Rozdział 5: Crazy Train
"All aboard! Ha ha ha ha ha ha haaaa!
Ay, Ay, Ay, Ay, Ay, Ay, Ay
Crazy, but that's how it goes
(...)
I'm going off the rails on a crazy train
I'm going off the rails on a crazy train
Let's Go!
(...)
Mental wounds still screaming
Driving me insane
(...)
I know that things are going wrong for me
You gotta listen to my words
(...)
Inheriting troubles I'm mentally numb
Crazy, I just cannot bear
(...)
Who and what's to blame?"
~ Z perspektywy Avy
Postanowiłam zrobić śniadanko, ale został tylko worek cebuli, pół wiadra kiszonej kapusty (Rob wczoraj to opierdolił) i sławetny kalafior Rose'a. Wzruszyłam ramionami, wyciągnęłam garnek i wszystko to to do niego wrzuciłam. Zostawiłam, żeby się samo zrobiło i poszłam do salonu.
- Ty zamierzasz tak cały dzień? - zapytałam z powątpiewaniem Slasha rozwalonego na kanapie.
- No. - zabełkotał.
- A może byś jaką piosenkę napisał, hm? - spróbowałam wjechać mu na ambicję. Chyba ją miał...nie?
- Jak będę miał wenę, to napiszę. - mruknął.
- Co tak wali? - spytał schodzący właśnie na dół Sebastian. Zaczął węszyć i się skrzywił.
- Próbuję nas nakarmić tym, co zostało, niewdzięczniku paskudny. - oburzyłam się.
- Chyba otruć. - jęknął Bach, przyglądając się zawartości garnka. - Przecież coś takiego to tylko Affuso byłby w stanie zjeść.
- To zdechnij z głodu, gnoju, proszę bardzo. - obraziłam się.
W tym momencie dołączył do nas wyszczerzony Stevenek. Przytulił Mulata, a potem mnie. Od razu humor mi się poprawił. Następnie wyściskał Bastka i zwrócił uwagę na moją potrawę. Wyciągnął łyżkę, nabrał nią trochę tego wywaru i spróbował. Zrobił dziwną minę, ale widząc mój morderczy wzrok, przełknął to i z wymuszonym uśmiechem sapnął: - Pyszne.
Z łazienki wyczłapał Axl. Obrzucił nas wszystkich pogardliwym spojrzeniem i cicho zapytał: - Gdzie jest mój kalafior?
Poruszyłam się niespokojnie, Sebek zaczął cofać się jak najdalej od garnka, Ukośnik zachichotał wrednie, a Popcorn pisnął i schował się w szafie.
- No... gotuje się. - odpowiedziałam niepewnie.
- Kto.Pozwolił.Ci.Ruszać.Mojego.Pięknego.Kalafiora.? - wycedził rudy, mrużąc te swoje zielone ślepia.
- Sama sobie pozwoliłam. - postanowiłam nie okazywać strachu.
- CO TO MA KURWA BYĆ, JA SIĘ PYTAM??! ZERO SZACUNKU DLA MOJEJ OSOBY!! TO SIĘ KURWA W GŁOWIE NIE MIEŚCI! JA SIĘ STARAM, NARAŻAM NA GNIEW STAREJ BIJĄCEJ TOREBKĄ BABY, ZDOBYWAM POKARM, A WY TO BEZ JEDNEGO SŁOWA SOBIE PRZYWŁASZCZACIE!! - pienił się Wiewiór.
- Nie mam z tym nic wspólnego. - podniósł ręce w obronnym geście Seba. - Gdyby chociaż go normalnie ugotowała, a ta jeszcze dowaliła cebuli i kiszonej kapusty... - dodał.
- Zdrajca! - wrzasnęłam i rzuciłam się na niego. Zaczęłam szarpać go za włosy.
- Tylko nie włosy!! - zaskomlał Baszek.
Kudłacz dalej leżał na kanapie i chichrał z nas. Różyczka się wściekła i kopnęła z całej pety w skórzany mebel, przez co ten wywrócił się razem z gitarzystą. Na skutek wstrząsu z butelki wylały mu się resztki Danielsa. O kurwa... on mu tego nie podaruje. Miałam rację. Slash zawył dziko i rzucił się na mordercę Jacka.
- Tychujupierdolonyzajebanyjacikurwadamtakniemożnatojestjakaśherezjatakniebędzieoniekurwazżyciemtotysięmożeszjużpożegnaćbociętakzajebiężesiękurwaniepozbieraszropuchopierdolona! - wyrzucił z siebie, waląc głową wokalisty o podłogę.
Z wrażenia aż przestałam atakować Sebastiana. Walka między tą dwójką wyglądała naprawdę brutalnie. Zsunęłam się z Kanadyjczyka i z fascynacją obserwowałam tryskającą już z Rose'a krew. Bach niepewnie stanął nad Mulatem i próbował przemówić mu do rozsądku, jednak ten kompletnie go nie zauważał. W końcu odważył się chwycić Ukośnika pod pachy i go odciągnąć. Mój bliźniak wierzgał wściekle nogami i wyglądało to tak komicznie, że wybuchnęłam śmiechem. Sebuś zmagający się z ruchliwym przyjacielem popatrzył na mnie jak na psycholkę. W tym momencie zadzwonił telefon. Trzymając się za brzuch i próbując się uspokoić, poszłam odebrać.
- Haluu?
- Córuś kochana moja, przyjdź pomóc staremu schorowanemu ojcu w sesji zdjęciowej. - wystękał głosem staruszka Nikki.
- Dobre, bedem. - zachichotałam. Odłożyłam słuchawkę i bez słowa opuściłam dom.
~ Z perspektywy Kath
No szlag mnie kiedyś trafi z tymi moimi zjebami. Przysięgam. Wbiła nam Ava na chatę i urządziła sesję zdjęciową z Sixxem. Prawda to, scenografia niezła, fotka świetna, ale kto to musiał wietrzyć? No oczywiście, że ja, a któż by inny o tym pomyślał... Mówię im, żeby chociaż na strych z tym poszli, a ci niee, tam nie ma tak dobrego oświetlenia, nie psuj naszej wizji artystycznej...
- To chociaż byście po sobie posprzątali!! - wydarłam się.
- Dobra, wiem jak to ekspresowo usunąć. - uśmiechnęła się A. - Mick, chodź!
- No, co? - mruknął on, schodząc na dół.
- Byś przywołał deszcz, bo każą nam sprzątać. - poprosiła go moja przyjaciółka. Popatrzyłam na nią niedowierzająco. Widząc, że gitarzysta faktycznie ma zamiar to zrobić, prychnęłam i dla bezpieczeństwa wyszłam na zewnątrz. Po chwili usłyszałam jakieś dziwne śpiewy. Zmarszczyłam z politowaniem brwi i spojrzałam w niebo. O dziwo, nad domem zaczęły zbierać się ciemne chmury. Lunęło deszczem wyłącznie na obszar chatki. Otworzyłam usta w zdumieniu, a po chwili coś mi się przypomniało, więc zawołałam: - Ale świeczniki możecie zostawić!
Za moment zobaczyłam Tommy'ego z wędką na dachu. Zamrugałam z niedowierzaniem. Po chwili z naszego domostwa wyleciał potok wody, unosząc nasz sprzęt. Lee w skupieniu zaczął łowić świeczniki. Stałam wciąż niepewnie z daleka od tego wszystkiego, zastanawiając się, co tutaj właściwie się wyrabia, a tymczasem z domu wypłynęli Ava, Nikki i Mars na pióropuszu tego ostatniego. Ich też perkusista wyłowił. Trochę się namęczył, żeby ich wciągnąć na górę, ale w końcu mu się to udało. Rozłożyli się na dachu i zaczęli jak gdyby nigdy nic opalać. Westchnęłam, odwróciłam się na pięcie i postanowiłam się przejść, by nabrać odrobiny dystansu. Dosłownie i w przenośni.
~ Z perspektywy Slasha
Kurwa. Nikki sprzedał mi i Duffowi jakieś pierońsko mocne grzybki.
- Slash, stary, oni mnie kurwa prześladują. Wszędzie som. - zaszeptał do mnie konspiracyjnie dryblas.
- Ale że co? - zabełkotałem.
- O te kurwa zielone kartofle. - zadrżał i pokazał palcem na dół, w pustą przestrzeń. Ale go wzięło, Jezusie z Nazaretu...
- Nie panikuj, ziom. Jeszcze 200m i jesteśmy w Hell House, to się wystraszą mordy Axla i uciekną. A, i może nie jedzmy już tych grzybków więcej, co?...
- Ty grzybusie pusie pimpusie zostaw w spokoju, one niczemu nie som winne. - oburzył się McKagan, chowając się za mną. Westchnąłem. W tym momencie zobaczyliśmy wpatrującą się w nas z przestrachem Kath. - Twój Sixx wciska wszystkim to pieroństwo. - poinformowałem ją.
- No musi coś z nimi zrobić, plantacja mu się za bardzo rozrosła. - usprawiedliwiła wstrętnego basistę. Odwróciła się na pięcie i z własnej nieprzymuszonej woli weszła do naszej chaty, co zrobiło na mnie wrażenie. Tymczasem Duffik zapiszczał, że ten jego wyimaginowany zielony kartofel go ugryzł i uciekł na drzewo, skąd po chwili spadł, bo go Frank zwalił. Zachichotałem. Blondas przeturlał się do domu, wrzeszcząc, że zrobi miazgę z tych pieprzonych zielonych kartofli. Wzruszyłem ramionami i uśmiechnięty też wlazłem do tego zakątka pojebusów. Wchodzę, a tam Rose płacze, bo Izzy próbuje wyciągnąć mu z włosów szczotkę, która się zaplątała w jego kłaki. Nie mówiąc już o tym że ryj miał fioletowy, bo przecież wcześniej zadbałem o jego bliskie relacje z podłogą... Tak, byłem z siebie dumny.
