Rozdział 3: 18 And Life
"Ricky was a young boy, he had a heart of stone
(...)
Fought like a switchblade so no one could take him down
He had no money
(...)
He walked the streets a soldier and he fought the world (...)
18 and life you got it
18 and life you know
Your crime is time and it's
18 and life to go
(...)
Tequila in his heartbeat, his veins burned gasoline
It kept his motor running but it never kept him clean
They say he loved adventure, "Ricky's the wild one"
He married trouble
(...)
the party never ends
You can't think of dying when the bottle's your best friend"
~ Z perspektywy Micka
Siedziałem w skupieniu medytując na płycie nagrobnej niejakiego Franka Jonesa. Chuj
wi, kim on był. Ja tylko próbowałem porozmawiać z Duchami Przodków... Rozkojarzyły mnie
jakieś hałasy. Zirytowany rozchyliłem lewe oko. Zobaczyłem zmierzających w moją stronę
Stevena Tylera, Gene'a Simmonsa i Alice'a Coopera. Zamknąłem oko z powrotem i ich
zignorowałem. Usłyszałem, że do mnie podeszli oraz jakiś brzęk i chlupot. Westchnąłem i
popatrzyłem na nich.
- Mógłbyś poświęcić ziemię, żebyśmy mogli w niej zakopać naszą ofiarę? - zapytał mnie
wokalista Aerosmith.
- Jaką ofiarę? Przecież to wiadro pełne kawałków skóry, krwi i trawy. - stwierdziłem
zaskoczony. W tym momencie na wierzch zawartości wiadra wypłynęło pół gałki ocznej.
Roxy, która ze mną przyszła, puściła pawia.
- Długa historia. - mruknął basista KISS. - Ale jest w to zamieszany Paul.
- A to wszystko jasne. - pokiwałem głową ze zrozumieniem. - To jakie miejsce mam
poświęcić?
- Jakiekolwiek. - machnął ręką Tyler. - Może być ło tamoj ło tę. - pokazał palcem na
kawałek ziemi za najbliższym drzewem.
- Potrzebuję rytualnej misy z ludzką spermą. I peklowaną wołowinę. - powiedziałem.
- Miensko. - zaczął ślinić się Gene.
- Spermy mamy od chuja i to dosłownie, ale skąd wziąć rytualną misę? - zmartwił się
Steven.
- Przyniosłem, w plecaku mam. Młoda, podasz? - zwróciłem się do Petrucci. Podeszła do
plecaka, którego porzuciłem w krzakach i wyciągnęła kamienną misę. Wróciła do nas i mi
ją wręczyła. Ja podałem ją wokaliście Aerosmith, mówiąc: - Twe nasienie. - wziął ją i
popatrzył na mnie tępo. - Sperma. - przewróciłem oczami.
- Było tak od razu. - wyszczerzył się i poszedł za krzaki. Po chwili
wrócił z wypełnionym naczyniem. Szybko to gościówie poszło.
Pewnie miał wprawę. Mniejsza z tym.
- Wołowinkę masz? - zapytałem śliniącego się Simmonsa. Spojrzał
na mnie nieprzytomnie i wyciągnął opakowanie z kieszeni.
Otworzyłem je i wsypałem paski do misy. Podszedłem do miejsca
wskazanego przez Tylera. Zacząłem odprawiać swe modły, czyli wydawać z siebie dźwięki diabła tasmańskiego. Z dzikim piskiem wyrzucałem plasterki mięsa naokoło siebie, a potem wylałem zawartość naczynia. Naplułem jeszcze i odszedłem z zadowoloną miną.
- Teraz możecie tam chować te szczątki. - powiedziałem uśmiechnięty do tych zjebów.
- Dzięki, ziom. - wyszczerzył się Steven. - To idziemy kopać. Cholera...nie mamy łopaty. - zmartwił się.
- Zajebałem grabarzowi. - oznajmił Alice, pokazując kolegom owo pożądane narzędzie.
- No, to damy radę. - ucieszył się Tyler.
Poszli zadowoleni i zaczęli kopać dół. Cooper robił to łopatą, Gene sztyletem, a pojeb z Aerosmith łapami, jak pies. Po pięciu minutach wrzucili tam wiadro ze swą ofiarą. Zakopali to to. Pomachali nam i poszli.
~ Z perspektywy Mylesa
Szedłem jak zwykle do studia, gdy nagle zarwałem czymś w głowę. Psi chrupek. Spojrzałem w kierunku, z którego to nadleciało. W jednym z okien budynku Mercury pospiesznie chowała się blond czupryna.Westchnąłem. Muzycy... to ekscentryczni ludzie. Hello, w końcu sam nim byłem. Przed siedzibą mojego studia zobaczyłem ekipę Mötley Crüe. Kurwa, raz się żyje.
- Czeeeeeść, jestem waszą wielką fanką! - zacząłem piszczeć jak pojebany i biec w ich kierunku. Oni zachichotali. Wyszczerzyłem się do nich. - Tak serio to jestem Myles, muzyk sesyjny i bardzo was lubię. - przedstawiłem się już na poważnie, stając przed nimi.
- Miło poznać. - powiedział w ich imieniu uśmiechnięty Nikki Sixx. - Zamierzaliśmy wyjść na lunch jaki czy co; chodź z nami!
No, i tak się załatwia kontakty w branży!
~ Z perspektywy Tico
Hasałem sobie po parku podśpiewując. Na głowie miałem piękny wianuszek. O tak, trzymanie z Davidem i Leo poprawia samopoczucie. No, bardziej ma na to wpływ ich zielna terapia, ale to tam szczegóły. Byłem szczęśliwy i to najważniejsze. Bryan siedział pod drzewem i wyplatał więcej wianków, Richie turlał się tam i z powrotem po trawie, Alec uważnie obserwował przechodniów, a Jon dyndał sobie na drzewie. Nagle na nasz teren wbiegł jakiś młody hipis z siatką i zaczął ganiać za motylami.
- Jezus! - ucieszył się Bon Jovi i z wrażenia spadł z drzewa. Szybko się podniósł, podbiegł do przybysza, chwycił go za dłoń i razem sobie tak biegali. Po chwili zaplątali się we własne nogi i zaliczyli glebę przed naszym klawiszowcem. On z niewzruszonym uśmiechem ukoronował ich swoimi wiankami.
- Dzięki, brachu! Frank jestem. - przedstawił się wdzięczny Syn Boży.
- Ty jesteś Jezuskiem. - sprzeciwił się wokalista, usiadł na nim i zaczął głaskać go po włosach.
Such nagle krzyknął jak ninja i rzucił się na kolesia, który właśnie obok przechodził. Zaraz, zaraz... skądś go kojarzę... Czy to Joe Perry?
