Rozdział 8: Every Time I Look At You
"There's a lot I want to tell you,
but I don't know where to start
And I don't know what I'd do if you walked away
but I don't know where to start
And I don't know what I'd do if you walked away
Ooh, baby I tried to make it,
I just got lost along the way
I just got lost along the way
But every time I look at you,
no matter what I'm goin' thru, it's easy to see
And every time I hold you,
the things I never told you, seem to come easily
'Cause you're everything to me
I never really wanted to let you get inside my heart
I wanted to believe this would soon be ending
I thought it wouldn't matter, if it all just came apart
But now I realize I was just pretending
no matter what I'm goin' thru, it's easy to see
And every time I hold you,
the things I never told you, seem to come easily
'Cause you're everything to me
I never really wanted to let you get inside my heart
I wanted to believe this would soon be ending
I thought it wouldn't matter, if it all just came apart
But now I realize I was just pretending
(...)
It's gonna take a little time to show you,
just what you mean to me, oh yeah
It seems the more I get to know you,
the more I need to make you see
You're everything I need, yeah
just what you mean to me, oh yeah
It seems the more I get to know you,
the more I need to make you see
You're everything I need, yeah
Oho, I need ya, I need ya, I need ya...
(...)
You're everything to me, you're everything to me"
~ Z perspektywy Axla
- Ale... jak to pan sobie wyobraża? Czego pan chce ich uczyć? Przecież nie jest pan wykwalifikowany... - dukała zaskoczona dyrektorka.
- Ja, proszę pani, nauczę ich życia. - odparłem z pewnym uśmiechem, kładąc nogi okute w glany na jej biurku. - Przecież niepotrzebne mi studia do tego, żeby się z nimi bawić czy czytać im książki. Za to wykształcę je muzycznie...
- Przepraszam bardzo, ale to jest niepoważne... Nie mogę zatrudnić kogoś, kto nie skończył nawet szkoły! - oburzała się dyrcia, patrząc z szokiem na moje zabłocone buty.
- A gdzie postęp, psze pani, a gdzie postęp...? - zacmokałem, kręcąc głową z rozbawieniem. - Jest pani do mnie uprzedzona, a ja nie mogę pozwolić na taką dyskryminację.
- Ugh... dobra, niech będzie... zaraz pan zajmie się jakimiś przedszkolakami, żebym mogła ocenić poziom pańskich umiejętności. - westchnęła zrezygnowana. Zaprosiła mnie na zewnątrz, na szkolny plac zabaw. Przyprowadziła mi dwóch chłopców i kazała mi się nimi przez kwadrans zaopiekować. Gdy wróciła, zastała następujący widok:
- Bardzo życiowa zabawa w rodeo. - wyszczerzyłem się do kobiety.
- Ale dzieci się cieszą... no dobrze, zaraz podpiszemy umowę, a od jutra przychodzi pan tu codziennie na ósmą rano. - uśmiechnęła się do mnie, ściskając moją rękę. Popatrzyłem na nią z przerażeniem. Ósma... RANO??!
~ Z perspektywy Rachela
Zapukałem do drzwi niewielkiego domku. Drzwi otworzyła mi seksowna blondynka. Uśmiechnąłem się do niej kusząco. Zaśmiała się i pokręciła głową z politowaniem.
- To ty chcesz być niańką mojego syna? - upewniła się.
- Owszem. Rachel jestem. - przestawiłem się. Jedna brew podjechała jej w górę. No tak, zapewne chodziło o moje imię... Seba też się ciągle wyśmiewał, że babskie.
- A ja Brooklyn. - powiedziała, z uśmiechem ściskając moją wyciągniętą dłoń. - Wejdź; poznasz swojego podopiecznego.
Wszedłem do środka. Wszędzie porozwalane były kartonowe pudła...
- Dopiero się wprowadziliście, co? - zagadnąłem.
- Uhm, tak. Jeszcze nie zdążyłam wszystkiego rozpakować. - odpowiedziała. W tym momencie wpadło we mnie z piskiem coś małego i przyczepiło mi się do nóg.