- Przestań mnie moczyć, rudzielcu. - 'poprosił' Stradlin, ciągnąc jeszcze mocniej.
- Kiedy ty mnie maltreeetuuuuujesz!! - zawył rudy.
- Kurwa, ja ci pomagam, a nie. Się kurwa czesać nawet nie umiesz. Jedyne do czego się nadajesz to skrzeczenie. - burknął Król Zajebistości. Ej...znowu miał tą swoją piękną czapeczkę... Nie wiem czemu nagle strasznie chciałem ją mieć. Skradłem się cicho, buchnąłem mu ją i spierdoliłem do łazienki. Usłyszałem okrzyki wkurwionego przyjaciela, ale zignorowałem go i stojąc przed lustrem, przymierzyłem nakrycie. Gustownie, kochanieńku, gustownie... Nagle do pomieszczenia wbił mi Duffy z kałasznikowem. Wystraszyłem się i wpadłem do wanny. Auu, mój piękny zgrabny tyłeczek...
- Gdzie jest Popcorn?! - zażądał wyjaśnień pieprzony terrorysta z tlenionymi kudłami.
- Chyba nie ma, ale w sklepie możesz kupić. - postanowiłem pomóc. Skurwiel popatrzył na mnie tępo. Po chwili coś w tej jego łepetynie zaskoczyło.
- Kurwa no, o Adlera pytam!!! - krzyknął.
- Aaa... to nie wiem. - mruknąłem, próbując wygrzebać się z tej śliskiej i mokrej pułapki. Prawie wstałem, ale nie zachowałem czujności i wyjebałem na ryja. Zakląłem i zacząłem pluć krwią.
- Porwali mi Stevenka!!! - zawył dziko basista i wyskoczył przez zamknięte okno. Pobiegł zygzakiem do sąsiadów i oskarżył ich o zbrodnię tak głośno, że nawet ja to usłyszałem. Chyba zrobił im tam rozpierdol. Zachichotałem, ale zakrztusiłem się krwią. W tym momencie do łazienki weszła Kath. Zmierzyła mnie zaniepokojonym wzrokiem. Oparła się o framugę i zapytała:
- Dlaczego plujesz krwią i dlaczego Duff napadł na tych biednych ludzi?
- Wypadeczek mały, a oni nie są niewinni, ukrywają Stevenka naszego w szafce kuchennej. - chlipnąłem. Popatrzyła na mnie jak na idiotę.
- Przecież Pudel jest przed domem i zaplata warkoczyki Sidorisowi. - odparła. Otworzyłem usta ze zdziwienia. Przy okazji zerknąłem do lustra, czy mam wszystkie zęby. Uff... są... ulżyło.
- No to zaszła taka malutka pomyłeczka... - wyszczerzyłem się do dziewczyny, patrząc jak policja wyprowadza od sąsiadów rozdygotanego McKagana. Zarekwirowali mu broń, a on nie stawiał żadnego oporu. Pasowałoby go uratować jakoś, przecież nie mieliśmy kasy na kaucję... Rose chyba pomyślał o tym samym, albo zrobił to nieświadomie; tak czy siak, zajebał od sąsiadów rower i jeździł na nim ucieszony po ogródku. Wjechał w policjantów, sprawiając, że się wyjebali. Ten od kałasznikowa chyba go nie odbezpieczył, bo postrzelił niechcący basistę w nogę. Się narobiło...
~ Z perspektywy Vince'a
- Czyli mówisz, że po tym peelingu skóra już nie będzie mi się złuszczać? - zapytałem z zainteresowaniem Avę, siedząc z nią w łazience i obracając w ręce butelkę.
- No nie. - odparła dziewczyna, stojąc przed lustrem i czesząc włosy. - I jak pachnie malinkami... - rozmarzyła się.
- Mogę pożyczyć? - poprosiłem ją. - Jutro ci odkupię.
- W porządku. - uśmiechnęła się do mnie. - Ale ty pożyczysz mi za to kartę stałego klienta sklepu z pączkami. - dodała niewinnie. Zaczerpnąłem spazmatycznie powietrza. Zachichotała wrednie.
- Wszystko tylko nie too!! - zajęczałem błagalnie.
- No dobra... To co masz mi do zaoferowania?
- Odpłacę się w naturze. - mrugnąłem do niej, za co zostałem brutalnie wepchnięty do wanny, na której przysiadłem. - No nie wiem no, tusz do rzęs mogę ci pożyczyć. - zaproponowałem obrażonym tonem, pocierając sobie plecy.
- Ok. - zaświergotała.
Nagle usłyszeliśmy syrenę strażacką. Spojrzeliśmy na siebie skonsternowani. Po chwili do pomieszczenia wpadł Nikki i poinformował nas chaotycznie, że McKagan jest w szpitalu i że Sebastian odkąd się dowiedział, to wyje i nie mogą go uspokoić. Zbiegliśmy na dół, a tam wyżej wspomniany stoi i zawodzi, zrozpaczony Tommy próbuje podać mu jakieś środki uspokajające, Frank stoi w otwartych drzwiach (zapewne to on przyniósł te wieści) i nerwowo miętoli w ręku jointa, a Mick i Rachel modlą się do zdjęcia Morrisona w intencji jeszcze nie zmarłego Duffa. Sixx wlazł na stół, wyciągnął z płaszcza dwie patelnie i zaczął nimi o siebie bić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Zadziałało.
- Zjeby, spokój!!! Idziemy do szpitala wszystkiego się dowiedzieć. - zakomenderował. Jakoś się ogarnęliśmy i wyszliśmy całą gromadką z domu. Jezus powiedział, w której placówce znajduje się poszkodowany dryblas, więc skierowaliśmy się w dobrym kierunku. Po drodze spotkaliśmy w parku Todda, Brenta, Mylesa, Leo, Davida, Rachela, Jona, Richie'go, Snake'a, Scotti'ego i Roba. Gdy się dowiedzieli o celu naszej wyprawy, przejęli się i postanowili do nas dołączyć. W końcu doszliśmy do szpitala.
~ Z perspektywy Jona
Dopadłem szybko automatyczne drzwi wejściowe i się do nich przykleiłem. Ludzie wchodzili i wychodzili, a ja z rozpłaszczoną twarzą tylko jeździłem sobie w tę i we wtę. Po jakimś czasie Richie z westchnięciem ściągnął mnie i pociągnął za sobą. Weszliśmy do środka razem z resztą naszego towarzystwa. Nikki i Ava kazali nam grzecznie poczekać, a sami poszli dowiedzieć się, co z basistą Gunsów. Nie zdążyli się nawet odwrócić, gdy Brent zaczął biegać, pchając na wózku inwalidzkim wrzeszczącego dziko Affuso po całym holu. Westchnęli, zignorowali całe zajście, pomachali nam i wsiedli do windy. No, tyle ich widzieliśmy, to teraz luz. Leo rozsiadł się wygodnie na kontuarze pielęgniarki-recepcjonistki i palił zioło. Po chwili dołączył do niego Frankie.
Usłyszałem rozmowę toczącą się między Bolanem a Bryanem.
- No, ale przecież to szpital... - wydawał się być czymś nieprzekonany Rach.
- Stary, musimy docierać do naszych słuchaczy wszędzie. - argumentował klawiszowiec. Po krótkim namyśle jego kompan zgodził się z nim i gdzieś razem poszli. Może na szybki numerek.
Todd i Scotti okupowali automat z napojami. Znaczy ten pierwszy położył się na ziemi i próbował wyciągnąć ręką puszkę, a drugi siedział na maszynie i bił w nią pięściami. Sambora postanowił się zlitować i im pomóc, więc kopnął z kowbojki w automat z nadzieją, że puszka wyleci. Miał moc w tej nodze, trzeba to przyznać... Bo maszyna wyjebała się razem z Hillem i zaczęła wysypywać napoje na Kernsa.
W tym momencie na dół zeszli Ava i Slash.
- Ogółem to jakiś policjant postrzelił niechcący dryblaska w nogę przez Axla. Ale lekarze mówią, że to niegroźne. - wyjaśnił nam Mulat. - Idziecie z nami do niego?
- Pewnie. - odparłem, rozglądając się kto jeszcze jest w stanie mi towarzyszyć. Na froncie zostali tylko Myles, Mars, Bach, Neil, Lee i Snake. Poszliśmy na górę. Przed jedną z sal zobaczyliśmy obejmujących się Sixxa i Kath, zapłakanego Adlera, fioletowego Rose'a i zblazowanego Izzy'ego. Wparowaliśmy wszyscy naraz odwiedzić kumpla. Leżał blady na łóżku, z zabandażowaną nogą, podpięty do kroplówki. Popatrzył na nas. Rozpromienił się na widok Popcorna.
- Młody, ja to wszystko dla ciebie! - chlipnął wzruszony. Steven również zaszlochał i dopadł przyjaciela, przytulając go. Ku naszemu zdziwieniu Sebastian także się rozpłakał i znalazł się przy łóżku, ściskając za dłoń Duffy'ego.
