiałeś się martwić, wszystko w porządku. - wzruszyłam ramionami. Popatrzył na
mnie z zaskoczeniem. - No co? Myślałeś, że będę za nim nie wiadomo jak długo rozpaczać?
Miałeś rację, to jego strata.
Bez słowa minęłam go i poszłam do pokoju Aleca i Torresa. Weszłam bez pukania, a tam
basista grzecznie sobie śpi na swoim łóżeczku, uśmiechając się i dojąc czubek czapki
ogrodowego krasnala, którego trzymał w objęciach, a obok rozwalone łóżko Tico i ślady krwi.
Ostrożnie się wycofałam, zamykając za sobą cichutko drzwi i przeszłam do pomieszczenia
zajmowanego przez Bon Jovi'ego i Davida. Wchodzę, a tam Bryan śpi, zwisając ze swojego
łóżka, a na łóżku obok zasnęli ściśnięci wokalista, Sambora i Torres. Przewróciłam oczami i
podeszłam do nich. Nachyliłam się i szturchnęłam Jona. Otworzył gwałtownie oczy i
wrzasnął, machając energicznie rękoma i uderzając w twarz swojego gitarzystę, który tylko
mlasnął i obrócił się na drugi bok, śpiąc dalej i zwalając z łóżka Tico. Perkusista z urażoną
miną zerwał się na równe nogi i popatrzył na mnie. Dostrzegłam na jego włosach krew.
- Hmm... Such rozkręcił ci łóżko i jak się na nim położyłeś, to się rozwaliło, a ty uderzyłeś się
w głowę? - spytałam z domyślnym uśmiechem. Chlipnął i mi przytaknął.
- Czemu mnie budzisz, podła istoto? - obraził się Bon Jovi.
- No... Bo ja to tak w sumie pomyślałam, że... - zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć, bo
do pokoju wdarł się Bach.
- Ludziska, wracam do LA i tego, jak ktoś chce, to może się zabrać ze mną! - zawołał wesoło i
wskoczył na pogrążonego w śnie klawiszowca.
- Co ty robisz? - wymamrotał w swoją poduszkę, ocierając zaspany policzek z śliny.
- Siedzę. - poklepał go po plecach Sebek.
- Nie wracamy, przecież mamy tu nagrać płytę. - zgasił go Jon.
- Ja wracam. - zgłosiłam się. Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni, no, oprócz Richie'go,
który tylko chrapnął.
- Ale... Chcesz się z nim spotkać i w ogóle?... - spytał mnie niepewnie Torres.
- Przecież nie będę wiecznie uciekać. Ma mi co nieco do wyjaśnienia, to mi się chyba należy.
Poza tym, nie wracam tam dla niego. Tam jest moje miejsce i tyle. Tęsknię za moimi
zjebkami. - powiedziałam.
- Ołki dołki. To za jakieś dwie godziny się zbieramy. Kto idzie na śniadanko? - zaśpiewał Bastek i zeskoczył z starszego przyjaciela, strącając go niechcący na podłogę. - No i jak ty leżysz, co? - pokręcił głową z rozczarowaniem i wyhasał z pokoju.
- Będę za wami tęsknić... Nagrajcie szybko tą płytę i wracajcie. - wymamrotałam, podeszłam do wokalisty i go mocno przytuliłam. On pociągnął mnie i położył między sobą a Samborą.
- Stary, wstawaj i trochę czułości okaż! - zachichotał, pstrykając gitarzystę w nos. Zadziałało, bo kichnął i się obudził.
- Dla Młodej zawsze. - wyszczerzył się i objął mnie z drugiej strony.
~ Z perspektywy Duffa
Zygzakowatym krokiem wędrowałem po trawniku pod domem dziewczyn z Vixen. Stanąłem, chwiejnie bo chwiejnie, ale grunt, że stanąłem, pod oknem, jeśli oczywiście moje obliczenia się zgadzają, no, oknem Share. Chwyciłem gitarę, sprawdziłem, czy nastrojona, ale że ją świsnąłem od Micka, to nastrojona i począłem grać. Usiłowałem też wydobyć z siebie dość składny śpiew. I nie bełkotać. I nie fałszować. A co mi z tego wyszło, to nie wiem. Jak leciał ten tekst?... A, już wiem...
- There's a magic running through your soul,
But you can't have it all...
(Whatever you do)
I'll be two steps behind you,
(Wherever you go)
And I'll be there to remind,
That It only takes a minute of your precious time,
To turn around, I'll be two steps behind.
- D-duff? Co ty tu robisz? - wyszeptał Tommy z dziwną miną, wychylając się przez okno
swojego pokoju. Ups. Moje obliczenia były błędne. To pewnie dlatego, że delta wyszła mi
ujemna...
- No... Ja jak to ja... Śpiewam sobie... I brzdąkam... I w ogóle... - wzruszyłem ramionami,
udając, że wszystko jest w porządku.
- Próbowałeś coś komuś wyznać? - zachichotała Jan opalająca się w swoim ogródku.
- Pff... Nie? - wymusiłem śmiech, chcąc jej pokazać, że tylko sobie żartuję.
- W ogóle to weź sobie idź z tą głupią piosenką. - wkurzył się nagle Lee.
- A co? Czyżby ktoś tu czegoś żałował? - odezwał się wrednie Slash leżący obok gitarzystki.
- No ja. Domy mi się pomyliły. - zasmuciłem się.
- A dajcie wy mi wszyscy święty spokój. Nawet jeśli popełniłem błąd, to jest to mój błąd. -
warknął Tommy i zatrzasnął okno.
- Lee, czekaj! - wrzasnąłem po chwili i okrążyłem szybkim biegiem jego dom. Mocowałem
się jakiś czas nieudolnie z klamką, aż w końcu dałem sobie spokój i wczołgałem się przez
otwór dla psów.
- Jak on to zrobił? - zdumiała się siedząca przy stole kuchennym żonka perkusisty,
zamierając z kubkiem kawy podniesionym do ust.
- Pojęcia nie mam. Ja raz spróbowałem, to utkłem. - westchnął Tommy.
- Opowiem ci dowcip! - wyszczerzyłem się do niego, wstając z podłogi i wchodząc do zajmowanego przez nich pomieszczenia. Oparłem się o blat i kontynuowałem: - Wiesz, czemu łysy jest łysy?
- No słucham. - przewrócił oczami, obejmując tą swoją blondynkę jednym ramieniem.
- Bo nie ma włosów! - zawyłem i sam się rozpłakałem z tego śmiechu.
- Przerażają mnie twoi znajomi. - oznajmiła swojemu mężowi Heather, patrząc na mnie jak na psychicznie chorego.
- To jest jeszcze nic. - pocieszył ją Lee.
- Słuchaj, ja to jeszcze mam do ciebie taką prośbę. - powiedziałem, ocierając załzawione kąciki oczu i pomału przestając się śmiać.
- No? - mruknął, gryząc jednocześnie rogala z czekoladą.
- Pójdziesz ze mną do dentysty? - poprosiłem. Zapadła krępująca cisza.
- Ekhm... No... Dobra... - wymamrotał niepewnie. Dopił szybko swoją kawę i z rogalem w ustach wyszedł na zewnątrz do swojego autka. Uśmiechając się podejrzanie do Locklear, ruszyłem za nim.
~ Z perspektywy Vince'a
Nasz gang, w składzie: ja, Rose, Kath, Adler i Slash, wpadliśmy z dzikim wrzaskiem i zaadresowanym kartonem do domu, w którym pomieszkiwałem. Z wściekłością zaczęliśmy wpakowywać do kartonu zaskoczoną istotę przebywającą w kuchni, która kompletnie się nie broniła. Stevie zakleił pudło swoją różową taśmą, a Rudy przegryzł jej koniec. Następnie Mulat z brunetką zapakowali je do taczek i wybiegli z domu w stronę poczty.
- Uhm... Czy tylko ja zauważyłem, że to była Heather, a nie Tommy? - mruknąłem po chwili do zadowolonego z siebie Rose'a i Popcorna bawiącego się swoimi kłaczkami z klaty, które wystawały mu z dekoltu.
- Czekaj, czekaj... - zamyśliła się Wiewióra. - Chcesz powiedzieć, że zamiast wysłać do rozżalonej Avy jej ukochanego, żeby się rozmyślił i do niej wrócił... Wysłaliśmy prosto w jej ręce jego nową żonę?... Prosto na pożarcie... - pomału zaczął mu na twarzy wyrastać wredny uśmiech. - Nie, no to nawet dobrze się składa. Szybciej pozbędziemy się problemu.
- Ale kogo my będziemy dręczyć? - zmartwiłem się.
- Ciebie. - zachichotał Steven, a Axl się do niego wyszczerzył i przybił z nim piątkę. Mina mi zrzedła. Nie wiadomo, co tym pojebom do łba strzeli. I tak wystarczy, że najpierw dręczyli mnie Nikki i Tommy, potem Kath, a do tego Ava i Slash, teraz jeszcze ci coś do mnie mają. No jak żyć? Chyba powiedziałem to ostatnie na głos, bo wstrętny wokalista mi odpowiedział.