- Kurwa, spierdalaj! - wkurzył się napadnięty gitarzysta i próbował zrzucić z siebie naszego basistę.
- Kocham cię! - wyznał Sambora, przyturlał się do nich i przyczepił się biedakowi do nogi.
- Jaki kurewski motyl! - zachwycił się Frank i złapał w siatkę głowę naszego idola. Ten bezsilnie zwiesił ramiona i zaprzestał prób ratunku.
- Ej... nie można tak. - zacmokał z oburzeniem David, przegonił Jezusa, ściągnął siatkę z głowy Perry'ego, złapał w nią Aleca i go wyrzucił, a Richie'go odciągnął za włosy i sturlał z pagórka.
- Dzięki... - powiedział ostrożnie Joe. W tym momencie usłyszeliśmy coraz głośniejszy pisk. Wszyscy popatrzyli na mnie i wtedy zrozumiałem, że to wydobywa się ze mnie. Byłem nie mniej zaskoczony niż reszta towarzystwa. Kompletnie tego nie kontrolowałem.
- Może nie powinniśmy byli jeść tych kanapek od Leo i uciekać ze studia... - zaniepokoił się Jon, usiłując powstrzymać swoją rękę, która ciągle biła go w czoło.
- Muzycy. To wszystko tłumaczy. - mruknął ze zrozumieniem Perry.
- Jestem klawiszowcem David'em, to co piszczy to nasz perkusista Torres, to z wściekłą ręką to wokalista Jon, ten psychopata, co cię zaatakował, to basista Such, a to co sturlało się z górki w tą staruszkę to Richie, gitarzysta. - postanowił zaprezentować nas Bryan. - A to, co złapało cię w siatkę, to nie wiem. Jedni mówią Frank, inni Jezus... Ale w sumie spoko ziom. Dopiero co go poznaliśmy. A ja już go kocham. - wzruszył się niespodziewanie David, poklepując hipiska po głowie.
- Jestę gitarzystę sesyjnę. - oznajmił Frankie.
I wtedy wrócił Sambora. Jego wejście smoka zrobiło na nas wrażenie, bo zabrał biednej staruszce wózek elektryczny i właśnie na nim do nas przyjechał. Dupa, bo nie zauważył Bon Jovi'ego i go przejechał. Tego też nie zauważył. Wyskoczył z pędzącego pojazdu, a ten wjechał w drzewo i wybuchł, przewracając nas. Alec to nawet zarwał jakąś częścią i zemdlał. Niewzruszony Richie przytulił Joe'ego. On westchnął i poklepał go przyjacielsko po plecach.
- Wiecie... w sumie nawet was lubię. Jesteście trochę jak Steven. - przyznał gitarzysta Aerosmith. - U was przynajmniej jest to rozdzielone na sześć osób, więc łatwiej was wytrzymać. A nie tak skumulowane w jednym potworze. - chlipnął. - Chodźcie, zabiorę was do domu. Poznacie kilku swoich idoli.
~ Z perspektywy Todda
Przyszedłem jak co dzień do pracy w sklepie fotograficznym. Chujowo, że Leo kazał mi otwierać w niedziele, ale coś w tym było, bo ruch był taki jak zwykle, tylko mniej zróżnicowany. Przychodziły głównie "przyszłe gwiazdy", których w tym mieście pełno. Widzisz pięciu ludzi na ulicy i jedno z nich chce być aktorką, drugie tancerzem, trzecie modelką, czwarte muzykiem i piąte managerem. Tak to wyglądało. A udawało się niewielu... Hej, chwila, sam przybyłem tu za marzeniami, nie mogę krytykować innych. Tak sobie rozmyślałem, gdy zobaczyłem pod drzwiami jakiegoś dziwnego kolesia.
- E... w czymś panu pomóc? - zapytałem grzecznie. A wtedy on...
Zaniemówiłem. Widziałem w życiu wiele, ale czasem ludzie są jeszcze w stanie mnie zszokować.
- To... pomóc panu wrócić do Hiszpanii? - zapytałem z współczuciem imigranta. A on znowu powtórkę z rozrywki mi zaserwował. Westchnąłem, zignorowałem go i otworzyłem sklep. On wszedł za mną i dalej to samo. Robił tak cały dzień, jak tylko ktoś się odezwał. W sumie z czasem zaczęło mnie to bawić. Mógłbym mieć na stałe takiego współpracownika. Dolepiłem mu plakietkę ze swoim nazwiskiem, żeby ludzie go prosili o pomoc, a potem wyglądałem zza lady i dusiłem się ze śmiechu, patrząc na ich zdezorientowane miny, gdy odstawiał swój numer. Mam nadzieję, że będzie przychodził tu codziennie.
~ Z perspektywy Stevena Adlera
Patrzyłem zachwycony na różowe ściany mojego nowego pokoju. Tak, przechwyciłem na własność ten gabinecik z talerzami, ale je oddałem do komisu. Ten wyjebisty kolor zostawiłem. Trochę poobklejałem je plakatami moich ulubionych zespołów muzycznych i moimi zdjęciami z tymi zjebami, znanymi powszechnie jako przyjaciele.
- Stary, pierdzielnąć ci epicki malunek na ścianie?! - zawołał Slash, pakując mi się do pokoju z farbami i pędzlem.
- A prosz. Masz drugi pędzel? Też bym se coś machnął. - powiedziałem do niego. Wyszedł i po chwili wrócił z potrzebnym przyborem. Puściliśmy winyl Black Sabbath i rozpoczęliśmy proces twórczy. W wielkim skupieniu próbowałem narysować mordercze kupy z kosmosu i nie zwróciłem uwagi na to, co wychodzi spod ręki Mulata. Po godzinie nasze dzieła były gotowe. Jebnął mi na ścianie gigantycznego jednorożca z tęczą. Jakie to było piękne... Wzruszyłem się i uściskałem go. On śmiał się patrząc na mój wytwór.

- Nie chciałbym zginąć porwany przez takie mordercze kosmiczne kupy. - wyszczerzył się do mnie, a ja aż zachłysnąłem się z wrażenia, że aż tak dobrze odczytał moje intencje.


- No... to byłoby straszne. - przyznałem mu rację. - Niby takie niewinne gówienko, a szkody same może przynieść. Pewnie nawet nie nawozi. - oburzyłem się. Ukośnik dalej chichrał. W tym momencie przyszedł Sebastian.
- Je pierdzielę! - zachłysnął się z zachwytu nad moimi ścianami. - Też mogę coś narysować??
- No... dobra. - zgodziłem się łaskawie. Po pół godzinie zagościła u mnie jeszcze podobizna różowego pupilka Bacha.