- Jakie to słabe. - skrzywił się Stradlin. - Idę poszukać kostnicy. - zakomunikował i wyszedł. Mick pobiegł za nim.
- No faktycznie jakieś to takie rozblyndzowane i rozchwiane emocjonalnie... - mruknął Ukośnik.
- Płaczą jak ciotki-klotki. - zachichotała Ava.
- Wiecie wy co?! Zero współczucia. - skarciła ich zagniewana Kath. - A sioo mi stąd! Idźcie może postraszyć noworodki. - wygoniła ich. Ucieszyli się na ten pomysł i wybiegli z pomieszczenia. Wpadli w przechodzącą obok pielęgniarkę, która niosła woreczek z pobraną od kogoś krwią. Wypadł jej z ręki i rozplasnął się na podłodze obok mnie, opryskując nas wszystkich. Psychical Twins ostrożnie się wycofali i uciekli. Tommy usiadł pod ścianą i zaczął niekontrolowanie się śmiać. Przedstawicielka personelu medycznego popatrzyła na niego jak na obłąkanego. Myles i Neil zachowali się tak, jak każdy dorosły, odpowiedzialny człowiek by się zachował na ich miejscu, a więc spanikowali, schowali się w wózku pani sprzątaczki, która niczego nie zauważyła i ze znudzoną miną pojechała dalej. Swoją drogą, tego krwawego rozpierdolu też nie zauważyła... Nikki i jego dziewczyna popatrzyli na mnie i Sabo z niepokojem. Pewnie obawiali się, co jeszcze możemy wykombinować... Wyszczerzyliśmy się do nich. Bez słowa pokazali nam na wyjście. Zwiesiliśmy smętnie głowy i wyczłapaliśmy z pomieszczenia, zdeptując pielęgniarkę. Mieliśmy odejść, ale po chwili namysłu wróciłem i pociągnąłem za sobą kobietę. Potraktowaliśmy ją jako przepustkę i wparowaliśmy do pokoju pielęgniarskiego. Dave wkopał ją pod stół, a ja włączyłem telewizor na jakiejś brazylijskiej telenoweli i postanowiłem zrobić nam prowizoryczny obiadek. Mój przyjaciel rozsiadł się wygodnie w fotelu i z zainteresowaniem zaczął śledzić losy Carlosa i Conchity. Okazało się, że żyją w kazirodczym małżeństwie, ponieważ mimo tego, że ona miała dwadzieścia lat, a on czterdzieści, to jest jej synem. Płakali spazmatycznie, a gitarzysta razem z nimi. Tymczasem ja wygrzebałem z szafki sos pomidorowy i makaron. Ucieszyłem się, wsypałem pięciojajeczny (jak zapewniała producencka babunia na opakowaniu) wyrób do czajnika, nalałem trochę wody i to podgotowałem. Słoik wsadziłem do mikrofalówki. Usiadłem na oparciu Snake'owego siedziska i również wczułem się w dramatyczne wydarzenia na ekranie. W kulminacyjnym momencie, kiedy sąd odbierał bohaterom prawa rodzicielskie do małego Hugo, ponieważ Conchita będąc jego mamą, była jednocześnie jego babcią, a Carlos oprócz tego, że był ojcem, był też jego bratem, przerwali nam reklamą proszku do prania. Sapnęliśmy z oburzenia i poczuliśmy dziwny swąd. Odwróciliśmy się pomału ze strachem i zobaczyliśmy, że w mikrofalówce wszystko iskrzy. Sabo krzyknął, podbiegł szybko do gniazdka i wyciągnął kabel, ale poraziło go prądem. Osunął się bezwładnie na podłogę. Ja podszedłem ostrożnie do maszyny i przez bluzę otworzyłem drzwiczki. Szkło popękało i ze środka zaczął wylewać się gorący, pachnący sos. Klepnąłem się w głowę, chwyciłem za miskę i podstawiłem ją, aby się nie zmarnował. Ku mojemu najwyższemu zdumieniu dalej kapało. Po chwili głębokich rozmyślań zorientowałem się, że trzymam w ręku durszlak, a nie miskę. Stwierdziłem, że pierdolę i jebłem to. Podszedłem do czajnika, wyłączyłem go i wylałem jego zawartość na podłogę, do sosu. Makaronik odrobinę się rozgotował, ale całkiem ładnie ciapło. Mruknąłem z uznaniem, wziąłem łyżkę i wszystko gustownie wymieszałem. Usiadłem przy tym i zacząłem jeść rękoma. Przypomniałem sobie o Dave'ie, więc rzuciłem w niego garścią potrawy. Raz, drugi, trzeci... a ten nic; pozwalał, żeby jedzenie po nim spływało. Wzruszyłem ramionami. Jak woli siedzieć nieprzytomny, zamiast się najeść, to jego sprawa. W tym momencie skończyły się reklamy. Napakowałem pospiesznie makaronu do wszystkich kieszeni i usiadłem w fotelu, oglądając serial i pojadając od czasu do czasu wyciągane z ubrania spaghetti.
~ Z perspektywy Avy
Po uważnym zlustrowaniu szpitalnej mapki udało nam się trafić na oddział położniczy. Kierując się dźwiękami płaczu zlokalizowaliśmy miejsce, w którym trzymają bachory. Przykleiliśmy się nosami do szyby i z najwyższym obrzydzeniem patrzyliśmy na to, co znajdowało się w środku.
- Ble... Wyglądają jak starzy ludzie, tylko że są mali.- mruknął Slash.
- Najgorsze są te łyse. Fuj. - sapnęłam.
Kiedy tylko pielęgniarka opuściła na chwilę salę, wbiliśmy na czworakach do środka. Skradając się, zaczęliśmy nagle wyskakiwać dzieciakom z paskudnie wykrzywionymi twarzami, przez co te darły się wniebogłosy. Po chwili wszystkie wrzeszczały. Roześmialiśmy się i zadowoleni opuściliśmy to piekło. Tylko wcześniej złośliwie pozamienialiśmy im opaski z imionami i nazwiskami z rąk, i poprzewieszaliśmy wszystkie karty. Niech się teraz rodzice męczą i zastanawiają, które dziecko jest ich. O.
Zgłodnieliśmy i postanowiliśmy pójść do stołówki. Zastaliśmy tam Roba wpieprzającego gulasz z pieczonymi ziemniakami. Ja wzięłam sałatkę z kurczakiem, a Mulat omleta z szynką. Ku oburzeniu pani sprzedającej nie mieliśmy najmniejszego zamiaru zapłacić za jedzenie. Pochłonęliśmy wszystko w ciągu dwóch minut, twierdząc, iż nic nam nie udowodni. Machnęła ręką i nas pogoniła. Wyszliśmy przed szpital i siedząc na ławce, popalaliśmy w milczeniu nasze ukochane czerwone Marlboro.
~ Z perspektywy Nikki'ego
A więc zostaliśmy w pokoju sami razem z tą płaczącą blond masą przy łóżku, zalewającym Tommy'm i obitym Axlem.
- Mada faka, mada faka, zajebali mi składaka. - zarapował nagle rudy. Popatrzyliśmy wszyscy na niego.
- Ale to nie był przecież twój rower. - zmarszczył brwi Steven.
- No i co z tego? Przywiązałem się. - wzruszył ramionami Rose.
Duff westchnął i pokręcił głową. Osobiście, gdybym był na jego miejscu, już dawno bym stąd wypierdolił tego skurwesyna; w końcu to przez niego tu trafił. Ale widocznie przyzwyczaił się do tego psychola. W tym momencie usłyszeliśmy jakiś chrobot, a po chwili na mojego bliźniaka spadła krata wentylacyjna i gitara. Zaniepokojeni popatrzyliśmy w górę, na szyb, a wtedy wyślizgnął się stamtąd Sambora i również spadł na Lee.
- Ja pierdolę. - wypuściła powietrze zrezygnowana Kath.
- Wiemy, wiemy; nie musisz się chwalić. - mrugnął znacząco Sebastian. Zarwał za to przez łeb. W sumie... to była dość agresywna dziewczyna... Uśmiechnąłem się do niej promiennie.
Do sali wszedł lekarz. Zmierzył rozpierdol wzrokiem, zignorował nas z godnością i powiedział do McKagana, że zostaje na dwa dni na obserwacji, a potem może wrócić do domu. I że czas odwiedzin dobiegł końca. Pożegnaliśmy się z wielkoludem, cudem oderwaliśmy od niego opierającego się Adlera i wyszliśmy.
- Trzeba ich wszystkich teraz poszukać. - westchnąłem głęboko, zwracając się do Kath. Smętnie przyznała mi rację. Rozkazaliśmy Richie'mu przypilnować towarzystwa i dołączyć do siedzących grzecznie na zewnątrz Slasha i Avy. Sami ruszyliśmy w teren. Wydostaliśmy przyciśniętego automatem Scotti'ego; ze stołówki zgarnęliśmy Roba; wyciągnęliśmy wciąż siedzących w wózku pani sprzątaczki Vince'a i Kennedy'ego; w pokoju pielęgniarek znaleźliśmy Jona i nieprzytomnego Snake'a, którego kazaliśmy nieść Affuso; z gabinetu ordynatora Bryan sam wyszedł nam na spotkanie, ściskając w ręku zakrwawioną łyżkę; z kostnicy zabraliśmy Izzy'ego, Leo, Franka, Dammita i Micka. Po dwukrotnym przeliczeniu ruchliwej gromadki doszliśmy do wniosku, że brakuje tylko Fitza. Poszedłem sam go poszukać, a moja dziewczyna wyprowadziła zjebów z budynku. Zaglądałem bezceremonialnie do wszystkich pomieszczeń. Znalazłem go w jednym z gabinetów, przebranego w kitel lekarski. Przyjmował właśnie pacjentkę.