- Najlepiej to wcale. - zatrzepotał rzęsami niczym nadobna niewiasta.
- A spierdalaj. - oburzyłem się. - W ogóle to gdzie jest mój portfel? - dodałem po chwili, macając się po kieszeni i nie wyczuwając jego kształtu.
- Pewnie Slash ci znowu zajebał. - wzruszył ramionami uśmiechnięty Pudel. Obrzuciłem go nienawistnym spojrzeniem.
- No i pięknie. A ja miałem własnie zrobić zakupy. Od kiedy Lee po pijaku kupił małe państwo w Azji i nas doszczętnie spłukał, Doc zabronił pracownikom banku wypłacać nam kasę bez jego nadzoru. A jak teraz go nie ma, to co ja zrobię? Tam były moje fundusze na cały miesiąc. - zacząłem marudzić.
- Spoko, załatwię jedzenie. - gwizdnął Rudy. I wyleciał jak pojebany, ciągnąc Adlera za sobą. Westchnąłem i pobiegłem za nimi. Rzekomy lider kazał nam wybrać potrzebne produkty w najbliższym spożywczaku i na siebie zaczekać, a sam zniknął na 15 minut. Po czym wrócił.... z kapturem na głowie i wielkim kijem w rękach. Sterroryzował sprzedawcę, a my uciekliśmy z kradzionymi zakupami.
~ Z perspektywy Scotti'ego
Patrzyłem w zdumieniu na to, jak moja babcia terroryzuje moich przyjaciół. Kto by pomyślał, że potrafi nimi tak dyrygować? Mną i Caroline tak nie rządziła, raczej była kimś w rodzaju przyjaciółki, a do nich takie agresywne podejście... Zabawne.
- Ściągnij to chujostwo! - wydarła się na naszego basistę.
- Pojebało?! To moja sprawa, co noszę na twarzy! - wrzasnął oburzony Rachel.
- Wyglądasz jak pieprzony recydywista! - krzyknęła Agnes i szarpnęła za łańcuszek łączący kolczyk w jego nosie z tym w uchu, a on syknął z bólu.
- Sama wyglądasz jak recydywista! - wycedził i chciał wyjść, ale drzwi zostały zamknięte na kłódkę. - Co jest kurwa?! - spanikował biedaczek i zaczął się mocować ze stalowym ustrojstwem.
- Nikt stąd nie wyjdzie, dopóki nie podpiszecie kontraktu! - tupnęła nogą babunia.
- Ta. Może jeszcze cyrograf podpiszmy. - przewróciłem oczami.
- To jest, mój wnuczku, świetny pomysł. - uśmiechnęła się szatańsko babcia. Mina mi zrzedła. Chłopacy spojrzeli na mnie z wyrzutem.
- No ale... Sebastiana nie ma i w ogóle... - próbował ratować sytuację Snake.
- Jestem!! - usłyszeliśmy za drzwiami jego wesoły ryk.
- No i po co ta cholera przylazła? - zasmucił się Rob, przytulając się do Caroline.
- No ale ten. Podpiszemy kontrakt, wydamy płytę, będziemy popularni... - rozmarzył się Dave.
- Ale nie za cenę mojej wolności osobistej!!! Nie można mnie zamykać!!! Duszę się!!! - zaczął skomleć Bolan i drapać w drzwi. - Już cię ratuję, przyjacielu!! - zapłakał Bach i wyjebał je z buta, przygważdżając Racha do podłogi. - Gdzie on jest?! - rozpaczał, gdy nigdzie go nie widział.
- Chyba go zabiłeś. - wzruszyłem ramionami, wskazując na wytatuowaną rękę naszego basisty wystającą spod wypierdolonych drzwi, na których stał Sebek.
- Boszenko, ja nie chciałem!! - zapłakał blondasek i zaczął wyciągać nieprzytomnego Bolanka.
- Słuchajta mnie, skurwesyny! - zagwizdała głośno Agnes, wlazła na stół i dmuchnęła w trąbkę. Ale się rozkaszlała, biedaczka. Nie mówiąc już o tym, że z instrumentu nie wydobył się żaden dźwięk. - Za chwilę wasze życie ulegnie zmianie! Podpiszecie kontrakta i... no wiecie, skurwiele! Będziecie mieć to, o czym marzycie! Imprezy, wodospady alkoholu, dragi, dziwki, a do tego fanów!
- Jak Motley Crue! - popluł się z wrażenia uradowany Sabo.
- Wy jesteście lepsi niż te malujące się piczki! - stwierdziła głośno i dumnie babunia.
- Nie. Obrażaj. Sixxa!!! - ocknął się nieco zmaltretowany Rachel i z piskiem rzucił się na moją staruszkę.
- Co ty, starszą kobietę będziesz bił?! - próbował interweniować Affuso, ale gdy przystąpił do rozdzielania walczącej dwójki, zakolczykowany wgryzł mu się w lewe ramię, a siwa w prawe. Perkusista zawył z bólu, przyjebał obojgu z kopniaka i uciekł pod stół, zanosząc się płaczem. Buntownicza parka przystąpiła z powrotem do naparzania. Zwykle Bolan się nie bije, ale czego się nie robi w obronie dobrego imienia swojego idola. Mimo swego zapału bojowego dość szybko zaczął przegrywać z rozwścieczoną Agnes. Prezes naszej wytwórni wszedł do domu dokładnie w momencie, gdy babcia wyrywała naszemu basiście włosy z nosa, Sebek biegał naokoło nich, zawodząc i machając chaotycznie tymi swoimi długimi łapami, Robcio skulił się pod tym stołem i spazmatycznie szlochał, ja dziko chichotałem, Snake próbował odkleić sobie gumę z nosa, bo robił wielkiego balona i mu pękł, a moja siostrzyczka ignorowała to wszystko i czytała sobie w kącie Harlequina, cicho popłakując i smarkając w moją koszulkę, którą porzuciłem kiedyś na podłodze. Zestresowany bidocek w garniaczku głęboko odetchnął, po czym podszedł niepewnie w kierunku staruszki i wyciągnął w jej stronę umowę. Babunia porzuciła truchło świętej pamięci Bolanka i wyrwała sztywniakowi kartkę. Kazała nam stanowczo podpisać to w podskokach, więc skacząc i wywalając się dobiegliśmy wszyscy do niej i drżącymi rękoma podpisaliśmy nasz kontrakt.
- Wpadajcie do studia nagrywać, kiedy chcecie i to, co chcecie. - wyszeptał jeszcze tylko zastraszony prezes, wziął umowę i spierdolił czym prędzej.
~ Z perspektywy Micka
- Ty to chyba lesbijką jesteś. - powiedziałem w zamyśleniu do Roxy. Szliśmy właśnie obejrzeć mieszkanie dla rodzinki Hillów.
- Skąd taki wniosek? - parsknęła śmiechem.
- No bo Sebastian to w sumie taka baba. - wzruszyłem ramionami, prawie wpadając w jakąś mamusię z dzieciakiem w wózku. Wyklęła mnie, a bachor się rozbeczał. No, będzie miała zajęcie.
- Oj, uwierz mi, że sprzęt to on ma w dwustu procentach męski. - mrugnęła do mnie perkusistka, a ja przewróciłem oczami, przez co jebłem w ścianę bloku, gdy skręcaliśmy. - Co ty dzisiaj taki rozkojarzony? - zachichotała, patrząc, jak masuję sobie czoło.
- A bo wnerwia mnie to wszystko. Nikki nie rozmawia z Lee, zresztą Vince też ciągle robi biedakowi jakieś wymówki. No kurwa, jeszcze zespół nam się przez to posypie. Niby gówniarze, a jednak są dla mnie wszystkim. Fajnie, jakbyśmy znowu byli taką dziwną rodzinką jak wcześniej. - zacząłem narzekać ku rozbawieniu Petrucci. - A to wszystko przez kobiety. I ja się pytam: na co komu te całe komplikacje? I to w tak młodym wieku? No jak to tak? Po co? Trzeba się, tego, wyszaleć, dopóki jest czas. A nie: tu żona, tam narzeczona... Rzygam tym wszystkim, wiesz? Najchętniej to bym wsiadł do mojego pięknego Ferrari i sobie spierdolił, o.
- No właśnie, może wszyscy potrzebujecie po prostu odpoczynku od siebie nawzajem? Zróbcie sobie jakieś wakacje czy coś w ten deseń. - poradziła z troską.
- W sumie. Coś w tym jest. I tak już od dawna chciałem wybrać się na Księżyc.
- Hendrixie, z kim ja się zadaję? - westchnęła z uśmiechem brunetka.
- Z samymi najlepszymi ziomkami. - wyszczerzyłem się do niej, a ona przewróciła oczami. Po kilku minutach drogi wypełnionej obijaniem się o wszystko, przekleństwami, przekomarzaniami i rozproszeniem spowodowanym wystawą staników typu opaska bez fiszbin dotarliśmy na miejsce. Tym miejscem był blok trzymający się w pionie na słowo honoru.