- To właśnie jest mężczyzna mojego życia, Anthony. - roześmiała się Brooklyn. - Chyba cię polubił.
- Hej, Mały. - poczochrałem mu włosy. Zachichotał i popatrzył na mnie z uwielbieniem.
- Wydaje mi się, że on marzył o kimś w rodzaju starszego brata. - uśmiechnęła się jego matka.
- Więc jestem idealną niańką. - mrugnąłem do niej.
- Dobra, w takim razie masz tą robotę. A teraz proszę, zabierz go na spacer, bo muszę w końcu porządnie ogarnąć te graty. - nie owijała w bawełnę.
- No dobra. Cho no Młody. - zwróciłem się do Tony'ego i wyprowadziłem go za rękę z domu. Bezwiednie skierowałem się w stronę parku. Na jednej z ławek czekała na mnie niespodzianka...
- Łojapierdziu, kiedy zdążyłeś zrobić sobie dzieciaka?! - zawołał wesoło Jon.
- To nie moje. - przewróciłem oczami. - Ja się nim zajmuję, żeby zarobić.
- Papieroska? - zaproponował Małemu Sambora.
- Ej! - sapnąłem i trzasnąłem go w łeb. - Nie będziesz mi dziecka demoralizował!
Anthony zachichotał. Chyba rozbawiło go to, że walnąłem Richie'go i że Tico łaskotał śpiącego sobie smacznie Aleca pod nosem piórkiem, przez co ten się krzywił i bił ręką po twarzy.
- Ej, patrzcie na to! - ożywił się nagle Bryan. - Kto jest za tym, żeby wywalić Sucha z zespołu?
Bon Jovi szturchnął łokciem basistę, co w końcu go obudziło.
- Popieram Davida! - wydarł się wyrwany ze snu.
- W takim razie właśnie wyrzuciłeś siebie z zespołu. - uśmiechnął się do niego z politowaniem gitarzysta.
- O kurwa. - oklapł Alec. Zachichotaliśmy.
- Co ty zamierzasz robić z tym dzieciakiem? - zainteresował się nagle Sambora.
- Jeszcze nie wiem. - podrapałem się po głowie i spojrzałem z namysłem na Młodego. - Może zabiorę go na próbę... - uznałem to za świetny pomysł, pożegnałem się z chłopakami i zabrałem Tony'ego do naszej rudery. Wchodzimy do środka, a tam Rob lata z kanapką przyklejoną do czoła płacząc, że ją zgubił; Snake ślini się do zdjęcia babci Scotti'ego; Hill jak zwykle wisi nad oknem; a Sebastian karmi swojego kucyka płatkami. Małemu zaświeciły się oczy i zafascynowany usiadł obok Bacha, obserwując wszystko z uwielbieniem. Westchnąłem, podszedłem do wokalisty i rąbnąłem go w plecy, przez co wpadł twarzą do miski.
- Siema, stary! - wyszczerzyłem się do niego. Ociekając mlekiem, popatrzył na mnie z niechęcią.
- Co to jest? - zaciekawił się mój udający karnisz przyjaciel. Rozejrzałem się po garażu, zastanawiając się, o co pyta. W końcu zrozumiałem, że chodzi mu o mojego podopiecznego.
- To jest dziecko. - odpowiedziałem z naciskiem niedorozwojowi.
- A po co to to? - drążył temat dalej. Chwilami zastanawiałem się, czy to nie jest kosmita...
- To urośnie i będzie człowiekiem. - wyjaśniłem, przewracając oczami. Tymczasem Młody wszedł na stół, zdjął chleb z czoła przelatującego właśnie obok Affuso i mu go podał. Perkusista spojrzał na niego z wdzięcznością i zaoferował mu zmaltretowaną kromkę. O kurde... chyba Anthony zdobył jego serce. No bo żeby Rob oddał komuś swoje jedzenie..?
- Może zrobimy próbę? - zwróciłem się do Dave'a. Z żalem odłożył fotkę swojej miłości, zrzucił Scotti'ego znad okna, usadził Affuso za perkusją, wziął swoją gitarę i zaczęli grać. Ja dla bezpieczeństwa przywiązałem Tony'ego do kaloryfera, chwyciłem swój bas i do nich dołączyłem.