~ Z perspektywy Tommy'ego
Siedziałem od rana w moim dawnym domu. Do nowego i moich współlokatorów jeszcze jakoś nie mogłem się przyzwyczaić. Postanowiliśmy zrobić małą sesyjkę zdjęciową, bo Kath akurat wybyła, to nie będzie się wkurwiać, że bałagan robimy. Jednak dla bezpieczeństwa postanowiliśmy przenieść się na strych. Zastaliśmy tam Avę z wielką fascynacją obserwującą nietoperze.
- Ej... chcieliśmy porobić sobie zdjęcia. - zajęczał Sixx, wiedząc doskonale, że nic z tym uparciuchem nie wskóra.
- Spadówa, spłoszycie mi nietoperki. Idźcie do sypialni twojej i Kath, tam jest niezłe oświetlenie. - odpowiedziała mu ona, nawet na nas nie patrząc. No to zeszliśmy do pokoju mojego bliźniaka i zaczęliśmy zastanawiać się nad scenografią.
- Na ścianie przydałoby się trochę krwi... - rzekłem, a basista wypadł szybko z pokoju.
- Młoda, masz może teraz okres??! - wydarł się do Avy, zbiegając głośno na dół.
- No! Wy, samce, to na kilometry kurwa to wyczujecie! - odkrzyknęła mu.
Po chwili Nikki wrócił z garścią zużytych podpasek dziewczyny, które wyciągnął z kosza na śmieci. Wzruszyłem ramionami i razem z nim zacząłem smarować ścianę podpaskami. Efekt końcowy był niezły. Wyszczerzyliśmy się do siebie triumfalnie.
- No, to teraz trza cię przebrać. - mruknął Sixx. - O, wiem! - zawołał i wygrzebał z szafy legginsy swojej dziewczyny. Popatrzyłem na niego niepewnie, ale on tylko uśmiechał się do mnie zachęcająco. A, co mi tam. Wcisnąłem je na siebie. Trochę za krótkie były... Ale przyjaciel zapewnił mnie, że zrobi fotkę tak, by nie było tego widać. Potem jeszcze wyciągnął zwitek swoich skórzanych pasów i obwiązał mnie nimi w strategicznych miejscach. Natapirowaliśmy mi włosy i jeszcze podwędziłem Mickowi ten jego zajebisty szamański kolczyk. Scenografia i stylizacja gotowa, przystąpiliśmy do dzieła. Ja pozowałem, a Nikki robił mi zdjęcia. Nagle usłyszeliśmy, że do domu wróciła Kath. Popatrzyliśmy po sobie przerażeni. Sixx pobiegł odciągnąć jej uwagę, a ja pobiegłem na strych, owinąłem się w płaszcz babci Slasha, który Ava przytargała ze sobą, wszedłem na strop i zwisałem głową w dół, udając nietoperza.
~ Z perspektywy Kath
Zachowanie Nikki'ego wydało mi się podejrzane... Wróciłam z zakupów i chciałam schować do szafy nowo zakupioną bluzkę, ale on nie pozwolił mi wejść do sypialni i ciągle latał tam ze ściereczką. Westchnęłam i przysiadłam przy Rachelu, który leżał na kanapie z obandażowaną stopą, oglądając telewizję.
- Wiesz może, co znów ta trójka nabroiła? - zapytałam go.
- Kobieto, ja cierpię, a ty mi każesz ich pilnować. - oburzył się basista. Przewróciłam oczami. Faceci i ich sławna odporność na ból...
W tym momencie do domu wrócił Mick. Przyprowadził ze sobą tą swoją nową przyjaciółkę z baru, Roxy. Z kolei ona przyprowadziła swoją przyjaciółkę, śliczną blondynkę.
- Janet jestem. - przedstawiła się uśmiechnięta.
Bolan oblał się colą. Aż tak mu się spodobała?
- To ty! - wrzasnął do niej.
- Znacie się? - zapytała zdziwiona perkusistka.
- Spadła na mnie, kiedy Alice Cooper po dwudniowym maratonie seksu wyrzucił ją przez okno ze strychu domu Toxic Twins! - oburzył się Rach. Zachichotałam. Popatrzył na mnie z mordem w oczach. Teraz zaczęłam otwarcie się śmiać. Przyznajcie, to brzmiało niedorzecznie.
- Umów się ze mną. - wyszeptała dziewczyna, patrząc na niego z uwielbieniem. Wpadłam w głupawkę, widząc spłoszony wzrok Rachela.
- Nawet nie pytam, co tu się kurwa dzieje. - westchnął Mick i poczłapał na górę.
- W ogóle co ty robiłeś pod ich domem? Znasz ich? - zainteresowała się grzecznie brunetka.
- A, bo szedłem na chatę i jakoś tak mnie zniosło... i w sumie przez przypadek tam trafiłem. - wzruszył ramionami basista. - I szybko spierdoliłem, psychopaci jacyś! - oburzył się.
- Oni są super. - stanął w ich obronie Sixx, który moczył ścierkę pod kranem. - A najlepszy jest Ozzy; pamiętam, jak rok temu na trasie wciągaliśmy razem mrówki nosem... - rozmarzyło się bidactwo.
- To Osbourne też tam z nimi mieszka? - zdziwiła się Roxy.
- No... chyba tak. - zmieszał się Nikki. - A srał ich pies. Bo ja wiem?... ciągle tam siedzi, to pewne.
- Osobiście chyba wolę się tam nie zbliżać. - powiedziała perkusistka.
A ja zaczęłam śmiać jak głupia. Nie wiem czemu, ale Bolan się mnie wystraszył i zwalił mnie z kanapy. Więc tarzałam się ze śmiechu po podłodze. Usłyszałam huk i zobaczyłam, jak Tommy i Ava spadają razem ze schodów. To spowodowało jeszcze większy atak głupawki. Po chwili coś do mnie dotarło...
- Lee, gnoju, czy ty masz na sobie moje legginsy? - wkurzyłam się. On pisnął i wypadł z domu, a za nim moja chichocąca przyjaciółka. Boże... zjeby, wszędzie zjeby.
~ Z perspektywy Avy
Wracaliśmy razem do domu. Najpierw wkradliśmy się do dawnego pokoju Tommy'ego u Motleyów, żeby doprowadził swój zjebany wygląd jako tako do porządku. Przebrał się, umył i nawet zdążyliśmy go przefarbować! No i teraz sobie szliśmy, zalewając z czegoś, a właściwie to ze wszystkiego. Świetnie się dogadywaliśmy, to trzeba przyznać. Zagapiłam się na niego i wpadłam w latarnię.
- Przepraszam panią. - powiedziałam odruchowo. Lee parsknął śmiechem. Wyszczerzyłam się do niego i poszłam dalej. Dołączył do mnie, wciąż się śmiejąc.