- Jak będą się tu wprowadzać, to dajmy im lepiej spory zapas Super Glue. - zachichotałem, a Roxy walnęła mnie w ramię.
- Nie pierdol. Wchodzimy. - zadecydowała, otwierając drzwi od klatki. - To na trzecim piętrze...
Zamiast spodziewanych schodów naszym oczom ukazała się sterta gruzu.
- I jak niby mamy tam wejść? - mruknąłem powątpiewająco, badając uważnie ten burdel pod kątem znalezienia ewentualnych trupów.
- Chyba po tym... - wymamrotała perkusistka, wskazując ręką na zwisający z góry sznur.
- Zabawne. - skwitowałem to i wspiąłem się mozolnie na pożądane piętro. Chwilę po mnie na górę dotarła Petrucci. Z lekkim wahaniem zapukała do drzwi z numerem "666". Otworzyły się z akompaniamentem dobiegającego z czeluści piekieł mrocznego basu. Stanął w nich... Pan Pomidorowa Dupa! To znaczy, miał dupę zamiast twarzy, a zamiast włosów zgniłe pomidory. Myślałem, że on istnieje tylko w moich snach... Luknąłem na moją towarzyszkę, ale ona zamarła, więc postanowiłem przejąć inicjatywę.
- Ave Satan, Panie Pomidorowa Dupo. - przywitałem się kulturalnie. - Chcielibyśmy wynająć to zacne mieszkanko dla starszej pani i jej wnucząt.
- Musicie mi najpierw oddać swoje dusze! - wycharczał Pan Pomidorowa Dupa. No nie wierzę! Miał czarne tik-taki zamiast zębów!
- A nie może być zutylizowany kryptonit, poradnik Jak odetkać zlew? i plasterek ogórka? - próbowałem negocjować, przeglądając zawartość swoich kieszeni.
- Nie, nie, nie. - ocknęła się nagle brunetka. - Nie można jeść pomidorów i ogórków jednocześnie, bo ogórek zabija zawartą w pomidorach witaminę C. - perorowała, wskazując na zgniłe pomidory na głowie Pana Pomidorowej Dupy.
- A nie na odwrót? - zainteresował się Pan Pomidorowa Dupa.
- Jakim cudem nie wylatuje panu gówno, jak się pan odzywa? - spytałem zdziwiony Pana Pomidorową Dupę. Popatrzył na mnie nierozumnie. - No bo, nie wiem, czy to już ktoś panu mówił, ale ma pan dupę zamiast twarzy.
- A, to wiem. - machnął ręką, która mu odpadła. Zafascynowany obserwowałem trajektorię jej lotu, a następnie wypełzające z niej czarne robale. - Nie, no w sumie niech wam będzie. Przystaję na wasze warunki. A nie macie może ręki na zbyciu?
- Nie no, akurat dzisiaj ze sobą nie wzięłam. - zmartwiła się Roxy. - Ale mam bakłażana, jeśli to panu w czymś pomoże. - dodała, szperając w swojej torebce. Wyciągnęła warzywo i podała je Panu Pomidorowej Dupie. Ten wetknął sobie bakłażanka w dziurę powstałą po ucieczce robali na pokładzie rakiety w postaci ręki.
- Not o chodźcie obejrzeć mieszkanie. - wyszczerzył się do nas tik-takowym uśmiechem Pan Pomidorowa Dupa, zagarniając ode mnie zapłatę. Weszliśmy za nim, by zobaczyć istne siedlisko zła. Z sufitów zwieszały się girlandy z rozkładających się nietoperzy, jako dywan służył rozżarzony węgiel, opał w przemysłowym piecu w salonie zapewniały podarte strony Pisma Świętego... Nie mówiąc już o tym, że dobiegały stamtąd jęki potępionych dusz, a w całym domu rozbrzmiewało budzące grozę dudnienie basetli. Łóżka były z gwoździ, a ściany z ludzkich czaszek. Na moje usta powoli wypływał szeroki uśmiech, gdyż poczułem się jak w rodzinnym domu.
- Bierzemy. - zawyrokowała perkusistka. - Jest dla nich idealne.
- Świetnie. To ja o północy się wyniosę, a tymczasem... Napijecie się grzanej krwi? - zaproponował nasz gospodarz, Pan Pomidorowa Dupa.
- Nie, dziękujemy. - wzdrygnęła się Petrucci.
- Ale poprosimy kwaterkę na wynos, dla kolegi. - przypomniałem sobie o Toddzie.
~ Z perspektywy Brenta
Szliśmy sobie zmarkotniali ulicami Los Angeles. Znaczy, to Ava była zmarkotniała, no i Todd, bo nie potrafił jej pocieszyć, a ja byłem markotny tylko tak o, dla towarzystwa.
- Chce ci się wracać do niego do domu? - spytał cicho dziewczynę Dammit.
- Nie bardzo, ale po rzeczy pasuje mi wrócić. - wzruszyła ramionami. - Zresztą... To niekonieczne, poproszę chłopaków, żeby mi je przynieśli.
- A gdzie zamierzasz mieszkać? - zatrzepotał niewinnie rzęsami mój przyjaciel.
- Na pewno nie u ciebie. - brunetka lekko się uśmiechnęła i pociągnęła go z bara. Pomijając, że dosięgła tylko do jego żeber. - Może znowu wrócę do Hell House...
- Że ty też tam nie boisz się o życie. - stwierdziłem lekko zdumiony.
- Daj spokój. Znaczy, no jasne, że nigdy nie wiadomo, co Axlowi strzeli do łba, ale... Hm... Czuję się tam tak... swojsko? - zastanawiała się na głos Ava.
- To dlatego, że sama jesteś taką psycholką jak oni. - zachichotał Kerns i zarwał z łokcia, tak, znowu w żebra. Pochylił się, próbując złapać oddech, ale wciąż bezgłośnie się śmiał.
- Nie należy nas tępić tylko dlatego, że nie trzymamy się narzuconych przez ogół norm zachowania. - tu dziewczyna pokazała nam język. Mieliśmy iść dalej, gdy spod jednego z monopolowych ruszył gwałtownie jakiś motocykl, prawie nas rozjeżdżając. Uskoczyliśmy szybko w bok, wpadając w śmietniki, by uniknąć śmierci, a osobnik na maszynie dziwnie skręcił i się wyjebał. Po chwili wstał i z impetem do nas podszedł. Odrobinę się przestraszyliśmy, ale gdy się odezwał, poznaliśmy go i nam ulżyło.
- No siema, co tak w śmietnikach leżycie? - zainteresował się uprzejmie Gene.
- A bo taki mamy klimat, idealny do leżenia w śmietnikach. - odparłem wesoło i się wygramoliłem z odpadków.
- Nie uszkodził się? - zmartwił się zdrowiem pięknego pojazdu naszego idola Todd, wstając z jakichś worków.
- A chuj z tym. Najwyżej kupię nowy. - machnął lekceważąco ręką Demon. - Cześć, mała. Ty nie byłaś czasem z tymi śmiesznymi z zespołu Sambory w Kanadzie?
- Byłam, ale wróciłam. - westchnęła brunetka, przyjmując moją pomocną dłoń i wygrzebując się z torebek ryżu. Chyba byliśmy pod jakąś chińską restauracją. - Trochę mi się życie posypało i zastanawiam się teraz, co z nim zrobić...
- Ty się nie zastanawiaj. Od zastanawiania się jest McGhee. - wyszczerzył się Simmons. - A teraz chodź ze mną!
Wziął ją pod ramię i dostojnie podszedł do leżącego na środku jezdni motocyklu. Kopnął go, a maszyna warknęła.
- O, i nawet działa! - ucieszył się basista, podniósł pojazd, wsiadł na niego i popatrzył wyczekująco na Avę. Ona ze zrezygnowaną miną usiadła za nim i odjechali.
- Cholera! Znowu ktoś mi ją zabiera! - wściekł się Dammit, kopnął mnie w kostkę i poszedł do najbliższego baru się najebać.
~ Z perspektywy Tommy'ego
- Uhm... Duff... Sądziłem, że jesteśmy tu, bo cię ząb boli, a nie, żeby pogapić się na rybki w akwarium. - mruknąłem, obserwując poczynania blondyna.
- Ale bo one są takie duuże... I mają tyyle wody... - wyseplenił basista z lizakiem w ustach i nosem rozpłaszczonym na ścianie akwarium.
- To ci takie kupię, tylko chodźmy już. - poprosiłem, ciągnąc go za ramię.
- Naprawdę? - rozpromienił się i odkleił od szyby. - Przewróciłem oczami i pokiwałem twierdząco głową. Wstał i wybiegł z budynku w podskokach. Z westchnięciem poszedłem za nim. Wstąpiliśmy do sklepu zoologicznego. McKagan z entuzjazmem dziecka wybrał sobie rybki i ozdoby do akwarium. Ustaliliśmy ze sprzedawcą, że jutro ktoś z pracowników dostarczy wszystko pod wskazany adres i zainstaluje na miejscu. Duffy, ku mojemu obrzydzeniu, ucałował mnie w ramach podziękowania za sfinansowanie tego marzenia i wrócił do swojego Hell House. Ja złapałem taksówkę i pojechałem do domu, bo miałem ochotę na moją żoną. Wchodzę do środka, a tam Stevie i Neil wpieprzają tosty przed telewizorem, Slash coś rysuje, siedząc na blacie kuchennym, a Kath i Axl coś gorączkowo do siebie szepcą przy stole.