~ Z perspektywy Micka
Wpatrywałem się w Nikki'ego zmrużonymi drapieżnie oczami. On unikał mojego wzroku i zaczął obserwować z wielkim rzekomo zaciekawieniem Toma, który jadł zupę widelcem.
- Ekhm. - odchrząknąłem. - Musimy poważnie porozmawiać. - zwróciłem się do basisty.
- Uhm. Słucham. - mruknął, zdrapując czarny lakier z paznokci.
- Może wam się wydaje, że ja się izoluję i nic nie widzę, ale tak bynajmniej nie jest. - poinformowałem go. Uniósł jedną brew. - Ja widzę bardzo dużo. Jestem wnikliwym obserwatorem. Wiem i się cieszę, że wczoraj pomogłeś Tommy'emu w jego sprawach sercowych, ale czemu nic nie robisz ze swoimi?
- U mnie wszystko w porządku. - burknął. Pewnie chciał, żebym się od niego odpierdolił.
- Kath twierdzi co innego. - skłamałem. Podniósł głowę i skupił się w końcu na mnie. - Bo wiesz, kobietom naprawdę trzeba mówić, co się czuje. Nie raz, nie dwa, a cały czas. A ty jej chyba nigdy tego nie powiedziałeś, co?
- Nie potrafię jej tego powiedzieć. - szepnął i znowu spuścił wzrok.
- A co właściwie czujesz? - zapytałem.
- Ja... och, tego jest za dużo. Nawet nie wiem, od czego by tu zacząć. Nie przeżyłbym, gdyby kiedykolwiek odeszła. Za każdym razem, gdy na nią patrzę, gdy ją obejmuję, cokolwiek innego, wiem, że jest... po prostu wszystkim. Szczerze mówiąc, nie chciałem jej pozwolić, żeby stała się dla mnie tym, kim się stała. Myślałem, że to będzie niezobowiązująca znajomość, która z czasem się zakończy i przejdziemy nad tym do rzeczywistości, ale... Kurde, ona jest dla mnie tak cholernie ważna.. - wyznał, sprawiając, że Keifer zakrztusił się zupą. Usłyszeliśmy, że ktoś upuszcza kubek. Nasze oczy zobaczyły stojącą w salonie z szeroko otwartymi ustami Kath. Sixx się... zarumienił?... i schował pod stołem.
- To bardzo dojrzałe. - zaśmiał się Vince siedzący na kanapie.
- Zamknij się. - warknęła na niego dziewczyna.
- Nikkuś... no wyjdź no.. dam ci ciasteczko... - próbowała zachęcić go Roxy. Niestety, basista się tak zawstydził, że nic nie chciało go przekonać.
- Nikki? - jego dziewczyna stanęła obok stołu. Czupryna Sixxa wysunęła się niepewnie i spojrzał na nią z przestrachem. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę... Kocham cię. - powiedziała cicho, pochylając się i czule go całując. To akurat skłoniło basistę do wyjścia spod stołu. Z uśmiechem pociągnął ją na górę, do sypialni.
- Pieprzą się jak króliki. - pokręcił głową z 'potępieniem' Tom.
- Mam nadzieję tylko, ze nie mnożą się jak one.. - zestresował się Neil. Chyba nie uśmiechała mu się perspektywa bycia wujkiem..
~ Z perspektywy Avy
- Ava, przecież nie musisz pracować... - jęczał Tommy. Staliśmy obok jego samochodu pod domem spokojnej starości "Leśna Bukowina" (nazwa cholernie pasująca do Los Angeles, nie?), gdzie za chwilę miałam odbyć rozmowę kwalifikacyjną.
- W ciągu dzisiejszego dnia powtarzałam ci z pięćdziesiąt razy, że nie chcę, żebyś był moim sponsorem. - westchnęłam. - To, że jesteśmy ze sobą, nie oznacza, że masz mnie utrzymywać...