- Kocham cię. - wyznał mi. Tym razem to ja parsknęłam śmiechem. - Czemu nie wierzysz w moją miłość?! - zawołał dramatycznym głosem. No nie mogę, chyba zaraz zejdę z tego śmiechu. - I będę z tobą, czy tego chcesz, czy też nie. - zapewnił mnie płaczącą ze śmiechu. - Zawsze. - dodał słodko.
(...)
Fought like a switchblade so no one could take him down
He had no money
(...)
He walked the streets a soldier and he fought the world (...)
18 and life you got it
18 and life you know
Your crime is time and it's
18 and life to go
(...)
Tequila in his heartbeat, his veins burned gasoline
It kept his motor running but it never kept him clean
They say he loved adventure, "Ricky's the wild one"
He married trouble
(...)
the party never ends
You can't think of dying when the bottle's your best friend"
~ Z perspektywy Micka
Siedziałem w skupieniu medytując na płycie nagrobnej niejakiego Franka Jonesa. Chuj
wi, kim on był. Ja tylko próbowałem porozmawiać z Duchami Przodków... Rozkojarzyły mnie
jakieś hałasy. Zirytowany rozchyliłem lewe oko. Zobaczyłem zmierzających w moją stronę
Stevena Tylera, Gene'a Simmonsa i Alice'a Coopera. Zamknąłem oko z powrotem i ich
zignorowałem. Usłyszałem, że do mnie podeszli oraz jakiś brzęk i chlupot. Westchnąłem i
popatrzyłem na nich.
- Mógłbyś poświęcić ziemię, żebyśmy mogli w niej zakopać naszą ofiarę? - zapytał mnie
wokalista Aerosmith.
- Jaką ofiarę? Przecież to wiadro pełne kawałków skóry, krwi i trawy. - stwierdziłem
zaskoczony. W tym momencie na wierzch zawartości wiadra wypłynęło pół gałki ocznej.
Roxy, która ze mną przyszła, puściła pawia.
- Długa historia. - mruknął basista KISS. - Ale jest w to zamieszany Paul.
- A to wszystko jasne. - pokiwałem głową ze zrozumieniem. - To jakie miejsce mam
poświęcić?
- Jakiekolwiek. - machnął ręką Tyler. - Może być ło tamoj ło tę. - pokazał palcem na
kawałek ziemi za najbliższym drzewem.
- Potrzebuję rytualnej misy z ludzką spermą. I peklowaną wołowinę. - powiedziałem.
- Miensko. - zaczął ślinić się Gene.
- Spermy mamy od chuja i to dosłownie, ale skąd wziąć rytualną misę? - zmartwił się
Steven.
- Przyniosłem, w plecaku mam. Młoda, podasz? - zwróciłem się do Petrucci. Podeszła do
plecaka, którego porzuciłem w krzakach i wyciągnęła kamienną misę. Wróciła do nas i mi
ją wręczyła. Ja podałem ją wokaliście Aerosmith, mówiąc: - Twe nasienie. - wziął ją i
popatrzył na mnie tępo. - Sperma. - przewróciłem oczami.
- Było tak od razu. - wyszczerzył się i poszedł za krzaki. Po chwili
wrócił z wypełnionym naczyniem. Szybko to gościówie poszło.
Pewnie miał wprawę. Mniejsza z tym.
- Wołowinkę masz? - zapytałem śliniącego się Simmonsa. Spojrzał
na mnie nieprzytomnie i wyciągnął opakowanie z kieszeni.
Otworzyłem je i wsypałem paski do misy. Podszedłem do miejsca
wskazanego przez Tylera. Zacząłem odprawiać swe modły, czyli wydawać z siebie dźwięki diabła tasmańskiego. Z dzikim piskiem wyrzucałem plasterki mięsa naokoło siebie, a potem wylałem zawartość naczynia. Naplułem jeszcze i odszedłem z zadowoloną miną.
- Teraz możecie tam chować te szczątki. - powiedziałem uśmiechnięty do tych zjebów.
- Dzięki, ziom. - wyszczerzył się Steven. - To idziemy kopać. Cholera...nie mamy łopaty. - zmartwił się.
- Zajebałem grabarzowi. - oznajmił Alice, pokazując kolegom owo pożądane narzędzie.
- No, to damy radę. - ucieszył się Tyler.
Poszli zadowoleni i zaczęli kopać dół. Cooper robił to łopatą, Gene sztyletem, a pojeb z Aerosmith łapami, jak pies. Po pięciu minutach wrzucili tam wiadro ze swą ofiarą. Zakopali to to. Pomachali nam i poszli.
~ Z perspektywy Mylesa
Szedłem jak zwykle do studia, gdy nagle zarwałem czymś w głowę. Psi chrupek. Spojrzałem w kierunku, z którego to nadleciało. W jednym z okien budynku Mercury pospiesznie chowała się blond czupryna.Westchnąłem. Muzycy... to ekscentryczni ludzie. Hello, w końcu sam nim byłem. Przed siedzibą mojego studia zobaczyłem ekipę Mötley Crüe. Kurwa, raz się żyje.
- Czeeeeeść, jestem waszą wielką fanką! - zacząłem piszczeć jak pojebany i biec w ich kierunku. Oni zachichotali. Wyszczerzyłem się do nich. - Tak serio to jestem Myles, muzyk sesyjny i bardzo was lubię. - przedstawiłem się już na poważnie, stając przed nimi.
- Miło poznać. - powiedział w ich imieniu uśmiechnięty Nikki Sixx. - Zamierzaliśmy wyjść na lunch jaki czy co; chodź z nami!
No, i tak się załatwia kontakty w branży!
~ Z perspektywy Tico
Hasałem sobie po parku podśpiewując. Na głowie miałem piękny wianuszek. O tak, trzymanie z Davidem i Leo poprawia samopoczucie. No, bardziej ma na to wpływ ich zielna terapia, ale to tam szczegóły. Byłem szczęśliwy i to najważniejsze. Bryan siedział pod drzewem i wyplatał więcej wianków, Richie turlał się tam i z powrotem po trawie, Alec uważnie obserwował przechodniów, a Jon dyndał sobie na drzewie. Nagle na nasz teren wbiegł jakiś młody hipis z siatką i zaczął ganiać za motylami.
- Jezus! - ucieszył się Bon Jovi i z wrażenia spadł z drzewa. Szybko się podniósł, podbiegł do przybysza, chwycił go za dłoń i razem sobie tak biegali. Po chwili zaplątali się we własne nogi i zaliczyli glebę przed naszym klawiszowcem. On z niewzruszonym uśmiechem ukoronował ich swoimi wiankami.
- Dzięki, brachu! Frank jestem. - przedstawił się wdzięczny Syn Boży.
- Ty jesteś Jezuskiem. - sprzeciwił się wokalista, usiadł na nim i zaczął głaskać go po włosach.