- Gdzie jest Heather? - zapytałem podejrzliwie.
- W drodze do Kanady. - odparł niewinnie Popcorn.
- A to w jakim celu? - zmarszczyłem brwi.
- No... Ten... Bo... - zaczął się jąkać Mulat.
- Ona do Richie'go tam poleciała! - przyszedł na ratunek swojemu gitarzyście Rose.
- Bo ona cię z nim zdradza. - poinformowała mnie narzeczona Sixxa.
- Jakim cudem? Przecież w gruncie rzeczy znam ją od trzech dni, a Sambory przez ten czas tu nie było. - zdumiałem się.
- Szczegółów się czepiasz. - oburzył się Vince. - Ty tosta lepiej zjedz. Nawet nie wiesz, jak się Rudy musiał starać, żebyśmy mogli zrobić zakupy bez pieniędzy.
- To się nazywa kradzież. Zresztą co ty zrobiłeś z całą swoją kasą? - odparłem, biorąc od niego niepewnie tosta.
- Bo Kudłacz zadupcył mi portfel! - popluł się Vini.
- Ej no, musiałem mieć kasę na paczkę. - zaprotestował Ukośnik, odrywając się na chwilę od szkicownika.
- Jaką paczkę? - podchwyciłem.
- Eee... - bąknął Slash. - Dużą...
- Dla Avy. Zresztą co cię to obchodzi? - wkurzyła się moimi dociekaniami Kath.
- Tak tylko pytam. - uniosłem ręce w obronnym geście.
- W ogóle, Tommy, to ty powiedz nam, czy ty to wszystko dokładnie przemyślałeś? - wykazał się przyjacielską troską Neil i poklepał miejsce obok siebie na kanapie. Z westchnięciem usiadłem i zacząłem przegryzać całkiem dobrego, tylko trochę przypalonego tosta.
- Kto je zrobił? - postanowiłem grać na zwłokę i wskazałem na stos tostów leżących na talerzu, na stoliku przed kanapą.
- Ja! - uśmiechnął się dumnie Adler. Poklepałem go w ramach pochwały po główce, zastanawiając się jednocześnie, kto był na tyle nieodpowiedzialny, żeby udostępnić mu toster.
- Cóż... A czy ja kiedykolwiek coś dokładnie przemyślałem? - burknąłem w końcu, czując na sobie wyczekujące spojrzenia zebranych i gapiąc się na film, który oglądali. Kurwa, chyba bym się posikał ze strachu, gdybym miał się zetknąć twarzą w twarz w takim Rambo... Aż mnie dreszcz przeszedł...
- No nie. - przyznał mi rację Vince.
- Ale człowieku, tak nie można! - jęknęła Kath. - Pochopnie podejmować TAKIE decyzje...
- Ja wiem... - wymamrotałem, czując, że zjadają mnie wyrzuty sumienia. - Mogłem do niej nie wracać, wiem... Tylko... No... Przerażała mnie wizja życia bez niej.
- A teraz już cię nie przeraża? - warknął Mulat, bazgrząc coś wściekle ołówkiem po kartce.
- W sumie... Jeszcze o tym nie pomyślałem. - szepnąłem, a brunetka spiorunowała mnie wzrokiem. Skuliłem się i schowałem twarz za szopą loczków Pudla, który zamarł z tostem przyłożonym do czoła (z wrażenia nie trafił do buzi) i z podziwem przyglądał się scenie, w której durna obława wpada w zastawione w lesie pułapki.
- Inspirujący film. - zaśmiał się złowieszczo Wiewiór i przycupnął na oparciu kanapy. - Jakbyśmy go mieli w swoim gangu...
- Jakim gangu? - spytałem z niepokojem.
- Moim gangu. - wyszczerzyła się dumnie Kath, ale zarwała od Ukośnika gąbką. - Auu... Znaczy... Nic to, takie dziecięce zabawy, sam rozumiesz...
- Czy wy coś próbujecie przede mną ukryć? - zmrużyłem oczy.
- Nie! - pokręcił głową Kudłacz.
- Tak! - niemalże w tym samym momencie przyznał Vini. - To znaczy, bo my...
- Odkryliśmy skarb piratów! - zachichotał Steven. Pięć par oczu spojrzało na niego jak na idiotę.
- Nie licz na to, że się z tobą podzielimy. - podchwycił Axl.
- Ale... Gdzie? - zdębiałem.
- No jak to gdzie? W oceanie! - oburzyła się moją niedomyślnością brunetka.
- Co wy mi tutaj za kit wciskacie? - straciłem cierpliwość. Wszyscy unikali mojego wzroku i nie mieli najmniejszego zamiaru mi odpowiadać, tylko Stevie co chwilę na mnie zerkał z miną szczeniaczka, który coś narozrabiał.
- Ale... Nie będziesz krzyczeć? - spytał cichutko po chwili.
- Nie, obiecuję, że nie będę. - przewróciłem oczami.
- No bo... My chcieliśmy cię porwać, zapakować do kartonu i wysłać do Kanady, żebyś był z Avą i dał sobie spokój z Locklear, ale coś w naszym planie poszło nie tak, bo wysłaliśmy Heather zamiast ciebie... - podrapał się zmieszany po głowie Popcorn.
- Wysłaliście moją żonę prosto w ręce Avy? - strwożyłem się.
- Mogę ci pomóc w organizacji pogrzebu. - zaofiarowała się zadowolona Kath.
- Ale... Cholera... - przeraziłem się. Nie zwracając uwagi na ich słowa poszedłem do swojego pokoju, usiadłem na podłodze, opierając się plecami o moje łóżko i zacząłem nerwowo obgryzać paznokcie.
~ Z perspektywy Izzy'ego
- Beth... Daj mu spokój może, co? - spróbowałem ratować McKagana, któremu ta wariatka przyczepiła się do pleców i wyrywała mu włoski z brwi, a ten wrzeszczał jak opętany i latał po całym naszym małym domku.
- Pojebało cię! - parsknęła śmiechem na mój 'idiotyczny' pomysł i wyciągnęła z kieszeni sekator. Duff zadrżał i zaczął piszczeć jak panienka. Przewróciłem oczami.
- Jesu, zabierz ode mnie tą sadystkę! - zawył przeciągle.
- Już, przybywam! - wrzasnął Frank i wbiegł do Hell House razem z drzwiami. Dobiegł do dziewczyny Rose'a i złapał ją w swoją siatkę na motyle. Ku naszemu zdumieniu potwór w pułapce nagle zasnął. Ostrożnie podniosłem leżący na podłodze sekator i schowałem go w moim płaszczu. Sidoris natomiast zaniósł Monkey do łazienki, ułożył ją w wannie, po czym szybko zabarykadował drzwi pomieszczenia pijanym basistą i sam się ewakuował. Ja ukryłem cały swój wczorajszy utarg w szufladzie z bielizną Axla, bo tam nigdy nikt nie zagląda, nawet jej właściciel i zabierając z tego rozsądną kwotę, wyszedłem z domu, by uregulować kilka kwestii oraz w razie czego mieć zapewnione alibi, jak Elisabeth już zatłucze na śmierć naszego Wielkoluda. Najpierw udałem się do sklepu zabawkowego, żeby kupić Adlerciątku ten Zestaw Małego Czarodzieja, o którym marudzi mi już od pół roku ("bo wszystkie dzieci z podwórka takie mają, tylko ja nie!"). Następnie opłaciłem wszystkie rachunki, które ci kretyni z mojego zespołu ponabijali w całym mieście. Potem stwierdziłem, że mi też się coś od życia należy, więc zaopatrzyłem się w kastet, by efektowniej obijać mordy razem z Wiewiórą. W końcu zaszedłem do Rainbow i gdy tak niespiesznie popijałem szkocką, zaświtała mi w głowie bliżej nieokreślona myśl. Wyszedłem z baru i paląc papierosa, szedłem w jakimś kierunku, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Ocknąłem się pod drzwiami domu Share i jej przyjaciółek. Bezmyślnie zapukałem, więc otworzyły się po chwili, ukazując chyba chorą dziewczynę, z którą spędziłem tyle upojnych chwil. Bezwiednie mój mózg zaczął mi odtwarzać wspomnienie gry naszych ciał. Ta... Cały czas byliśmy sobą... nienasyceni.
- Stradlin? Co ty tu robisz? - do mojej świadomości przedarł się jej zachrypnięty głos. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknąłem i mruknąłem tylko: - Whatever.
Odwróciłem się i chciałem odejść, ale poczułem szarpnięcie w łokciu. Zatrzymałem się, a ona dość brutalnie obróciła mnie w swoją stronę. Wyczuwałem jej narastającą złość.