- No to zostań panią Lee. - mruknął uwodzicielsko, przerywając mi. Stanął za mną, objął mnie i wtulił się w moją szyję, co mnie bardzo, ale to bardzo rozproszyło...
- Przestań, bo nie chcę mieć mokro w majtkach na rozmowie o pracę. - roześmiałam się i wyplątałam z jego objęć. - A co do twoich rzekomych oświadczyn: wybij to sobie z głowy. Podzielam zdanie Jona, że małżeństwo to instytucja, a ja jestem za młoda na instytucje.
- I tak jeszcze będziesz moją żoną. - zagroził mi. Pokazałam mu język. Nie ma szans; uważałam już od dawna, że taka formalizacja związku zabija uczucie, a człowiek się dusi, bo ma wrażenie, że nie może uciec. No, może inni tak nie czuli, ale to na pewno nie jest coś dla mnie. Odwróciłam się na pięcie i weszłam do budynku. Znalazłam gabinet dyrektorki i zapukałam.
- Proszę wejść! - usłyszałam, więc otworzyłam drzwi i wkroczyłam do środka.
- Dzień dobry. - dygnęłam grzecznie, unosząc rąbki mojej koszulki z Rolling Stonesami niczym sukienkę.
- Dzień dobry. - uśmiechnęła się szeroko elegancka babka po czterdziestce za biurkiem. - Proszę usiąść.
Usadowiłam się na krześle przed nią, klnąc w myślach, bo jednak było mi trochę mokro między nogami. - Ogółem jestem otwarta na młodych ludzi, więc nie ma żadnego problemu, żebyś dostała tę posadę. Chciałabym jednak teraz bez ogródek wymienić twoje obowiązki, żebyś miała świadomość, z czym ta praca się wiąże i ewentualnie mogła zrezygnować. - kiwnęłam głową na znak zrozumienia. - Przede wszystkim to bardzo samotni ludzie, więc będziesz musiała dotrzymywać im towarzystwa: chodzić z nimi na spacery, rozmawiać, wymyślać jakieś rozrywki... No i wszelkie czynności pielęgnacyjne, które mogą być mniej przyjemne: kąpanie tych, którzy sami nie są w stanie, zmienianie pieluch... Musisz być odporna i pogodzić się z tym, ze jednego dnia spędzasz z nimi czas jak zwykle, a drugiego mogą już po prostu nie żyć.
- Rozumiem... Postaram się jak najlepiej nimi zająć. - powiedziałam.
Podpisałam umowę. Dyrektorka powiedziała, że od razu mogę zacząć, więc wyszłam powiedzieć Tommy'emu, żeby na mnie nie czekał.
- Mam ten etat! - wyszczerzyłam się do mojego chłopaka.
- Miałem nadzieję, że cię nie przyjmą. - zasmucił się.
- Ej! - walnęłam go w ramię. Roześmiał się i mnie pocałował.
- Mam czekać z kolacją? - mrugnął.
- Tylko żeby nie zrobił jej Jon! - zastrzegłam, śmiejąc się.
- Nie wierzysz w jego zdolności... - Lee udawał, że płacze, wsiadając do samochodu.
- Zjeżdżaj, palancie! - z uśmiechem pokazałam mu środkowy palec i z powrotem wbiegłam do budynku. Właśnie była pora obiadowa, więc zostałam skierowana na stołówkę.
- Budyń! - zawołałam, pchając przed sobą wózek z kubeczkami waniliowej masy, przez co wszyscy emeryci mnie dopadli i wchłonęli ów deser. Potem karmiłam z nimi łabędzie ze stawu w ogrodzie, a pod wieczór grałam z nimi w bingo. Jak na pierwszy dzień było nieźle.
~ Z perspektywy Joe'go
Stanąłem pod drzwiami i niepewnie w nie zapukałem. Po chwili się otworzyły i ujrzałem w nich Brooklyn. Z wyglądu dojrzała przez te kilka lat i to z korzyścią dla niej.
- A jednak jesteś. - stwierdziła bez uśmiechu. - Wejdź.
Przepuściła mnie. W domu pełnym nierozpakowanych pudeł było dziwnie cicho...