- Panie doktorze, mam wodę w kolanach. - poskarżyła mu się jakaś starsza pani.
- A ja cukier w kostkach. - odparł on poważnie.
- To może zrobimy herbatkę? - zaproponowałem wesoło, opierając się o drzwi. Starowinka popatrzyła na mnie z oburzeniem, a perkusista uśmiechnął się, wypisał jej receptę na Liptona, ściągnął kitel i bez słowa wyszedł razem ze mną. Gdy wracaliśmy, w krzakach znaleźliśmy jęczącego Bolana. Holując go za nogę, jakoś dotarliśmy do domu.
A więc właśnie przeczytaliście kolejny chory wytwór mojego pierdolniętego umysłu. :') Mam nadzieję, że nie wypłynęła Wam uchem tkanka mózgowa...
Żartuję oczywiście. ^^ Byłoby miło, gdyby Wam wypłynęła. :P
Chciałabym w tym miejscu serdecznie podziękować mojemu BloodRedRachelkowi, czyli Kasi Misi mojej, która motywuje mnie do pisania tekstami w stylu: "Wesele" przy twoim blogu to nic. Wyspiański to ci może trampki wiązać. <3 X'D
Jest też moim niewyczerpywalnym źródłem zdjęć, bez których nie byłoby większości akcji, ponieważ to głównie fotki mnie inspirują. :)
Pomagała mi w wymyślaniu sceny z sesją zdjęciową Nikki'ego i kartoflową paranoją Duffa. :3
Wiki, mam nadzieję, że zwiększona ilość dialogów sprostała Twoim oczekiwaniom. ;)
Specjalnie dla Ciebie Skiddie dopisałam końcówkę, żebyś miała pewność, że Bolan na pewno nie umarł. :* XD
Zachęcam do polubienia mojej stronki poświęconej Samborze. ;) Link poniżej:
https://www.facebook.com/richiesamborapolishlovers/
Co myślicie o założeniu fanpage'a bloga? Tzn. oczywiście wiem, że nie jest wysoce rozchwytywany i w ogóle, ale profil na Facebook'u ma chyba każdy i tak najłatwiej byłoby mi Was informować o nowych rozdziałach, przerwach (Morrisonie uchowaj!!!) w pisaniu i mielibyście ze mną stały kontakt. :)
I jeszcze raz proszę o komentarze. Naprawdę mi zależy. Podobno całkiem sporo osób czytuje mojego bloga, ale jak nie reagujecie jakimkolwiek komentarzem, to się tego nie czuje. :c Jest przecież opcja anonimowości, nie musicie mieć żadnego konta.
Osobiście w tym rozdziale moimi ulubionymi momentami jest scena w pokoju pielęgniarskim i akcja ratunkowa Paula. :'D
A co Wam spodobało się najbardziej? :)
Proszę też o zagłosowanie w ankiecie. Postaram się najczęściej opisywać wydarzenia z perspektywy osób, które dostały najwięcej głosów. ;)
Ay, Ay, Ay, Ay, Ay, Ay, Ay
Crazy, but that's how it goes
(...)
I'm going off the rails on a crazy train
I'm going off the rails on a crazy train
Let's Go!
(...)
Mental wounds still screaming
Driving me insane
(...)
I know that things are going wrong for me
You gotta listen to my words
(...)
Inheriting troubles I'm mentally numb
Crazy, I just cannot bear
(...)
Who and what's to blame?"
~ Z perspektywy Avy
Postanowiłam zrobić śniadanko, ale został tylko worek cebuli, pół wiadra kiszonej kapusty (Rob wczoraj to opierdolił) i sławetny kalafior Rose'a. Wzruszyłam ramionami, wyciągnęłam garnek i wszystko to to do niego wrzuciłam. Zostawiłam, żeby się samo zrobiło i poszłam do salonu.
- Ty zamierzasz tak cały dzień? - zapytałam z powątpiewaniem Slasha rozwalonego na kanapie.
- No. - zabełkotał.
- A może byś jaką piosenkę napisał, hm? - spróbowałam wjechać mu na ambicję. Chyba ją miał...nie?
- Jak będę miał wenę, to napiszę. - mruknął.
- Co tak wali? - spytał schodzący właśnie na dół Sebastian. Zaczął węszyć i się skrzywił.
- Próbuję nas nakarmić tym, co zostało, niewdzięczniku paskudny. - oburzyłam się.
- Chyba otruć. - jęknął Bach, przyglądając się zawartości garnka. - Przecież coś takiego to tylko Affuso byłby w stanie zjeść.
- To zdechnij z głodu, gnoju, proszę bardzo. - obraziłam się.
W tym momencie dołączył do nas wyszczerzony Stevenek. Przytulił Mulata, a potem mnie. Od razu humor mi się poprawił. Następnie wyściskał Bastka i zwrócił uwagę na moją potrawę. Wyciągnął łyżkę, nabrał nią trochę tego wywaru i spróbował. Zrobił dziwną minę, ale widząc mój morderczy wzrok, przełknął to i z wymuszonym uśmiechem sapnął: - Pyszne.
Z łazienki wyczłapał Axl. Obrzucił nas wszystkich pogardliwym spojrzeniem i cicho zapytał: - Gdzie jest mój kalafior?
Poruszyłam się niespokojnie, Sebek zaczął cofać się jak najdalej od garnka, Ukośnik zachichotał wrednie, a Popcorn pisnął i schował się w szafie.
- No... gotuje się. - odpowiedziałam niepewnie.
- Kto.Pozwolił.Ci.Ruszać.Mojego.Pięknego.Kalafiora.? - wycedził rudy, mrużąc te swoje zielone ślepia.
- Sama sobie pozwoliłam. - postanowiłam nie okazywać strachu.
- CO TO MA KURWA BYĆ, JA SIĘ PYTAM??! ZERO SZACUNKU DLA MOJEJ OSOBY!! TO SIĘ KURWA W GŁOWIE NIE MIEŚCI! JA SIĘ STARAM, NARAŻAM NA GNIEW STAREJ BIJĄCEJ TOREBKĄ BABY, ZDOBYWAM POKARM, A WY TO BEZ JEDNEGO SŁOWA SOBIE PRZYWŁASZCZACIE!! - pienił się Wiewiór.
- Nie mam z tym nic wspólnego. - podniósł ręce w obronnym geście Seba. - Gdyby chociaż go normalnie ugotowała, a ta jeszcze dowaliła cebuli i kiszonej kapusty... - dodał.
- Zdrajca! - wrzasnęłam i rzuciłam się na niego. Zaczęłam szarpać go za włosy.
- Tylko nie włosy!! - zaskomlał Baszek.
Kudłacz dalej leżał na kanapie i chichrał z nas. Różyczka się wściekła i kopnęła z całej pety w skórzany mebel, przez co ten wywrócił się razem z gitarzystą. Na skutek wstrząsu z butelki wylały mu się resztki Danielsa. O kurwa... on mu tego nie podaruje. Miałam rację. Slash zawył dziko i rzucił się na mordercę Jacka.
- Tychujupierdolonyzajebanyjacikurwadamtakniemożnatojestjakaśherezjatakniebędzieoniekurwazżyciemtotysięmożeszjużpożegnaćbociętakzajebiężesiękurwaniepozbieraszropuchopierdolona! - wyrzucił z siebie, waląc głową wokalisty o podłogę.
Z wrażenia aż przestałam atakować Sebastiana. Walka między tą dwójką wyglądała naprawdę brutalnie. Zsunęłam się z Kanadyjczyka i z fascynacją obserwowałam tryskającą już z Rose'a krew. Bach niepewnie stanął nad Mulatem i próbował przemówić mu do rozsądku, jednak ten kompletnie go nie zauważał. W końcu odważył się chwycić Ukośnika pod pachy i go odciągnąć. Mój bliźniak wierzgał wściekle nogami i wyglądało to tak komicznie, że wybuchnęłam śmiechem. Sebuś zmagający się z ruchliwym przyjacielem popatrzył na mnie jak na psycholkę. W tym momencie zadzwonił telefon. Trzymając się za brzuch i próbując się uspokoić, poszłam odebrać.
- Haluu?
- Córuś kochana moja, przyjdź pomóc staremu schorowanemu ojcu w sesji zdjęciowej. - wystękał głosem staruszka Nikki.
- Dobre, bedem. - zachichotałam. Odłożyłam słuchawkę i bez słowa opuściłam dom.
~ Z perspektywy Kath

- To chociaż byście po sobie posprzątali!! - wydarłam się.
- Dobra, wiem jak to ekspresowo usunąć. - uśmiechnęła się A. - Mick, chodź!
- No, co? - mruknął on, schodząc na dół.