- Ogarnij się, człowieku! Jesteś jakiś jebnięty! Na przemian albo sprawiasz wrażenie, jakbyś też coś do mnie czuł, albo obnosisz się z tym, jak bardzo cię to nie obchodzi! A zdecyduj się ty w końcu! Bo ja nie mam siły na takie zagry... - nie dałem wyrzucić jej z siebie wszystkich żalów, tylko wepchnąłem ją do środka, oparłem o ścianę i zacząłem namiętnie całować. Zanim zdążyła zareagować odtrąceniem mnie bądź odwzajemnieniem pocałunku, sam się od niej oderwałem i z godnością oddaliłem. Byłem kompletnie pogubiony w swoich uczuciach i zdumiony, że je w ogóle mam. Postanowiłem chociaż na chwilę się od tego wszystkiego uwolnić, więc wybrałem się do piwnicy Leo. Siedział na podłodze razem z Mylesem, Brentem i Juniorem, popalawszy z odpowiednim namaszczeniem skręty. Bez zbędnych słów ulokowałem się obok nich, poczęstowałem się ziółkiem i oddałem leniwym myślom...
- Czemu przebywasz z nami, a nie tymi swoimi pojebkami? - zapytał mnie po jakimś czasie Kennedy.
- Wiesz... Przyjaciele są jak papier toaletowy. - rzekłem filozoficznie. - Zawsze lepiej jest mieć zapasową rolkę.
~ Z perspektywy Alice'a
Przeżywałem głęboki dylemat. Prawie płacząc, stałem nad gramofonem w winylem Beatlesów w lewej ręce, a Rolling Stonesów w prawej. Domownicy poprosili mnie, bym zapuścił jakąś muzyczkę, ale ja kompletnie nie mogłem się zdecydować. To zadanie mnie przerastało.
- No ileż, kurwa, można?! - zniecierpliwił się Steven, odepchnął mnie biodrem i uruchomił Led Zeppelin III. Odetchnąłem z ulgą, odłożyłem płyty na bezpieczne miejsce i z uśmiechem na ustach usiadłem obok Ozzy'ego zajętego wycinaniem ludzika z papieru.
- Nie, wujku, źle to robisz. - westchnął Tony, patrząc na nieudolny kształt wychodzący spod ręki wokalisty.
- Ja pierdolę! Patrz: przez ciebie ujebałem mu chuja! - zezłościł się Osbourne, a Młody przewrócił oczami. Zachichotałem.
- Daj, ja mu to wytnę! - przejął na siebie nieszczęsny obowiązek Tyler. Ciachał coś przez chwilę w skupieniu, a po momencie zaklął, bo się przeciął. Złorzecząc coś pod nosem, cisnął "te pierdolone diabelskie ostrza nienawiści sycące się jego krwią" na stół i wsadził zraniony palec do ust.
- Ja chcę ludzika! - zawył Anthony zrozpaczony poczynaniami jego opiekunów.
- Ktoś chce lodzika? - ocknął się Ozzy, który na chwilę przysnął.
- A co, robisz? - zamrugałem niewinnie, a on pokazał mi swój pulchny środkowy palec.
- Paul, kurwa, co to w ogóle ma być?! Wszędzie porozwalałeś te pieprzone różowe pomponiki! - wkurzył się wokalista Aerosmith na kolegę, bo wstał z kanapy, żeby iść do łazienki opatrzyć ranę, ale wyjebał się na niepozornym pomponiku.
- No bo chciałem je przyszyć do sweterka, ale Doc schował przede mną igły. - zasmucił się Starchild, odrywajac się na chwilę od swojego zajęcia, tj. czytania artykułu na temat ślubu Tommy'ego Lee i Heather Locklear.
- Piszą tam coś o Avie? - zapytałem z ciekawością, kiwając głową na gazetę.
- No... I to same chujowe rzeczy... Ja nie wiem, skąd oni mają takie informacje... Że małolata, że nawiała z domu, bo to bogaty, zepsuty dzieciak... I że podobno Lee jest z Heather od dawna, a z młodą tylko romansował... Że Ava związała się z rockmanem o złej reputacji tylko po to, by zrobić na złość ojcu... Aha, i jeszcze, że jej ojcem jest... - Stanley nie zdążył skończyć, bo do domu wpadł Gene z piszczącą i siedzącą mu na ramionach Avą.
- Patrzcie, co znalazłem w śmietniku! - wyszczerzył się do nas i zrzucił dziewczynę na znów śpiącego Osbourne'a. Musiała być lekka, bo w ogóle nie wywarło na nim wrażenia, że z impetem spadła mu na klatkę piersiową. Świsnął tylko przez sen i odruchowo obrócił się na drugi bok, przez co brunetka wylądowała na podłodze obok Stevena.
- Nie przejmuj się tym dupkiem, co bez słowa cię wystawił. - pocieszył ją, klepiąc po plecach.
- Staram się, tylko jeszcze nie do końca mi to wychodzi. - mruknęła cicho, uśmiechając się do nas przez łzy, które niepostrzeżenie napłynęły jej do oczu.
- Dobra, Mały, idziemy na plac zabaw. - Tyler ruszył dupę z podłogi i wyciągnął Tony'ego z domu. Tymczasem Paul szybko wyrzucił ten cholerny brukowiec przez okno, żeby czasem Avie nie wpadł w ręce ten artykuł.
- Wiesz co? - zwrócił się do niej Starchild. - Ja ci powiem jedno: ty potrzebujesz ojcowskiej troski. I ja ci ją zapewnię. No nie patrz tak na mnie. Co, już nie wolno mi cię adoptować?
- Chcesz być moim tatą? - roześmiała się dziewczyna.
- Czemu by nie? - puścił jej oczko Stanley.
- To w takim razie musisz też adoptować Slasha i Adlera. - zachichotała.
- A co mi tam. Będę super ojcem waszej trójki. - ucieszył się Paul. Parsknąłem. Nie ma to jak tata na kosiarce.
- To ja po nich zadzwonię! - ożywiła się Ava i pognała do telefonu. - Cześć, braciszku!... Tak, Stevie, też się cieszę, że cię słyszę!... Słuchaj: ty nie pierdol mi tu o wróżkach, tylko weź Hudsona i wbijajcie do domu wujka Simmonsa!... No tak, wróciłam!... Eee... No oczywiście, przywiozłam wam prezenty... No, do zobaczenia... - powoli odłożyła słuchawkę. - Z tego wszystkiego zapomniałam im czegoś kupić!
- Coś się wymyśli. - stwierdziłem, a Demon podrapał się po głowie.
- Mulatowi w sumie mogę oddać jakiegoś kanadyjskiego pornola. - westchnął ofiarnie po chwili namysłu basista.
- A Pudlowi da się... Hmm... O, te różowe pomponiki! - wpadłem na pomysł i zgarnąłem garść z podłogi.
- Ale to miało być z Kanady... - drobna brunetka wygięła usta w podkówkę.
- No, córuś, nie martw się. Patrz, włożymy je do papierowej torby, na której napiszemy "MADE IN CANADA". - poratował ją Starchild, wyciągając z szuflady torebkę i marker.
- Dziękuję, jesteście kochani. - Ava się rozpromieniła i nas wszystkich uściskała. Podczas gdy Ozzy sobie spał, a ja i Stanley zajęliśmy się prezentem dla Stevenka, dziewczyna z Gene'm poszli na górę do jego pokoju, by wybrać coś kanadyjskiego z kolekcji Simmonsa dla Ukośnika. Zaczęliśmy się sprzeczać, czy dorysowywać flagę Kanady, czy nie, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zabierając Paulowi markera, by nie zrobił nic bez mojej zgody, poszedłem otworzyć i... To był ON... Normalnie nie wierzę...
- Szukam mojej córki. - odezwał się do mnie. Przełknąłem ślinę.
- A... a jak... jak ona... No... Jak ona wygląda? - wymamrotałem onieśmielony. Nic nie powiedział, tylko wyciągnął w moją stronę gazetę, którą jakiś czas temu Starchild wywalił przez okno. - AVA JEST PAŃSKĄ CÓRKĄ?!
- To nie jest pańska córka. - oświadczył stanowczo Stanley, stając obok mnie.
- Owszem, to jest moja córka. - odparł ON, unosząc jedną brew. - Chyba wiem, kogo wychowywałem przez 18 lat.
- A ja chyba wiem, kogo wychowywałem przez 18 minut i mówię panu, że to moja córka. - uparł się Paul.
- Starchild, nie kłóć się z panem. - wycedziłem kącikiem ust i szturchnąłem go łokciem.
- Ale nie będzie mi tu taki wyłaził z lasu i córki zabierał. - oburzył się mój przyjaciel. Spojrzałem niepewnie na naszego gościa i widząc, że powieka MU nerwowo drga, postanowiłem działać.
- Ava, ktoś do ciebie! - wrzasnąłem. Po chwili usłyszałem, jak zbiega ze schodów, podśpiewując Eye Of The Tiger i staje między nami.
- Tata? Jak... Jak mnie znalazłeś? - zapytała drżącym głosem.