- Mały śpi? - mruknąłem pytająco.
- Nie. Anthony wyszedł na spacer ze swoją niańką. - odpowiedziała mi z kuchni, robiąc nam herbatę.
- Anthony? - zapytałem lekko zszokowany.
- Tak, Anthony. - powiedziała, patrząc mi twardo w oczy. Odwróciłem wzrok.
- Wiem, że to nic nie zmieni, ale przepraszam. - wyszeptałem.
- Nie mówmy już o tym. - westchnęła i postawiła kubki na stole, wskazując mi dłonią krzesło. Usiadłem. - To między nami... to była tylko przygoda i tyle. Było, minęło. Tylko że efekt naszej znajomości ma pięć lat i potrzebuje ojca.
- Wiem... nie mogę tego naprawić, ale od teraz postaram się dla niego być. - obiecałem. W tym momencie do domu wpadło dwóch osobników. Jedno chichotało, miało brokat na twarzy i udawało, że jest motylem, a drugie, siedzące mu na ramionach, miało usmarowaną twarz masłem i piszczało.
- Rachel? Jesteś niańką mojego syna? - zapytałem zszokowany.
- To jest twój syn? - odpowiedział pytaniem nie mniej niż ja zdziwiony Bolan.
- To wy się znacie? - zainteresowała się Allman.
- Jesteś moim tatą? - odezwał się Tony. Zamilkliśmy.
- Tak... ja... przepraszam, że mnie nie było... popełniłem błąd... - zacząłem dukać, patrząc wzruszony po raz pierwszy na swoje własne dziecko.
- To nie szkodzi. I tak widziałem cię w telewizji. Jak już jesteś, to może przynajmniej mama nie będzie już płakać. - powiedział malec, złażąc z młodego basisty, podchodząc do mnie i sadowiąc mi się na kolanach. Objąłem Małego i popatrzyłem na Brooklyn. Wyglądała za okno z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- To ja już pewnie pójdę. - zakłopotał się Rachel.
- Dobrze, przyjdź jutro o 10. - odpowiedziała mu Allman. Bolan wyszedł, a ja zostałem sam na sam z ludźmi, z którymi mogłem stworzyć szczęśliwą rodzinę...
~ Z perspektywy Janet
Siedziałam sobie na drzewie w parku razem z Frankiem. Jedliśmy ciasteczka od Leo i chichotaliśmy ze wszystkiego. Nagle zobaczyłam mój obiekt westchnień.
- Raachel! - wrzasnęłam i spadłam z drzewa prosto w jego ramiona.
- No cześć. - roześmiał się i dał mi buziaka w policzek.
- Ty mnie unikasz. - oskarżyłam go nadąsana.
- Nieprawda. Gdybym cię unikał, to zaliczyłabyś teraz glebę. - uśmiechnął się do mnie uroczo.
- A tak to zaliczę ciebie? - zapytałam niewinnie.
- No ja myślę. - mruknął i mnie pocałował. Takiej okazji nie sposób było nie wykorzystać. Wylądowaliśmy u mnie w domu. Cóż to była za noc...
~ Z perspektywy Gene'a
Siedzieliśmy sobie z Cooperem przed telewizorem i oglądaliśmy "Piątek trzynastego". Slash to ma chyba jakiś radar na horrory, bo wpadł do domu w momencie, gdy wkładałem kasetę do odtwarzacza. Oni pojadali sobie popcorn, a ja krwistego befsztyka.
- Dlaczego nikt mnie nie kocha?! - wył Tyler, leżąc na dywanie przed nami.
- Co? - obudził się Osbourne. Chyba nieco znudził go ten film i po pięciu minutach usnął.
- Bo ciągle drzesz ryja. - odpowiedziałem Stevenowi i rzuciłem w niego miską od popcornu. Dostał w brzuch i się wyrzygał.
- To nie powód, żeby marnować popcorn. - trzepnął mnie w łeb Alice.
- Teraz jest z polewą. - zaśmiał się Kudłacz.
- I będziesz to jadł? - zapytał go z powątpiewaniem Ozzy.