Such nagle krzyknął jak ninja i rzucił się na kolesia, który właśnie obok przechodził. Zaraz, zaraz... skądś go kojarzę... Czy to Joe Perry?
- Kurwa, spierdalaj! - wkurzył się napadnięty gitarzysta i próbował zrzucić z siebie naszego basistę.
- Kocham cię! - wyznał Sambora, przyturlał się do nich i przyczepił się biedakowi do nogi.
- Jaki kurewski motyl! - zachwycił się Frank i złapał w siatkę głowę naszego idola. Ten bezsilnie zwiesił ramiona i zaprzestał prób ratunku.
- Ej... nie można tak. - zacmokał z oburzeniem David, przegonił Jezusa, ściągnął siatkę z głowy Perry'ego, złapał w nią Aleca i go wyrzucił, a Richie'go odciągnął za włosy i sturlał z pagórka.
- Dzięki... - powiedział ostrożnie Joe. W tym momencie usłyszeliśmy coraz głośniejszy pisk. Wszyscy popatrzyli na mnie i wtedy zrozumiałem, że to wydobywa się ze mnie. Byłem nie mniej zaskoczony niż reszta towarzystwa. Kompletnie tego nie kontrolowałem.
- Może nie powinniśmy byli jeść tych kanapek od Leo i uciekać ze studia... - zaniepokoił się Jon, usiłując powstrzymać swoją rękę, która ciągle biła go w czoło.
- Muzycy. To wszystko tłumaczy. - mruknął ze zrozumieniem Perry.
- Jestem klawiszowcem David'em, to co piszczy to nasz perkusista Torres, to z wściekłą ręką to wokalista Jon, ten psychopata, co cię zaatakował, to basista Such, a to co sturlało się z górki w tą staruszkę to Richie, gitarzysta. - postanowił zaprezentować nas Bryan. - A to, co złapało cię w siatkę, to nie wiem. Jedni mówią Frank, inni Jezus... Ale w sumie spoko ziom. Dopiero co go poznaliśmy. A ja już go kocham. - wzruszył się niespodziewanie David, poklepując hipiska po głowie.
- Jestę gitarzystę sesyjnę. - oznajmił Frankie.
I wtedy wrócił Sambora. Jego wejście smoka zrobiło na nas wrażenie, bo zabrał biednej staruszce wózek elektryczny i właśnie na nim do nas przyjechał. Dupa, bo nie zauważył Bon Jovi'ego i go przejechał. Tego też nie zauważył. Wyskoczył z pędzącego pojazdu, a ten wjechał w drzewo i wybuchł, przewracając nas. Alec to nawet zarwał jakąś częścią i zemdlał. Niewzruszony Richie przytulił Joe'ego. On westchnął i poklepał go przyjacielsko po plecach.
- Wiecie... w sumie nawet was lubię. Jesteście trochę jak Steven. - przyznał gitarzysta Aerosmith. - U was przynajmniej jest to rozdzielone na sześć osób, więc łatwiej was wytrzymać. A nie tak skumulowane w jednym potworze. - chlipnął. - Chodźcie, zabiorę was do domu. Poznacie kilku swoich idoli.
~ Z perspektywy Todda
Przyszedłem jak co dzień do pracy w sklepie fotograficznym. Chujowo, że Leo kazał mi otwierać w niedziele, ale coś w tym było, bo ruch był taki jak zwykle, tylko mniej zróżnicowany. Przychodziły głównie "przyszłe gwiazdy", których w tym mieście pełno. Widzisz pięciu ludzi na ulicy i jedno z nich chce być aktorką, drugie tancerzem, trzecie modelką, czwarte muzykiem i piąte managerem. Tak to wyglądało. A udawało się niewielu... Hej, chwila, sam przybyłem tu za marzeniami, nie mogę krytykować innych. Tak sobie rozmyślałem, gdy zobaczyłem pod drzwiami jakiegoś dziwnego kolesia.
- E... w czymś panu pomóc? - zapytałem grzecznie. A wtedy on...
Zaniemówiłem. Widziałem w życiu wiele, ale czasem ludzie są jeszcze w stanie mnie zszokować.
- To... pomóc panu wrócić do Hiszpanii? - zapytałem z współczuciem imigranta. A on znowu powtórkę z rozrywki mi zaserwował. Westchnąłem, zignorowałem go i otworzyłem sklep. On wszedł za mną i dalej to samo. Robił tak cały dzień, jak tylko ktoś się odezwał. W sumie z czasem zaczęło mnie to bawić. Mógłbym mieć na stałe takiego współpracownika. Dolepiłem mu plakietkę ze swoim nazwiskiem, żeby ludzie go prosili o pomoc, a potem wyglądałem zza lady i dusiłem się ze śmiechu, patrząc na ich zdezorientowane miny, gdy odstawiał swój numer. Mam nadzieję, że będzie przychodził tu codziennie.
~ Z perspektywy Stevena Adlera
Patrzyłem zachwycony na różowe ściany mojego nowego pokoju. Tak, przechwyciłem na własność ten gabinecik z talerzami, ale je oddałem do komisu. Ten wyjebisty kolor zostawiłem. Trochę poobklejałem je plakatami moich ulubionych zespołów muzycznych i moimi zdjęciami z tymi zjebami, znanymi powszechnie jako przyjaciele.
- Stary, pierdzielnąć ci epicki malunek na ścianie?! - zawołał Slash, pakując mi się do pokoju z farbami i pędzlem.
- A prosz. Masz drugi pędzel? Też bym se coś machnął. - powiedziałem do niego. Wyszedł i po chwili wrócił z potrzebnym przyborem. Puściliśmy winyl Black Sabbath i rozpoczęliśmy proces twórczy. W wielkim skupieniu próbowałem narysować mordercze kupy z kosmosu i nie zwróciłem uwagi na to, co wychodzi spod ręki Mulata. Po godzinie nasze dzieła były gotowe. Jebnął mi na ścianie gigantycznego jednorożca z tęczą. Jakie to było piękne... Wzruszyłem się i uściskałem go. On śmiał się patrząc na mój wytwór.

- Nie chciałbym zginąć porwany przez takie mordercze kosmiczne kupy. - wyszczerzył się do mnie, a ja aż zachłysnąłem się z wrażenia, że aż tak dobrze odczytał moje intencje.


- No... to byłoby straszne. - przyznałem mu rację. - Niby takie niewinne gówienko, a szkody same może przynieść. Pewnie nawet nie nawozi. - oburzyłem się. Ukośnik dalej chichrał. W tym momencie przyszedł Sebastian.
- Je pierdzielę! - zachłysnął się z zachwytu nad moimi ścianami. - Też mogę coś narysować??
- No... dobra. - zgodziłem się łaskawie. Po pół godzinie zagościła u mnie jeszcze podobizna różowego pupilka Bacha.