- Oj, kochanie. Myślałaś, że tak po prostu pozwolę ci uciec? Za bardzo mi na tobie zależy, więc ruszyłem twoim śladem. - wzruszył ON ramionami z uśmiechem i wyciągnął ręce w jej kierunku. Dziewczyna przez moment się zawahała, ale jednak ostatecznie wpadła z głośnym szlochem w JEGO ramiona. - No nie płacz, córeczko. Ten drań zapłaci za to, że cię skrzywdził.
- O nie. - tupnął stanowczo nogą w kowbojce, albo kowbojką na nodze, jak kto woli, Stanley. - To ja miałem być twoim tatą.
- Ależ możesz nim dalej być. Najwyżej będę miała dwóch tatusiów. - ryknęła śmiechem brunetka, widząc minę swojego prawdziwego ojca.
- No niech będzie. - udobruchał się w końcu Paul, cmoknął ją w policzek i zaprosił GO do naszego domu.
- Wiesz, wybrałem w końcu Wilgotną rozkosz na klonie, bo tam jest dużo minet to się mu pewnie spodoba... - zaczął Demon, trzymając kasetę z wylizywaną, cycatą blondyną na okładce, ale zamilkł, gdy GO zobaczył.
- Eee... Gene, to jest mój tata. - wymamrotała Ava, przygryzając wargę z dziwnym uśmieszkiem.
- Miło poznać. - zachichotał basista nerwowo i podał mięśniakowi rękę. Ten przewrócił oczami i odwzajemnił uścisk... chyba miażdżąc mu przy tym palce, bo Simmons stęknął i poczerwieniał na twarzy.
- Tatusiu, mam nadzieję, że zaakceptujesz moją nową rodzinkę i też ich polubisz. - zaszczebiotała dziewczyna, sadzając GO na kanapie i siadając mu na kolanach. Starchild zaczął serwować wszystkim zebranym, nawet śpiącemu Osbourne'owi, kawę, ale już po pierwszym łyku stwierdziłem, że musiał pomylić cukier z solą. To samo musiał zauważyć tata brunetki, bo się skrzywił i wylał zawartość swojej filiżanki do doniczki stojącej obok kanapy, gdy tylko Stanley nie patrzył. Po dziesięciu minutach rozmowy na temat naszych dotychczasowych karier do domu wpadli przyszywani bracia Avy. Blondasek, gdy tylko zobaczył, na czyich kolanach siedzi ich siostrzyczka, zamarł i zaczął dziwnie drżeć, a Kudłacz z wrażenia otworzył usta, wypuszczając papierosa na dywan.
- Tato, to mój mentalny bliźniak Slash... - zaczęła prezentację Ava.
- Ten, co mu twarzy nie widać? - spytał ON, opierając brodę na jej głowie.
- Tak, ale, o dziwo, całkiem dużo widzi zza tej burzy loków; a ta słodka blond owieczka to Steven, który jest od nas starszy, ale to jednak młodszy braciszek. - dokończyła dziewczyna z wyszczerzem.
- To jest twój tata? - bąknął zszokowany Mulat.
- I ja też! - Paul do niego podbiegł i pocałował go w czoło, co zdumiało biednego gitarzystę jeszcze bardziej.
- Znaczy Starchild to sam się powołał na jej ojca, ale ten jest prawdziwy. - wyjaśnił Demon.
- Więc, to też mogą być wasi ojcowie. - zachichotała brunetka, obserwując ich reakcje.
- Tatuś! - pisnął niespodziewanie Popcorn, podleciał do NIEGO, zrzucił bezceremonialnie Avę z JEGO kolan i GO przytulił. ON, odrobinę skrępowany, poklepał blondaska po plecach, a JEGO córka, obrażona, poszła na kolana do swojego drugiego tatusia, Stanleya, co wyraźnie go uradowało.
- A ja w sumie mogę być waszym wujkiem. - zaproponował Gene, poklepując miejsce obok siebie. Ukośnik, wciąż zdumiony, usiadł przy nim i przyjął od niego butelkę Danielsa.
- Chłopcze, czy ty jesteś pełnoletni? - zagrzmiał nagle prawdziwy ojciec dziewczyny, aż Kudłacz podskoczył i oblał się Jackiem.
- No... Mam 20 lat... - wyszeptał przestraszony gitarzysta.
- Nieprawda! - zaprotestował Stevie, nie zwracając uwagi na rozpaczliwe, błagalne spojrzenia swojego Brata Krwi. - Jeszcze tyle nie skończyłeś!
- To ty chyba powinieneś przystopować z tym alkoholem. - zgromił wzrokiem Slasha ON. - Mam nadzieję, że nie rozpijaliście mojej córeczki?
- Oczywiście, że nie! - chlipnął Mulat.
- A teraz powiedz mi mała, po co ty się pakowałaś w związek z tym perkusistą, Lee? - spojrzał na brunetkę jej tata.
- Bo się zakochałam. - pociągnęła nosem Ava.
- On podobno też. - żachnął się Paul.
- Ta, a jak tylko wyjechała, to fiuu do innej i od razu, nic nie mówiąc, żeni się pacan jeden. - warknął Ukośnik, przez co zyskał uznanie ojca dziewczyny.
- No właśnie, tygrysku, a po co ty z tym zespołem poleciałaś do Kanady? - przepytywał dalej swoją córkę ON.
- Nawet sobie nie myśl, że jestem groupie. - łypnęła na niego spod byka. - To moi przyjaciele, a ja chciałam po prostu odpocząć.
- No nic. - westchnął jej tata. - A skoro wolisz mieszkać w Los Angeles, to kupię tu jakiś dom, przeprowadzimy się tutaj, to może nie będziesz mi już uciekać.
- Słyszysz, Slash? - wzruszył się Adler. - Będziemy mieć normalny dom!
- Nie chcecie mieszkać ze mną? - Starchildowi zadrżała warga.
- Eee... To może u ciebie będziemy spędzać weekendy? - zaproponował Mulat.
- I wszystko zaczyna się układać. - uśmiechnąłem się triumfalnie, upijając trochę kawy. Zapomniałem o tym, że jest posolona i natychmiast ją wyplułem.
~ Z perspektywy Joe'go
Jakimś cudem udało mi się zaciągnąć Brooklyn na kolację do restauracji. Postanowiłem w końcu z nią poważnie porozmawiać. Miałem nadzieję, że tym razem zdołam prowadzić konwersację na temat moich uczuć. Kiedyś, te sześć lat temu, za każdym razem, gdy ona próbowała nawiązać do tego tematu, ja się w sobie zacinałem, więc odpuszczała. Teraz ona starała się tego unikać, a zresztą jak nadarzała się okazja, to ja w ostatnim momencie panikowałem i po prostu milczałem. Cholerny problem psychiczny. Możecie sobie wmawiać, że to cecha charakteru, ale ja uważam, że to problem psychiczny, bo to nie jest normalne. Ja nie jestem nieśmiały, tylko z mówieniem o uczuciach mam problem. I nie potrafię za bardzo okazywać emocji, a to boli zwłaszcza najbliższe mi osoby. Jestem upośledzony. No bo gdyby to chociaż kotłowało się u mnie w środku, ale gdzie tam... Ja jedynie myślę o tych odczuciach i potrafię je nazwać, ale tak naprawdę ich nie czuję.
- Perry... Będziesz tak cały czas milczał i skubał tą serwetkę? - westchnęła Allman, upijając z widocznym zdenerwowaniem łyk wina.
- Przepraszam, zamyśliłem się. - mruknąłem i spojrzałem niechętnie na znajdujące się na moim talerzu ravioli.
- To to ja widzę. - przewróciła oczami i dziabnęła z wściekłością krewetkę, zapewne wmawiając sobie, że to ja.
- Tak bardzo mnie nienawidzisz? - uśmiechnąłem się smutno, sięgając po moją lampkę wina.
- Joe, o czym ty mówisz? - spojrzała mi w oczy... z niecierpliwością. - Nie nienawidzę cię.
- Ja zrozumiem. - burknąłem, sącząc powoli alkohol.
- Ale ja, kurwa, nie rozumiem! - syknęła. Otworzyłem szeroko oczy. - Przez ten pieprzony czas z nikim się nie wiązałam, bo doskonale wiedziałam, że nikt nie jest w stanie cię zastąpić! Usychałam z tęsknoty, rozumiesz?? Przeprowadziłam się tutaj wyłącznie po to, by być bliżej ciebie! Cholera! Zostałam u ciebie na noc, okazując ci tyle miłości, ile tylko jest możliwe bez otwartego mówienia o tym!
- Ja... - wymamrotałem. - Nie chciałem robić sobie nadziei, zresztą... Jak tylko się obudziłaś, to zniknęłaś, odzywając się do mnie tylko po to, żeby mnie poprosić, bym zajął się Tony'm...
- Dlaczego faceci muszą być tak strasznie niedomyślni? - jęknęła, wypijając duszkiem cała pozostałą zawartość kieliszka.
- Brook... Bo... Czy... To znaczy... No, kurwa... Dasz nam... mi... szansę na zbudowanie związku? - wyjąkałem z wysiłkiem.