- No nie. - zmartwił się gitarzysta.
- Jestem królewną! - wołał wesoło Paul, oblepiając swoją hulajnogę różowymi naklejkami.
- Szczym ryj! - wrzasnąłem i siknąłem w niego pistoletem na wodę wypełnionym sztuczną krwią.
- Dlaczego?! - zapłakał nad swoim biednym losem Stanley.
- Kochajcie mnie! - domagał się miłości Tyler.
- Ja podziękuję. - powiedział od razu Osbourne.
- Perry cię kocha; powinno ci wystarczyć. - zauważył Alice.
- Jego miłość jest szorstka. - pożalił się Steven. Zachichotaliśmy.
- To znajdź se babę do czułych słówek, a nam daj spokój. - przegoniłem go strumieniem sztucznej krwi.
- A żebyś wiedział, że tak zrobię! - zawołał na pożegnanie, trzaskając drzwiami.
~ Z perspektywy Izzy'ego
Słyszeliśmy z Duffem od Rose'a, że Adlerek dostał robotę, więc z ciekawości poszliśmy to sprawdzić. Było warto, ponieważ pierwszy dzień w pracy naszego blondaska wyglądał tak:
- Kochajcie mnie! - domagał się miłości Tyler.
- Ja podziękuję. - powiedział od razu Osbourne.
- Perry cię kocha; powinno ci wystarczyć. - zauważył Alice.
- Jego miłość jest szorstka. - pożalił się Steven. Zachichotaliśmy.
- To znajdź se babę do czułych słówek, a nam daj spokój. - przegoniłem go strumieniem sztucznej krwi.
- A żebyś wiedział, że tak zrobię! - zawołał na pożegnanie, trzaskając drzwiami.
~ Z perspektywy Izzy'ego
Słyszeliśmy z Duffem od Rose'a, że Adlerek dostał robotę, więc z ciekawości poszliśmy to sprawdzić. Było warto, ponieważ pierwszy dzień w pracy naszego blondaska wyglądał tak:
Padliśmy ze śmiechu, a on patrzył na nas z wyrzutem.
- Z pewnością zostaniesz pracownikiem miesiąca. - pocieszył naszego perkusistę McKagan.
- Uhm. A Axl zostanie najmilszym człowiekiem świata. - zadrwił smętnie Steven. Zamurowało mnie. Nie sądziłem, że on potrafi ironizować... Widocznie nauczył się cwaniak od Slasha... A wygląda tak niewinnie...
- I believe I can fly! - zaśpiewał Duffy, podskakując i machając rękoma, ale, cóż za pech, wyjebał na mleku.
- I believe that you can. - pokazałem mu język, śmiejąc się i sobie stamtąd poszedłem.
~ Z perspektywy Mylesa
- No i sobie wziąłem tą pandę z zoo. - zakończył opowieść Sidoris.
- Urocza... - zachwycił się Todd i dał jej piłeczkę.
- Ej, to moja piłeczka! - żachnął się Brent i spróbował odebrać zwierzakowi swoją własność.
Jak widać, z miernym skutkiem. Roześmialiśmy się.
- Biedactwo się przywiązało. - rozczuliłem się.
- Z moimi uczuciami to już nikt się nie liczy. - obraził się na nas Fitz.
- Bo nie jesteś pandą. - wyjaśnił mu Frankie.
- Dyskryminujecie mnie, bo nie jestem pandą?! - oburzył się perkusista.
- No. - wyszczerzył się do niego Todd. - Ty nie jesteś pandą
I nie nazwą cię Wandą.
Albowiem jedną nogą jesteś już w grobie,
A alkohol przyjebał ci po wątrobie.
Jesteś tylko zwykłym hipsterem,
I w końcu ktoś pozbawi cię życia tosterem.
Lepiej nie bądź zazdrosny,
Albowiem widok to co najmniej żałosny.
Wanda jest pandą, a ty nie,
Toteż piłeczka należy się jej.
- Ugh. Tacy z was przyjaciele. - obrzucił nas pogardliwymi spojrzeniami Brent.