- To teraz chodźmy udekorować twój pokój! - rzucił Kudłacz do Bastka i pobiegł jak pojebany, prawie wylewając farbę. Wzruszyliśmy ramionami i chcieliśmy pobiec za nim, kiedy on szybko wrócił, wrzeszcząc, że o czymś zapomniał i rzucił się do malowania kolejnego rysunku. Wzruszyliśmy ramionami. Seba zaczął czesać swojego kucyka Pony, a ja Sebastiana. Po jakimś czasie luknęliśmy na dzieło Slasha.
- Co wy tak z tym Jezusem? - zapytał, śmiejąc się Bach, a ja wpatrywałem się z nabożnym uwielbieniem w podobiznę Franka. W końcu poszliśmy do pokoju Bastka. Ukośnik narysował dla niego to:
Ja to:
A sam Sebek to:
Następny kierunek - pokój Mulata. Sam sobie narysował to:
Sebuś pieprznął mu coś takiego:
A ja:
Spodobała nam się ta zabawa, więc wzięliśmy się też za pokój Avy. Kudłacz:
Bach:
I ja:
No i czas na pokój Tommy'ego. Slash:
Sebastian:
I ja:
I przypomniało nam się, że Vince też z nami mieszka. Lepiej późno niż wcale, nie? Ukośnik:
Bastek:
No i jak zwykle ja:
Siedziałem od rana w moim dawnym domu. Do nowego i moich współlokatorów jeszcze jakoś nie mogłem się przyzwyczaić. Postanowiliśmy zrobić małą sesyjkę zdjęciową, bo Kath akurat wybyła, to nie będzie się wkurwiać, że bałagan robimy. Jednak dla bezpieczeństwa postanowiliśmy przenieść się na strych. Zastaliśmy tam Avę z wielką fascynacją obserwującą nietoperze.
- Ej... chcieliśmy porobić sobie zdjęcia. - zajęczał Sixx, wiedząc doskonale, że nic z tym uparciuchem nie wskóra.
- Spadówa, spłoszycie mi nietoperki. Idźcie do sypialni twojej i Kath, tam jest niezłe oświetlenie. - odpowiedziała mu ona, nawet na nas nie patrząc. No to zeszliśmy do pokoju mojego bliźniaka i zaczęliśmy zastanawiać się nad scenografią.
- Na ścianie przydałoby się trochę krwi... - rzekłem, a basista wypadł szybko z pokoju.
- Młoda, masz może teraz okres??! - wydarł się do Avy, zbiegając głośno na dół.
- No! Wy, samce, to na kilometry kurwa to wyczujecie! - odkrzyknęła mu.
Po chwili Nikki wrócił z garścią zużytych podpasek dziewczyny, które wyciągnął z kosza na śmieci. Wzruszyłem ramionami i razem z nim zacząłem smarować ścianę podpaskami. Efekt końcowy był niezły. Wyszczerzyliśmy się do siebie triumfalnie.

~ Z perspektywy Kath
Zachowanie Nikki'ego wydało mi się podejrzane... Wróciłam z zakupów i chciałam schować do szafy nowo zakupioną bluzkę, ale on nie pozwolił mi wejść do sypialni i ciągle latał tam ze ściereczką. Westchnęłam i przysiadłam przy Rachelu, który leżał na kanapie z obandażowaną stopą, oglądając telewizję.
- Wiesz może, co znów ta trójka nabroiła? - zapytałam go.
- Kobieto, ja cierpię, a ty mi każesz ich pilnować. - oburzył się basista. Przewróciłam oczami. Faceci i ich sławna odporność na ból...
W tym momencie do domu wrócił Mick. Przyprowadził ze sobą tą swoją nową przyjaciółkę z baru, Roxy. Z kolei ona przyprowadziła swoją przyjaciółkę, śliczną blondynkę.
- Janet jestem. - przedstawiła się uśmiechnięta.
Bolan oblał się colą. Aż tak mu się spodobała?
- To ty! - wrzasnął do niej.
- Znacie się? - zapytała zdziwiona perkusistka.
- Spadła na mnie, kiedy Alice Cooper po dwudniowym maratonie seksu wyrzucił ją przez okno ze strychu domu Toxic Twins! - oburzył się Rach. Zachichotałam. Popatrzył na mnie z mordem w oczach. Teraz zaczęłam otwarcie się śmiać. Przyznajcie, to brzmiało niedorzecznie.
- Umów się ze mną. - wyszeptała dziewczyna, patrząc na niego z uwielbieniem. Wpadłam w głupawkę, widząc spłoszony wzrok Rachela.
- Nawet nie pytam, co tu się kurwa dzieje. - westchnął Mick i poczłapał na górę.
- W ogóle co ty robiłeś pod ich domem? Znasz ich? - zainteresowała się grzecznie brunetka.
- A, bo szedłem na chatę i jakoś tak mnie zniosło... i w sumie przez przypadek tam trafiłem. - wzruszył ramionami basista. - I szybko spierdoliłem, psychopaci jacyś! - oburzył się.
- Oni są super. - stanął w ich obronie Sixx, który moczył ścierkę pod kranem. - A najlepszy jest Ozzy; pamiętam, jak rok temu na trasie wciągaliśmy razem mrówki nosem... - rozmarzyło się bidactwo.
- To Osbourne też tam z nimi mieszka? - zdziwiła się Roxy.
- No... chyba tak. - zmieszał się Nikki. - A srał ich pies. Bo ja wiem?... ciągle tam siedzi, to pewne.
- Osobiście chyba wolę się tam nie zbliżać. - powiedziała perkusistka.
A ja zaczęłam śmiać jak głupia. Nie wiem czemu, ale Bolan się mnie wystraszył i zwalił mnie z kanapy. Więc tarzałam się ze śmiechu po podłodze. Usłyszałam huk i zobaczyłam, jak Tommy i Ava spadają razem ze schodów. To spowodowało jeszcze większy atak głupawki. Po chwili coś do mnie dotarło...
- Lee, gnoju, czy ty masz na sobie moje legginsy? - wkurzyłam się. On pisnął i wypadł z domu, a za nim moja chichocąca przyjaciółka. Boże... zjeby, wszędzie zjeby.
~ Z perspektywy Avy
Wracaliśmy razem do domu. Najpierw wkradliśmy się do dawnego pokoju Tommy'ego u Motleyów, żeby doprowadził swój zjebany wygląd jako tako do porządku. Przebrał się, umył i nawet zdążyliśmy go przefarbować! No i teraz sobie szliśmy, zalewając z czegoś, a właściwie to ze wszystkiego. Świetnie się dogadywaliśmy, to trzeba przyznać. Zagapiłam się na niego i wpadłam w latarnię.