- Byś przywołał deszcz, bo każą nam sprzątać. - poprosiła go moja przyjaciółka. Popatrzyłam na nią niedowierzająco. Widząc, że gitarzysta faktycznie ma zamiar to zrobić, prychnęłam i dla bezpieczeństwa wyszłam na zewnątrz. Po chwili usłyszałam jakieś dziwne śpiewy. Zmarszczyłam z politowaniem brwi i spojrzałam w niebo. O dziwo, nad domem zaczęły zbierać się ciemne chmury. Lunęło deszczem wyłącznie na obszar chatki. Otworzyłam usta w zdumieniu, a po chwili coś mi się przypomniało, więc zawołałam: - Ale świeczniki możecie zostawić!
Za moment zobaczyłam Tommy'ego z wędką na dachu. Zamrugałam z niedowierzaniem. Po chwili z naszego domostwa wyleciał potok wody, unosząc nasz sprzęt. Lee w skupieniu zaczął łowić świeczniki. Stałam wciąż niepewnie z daleka od tego wszystkiego, zastanawiając się, co tutaj właściwie się wyrabia, a tymczasem z domu wypłynęli Ava, Nikki i Mars na pióropuszu tego ostatniego. Ich też perkusista wyłowił. Trochę się namęczył, żeby ich wciągnąć na górę, ale w końcu mu się to udało. Rozłożyli się na dachu i zaczęli jak gdyby nigdy nic opalać. Westchnęłam, odwróciłam się na pięcie i postanowiłam się przejść, by nabrać odrobiny dystansu. Dosłownie i w przenośni.
~ Z perspektywy Slasha
Kurwa. Nikki sprzedał mi i Duffowi jakieś pierońsko mocne grzybki.
- Slash, stary, oni mnie kurwa prześladują. Wszędzie som. - zaszeptał do mnie konspiracyjnie dryblas.
- Ale że co? - zabełkotałem.

- Nie panikuj, ziom. Jeszcze 200m i jesteśmy w Hell House, to się wystraszą mordy Axla i uciekną. A, i może nie jedzmy już tych grzybków więcej, co?...
- Ty grzybusie pusie pimpusie zostaw w spokoju, one niczemu nie som winne. - oburzył się McKagan, chowając się za mną. Westchnąłem. W tym momencie zobaczyliśmy wpatrującą się w nas z przestrachem Kath. - Twój Sixx wciska wszystkim to pieroństwo. - poinformowałem ją.
- No musi coś z nimi zrobić, plantacja mu się za bardzo rozrosła. - usprawiedliwiła wstrętnego basistę. Odwróciła się na pięcie i z własnej nieprzymuszonej woli weszła do naszej chaty, co zrobiło na mnie wrażenie. Tymczasem Duffik zapiszczał, że ten jego wyimaginowany zielony kartofel go ugryzł i uciekł na drzewo, skąd po chwili spadł, bo go Frank zwalił. Zachichotałem. Blondas przeturlał się do domu, wrzeszcząc, że zrobi miazgę z tych pieprzonych zielonych kartofli. Wzruszyłem ramionami i uśmiechnięty też wlazłem do tego zakątka pojebusów. Wchodzę, a tam Rose płacze, bo Izzy próbuje wyciągnąć mu z włosów szczotkę, która się zaplątała w jego kłaki. Nie mówiąc już o tym że ryj miał fioletowy, bo przecież wcześniej zadbałem o jego bliskie relacje z podłogą... Tak, byłem z siebie dumny.
- Przestań mnie moczyć, rudzielcu. - 'poprosił' Stradlin, ciągnąc jeszcze mocniej.
- Kiedy ty mnie maltreeetuuuuujesz!! - zawył rudy.
- Kurwa, ja ci pomagam, a nie. Się kurwa czesać nawet nie umiesz. Jedyne do czego się nadajesz to skrzeczenie. - burknął Król Zajebistości. Ej...znowu miał tą swoją piękną czapeczkę... Nie wiem czemu nagle strasznie chciałem ją mieć. Skradłem się cicho, buchnąłem mu ją i spierdoliłem do łazienki. Usłyszałem okrzyki wkurwionego przyjaciela, ale zignorowałem go i stojąc przed lustrem, przymierzyłem nakrycie. Gustownie, kochanieńku, gustownie... Nagle do pomieszczenia wbił mi Duffy z kałasznikowem. Wystraszyłem się i wpadłem do wanny. Auu, mój piękny zgrabny tyłeczek...
- Gdzie jest Popcorn?! - zażądał wyjaśnień pieprzony terrorysta z tlenionymi kudłami.
- Chyba nie ma, ale w sklepie możesz kupić. - postanowiłem pomóc. Skurwiel popatrzył na mnie tępo. Po chwili coś w tej jego łepetynie zaskoczyło.
- Kurwa no, o Adlera pytam!!! - krzyknął.
- Aaa... to nie wiem. - mruknąłem, próbując wygrzebać się z tej śliskiej i mokrej pułapki. Prawie wstałem, ale nie zachowałem czujności i wyjebałem na ryja. Zakląłem i zacząłem pluć krwią.
- Porwali mi Stevenka!!! - zawył dziko basista i wyskoczył przez zamknięte okno. Pobiegł zygzakiem do sąsiadów i oskarżył ich o zbrodnię tak głośno, że nawet ja to usłyszałem. Chyba zrobił im tam rozpierdol. Zachichotałem, ale zakrztusiłem się krwią. W tym momencie do łazienki weszła Kath. Zmierzyła mnie zaniepokojonym wzrokiem. Oparła się o framugę i zapytała:
- Dlaczego plujesz krwią i dlaczego Duff napadł na tych biednych ludzi?
- Wypadeczek mały, a oni nie są niewinni, ukrywają Stevenka naszego w szafce kuchennej. - chlipnąłem. Popatrzyła na mnie jak na idiotę.
- Przecież Pudel jest przed domem i zaplata warkoczyki Sidorisowi. - odparła. Otworzyłem usta ze zdziwienia. Przy okazji zerknąłem do lustra, czy mam wszystkie zęby. Uff... są... ulżyło.

~ Z perspektywy Vince'a
- Czyli mówisz, że po tym peelingu skóra już nie będzie mi się złuszczać? - zapytałem z zainteresowaniem Avę, siedząc z nią w łazience i obracając w ręce butelkę.
- No nie. - odparła dziewczyna, stojąc przed lustrem i czesząc włosy. - I jak pachnie malinkami... - rozmarzyła się.
- Mogę pożyczyć? - poprosiłem ją. - Jutro ci odkupię.
- W porządku. - uśmiechnęła się do mnie. - Ale ty pożyczysz mi za to kartę stałego klienta sklepu z pączkami. - dodała niewinnie. Zaczerpnąłem spazmatycznie powietrza. Zachichotała wrednie.
- Wszystko tylko nie too!! - zajęczałem błagalnie.
- No dobra... To co masz mi do zaoferowania?
- Odpłacę się w naturze. - mrugnąłem do niej, za co zostałem brutalnie wepchnięty do wanny, na której przysiadłem. - No nie wiem no, tusz do rzęs mogę ci pożyczyć. - zaproponowałem obrażonym tonem, pocierając sobie plecy.
- Ok. - zaświergotała.
Nagle usłyszeliśmy syrenę strażacką. Spojrzeliśmy na siebie skonsternowani. Po chwili do pomieszczenia wpadł Nikki i poinformował nas chaotycznie, że McKagan jest w szpitalu i że Sebastian odkąd się dowiedział, to wyje i nie mogą go uspokoić. Zbiegliśmy na dół, a tam wyżej wspomniany stoi i zawodzi, zrozpaczony Tommy próbuje podać mu jakieś środki uspokajające, Frank stoi w otwartych drzwiach (zapewne to on przyniósł te wieści) i nerwowo miętoli w ręku jointa, a Mick i Rachel modlą się do zdjęcia Morrisona w intencji jeszcze nie zmarłego Duffa. Sixx wlazł na stół, wyciągnął z płaszcza dwie patelnie i zaczął nimi o siebie bić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Zadziałało.
- Zjeby, spokój!!! Idziemy do szpitala wszystkiego się dowiedzieć. - zakomenderował. Jakoś się ogarnęliśmy i wyszliśmy całą gromadką z domu. Jezus powiedział, w której placówce znajduje się poszkodowany dryblas, więc skierowaliśmy się w dobrym kierunku. Po drodze spotkaliśmy w parku Todda, Brenta, Mylesa, Leo, Davida, Rachela, Jona, Richie'go, Snake'a, Scotti'ego i Roba. Gdy się dowiedzieli o celu naszej wyprawy, przejęli się i postanowili do nas dołączyć. W końcu doszliśmy do szpitala.
~ Z perspektywy Jona
Dopadłem szybko automatyczne drzwi wejściowe i się do nich przykleiłem. Ludzie wchodzili i wychodzili, a ja z rozpłaszczoną twarzą tylko jeździłem sobie w tę i we wtę. Po jakimś czasie Richie z westchnięciem ściągnął mnie i pociągnął za sobą. Weszliśmy do środka razem z resztą naszego towarzystwa. Nikki i Ava kazali nam grzecznie poczekać, a sami poszli dowiedzieć się, co z basistą Gunsów. Nie zdążyli się nawet odwrócić, gdy Brent zaczął biegać, pchając na wózku inwalidzkim wrzeszczącego dziko Affuso po całym holu. Westchnęli, zignorowali całe zajście, pomachali nam i wsiedli do windy. No, tyle ich widzieliśmy, to teraz luz. Leo rozsiadł się wygodnie na kontuarze pielęgniarki-recepcjonistki i palił zioło. Po chwili dołączył do niego Frankie.
Usłyszałem rozmowę toczącą się między Bolanem a Bryanem.