- No, nareszcie! - odetchnęła i się do mnie szeroko uśmiechnęła. - Uprzedzając twoje pytanie: tak, to oznacza zgodę.
- Cieszę się. - powiedziałem cicho, lekko się uśmiechając.
- Ej, nie szalej z emocjami. - zadrwiła. Spojrzałem na nią i przygryzłem wargę. - Przepraszam. Jesteś, jaki jesteś i takiego cię pokochałam, i takiego ciebie powinnam kochać. Ty się już nie zmienisz. Może nie będzie nam łatwo, ale kiedyś nauczymy się ze sobą żyć, a ja na pewno z ciebie nie zrezygnuję.
- Dziękuję. - szepnąłem, przykrywając jej leżącą na stoliku dłoń swoją.
- To ja dziękuję. - mruknęła i pocałowała mnie w policzek.
~ Z perspektywy Tico
Robiliśmy właśnie zebranie zarządu naszej spółki.
- A więc ja, prezes spółki, rozpoczynam spotkanie od sprawdzenia obecności. - zaczął Jon siedzący na szafie w pokoju naszego gitarzysty. Wyciągnął z teczki czarny notes ze znakiem toksycznych odpadów na okładce, a z kieszeni kurtki długopis. - Szef wszystkich szefów, Jon Bon Jovi? - odłożył papiery na bok, zeskoczył z szafy, usiadł na podłodze obok mnie i tubalnym głosem ryknął: - Obecny! - po czym wspiął się z powrotem na swe pierwotne miejsce i zapisał coś w notesie. - Doskonale... Szef podrzędny Richie Sambora?
- No jestem. - przewrócił oczami Richie, który leżał na swoim łóżku i brzdąkał naszą nową kompozycję na gitarze.
- Bardzo dobrze... Dyrektor finansowy David Bryan?
- Dzień dobry. - dygnął grzecznie nasz klawiszowiec, który podpierał ścianę i pił piwo.
- Dobrze... Kierownik wykonawczy Tico Torres?
- Zawsze i wszędzie. - westchnąłem, unosząc dwa palce w górę.
- Zgadza się... Specjalista ds. ochrony Alec John Such?
- Pierdol się. - odpowiedział mu basista zza otwartych drzwi łazienki. Siedział na zamkniętej muszli klozetowej i czyścił jednego ze swoich krasnali ogrodowych szczoteczką do zębów i mydłem.
- Tak... Kierownik strategiczny Ava Stallone?
- Nie ma... Ale jak ty ją nazwałeś? - zdumiał się Sambora.
- No, tak ma na nazwisko. Jak wyszła do kibelka w samolocie, to sprawdziłem jej prawko. - wzruszył ramionami Bon Jovi.
- Tak samo jak ten zajebisty aktor! - ożywił się David.
- Może to tylko przypadek. - zgasiłem jego entuzjazm.
- A więc nieobecność usprawiedliwiona... Asystent ds. zdrowego rozsądku Todd Kerns?
- Nie ma. - mruknął Richie.
- Niedobrze... Zarządca czasu Doc McGhee?
- Niestety, przybyłem. - warknął wyżej wspomniany, wchodząc do pokoju. - A wy co tu za bzdury urządzacie zamiast zająć się materiałem na album? No, jak dzieci no!
- Ale ty się, Doczku Bidoczku, nie denerwuj. - zabełkotał troszku już pijany Bryan. No, bo przed tym piwem opędzlowal jeszcze trzy butelki wina.
- Jak ja mam się nie denerwować, jak ja mam się nie denerwować?! Macie okazję na poważnie zająć się muzyką, a wy wolicie sobie pieprzone zabawy urządzać!
Nasz wokalista już miał zamiar mu odpyskować, ale ktoś zapukał do drzwi. Wściekły McGhee otworzył.
- Dzień dobry. Przesyłka dla pana Richarda Sambory. - powiedział znudzony listonosz, mając na wózku wielki karton.
- Eee.. to ja... - Sambora mlasnął gumą do żucia, z niechęcią odłożył gitarę i poczłapał podpisać się na potwierdzeniu odbioru. Listonosz wwiózł paczkę do środka, po czym wyszedł bez pożegnania. Gitarzysta niepewnie kopnął nogą w karton, przez co ten się wywalił, hukło, a coś, co było w nim zamknięte, jęknęło. Richie zmarszczył brwi, pożyczył kosę od Aleca, otworzył wieczko, podniósł pudło i wysypał jego zawartość na łóżko. Tą zawartością okazała się być... Heather Locklear!
- Uhm... Cześć? - przywitał się z nią Jon, unosząc jedną brew.
- Oni... mnie wepchnęli... do kartonu... wysłali... siłą... ja się... się boję... nienormalni... - zaczęła nieskładnie mamrotać blondynka.
- Hej, malutka, spokojnie. - Sambora usiadł ostrożnie obok niej i położył jej rękę na kolanie.
- Ale kto cię wysłał? - dociekał Doc. - Pewnie Nikki i Mick, co? Z tymi to zawsze są jakieś problemy, kompletnie nieprzystosowani do życia w społeczeństwie...
- N-nie... N-na-narzeczona Sixxa i taki kudłaty... I V-vince... I jeszcze ten s-słodki b-blondyn i taki ag-agresywny r-rudy... - próbowała wyjaśnić rozchwiana emocjonalnie aktorka.
- Już ja sobie z nimi porozmawiam, i z Tommy'm, co on: jebnięty, żeby nie chronić żony przed takimi psycholami?! - pieklił się McGhee i wyszedł, trzaskając drzwiami, przez co Heather się wzdrygnęła.
- Hej... Już nic ci nie będzie, tak? Jesteś bezpieczna. - powiedział nasz gitarzysta i delikatnie ją objął. Locklear kurczowo się w niego wtuliła i zaczęła spazmatycznie płakać, mocząc mu koszulkę. Richie szeptał jej jakieś słowa pociechy do ucha, a ja z Bon Jovi'm nie mieliśmy pojęcia, gdzie podziać oczy.
- Chujowa atmo... atmos... atmofosfora się tu zrobiła. - bąknął nasz klawiszowiec i wytoczył się z pokoju, zabierając po drodze z komody Sambory butelkę wódki.
~ Z perspektywy Nikki'ego
Próbowałem napisać nową piosenkę, ale totalnie nie mogłem się skupić. Raz, że w głowie kołatały mi się wściekłe myśli o postępowaniu mojego durnego perkusisty, a dwa, że nie miałem warunków. To nic, że siedziałem na łóżku zamknięty w swoim pokoju, bo i tak słyszałem wszystko, co działo się w domu. Najpierw Bolan wpadł z hukiem i zaczął się rozbijać, wrzeszcząc coś o terrorze pieprzonych emerytek, potem Mick wrócił, podśpiewując sobie pod nosem melodię ze Smerfów, a następnie mamrotał coś o Panu Pomidorowej Dupie (pytanie: co on brał? I czemu się tym ze mną nie podzielił?), a teraz przyszła Kath i się do mnie dobierała, co bardzo rozpraszało moją uwagę.
- Kotku, później, proszę. - wymamrotałem w jej wargi, próbując skoncentrować wzrok na lezącej obok mnie kartce.
- Daj spokój... - wyszeptała, liżąc zarys mojej brody. Bosze, jak gorąco... I czemu ona mnie tak jawnie prowokuje, paradując bez bluzki?
- Chciałbym to dzisiaj skończyć. - jęknąłem, bo jej dłoń wślizgnęła się za materiał spodni na moim kroczu.
- No dobrze. - zrezygnowała nagle, usiadła grzecznie obok mnie i się uśmiechnęła. Odetchnąłem i lekko drżącą ręką próbowałem kontynuować pisanie tekstu. To chyba nie miało sensu, bo cholerne literki skakały mi przed oczami, a ja wziąć czułem na sobie napalone spojrzenie mojej narzeczonej. Zerknąłem na nią kątem oka - przygryzała seksownie dolną wargę. Kurwa, dość! Pierdolnąłem z wściekłością papierem i długopisem na podłogę, sam dopadłem do dziewczyny. Gwałtownie ją przewaliłem, przez co znalazła się pode mną i wpiłem się w jej usta. Zerwałem z niej bluzkę i przejechałem językiem po jej obojczyku. Dysząc, pospiesznie ściągnęła ze mnie koszulkę i zaczęła gładzić moje plecy. Mrucząc, zsunąłem z niej spodnie i od razu zabrałem się za rozpinanie stanika. Ups... Trochę nie panowałem nad swoim pożądaniem, bo się rozerwało. Kath zaczęła majstrować przy moim rozporku, przez co ciśnienie znacznie mi podskoczyło. Sapnąłem, uniosłem się na chwilę i sam się pozbyłem zawadzającego elementu garderoby. Teraz rozdzielały nas tylko nasze majtki... O nie, skurwiele, was tu nie powinno być. Zerwałem z brunetki dolną bieliznę zębami, a ją przeszedł dreszcz podniecenia. Uhm... Zwinna była ta moja mała, bo wsysając się w moją szyję, stopami pozbyła się ostatniego skrawka materiału z mojego tyłka, po czym objęła mnie szczelnie swoimi zgrabnymi łydkami. Nie mogłem dłużej czekać. Uniosłem się odrobinę w górę i wsunąłem głęboko w nią. Pojękując, zacząłem się w niej poruszać. Kath czule odwzajemniała każdy mój ruch, jednocześnie jeżdżąc językiem po wnętrzu moich ust. Doprowadzała mnie na skraj wytrzymałości, mimo że teoretycznie dopiero zaczęliśmy. Syknęła i wiła się pode mną, gdy natrafiłem na jej wyjątkowo wrażliwy punkt. Stopniowo zacząłem przyspieszać, żeby dać jej jak najwięcej przyjemności, ale ogarnęła mnie zwierzęca żądza i przestałem się kontrolować. Z moją narzeczoną działo się to samo. Oboje byliśmy bardzo blisko spełnienia. Ledwo zarejestrowałem pieczenie na plecach - dziewczyna najwyraźniej pomału dochodząc, podrapała moją skórę. Ja sam, niewiele myśląc, ugryzłem ją w ramię, szczytując. Mój wytrysk spowodował apogeum jej doznań, bo głośno krzyknęła i też przeżyła orgazm. Opadłem na nią, gorączkowo obcałowując jej twarz. Uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po policzku.