- Przepraszam panią. - powiedziałam odruchowo. Lee parsknął śmiechem. Wyszczerzyłam się do niego i poszłam dalej. Dołączył do mnie, wciąż się śmiejąc.
- Kocham cię. - wyznał mi. Tym razem to ja parsknęłam śmiechem. - Czemu nie wierzysz w moją miłość?! - zawołał dramatycznym głosem. No nie mogę, chyba zaraz zejdę z tego śmiechu. - I będę z tobą, czy tego chcesz, czy też nie. - zapewnił mnie płaczącą ze śmiechu. - Zawsze. - dodał słodko.
Nie wytrzymałam. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i pocałowałam go. Odwzajemnił pocałunek i tak sobie staliśmy na środku chodnika, wymieniając ślinę, gdy nagle wskoczył na nas... Axl?
- Kurwa, gnoju, co ty odpierdalasz?? - oburzył się Tommy.
- A nie wiem. - uśmiechnął się rudy, zlazł z nas i poszedł w swoim kierunku jak gdyby nigdy nic. Popatrzyliśmy za nim tępo.
- E... to może wróćmy już do domu? - zaproponowałam, otrząsając się.
- Boję się, co tam zastanę, ale ok. - zgodził się Lee, chwycił mnie za rękę i ruszyliśmy. Gdy weszliśmy do domu, poczuliśmy zapach farby.
- Przemalowaliśmy trochę chatkę! - zawołał wesoło Slash, machając wałkiem i chlapiąc farbą w oko Stevena, któremu siedział na ramionach. Ten z kolei wlazł na Sebastiana i tak sobie malowali ścianę w salonie, chwiejąc się niebezpiecznie. Spojrzeliśmy na siebie skonsternowani i niepewnie poszliśmy na górę. Obchód pokoi wprawił nas w osłupienie. Chaotycznie, ale pięknie. Zeszliśmy na dół i podziękowaliśmy chłopakom za ozdobienie ścian.
- Ej, mam pomysł! - krzyknął nagle Adler. W tym samym momencie Bastek zapalił światło. Parsknęliśmy śmiechem. - Zróbmy pidżama party!! - kontynuował entuzjastycznie blondynek.
- Tylko dla siebie, czy kogoś zapraszamy? - podchwycił wątek Mulat.
- Chcę, żeby Jezus przyszedł. - odparł z uwielbieniem Popcorn. - Więc wy też możecie pozapraszać innych.
- Zostaw to nam! - wrzasnął wesoło Bach, wlazł na Pudlową deskorolkę i pociągnął mnie za rękę w kierunku drzwi wyjściowych. Najpierw wpadliśmy do Hell House. Zgarnęliśmy stamtąd Duffa, Izzy'ego, Rose'a i jeszcze hipisa z drzewa. Potem wpadliśmy na Skid Row. Ich też wzięliśmy. Następnie w parku znaleźliśmy Vince'a, który pił skrzynkę wina razem z jakimś Mylesem. Zabraliśmy alko i ich przy okazji. Potem nalot na Motley House. Zgarnęliśmy wszystko, jak leciało. Kiedy przechodziliśmy obok jakiegoś sklepu fotograficznego, przyłączył się do nas jakiś mega przystojny chłopak. Podobno był przyjacielem tego znajomego Vince'a, a i Sebek go z Kanady pamiętał. Wkroczyliśmy na teren bogatych dzielnic. To było naprawdę dziwne, jak Nikki wszedł do jednej z tych willi i przyprowadził ze sobą całe Bon Jovi, Toxic Twins, tych dwóch z KISS, Ozzy'ego Osbourne'a i Alice'a Coopera. Co za znajomości... Ale dobra. Otrząsnęłam się. Roxy wpadła jeszcze do baru po jakiegoś Brenta. W końcu prawie skompletowaliśmy ekipę i mogliśmy wracać do domu. Odwiedziliśmy jeszcze domostwo obok i zabraliśmy ze sobą Jan, Joeya i Toma. Wtoczyliśmy się na naszą chatę. Pijący właśnie kakałko nasi współlokatorzy popatrzyli na gromadę z szokiem.
- To imprezka, co brachu? - wyszczerzył się do Tommy'ego Sixx.
- To wy sobie balujcie, proszę bardzo, ale ja urządzam pidżama party i zabieram ze sobą Sebę, Bolanka, Jezusa i Neila. - oznajmił Adler i pociągnął biedaków na górę.
- Ja nie imprezuję. Poudaję sobie karnisz. - powiedział Scotti i podwiesił się nad oknem.
- A ja zasłony! - ucieszył się Jon i powiesił na nim.
Richie, Duff i Snake usiedli sobie grzecznie przy stole w kuchni i pili razem wódkę, opowiadając sobie o mistycznych doznaniach z nią związanych. Rob, David i Wiewióra wygrzebali spod dywanu salami i je wpierdzielali, a Terror Twins, Alec i Ozzy postanowili zrobić koktajl.
- W średniowiecznej Anglii jedynym środkiem przeciwbólowym była mikstura z sałaty, żółci wykastrowanego knura, soku z przestępu, opium, wyciągu z cykuty, octu i tego, co w tamtych czasach uchodziło za wino. - przeczytał na głos z jakiejś książki Izzy.
- Ej... chyba dokładnie coś takiego piliśmy rok temu w Miami! - ucieszył się Osbourne.
- To powtórka z rozrywki? - wyszczerzył się Lee.
- Wszystko to akurat mam. - uśmiechnął się Nikki i zaczął wyciągać potrzebne składniki z płaszcza. Przekazali je Paulowi, który z radością zaczął to miksować. Wolałam nie patrzeć, jak będą to pić. Skupiłam się na Toddzie, który właśnie deklamował swój wiersz na prośbę Kath.
- A więc poemat ten nazywa się: "Samotny w ciemności".
On był.
Ale się zmył.
Dlatego, że pił.
I potem z tego powodu wył.
Teraz siedzi.
I śmierdzi.
Pragnie śmierci.
Dla wszystkich dzieci.
One są złe.
I ktoś je wszystkie w końcu zje.
Ciemno wszędzie,
Głucho wszędzie.
Co to będzie, co to będzie?"
Ukłonił się, a moja przyjaciółka, ja, Slash, Mick, Brent, Alice i Joe zaczęliśmy gorąco go oklaskiwać. Co za talent... Zarejestrowałam kątem oka, że Tyler, Kennedy i Tico zamykają Tempesta w szafie. Było mi go szkoda, ale niech sobie chłopak radzi. Tom i Janet spuszczali w kiblu toster. Roxy i Jan paliły zioło z Leo, który nie wiadomo skąd się tu wziął. Chichotali ze swoich cieni. A ja... zaliczyłam zgon.