- No, ale przecież to szpital... - wydawał się być czymś nieprzekonany Rach.
- Stary, musimy docierać do naszych słuchaczy wszędzie. - argumentował klawiszowiec. Po krótkim namyśle jego kompan zgodził się z nim i gdzieś razem poszli. Może na szybki numerek.
Todd i Scotti okupowali automat z napojami. Znaczy ten pierwszy położył się na ziemi i próbował wyciągnąć ręką puszkę, a drugi siedział na maszynie i bił w nią pięściami. Sambora postanowił się zlitować i im pomóc, więc kopnął z kowbojki w automat z nadzieją, że puszka wyleci. Miał moc w tej nodze, trzeba to przyznać... Bo maszyna wyjebała się razem z Hillem i zaczęła wysypywać napoje na Kernsa.
W tym momencie na dół zeszli Ava i Slash.
- Ogółem to jakiś policjant postrzelił niechcący dryblaska w nogę przez Axla. Ale lekarze mówią, że to niegroźne. - wyjaśnił nam Mulat. - Idziecie z nami do niego?
- Pewnie. - odparłem, rozglądając się kto jeszcze jest w stanie mi towarzyszyć. Na froncie zostali tylko Myles, Mars, Bach, Neil, Lee i Snake. Poszliśmy na górę. Przed jedną z sal zobaczyliśmy obejmujących się Sixxa i Kath, zapłakanego Adlera, fioletowego Rose'a i zblazowanego Izzy'ego. Wparowaliśmy wszyscy naraz odwiedzić kumpla. Leżał blady na łóżku, z zabandażowaną nogą, podpięty do kroplówki. Popatrzył na nas. Rozpromienił się na widok Popcorna.
- Młody, ja to wszystko dla ciebie! - chlipnął wzruszony. Steven również zaszlochał i dopadł przyjaciela, przytulając go. Ku naszemu zdziwieniu Sebastian także się rozpłakał i znalazł się przy łóżku, ściskając za dłoń Duffy'ego.
- Jakie to słabe. - skrzywił się Stradlin. - Idę poszukać kostnicy. - zakomunikował i wyszedł. Mick pobiegł za nim.
- No faktycznie jakieś to takie rozblyndzowane i rozchwiane emocjonalnie... - mruknął Ukośnik.
- Płaczą jak ciotki-klotki. - zachichotała Ava.
- Wiecie wy co?! Zero współczucia. - skarciła ich zagniewana Kath. - A sioo mi stąd! Idźcie może postraszyć noworodki. - wygoniła ich. Ucieszyli się na ten pomysł i wybiegli z pomieszczenia. Wpadli w przechodzącą obok pielęgniarkę, która niosła woreczek z pobraną od kogoś krwią. Wypadł jej z ręki i rozplasnął się na podłodze obok mnie, opryskując nas wszystkich. Psychical Twins ostrożnie się wycofali i uciekli. Tommy usiadł pod ścianą i zaczął niekontrolowanie się śmiać. Przedstawicielka personelu medycznego popatrzyła na niego jak na obłąkanego. Myles i Neil zachowali się tak, jak każdy dorosły, odpowiedzialny człowiek by się zachował na ich miejscu, a więc spanikowali, schowali się w wózku pani sprzątaczki, która niczego nie zauważyła i ze znudzoną miną pojechała dalej. Swoją drogą, tego krwawego rozpierdolu też nie zauważyła... Nikki i jego dziewczyna popatrzyli na mnie i Sabo z niepokojem. Pewnie obawiali się, co jeszcze możemy wykombinować... Wyszczerzyliśmy się do nich. Bez słowa pokazali nam na wyjście. Zwiesiliśmy smętnie głowy i wyczłapaliśmy z pomieszczenia, zdeptując pielęgniarkę. Mieliśmy odejść, ale po chwili namysłu wróciłem i pociągnąłem za sobą kobietę. Potraktowaliśmy ją jako przepustkę i wparowaliśmy do pokoju pielęgniarskiego. Dave wkopał ją pod stół, a ja włączyłem telewizor na jakiejś brazylijskiej telenoweli i postanowiłem zrobić nam prowizoryczny obiadek. Mój przyjaciel rozsiadł się wygodnie w fotelu i z zainteresowaniem zaczął śledzić losy Carlosa i Conchity. Okazało się, że żyją w kazirodczym małżeństwie, ponieważ mimo tego, że ona miała dwadzieścia lat, a on czterdzieści, to jest jej synem. Płakali spazmatycznie, a gitarzysta razem z nimi. Tymczasem ja wygrzebałem z szafki sos pomidorowy i makaron. Ucieszyłem się, wsypałem pięciojajeczny (jak zapewniała producencka babunia na opakowaniu) wyrób do czajnika, nalałem trochę wody i to podgotowałem. Słoik wsadziłem do mikrofalówki. Usiadłem na oparciu Snake'owego siedziska i również wczułem się w dramatyczne wydarzenia na ekranie. W kulminacyjnym momencie, kiedy sąd odbierał bohaterom prawa rodzicielskie do małego Hugo, ponieważ Conchita będąc jego mamą, była jednocześnie jego babcią, a Carlos oprócz tego, że był ojcem, był też jego bratem, przerwali nam reklamą proszku do prania. Sapnęliśmy z oburzenia i poczuliśmy dziwny swąd. Odwróciliśmy się pomału ze strachem i zobaczyliśmy, że w mikrofalówce wszystko iskrzy. Sabo krzyknął, podbiegł szybko do gniazdka i wyciągnął kabel, ale poraziło go prądem. Osunął się bezwładnie na podłogę. Ja podszedłem ostrożnie do maszyny i przez bluzę otworzyłem drzwiczki. Szkło popękało i ze środka zaczął wylewać się gorący, pachnący sos. Klepnąłem się w głowę, chwyciłem za miskę i podstawiłem ją, aby się nie zmarnował. Ku mojemu najwyższemu zdumieniu dalej kapało. Po chwili głębokich rozmyślań zorientowałem się, że trzymam w ręku durszlak, a nie miskę. Stwierdziłem, że pierdolę i jebłem to. Podszedłem do czajnika, wyłączyłem go i wylałem jego zawartość na podłogę, do sosu. Makaronik odrobinę się rozgotował, ale całkiem ładnie ciapło. Mruknąłem z uznaniem, wziąłem łyżkę i wszystko gustownie wymieszałem. Usiadłem przy tym i zacząłem jeść rękoma. Przypomniałem sobie o Dave'ie, więc rzuciłem w niego garścią potrawy. Raz, drugi, trzeci... a ten nic; pozwalał, żeby jedzenie po nim spływało. Wzruszyłem ramionami. Jak woli siedzieć nieprzytomny, zamiast się najeść, to jego sprawa. W tym momencie skończyły się reklamy. Napakowałem pospiesznie makaronu do wszystkich kieszeni i usiadłem w fotelu, oglądając serial i pojadając od czasu do czasu wyciągane z ubrania spaghetti.
~ Z perspektywy Roxy
Dowiedziałam się, że moi przyjaciele są w areszcie. Tylko cholera, nie miałam kasy na kaucję. Już pal licho chłopaków, ale dziewczyny musiałam wydostać! Postanowiłam wyciągnąć potrzebną sumę od Alice'a Coopera, bo nie miałam innego pomysłu. Na szczęście pamiętałam, gdzie mieszka. Więc zaszłam grzecznie do jego domku i kulturalnie zapukałam. Drzwi otworzył mi...Joe Perry?
- Ta? - mruknął.
- Ja do Alice'a. - powiedziałam niskim, zmienionym na potrzeby przedstawienia, które za chwilę tu odegram, głosem.
- A to proszę. - przepuścił mnie. - Cooper! - zawołał kolegę. Nie doczekał się odpowiedzi, więc wyciągnął z szafy megafon, włączył go i wrzasnął do niego: - COOPER!!!!
Usłyszałam z góry (i dołu) okrzyki wzburzenia, a po chwili w salonie zjawili się: Steven Tyler, Ozzy Osbourne, Demon i Starchild z KISS oraz wywołany Cooper. Wszyscy wyglądali na mocno skacowanych i zaczęli buczeć na Joe'go, że chyba go Morrison opuścił.
- Pani do ciebie. - burknął niewzruszony gitarzysta, schował z powrotem megafon i wyszedł.
- No... pamiętasz tą laskę, z którą seksiłeś się dwa dni? - zwróciłam się do Alice'a swoim nowym gangsterskim tonem.
- Tak... - odparł niepewnie, unosząc jedną brew.
- To była prostytutka. A ty jej nie zapłaciłeś. - dźgnęłam go palcem w klatę. - Ja jestem jej alfonsem i wróciłam po należną sumkę. - kontynuowałam zabawę tym niskim głosem.
- Roxy... Przecież pamiętam cię z imprezy u Tommy'ego. - westchnął wokalista. - Wcale nie jest dziwką, a ty nie jesteś żadnym alfonsem. - pokręcił z politowaniem głową.
- Dawaj kasę, kurwa!!! - wrzasnęłam spanikowana, że odkrył moją przykrywkę.
- Ale dlaczego? - spytał, cofając się z lekkim niepokojem.
- No bo... bo potrzebne mi jest 1400 dolców na kaucje. Wpakowali mi przyjaciół do aresztu. - pożaliłam się.