- Szalenie cię kocham, wiesz? - wyszeptałem jej do ucha.
- Wiem. - zachichotała. - Ja ciebie też. I tak będzie do końca naszych dni. A spróbuj tylko coś zjebać, to twój kres nastąpi szybciej niż myślisz.
- Nie zepsuję tego, nie ma mowy. Jesteś zbyt uzależniająca, żebym miał pieprzyć się z inną. Żadna nie da mi takiej satysfakcji jak ty. - wymamrotałem, gładząc jej pierś. - Jeśli Lee czuł coś takiego z Avą, to nie wiem, jak mógł być takim idiotą, żeby z tego rezygnować. - dodałem zamyślony po chwili.
- Myślę, że on zbyt pochopnie podejmuje decyzje, których potem żałuje, ale jest cholernie uparty i poświęci nawet szczęście kilku osób, byle by się tylko nie przyznać do błędu. - westchnęła brunetka. - Pogadaj z nim. - poprosiła mnie. Zaciąłem usta. - On cię potrzebuje... To, jak potraktował Avę, nie powinno wpływać na waszą przyjaźń.
- No dobra. - przewróciłem oczami. Po jakimś czasie uśmiechnąłem się drapieżnie i zaciągnąłem Kath pod wspólny prysznic...
Uff... A więc rozdział w końcu jest, po wielu moich wysiłkach i staraniach. :)
52. urodziny obchodzi dziś Karnisz, czyli Scotti Hill! <3 Dużo psich kabanosków i zdrowej psychicznie babci. xD
Swoje urodziny obchodzi dziś także Skiddie, a więc z tej okazji dedykuję jej cały ten rozdział. :*
Zachęcam do zapoznania się z zaktualizowaną zakładką "BOHATEROWIE". ;) Tak, pojawią się jeszcze nowe postacie. ^^
Od czasu publikacji poprzedniego rozdziału powstała zakładka "Kącik Kradzieży Kalafiorów Axla". Proszę, wpadnijcie i zostawcie po sobie komentarz! :3
I ten... Ja się patyczkować nie będę. Chcę i żądam komentarzy. Nie będę was szantażować tym, że porzucę blog, bo na pewno tego nie zrobię, ale zawsze mogę udostępnić wgląd do niego tylko wybranym czytelnikom. Nie żartuję. Nie lubię biernego korzystania z cudzej twórczości.
Gdyby ktoś chciał mnie o coś zapytać, coś mi przekazać, a nie chce robić tego publicznie, możecie śmiało pisać do mnie maile na adres: misunderstoodakkamisunderstood@gmail.com
Zapraszam!
Nie chce mi się rozwodzić, bo jestem zmęczona, więc z mojej strony to by było na tyle. Teraz czekam na wasz odzew.
1. Vince ma chłopaka?! :(
OdpowiedzUsuń2. Tommy, ta piosenka wcale nie jest głupia :( <3
3. Heather z każdym rozdziałem wkurza mnie bardziej xD
4. Ale ja chciałam mieszkać w Skandynawii, a nie w Azji! xDD
5. Agnes, ogarnij się, bo mi Bolana uszkodzisz ;D
6. Fakt, nie obrażaj Sixxa ;(
7. Pan Pomidorowa Dupa. Aha. Zaiste, zacny towar, milordzie.
8. Ava Stallone...dobre!! xDDD
9. Naprawdę, nie wiem jak innym, ale mi perspektywę Nikkiego strasznie opornie się czytało xD
10. Nikki...z rybą...w lesie... :''( DDD''''':
1. Albo babkę, która wygląda jak facet... Albo transwestytę. XD
Usuń2. On tak nie uważa, tylko mu się kojarzy z Avą i dlatego mu smutno. :c
3. Czemu? XD Zwykła blondzi, ofiara. XD
4. Ekhm... Chodzi o państwo, które kupił Tommy? Wybacz mu, pijany był. XD
5. Agnes jest niezniszczalna, Bolan nie do końca. XD
6. Wjeb jej za to. XD
7. Gorzej, jeśli to nie była halucynacja...
8. Dziękuję. XD Też tak uważam. XD
9. Dopiero ćwiczę sceny erotyczne... :< Chyba, że to kwestia tego, że jesteś zazdrosna, a nie mojego stylu. XD
10. ;_; Tak.
O rybę nie pytaj ;-; ;-; a Heather nie lubię, bo nie lubię! Bekon! A w ogóle to narysowałam w zeszycie Pana Pomidorową Dupę! :D chcesz zobaczyć?! :DD jestem z siebie dumna bardzo! :DD
Usuńtak, dokładnie xDD
Aha, i jeszcze niech sprzeda tę pieprzoną Azję czy co on tam wziął, na allegro i niech kupi całą Skandynawię. No ok, Danię niech sobie daruje. A co do punktu dziewiątego - nie wnikaj, naprawdę ;-; to przez rybę ;-; chyba ;-; a nie wiem ;-;
UsuńAle ja przepraszam, że zwrócę uwagę, ale jakim cudem on zerwał z niej bluzkę skoro paradowała bez niej? o.O
UsuńA też mnie to ciekawi. Niedopatrzenie.
UsuńA też mnie to ciekawi. Niedopatrzenie.
UsuńAdnetejszon tó Struś
OdpowiedzUsuńDziękuję <3 <3 <3 ^^ A nasz doktor powinien przepisać Anges jakas herbatę na uspokojenie po nam Bolana zabije :'( (może i się przebranżowiłam ale Rejczl dalej jest mi bliski! ) .Pan Pomidorowa Dupa...Dupa...Pomidorowa...wyobraziłam to sobie gdyby mieszkał na mojej ulicy...wprowadziłabym się do niego *-*
Adnetejszo tó Ratylsnejk
Grzechotniku ty mój weźta nie smutaj już! Kiedyś nastąpi czas że Gizycko i Myslowice będzie dzielił tylko las a w tym lesie będziesz hasac ty i Sixx trzymający się za ręce,a ja i Adlercio będziemy dmuchac w was dmuchawcami o zachodzie słońca i hasać za wami podśpiewując "Pink Fkyffy Unicorns Dancing on Rainbow!" <3
Ludzie jak ja rymuje O.O
UsuńRymuję dziś jak szalona,w disco ciele uwięziona! ABBA gra mi do pościeli,tańce- jebańce do niedzieli! A gdy świnie będa latały,napcham listonosza starymi pierogami! Morrison w niebie baluje już długo,prynieś mi maczetę,mój motyli sługo! Maczeta,kajdanki kaganiec i pies - ze mną w Mysłowicach rozpierdol jest! Boney M juz ostatni hit zagrało,szykuj się na nadejście Rocky'ego-moja głupia ściano! Modern Talking w kilbu mi towarzyszy,a mój chory pies gwałci myszy! I jeszcze coś,dzieci wam powiem - zjedzcie 3 kilo fasoli- wydobędzie się z was świeży powiew!
UsuńDziękuję za słowa otuchy, te dmuchawce naprawde wiele dla mnie znaczą :'( ♡
Usuń<3 c:
UsuńSkiddie, na Agnes to i herbata by nie zadziałała. XD A Bolan sam się prosił, babci się nie pyskuje, no. Pan Pomidorowa Dupa to zatrważający wytwór mojego umysłu... ;_; A rymy wyborne. ^^
UsuńOto i ja żem się dopiero dzisiaj tu doczłapała :D Pani babcia jest the best <3 <3 <3 Ps. Jakieś namiary na pomidorową dupę czy jak mu tam leciało? Chętnie wyprowadziła bym się w takie rejony, fajne widoki, mili sąsiedzi ;D
OdpowiedzUsuńSkid Row lekko z nią nie mają. XD Niestety, tylko jedno mieszkanie miał na ziemi i właśnie je wynajął. :c
Usuń