~ Z perspektywy Franka
Siedzieliśmy w tym różowym pokoju, poubierani w śpioszki tego małego blondynka. On właśnie z zapałem robił manicure temu z nose chainem, a Sebastian i Vince układali puzzle. Zaciągnąłem się moją fajką wodną i zacząłem rozmyślać o życiu, patrząc na mordercze kupy z kosmosu na ścianie. Nawet nie wiem, kiedy usnąłem.
Oddaję w wasze ręce kolejny rozdział, który średnio mi się podoba... Chyba najsłabszy, jaki do tej pory napisałam. Przepraszam, postaram się poprawić następnym razem,a teraz po prostu nie chcę was trzymać dłużej w niecierpliwości.
Dziękuję za te ponad 1000 wyświetleń, kocham was! <3
No i ten... jest mi głupio, więc nie wiem, co by tu więcej napisać.
Jejjjejj!!! KARNISZ!!! :3333
OdpowiedzUsuńmało Karnisza :( ale za to dużo Bolancia! :D :D :D
UsuńNo bez Karnisza to by nie przeszło. XD A Bolanek jakoś tak mi tutej pasował. ^^
UsuńCUDO! :3 tylko więcej Karnisza!!!
OdpowiedzUsuńBędę pamiętać. ^^
UsuńTo jest tak poryte, a zarazem tak genialne. Najlepsze ff o rockmenach jakie do tej pory czytałam. Dużo weny i czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję. <3
UsuńMega zryte jak zawsze, ale tak jakby o to w tym chodzi :D
OdpowiedzUsuńNie tak jakby, tylko na pewno. XD O to mi chodzi, żeby to było takie głupie, że aż śmieszne i nie musi mieć sensu. ;)
UsuńWitam :)
OdpowiedzUsuńLubię przeglądać blogi osób takich jak Ty, bo są dowodem na to, iż nasze społeczeństwo nie żyje tylko komputerem czy telefonem. Jestem odwieczną miłośniczką książek, więc mam nadzieję, iż jako wskazówkę potraktujesz to, co napiszę w dalszej części rozważań.
Każdemu trzeba dać szansę, dlatego odzywam się dopiero, docierając do owego rozdziału. Otóż świetnie, że piszesz, ale może najpierw powinnaś przestudiować to, co czytamy. Jak dla mnie zdania są zbyt banalne, jak na osobę, która prowadzi bloga i wstawia swoją twórczość do sieci. Ale nie o to chodzi, gdyż to kwestia gustu. Interpunkcja!! Jestem również autorką własnej historii, więc rozumiem. Sama nie mam czasami pewności, gdzie, co wstawić. Ale czytają je tylko znajomi, a nie cały Internet. Trzeba pomyśleć na tą kwestią, prawda? Mówiłaś, iż jesteś otwarta na komentarze, więc nie myśl, iż próbuję być uszczypliwa. Złota rada: przed "że" stawiamy przecinek (tyczy się poprzedniego rozdziału) I pamiętaj, że po kropce wielka litera! To tyle na dziś. Miłej nocy i czasu spędzonego u boku dobrej, pouczającej książki, z której wyniesiesz wiedzę i która skłoni do refleksji ;*
Hej. :)
UsuńPrzede wszystkim - bardzo dziękuję za opinię. ;)
Krytyka jest potrzebna, zwłaszcza ta konstruktywna.
Hmm...może kilka słów gwoli wyjaśnienia. Przede wszystkim, ja nie dzielę się swoją twórczością w sieci. Publikuję tylko tego bloga, wyłącznie dla rozrywki. To, że jest pisany tak, a nie inaczej, to świadomy zabieg artystyczny. Normalnie piszę całkiem inaczej. Dlaczego tutaj zrobiłam wyjątek? Ponieważ wydarzenia w 98% opisywane są z perspektywy wiecznie naćpanych lub pijanych (albo jednocześnie to i to) rockmanów: nie oszukujmy się, oni na pewno nie myśleli językiem literackim ani tym bardziej się nim nie posługiwali w rozmowach miedzy sobą.
Myślę, że Twoja ocena jest o tyle zbyt surowa, że uznałaś, że ja to traktuję poważnie. Oczywiście marzę o byciu profesjonalną pisarką, ale, jak już wspominałam, ten blog jest tylko formą zabawy.
Ogółem jestem człowiekiem stawiającym na spontaniczność i nie lubię analizować zbytnio tego, co piszę, ponieważ uważam, że artysta może w ten sposób odrzećttekst z tego, co chciał nim na początku przekazać. W końcu każdy ma indywidualne podejście do pisania.
Co do Twoich uwag dotyczących interpunkcji: nie jestem robotem, mogę czegoś nie zauważyć, coś pominąć, no i jest jeszcze kwestia tego, że po prostu coś źle na klawiaturze nacisnę - zdarza się. Ale skoro widzisz jakiś błąd tylko w jednym miejscu, to chyba logicznym wobec tego wydaje się być wniosek, że jest to zwykła pomyłka, a nie coś, co popełniam notorycznie.
Stawiam przed "że" przecinek - po prostu wydaje mi się, że w zwrotach typu "tylko że", "mimo że" się tego nie robi...
Tak czy inaczej, nie zapominaj, że jestem tylko amatorką - mam prawo do błędów. Każdy ma. Nawet profesjonalnym autorom się to zdarza, dlatego wydawnictwa zatrudniają kolektorów. Uwzględnij to, że ja kogoś takiego nie posiadam. ;)
Uwierz, iż uwzględniłam wszystko co chciałam. Dlatego dotarłam aż tu, do 3 rozdziału. Krytyka jak widać nie zawsze wychodzi każdemu na dobre, gdyż jakby na przymus robiłaś dobra minę do złej gdy. Próbujesz być miła, jednak czujesz się urażona. Wiem coś na temat autentycznych bohaterów o których piszesz, zdaję sobie sprawę, iż chodzili nietrzeźwi etc., ale czytałam niedawno bloga na ich temat (do którego wciąż wracam) i uwierz, iż tam autorka potrafiła to połączyć. Jeśli sprawia Ci to przyjemność to pisz! Jednak czasami drobna korekta języka jest wskazana. Może nie chcesz zapomnieć, tego co chciałaś napisać, lub jak mówisz piszesz spontanicznie, aczkolwiek język polski jest na tyle wspaniały, iż nie powinno się go kalać, ze względu na "nie chce mi się sprawdzać".
OdpowiedzUsuńP.S. Widząc Twój komentarz, odniosłam wrażenie, iż skoro jest taki długi, będzie zawierał wiele więcej, niż przeplatanie w kółko tego samego. Już wiem co chciałaś mi przekazać. To tyle i pamiętaj...
"Nie liczy się ilość, tylko jakość" <-- wracając do Twojego komentarza powyżej :) Nie złość się na mnie :*
Pozdrawiam