- A to draństwo! - oburzył się nieoczekiwanie Paul, wypuszczając z rąk pudełko płatków śniadaniowych, które właśnie zamierzał skonsumować. - Odbijemy ich!! - zakomenderował i wybiegł z domu. Wzruszyłam ramionami, pomachałam reszcie i podążyłam za nim. Odpalał właśnie swoją kosiarkę. Wskoczyłam na siedzenie za nim. Ruszyliśmy, prawie załatwiając biednego Perry'ego, który stał na podjeździe i palił papierosa. Na szczęście na czas zdążył wskoczyć w żywopłot sąsiadów. Odjechaliśmy, słysząc za sobą jego przekleństwa. Nie zważając na przepisy ruchu drogowego, sygnalizację świetlną i innych użytkowników drogi, pędziliśmy opętańczo w kierunku komisariatu. W końcu dojechaliśmy, a Stanley z dzikim okrzykiem wyskoczył z pojazdu, który wciąż był w ruchu. Porzucił zaskoczoną mnie i wbiegł do budynku, a ja kilka metrów dalej przechyliłam się na bok razem z kosiarką. Jakie to wywrotne... Wstałam, otrzepałam się i podciągając spodnie na tyłku, wpadłam do komisariatu z hasłami bojowymi na ustach, takie w stylu: - Zgarnęliście mi przyjaciół, więc zrobię z was rosół!
Przerażona sekretarka pokazała mi palcem kierunek. Spojrzałam i zobaczyłam znikającą za rogiem czuprynę Starchilda, więc pobiegłam za nim. Zbiegliśmy na dół. Mijaliśmy cele z innymi przymkniętymi, głównie menelami i ćpunami. W ostatniej zobaczyliśmy naszych przyjaciół. Tom spał sobie w najlepsze, Janet wydrapywała jakiś napis paznokciem na ścianie, Alec patrzył z morderczym wzrokiem na Joeya, który trząsł się ze strachu i schował za nucącą "Hush" Jan, Tico wystukiwał jakiś rytm paluszkami (które pewnie wysępili od policjantów) o pręty, ścianę i podłogę, a Share rozdarła paragon na kawałki, robiąc sobie z nich puzzle i teraz je układała.
Paul przyskoczył do żelaznych prętów, wyciągnął z kieszeni szlafroka, w którym tu przybył, pilniczek do paznokci i rozpoczął piłowanie. Popatrzyłam na niego z pobłażaniem. Idiota, myśli, że mu się uda... Przysiadłam obok niego i zaczęłam wpatrywać się w pręty, próbując rozgiąć je siłą swojego umysłu.
- A może wpłacą państwo kaucję? - westchnął przypatrujący się nam glina.
- Nie pomyślałem o tym. - przyznał mu rację Stanley, wyciągając książeczkę czekową. Poszedł za przedstawicielem prawa, by dopełnić formalności. Po pięciu minutach policjant wypuścił tą siódemkę i zadowoleni wyszliśmy na wolność. Cholera, tylko nasz wybawca gdzieś się zapodział... Rozejrzałam się. Kosiarka leżała powarkując tam, gdzie ją zostawiłam, a więc jej właściciel musi tu gdzieś być... Wzruszyłam ramionami, przywiązałam przyjaciół do drzewa, żeby nigdzie nie uciekli i wróciłam do budynku, by odnaleźć Starchilda.
Znalazłam go w toalecie. Biedactwo kochane moje, uwięziło się w ręczniku... Wyswobodziłam go, wyprowadziłam, odwiązałam towarzystwo i wsiedliśmy wszyscy na kosiarkę, odjeżdżając na niej w świetle zachodzącego właśnie słońca...
~ Z perspektywy Davida
Dowiedzieliśmy się od miłej pani sprzątaczki, której ruszało się coś pod wózkiem, że ordynator oddziału ma w swoim gabinecie mikrofon. Poszliśmy tam, zastraszyłem go łyżką wyciągniętą z buta i uciekł z wrzaskiem. Rachel włączył radio-węzeł i rozpoczęliśmy kolejną audycję.
- Dzień dobry, drodzy państwo! - przywitałem się.
- Witajta, ludu! - zawołał radośnie basista do mikrofonu.
- To znowu my: wasi ulubieni prowadzący program radiowy! - kontynuowałem.
- Tematem dzisiejszego słuchowiska będzie niemoralny wpływ abstynencji na gatunek ludzki. - dodał Bolan. - Bez alkoholu życie to nie życie; nie dajcie wmówić sobie, że jest inaczej!!
- Alkohol to podstawa. O tym raczej nie musimy mówić. Ale wielu z was obywa się bez marihuany, a to dopiero niewybaczalny błąd! - oburzyłem się.
- Słowem wstępu gościnne występy naszych przyjaciół. Jako pierwszego usłyszycie Todda, który zadeklamuje wam swój wiersz. - zaprezentował naszego przyjaciela Rach.
- Miło mi, że mogę tu dzisiaj z wami być. - zaczął Kerns. - Za chwilę usłyszycie mój nowy wiersz pod tytułem: "Marysia". Oto on:
Ach, Marysiu, och, Marysiu,
Pali ciebie Zdzisiu!
Pali cię pan drwal,
Chłop na schwał!
Kiedy pogrążają się w twym oparze,
Problemy ulatują w ich gwarze!
Tyś niezbędna, do życia potrzebna,
Przyjaciółka z ciebie świetna!
Cały świat wydaje się być piękniejszy, jaśniejszy,
Cudowniejszy!
Hasam beztrosko po łące,
Nie dbając o pieniądze,
Nie licząc na cud,
Bo każde słowo to miód.
Z perspektywy patrzę innej,
Takiej niewinnej.
I dlatego tak cię doceniam,
I nie dbam o ludzi spojrzenia.
Pozwalasz nabrać mi dystansu,
A nawet zajebać trochę hajsu.
Dziękuję bardzo. - dygnął Dammit i wyszedł z naszego 'studia'.
- To właśnie był nasz Nadworny Poeta; prosimy o gorące brawa! - powiedziałem do mikrofonu. - Natomiast teraz wystąpi mój przyjaciel z zespołu, Richie!
- No, jedziem z tym śledziem. - rzekł wesoło Sambora i zaczął brzdąkać na gitarze, śpiewając "99 In The Shade". W połowie piosenki wbił nam do gabinetu ochroniarz. Rychu pieprznął go gitarą i wrócił do występu, grając jakoś na pozostałych trzech strunach. Zachichotaliśmy z basistą, ale miny nam zrzedły, kiedy do pomieszczania wpadła cała ochrona szpitala. Rachel spanikował i wyskoczył przez okno. Sambuś, cwaniak pieprzony, wślizgnął się jakoś razem ze swoją gitarą do szybu wentylacyjnego i się gdzieś poczołgał, zostawiając mnie sam na sam z tą wściekłą bandą... Wzruszyłem ramionami, stwierdzając, ze pozostaje mi tylko jedno. Rzuciłem się na nich z moją łyżką i zacząłem wydłubywać im oczy.
~ Z perspektywy Leo
Razem z młodym Jezusem wpadliśmy na iście diabelny plan. Zleźliśmy do kostnicy i dorysowaliśmy markerem wąsy alfonsa truposzowi, który leżał na stole. Usłyszeliśmy zbliżające się kroki. Schowaliśmy się do tych pustych szuflad. Kurwa, to jakieś pieprzone zamrażalki...
- No i słuchaj, odmówimy nad nimi modły i ożyją. - przekonywał kogoś Mars.
- Czy ja wiem... jak nie żyją, to niech nie żyją, ich sprawa. Mnie się tam podoba, jak tak leżą martwi. - odpowiedział mu Stradlin.
- No dobra, ale to chociaż zajebmy tak z kilka ciał. - zaproponował Todd.
Zaczęli odsuwać szuflady. Usłyszałem, że któryś zbliża się do mojej i zachichotałem. Zamarła cisza. Frankie w zamrażalce obok też dusił się ze śmiechu. Poczułem, jak powoli mnie odsuwają... pomachałem skonsternowanemu Izzy'emu i wylazłem z mojej kryjówki. Kerns się roześmiał i uwolnił Sidorisa. Razem z nimi postanowiliśmy zrobić sekcję zwłok już i tak sponiewieranego gostka na stole.
~ Z perspektywy Avy
Po uważnym zlustrowaniu szpitalnej mapki udało nam się trafić na oddział położniczy. Kierując się dźwiękami płaczu zlokalizowaliśmy miejsce, w którym trzymają bachory. Przykleiliśmy się nosami do szyby i z najwyższym obrzydzeniem patrzyliśmy na to, co znajdowało się w środku.
- Ble... Wyglądają jak starzy ludzie, tylko że są mali.- mruknął Slash.
- Najgorsze są te łyse. Fuj. - sapnęłam.
Kiedy tylko pielęgniarka opuściła na chwilę salę, wbiliśmy na czworakach do środka. Skradając się, zaczęliśmy nagle wyskakiwać dzieciakom z paskudnie wykrzywionymi twarzami, przez co te darły się wniebogłosy. Po chwili wszystkie wrzeszczały. Roześmialiśmy się i zadowoleni opuściliśmy to piekło. Tylko wcześniej złośliwie pozamienialiśmy im opaski z imionami i nazwiskami z rąk, i poprzewieszaliśmy wszystkie karty. Niech się teraz rodzice męczą i zastanawiają, które dziecko jest ich. O.