- Czyli Wanda zostaje ze mną? - zapytałem Juniora.
- Ale czemu?! - oburzył się Kerns.
- Bo Frank mieszka na drzewie, Fitz jej nie lubi, a ty jesteś wampirem. - westchnąłem.
- No dobra no. - zgodził się niechętnie Sidoris.
~ Z perspektywy Snake'a
Siedziałem w swojej nowej pracy, czekając na telefon i w międzyczasie przeglądając broszurkę z modelami trumien. W końcu ktoś zadzwonił.
- Zakład pogrzebowy "God Is Dead And You Too", słucham? - powiedziałem wesoło.
- Która godzina? - zapytał mnie Jon po drugiej stronie słuchawki.
- Twoja ostatnia. - warknąłem i się rozłączyłem. Człowiek się stara, chce zarabiać, a tu przyjaciele żyć mu nie dają... Nietrafny dobór słów, zważywszy na martwą babcię na wystawie...
~ Z perspektywy Jan
- Kupiłabym sobie misia tygrysia. - wyznałam Joey'owi i Share, z którymi siedziałam pijana na dachu naszego domu.
- To misia czy tygrysia? - starał się skoncentrować na moich słowach Tempest.
- Połączenie obu. - rozmarzyłam się.
- Chyba takich nie ma. - zmartwiło się moje kochanie. - Ale to nic, zrobię dla ciebie.
- Dziękuję. - pogłaskałam go z wdzięcznością po główce.
- A ja to bym rozjebała wszystkich siekierą. - zabełkotała Pedersen, machając butelką, z której chlapała wódka.
- Dostałaś okresu? - zapytał ją współczująco Joey. Pokiwała głową ze smutkiem.
- Ciesz się, przynajmniej nie jesteś w ciąży. - wyszczerzyłam się do niej.
- Cionsza, nie cionsza... ale przynajmniej ktoś by mnie kochał. - zaczęła rozpaczać.
Dalej już film mi się urwał, bo usnęłam oparta głową o brzuch Tempeścika.
No cześć, ludeły. ^^
Dzisiaj 68. lat kończy Steven Tyler. <3 Miłości, kochany. :*
Nie da się ukryć, że piosenka z tego rozdziału została dodana tu z myślą o scenie miłosnej pomiędzy Nikkim a Kath, jednak raczej nic się nie stanie, jeśli będziecie jej słuchać cały czas. ;)
Ponownie zapraszam na facebook'owego fanpage'a bloga:
Jak niektórzy z pewnością zauważyli, dodałam zakładkę 'Kącik poezji Dammita'. XD Zajrzyjcie, może się spodoba. :)
No i najważniejsze: JAK TO CZYTASZ, TO KOMENTUJ KURWA. :')
Przy okazji poprzedniego rrozdziału miałam podziękować za te ponad 2000 wyświetleń, ale tego...zapomniałam no. XD tak więc teraz dziękuję za ponad dwa i pół tysiąca. ♥




Wiedziałam że Rachel jako niańka Anthony'ego sie spisze ^^ .....obiawiałam się co by było z innymi dziecmi ;-; ale ważne że Tuska już nie ma ^^ bo jakby to tak z mlekiem można było ;-;....to sie w w głowie nie mieści!
OdpowiedzUsuńHmm... oczywiście, że Bolan jako nianiek się sprawdza, ponieważ używa moich metod wychowawczych. <3
UsuńI domagam się "z perspektywy Adlera" ! jak już weszłam w jego świat i dzieki temu zżyłam się z nim to chcę jego perspektywy!
UsuńTwoje życzenie zostanie spełnione. :*
Usuń<3 *-*
UsuńJa chcę taką pandę! *_*
OdpowiedzUsuńMieliśmy kiedyś w sklepie uczennice której pierwszy dzień pracy zaczął się bardzo podobnie do pierwszego dnia pracy Adlerka z tym że transportery były puste :D
Wanda rządzi. XD
UsuńWspółczucia dla tej biednej dziewczyny. :') Czuła się pewnie tak samo niekomfortowo jak Stevenek... :'D