Zgłodnieliśmy i postanowiliśmy pójść do stołówki. Zastaliśmy tam Roba wpieprzającego gulasz z pieczonymi ziemniakami. Ja wzięłam sałatkę z kurczakiem, a Mulat omleta z szynką. Ku oburzeniu pani sprzedającej nie mieliśmy najmniejszego zamiaru zapłacić za jedzenie. Pochłonęliśmy wszystko w ciągu dwóch minut, twierdząc, iż nic nam nie udowodni. Machnęła ręką i nas pogoniła. Wyszliśmy przed szpital i siedząc na ławce, popalaliśmy w milczeniu nasze ukochane czerwone Marlboro.
~ Z perspektywy Nikki'ego
A więc zostaliśmy w pokoju sami razem z tą płaczącą blond masą przy łóżku, zalewającym Tommy'm i obitym Axlem.
- Mada faka, mada faka, zajebali mi składaka. - zarapował nagle rudy. Popatrzyliśmy wszyscy na niego.
- Ale to nie był przecież twój rower. - zmarszczył brwi Steven.
- No i co z tego? Przywiązałem się. - wzruszył ramionami Rose.
Duff westchnął i pokręcił głową. Osobiście, gdybym był na jego miejscu, już dawno bym stąd wypierdolił tego skurwesyna; w końcu to przez niego tu trafił. Ale widocznie przyzwyczaił się do tego psychola. W tym momencie usłyszeliśmy jakiś chrobot, a po chwili na mojego bliźniaka spadła krata wentylacyjna i gitara. Zaniepokojeni popatrzyliśmy w górę, na szyb, a wtedy wyślizgnął się stamtąd Sambora i również spadł na Lee.
- Ja pierdolę. - wypuściła powietrze zrezygnowana Kath.
- Wiemy, wiemy; nie musisz się chwalić. - mrugnął znacząco Sebastian. Zarwał za to przez łeb. W sumie... to była dość agresywna dziewczyna... Uśmiechnąłem się do niej promiennie.
Do sali wszedł lekarz. Zmierzył rozpierdol wzrokiem, zignorował nas z godnością i powiedział do McKagana, że zostaje na dwa dni na obserwacji, a potem może wrócić do domu. I że czas odwiedzin dobiegł końca. Pożegnaliśmy się z wielkoludem, cudem oderwaliśmy od niego opierającego się Adlera i wyszliśmy.
- Trzeba ich wszystkich teraz poszukać. - westchnąłem głęboko, zwracając się do Kath. Smętnie przyznała mi rację. Rozkazaliśmy Richie'mu przypilnować towarzystwa i dołączyć do siedzących grzecznie na zewnątrz Slasha i Avy. Sami ruszyliśmy w teren. Wydostaliśmy przyciśniętego automatem Scotti'ego; ze stołówki zgarnęliśmy Roba; wyciągnęliśmy wciąż siedzących w wózku pani sprzątaczki Vince'a i Kennedy'ego; w pokoju pielęgniarek znaleźliśmy Jona i nieprzytomnego Snake'a, którego kazaliśmy nieść Affuso; z gabinetu ordynatora Bryan sam wyszedł nam na spotkanie, ściskając w ręku zakrwawioną łyżkę; z kostnicy zabraliśmy Izzy'ego, Leo, Franka, Dammita i Micka. Po dwukrotnym przeliczeniu ruchliwej gromadki doszliśmy do wniosku, że brakuje tylko Fitza. Poszedłem sam go poszukać, a moja dziewczyna wyprowadziła zjebów z budynku. Zaglądałem bezceremonialnie do wszystkich pomieszczeń. Znalazłem go w jednym z gabinetów, przebranego w kitel lekarski. Przyjmował właśnie pacjentkę.
- Panie doktorze, mam wodę w kolanach. - poskarżyła mu się jakaś starsza pani.
- A ja cukier w kostkach. - odparł on poważnie.
- To może zrobimy herbatkę? - zaproponowałem wesoło, opierając się o drzwi. Starowinka popatrzyła na mnie z oburzeniem, a perkusista uśmiechnął się, wypisał jej receptę na Liptona, ściągnął kitel i bez słowa wyszedł razem ze mną. Gdy wracaliśmy, w krzakach znaleźliśmy jęczącego Bolana. Holując go za nogę, jakoś dotarliśmy do domu.
A więc właśnie przeczytaliście kolejny chory wytwór mojego pierdolniętego umysłu. :') Mam nadzieję, że nie wypłynęła Wam uchem tkanka mózgowa...
Żartuję oczywiście. ^^ Byłoby miło, gdyby Wam wypłynęła. :P
Chciałabym w tym miejscu serdecznie podziękować mojemu BloodRedRachelkowi, czyli Kasi Misi mojej, która motywuje mnie do pisania tekstami w stylu: "Wesele" przy twoim blogu to nic. Wyspiański to ci może trampki wiązać. <3 X'D
Jest też moim niewyczerpywalnym źródłem zdjęć, bez których nie byłoby większości akcji, ponieważ to głównie fotki mnie inspirują. :)
Pomagała mi w wymyślaniu sceny z sesją zdjęciową Nikki'ego i kartoflową paranoją Duffa. :3
Wiki, mam nadzieję, że zwiększona ilość dialogów sprostała Twoim oczekiwaniom. ;)
Specjalnie dla Ciebie Skiddie dopisałam końcówkę, żebyś miała pewność, że Bolan na pewno nie umarł. :* XD
Zachęcam do polubienia mojej stronki poświęconej Samborze. ;) Link poniżej:
https://www.facebook.com/richiesamborapolishlovers/
Co myślicie o założeniu fanpage'a bloga? Tzn. oczywiście wiem, że nie jest wysoce rozchwytywany i w ogóle, ale profil na Facebook'u ma chyba każdy i tak najłatwiej byłoby mi Was informować o nowych rozdziałach, przerwach (Morrisonie uchowaj!!!) w pisaniu i mielibyście ze mną stały kontakt. :)
I jeszcze raz proszę o komentarze. Naprawdę mi zależy. Podobno całkiem sporo osób czytuje mojego bloga, ale jak nie reagujecie jakimkolwiek komentarzem, to się tego nie czuje. :c Jest przecież opcja anonimowości, nie musicie mieć żadnego konta.
Osobiście w tym rozdziale moimi ulubionymi momentami jest scena w pokoju pielęgniarskim i akcja ratunkowa Paula. :'D
A co Wam spodobało się najbardziej? :)
Proszę też o zagłosowanie w ankiecie. Postaram się najczęściej opisywać wydarzenia z perspektywy osób, które dostały najwięcej głosów. ;)
Oh jakaś ty kochana,dziękuję ;***** <3 XD ....a co do fanpage'a.....TAK!;-; pienknje,czudnje,wszpanjale,njeszamłowiczje,szwjetnje i udało ci się mnie rozweselić! myślałam że po tym filmie będe smutna cały dzień ale na szczęście niezawodny Struś mnie rozweselił! <3 :3
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. <3
UsuńPolecam się na przyszłość. ;)
Ja mojemy Strusiowi zawsze komentarza dam ;*
UsuńWiem i dziękuję. <3
UsuńMi się najbardziej podobała heroiczna postawa Paula :D <3 na końcu, kiedy Nikki zaproponował herbatkę, przypomniało mi się, że pół godziny temu zostawiłam w kuchni nieposłodzoną herbatkę...smutne :'( ale Sixx przydatny się okazał xD
UsuńBidocku :C ja tak mam cały czas XD a mi sie najbardziej odobała cała ta akcja w szpitalu XD <3
Usuń06rattlesnake: Paul jest moim bohaterem. <3 Taki kochany, ignorując kac i głód, leci w szlafroku na kosiarkę, by uratować bandę młokosów, których ledwo zna. :')
UsuńNikki Niezbędny XD Poproś dr Brenta, może wypisze ci receptę na cukier w kostkach. :3
Skiddie: w szpitalu dużo się działo. XD Ale warte uwagi oprócz przygód Jona i Snake'a są również rapsy Axla i okrutna akcja Slasha i Avy. :') Zawsze tak marzyłam,żeby pozmieniać bachorom opaski. ^^
Ja tam nie moge się doczekać kolejnej audycji :>
UsuńBędę pamiętać. ;)
UsuńMusisz :') bo też se skołuję taką łyżke jak ma Bryan :')
UsuńPamiętaj, że jak znajdziesz się w sytuacji bez wyjścia, pozostanie Ci tylko jedno: musisz wyciągnąć wówczas łyżkę z buta i zacząć wydłubywać nią oczy ludziom. :')
UsuńMorrisonie! Chciałabym znaleźć się w takim szpitalu z taką ekipą :D
OdpowiedzUsuńJaja jak berety!
A co do fanpejdża to zakładaj jak najszybciej :)
Dziękuję za opinię. ^^
UsuńKiedyś zbiorę taką ekipę z moich czytelników i będziemy urzeczywistniać wszystkie te wizje. :')
To jak ekipa to ja chętna no co jak to tam jak nie to tak jak ja bym nie przej ja musieć nie? nie!...no! :D
UsuńOczywiście Skiddie. :D To za którego z szpitalnych bohaterów chcesz robić? :')
Usuńeeeee hmmm......albo za Bolana....bo choćbym nie wiadomo skąd wyskoczyła to i tak będzie krzak... albo za Bryana bo ma zajebistą łyżkę :3
UsuńOsobiście bardziej widzę Cię w roli Bolana. XD
UsuńGenialny! Czekam na więcej. Dużo weny i pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję. <3
OdpowiedzUsuń